Mieszkam w Szwajcarii. W Szwajcarii niektóre aspekty kulturowe są inne od polskich i czy się to komuś podoba czy nie, trzeba się dopasować.
Moja znajoma K, która jest Polką, poznała ostatnio Szwajcara i zaiskrzyło. Zaiskrzyło tak mocno, że po kilku tygodniach koleś postanowił zaprosić ją do swojego rodzinnego domu. I tak oto nastąpił pierwszy zgrzyt, gdyż K nie zrobiła dobrego wrażenia. Zacznę od tego, że jej chłopak opowiadał o niej w samych superlatywach i jego rodzice byli bardzo pozytywnie nastawieni do dziewczyny jeszcze zanim się poznali. Przy wejściu przedstawili się z imienia, co oznaczało, że można mówić do nich na Ty. Znajoma jednak stwierdziła (paradoksalnie), że ona jest dobrze wychowana i będzie mówić w formie grzecznościowej (czyli niemieckie Sie).
Chłopak wziął ją na stronę i zwrócił na to uwagę, ale ona pozostała nieugięta i że ona jest polką i w polskiej kulturze tak się okazuje szacunek.
Jak się domyślacie rodzice chłopaka byli bardzo zasmuceni, odebrali to osobiście i pytali potem syna, dlaczego dziewczyna nie czuła się dobrze w ich domu.
Ja sama miałam problemy z mówieniem na "DU" do osób starszych, ale po latach przywykłam. Nie wyobrażałam sobie powiedzenia do rodziców moich przyjaciół po imieniu.
Chłopak K trzeźwo stwierdził, że ona jednak nie jest w Polsce i jeśli chce mieszkać w Szwajcarii to jednak wypadałoby niektóre rzeczy przemyśleć. K zrobiła mu awanturę, że chce ją pozbawić jej polskości. Niestety nasza znajomość się zakończyła, ponieważ stanęłam po stronie jego. Ich dom, ich zasady, już nawet pal licho kraj.
Sytuacja się uspokoiła aż do ostatniego weekendu, kiedy były urodziny mamy chłopaka K. K zapytała jaki prezent kupić, ale koleś stanowczo powiedział, żeby nie kupowała nic, bo u nich po prostu nie daje się prezentów. Wystarczy złożyć życzenia i być po prostu. K znowu swoje i jako jedyna przyniosła prezent. Wszyscy poczuli się głupio, gospodyni nie wiedziała jak zareagować, a K była bardzo z siebie dumna. No bo z pustymi rękami się nie przychodzi i koniec.
Właśnie się dowiedziałam, że ją rzucił.
Po pierwsze historia o niemal identycznej treści już tu kiedyś była. Po drugie Zachodnia Europa jest przecież multi kulti. Bardzo dziwne, jak wiele rzeczy potrafią zaakceptować, ale niechęć do przechodzenia na wyższy poziom spoufalenia przy pierwszym spotkaniu to już nóż w serce. Po trzecie - rzucił ją, bo mówiła jego matce na "pani" i dała prezent na urodziny? No, no, musiał mieć wobec niej poważne zamiary.
Odpowiedz@digi51 nie czepiaj się Digi, rzucił ją pewnie z wielu innych powodów :) a że podobna historia była, to już nie wnikam :) W Niemczech jest podobnie, jeszcze nigdy nie mówiłam w formie Sie do rodziców moich znajomych. A już na pewno nie jeśli wyraźnie poprosili by mówić po imieniu.
Odpowiedz@digi51: W otwartych i tolerancyjnych społeczeństwach również zdarzają się zakute łby, które nie przyjmują do wiadomości istnienia różnic kulturowych i każdą inność traktują jak osobistą zniewagę. Wśród naszych rodaków na emigracji również niestety panuje trend traktowania jakiejkolwiek integracji jako kolaboracji z wrogiem i zdrady tożsamości narodowej (nie rozumiem, po co przy takim myśleniu wyjeżdżać za granicę, ale ok, nie muszę rozumieć wszystkiego). Tak samo, biorąc sobie partnera czy partnerkę z innego kraju, trzeba być przygotowanym na takie sytuacje, każde nieporozumienia od razu wyjaśniać i nie doprowadzać do powstawania konfliktów, zwłaszcza o pierdoły (A ludzie potrafią obrażać się o rzeczy, które by nam do głowy nie przyszły). W tej historii tego podejścia zabrakło. A kiedy, Tak jak powyżej, wszystkie trzy strony wykazują się brakiem jakiejkolwiek dobrej woli, to taki związek nie ma najmniejszych szans na powodzenie
Odpowiedz@Crannberry: W Irlandii mógłbym na ten temat doktorat robić. Oczywiście po angielsku, żeby się żaden burak nie połapał, że o nim piszę, a w Niemczech pewnie jest jeszcze gorzej, bo bliżej i łatwiej się dostać, więc jest ich więcej, no i historia. Ale jak ciapaci przyjeżdżają, to oni mają się dostosować. Za to Polacy to wyższa kategoria, więc wszyscy powinni nas po rękach całować. Kiedyś znałem sporo takich buców. Obecnie w sumie żadnego. Chyba ich coraz mniej w Irlandii, a poza tym w miarę możliwości ucinam kontakty z takimi ludźmi, bo kończy się na słuchaniu ciągłego narzekania albo ciągłych przysługach za frajer, bo przecież tak dobrze po angielsku mówię, to pomogę. Tzn. czasami mogę w czymś pomóc, ale w przypadku takich buraków prędzej czy później to się kończy żądaniem pełnej dyspozycyjności.
Odpowiedz@szaramucha: No, ale Twoja konkluzja z tej historii zdaje się brzmieć "Głupia baba nie chciała się dostosować do rodziny faceta, więc ją rzucił". Skoro były inne powody, to być może te dwie pseudopiekielne sytuacje nie mają z nią w ogóle związku, a Ty zdajesz się je na siłę łączyć. "W Niemczech jest podobnie, jeszcze nigdy nie mówiłam w formie Sie do rodziców moich znajomych" - Twoja sprawa. Nie ma obowiązku spoufalania się z kimś, tylko dlatego, że taki jest zwyczaj w danym kraju albo dlatego, że ktoś sobie tego życzy. Zapoznając się z rodziną partnera (bo tu nawet nie ma jeszcze mowy o "wchodzeniu w rodzinę"), każdy ma prawo zachować swoją suwerenność i dystans, z którym czuje się komfortowo. @Cranberry, dokładnie. "Zakutość łba" nie polega na tym, że nie jest się w stanie zaakceptować tego, że ktoś ma swoje zwyczaje, swoją kulturę i usiłuje wciskać swoje na siłę. Najlepiej na pierwszym spotkaniu, bo jak nie to elo i się nie znamy. Ja widzę na przykładnie Niemiec, że po fali hurraoptymizmu odnośnie multi kulti teraz się budzą, że ich zwyczaje nie tylko wymierają, a wręcz bywają wyśmiewane. Ja jestem zdania, że owszem, kulturę i zwyczaje kraju, w którym się miesza trzeba szanować, ale nie trzeba z nimi ślepo podążać. Bo umówmy się - nikt by migrantów do siebie nie wpuszczał, gdyby ich nie potrzebował, więc i tubylcy łachy nie robią, że pozwolą obcokrajowcom kultywować swoje zwyczaje. Ciekawe. Kiedyś słyszałam od znajomych o analogicznej sytuacji w drugą stronę. Niemiec pojechał do rodziców swojej dziewczyny, Polki, i na dzien dobry walił po imieniu. Wywołało to pewną konsternację, ale zostało zaakceptowane. I jedna osoba z kręgu znajomych, stwierdziła, że co to za zacofanie, co ci rodzice nie wiedzą, że takie są zwyczaje w Niemczech?!
Odpowiedz@szaramucha: A co do prezentów - prosiłam znajomych po narodzinach dziecka, aby nie przynosili żadnych prezentów. I tak przynosili. No jakoś nie był to dla mnie powód do oburzania się na brak szacunku czy nazywania kogoś piekielnym.
Odpowiedz@digi51: no właśnie sęk w tym, żeby wziąć pod uwagę, że ktos z innej kultury może mieć inne przyzwyczajenia i nie przypisywac mu na dzień dobry złych intencji. - Kiedy zaczęłam pracę w irlandzkich liniach lotniczych, Irlandczycy masowo składali skargi na kolegów z Europy Wschodniej, oskarżając ich o naruszanie ich prywatności, bo ci ośmielili się zapytać, jak tamtym minął weekend czy gdzie byli na urlopie (czy w ogóle cokolwiek, co wykraczało poza "how are you? I'm fine"), czy zarzucając niegrzeczność, bo w zdaniu użyli słowa please tylko jeden raz, a nie pięć. Co do zwyczajów, w pełni się zgadzam, że dopóki nie stoją sprzeczności z prawem i nie robi się nikomu krzywdy, niech każdy pielęgnuje swoje i ani nie trzeba ślepo podążać za innymi, ani nie należy siłą narzucać swoich. Ale też nie obrażać się, że praktykujący muzułmanin nie napije się alkoholu, Polak katolik nie zje mięsa w Wielki Piątek, a Szwed u kogoś w domu zawsze zdejmie buty (o co moja mama obraziła się na mojego męża w przedostatnią wigilię)
Odpowiedz@Crannberry: O tym nie słyszałem. Ale słyszałem, że na początku masowej emigracji Polaków Brytyjczycy przestali się pytać naszych rodaków, co u nich słychać. Bo dla nich to zwrot grzecznościowy, a Polacy opowiadali historię swojego życia.
OdpowiedzA co oni sa Amiszami? Pierwsze slysze, zeby w Szwajcarii sie za prezent ktos obrazal. Nie trzeba przynosic, to prawda, ale jak ktos chce to niech nawet caly market przyniesie. Kwestia mowienia na ty to tez nie jest kwestia tego czy ktos sie u kogos zle czuje. To nie jest sekta, normalny kraj, jak slusznie digi zauwazyla swiatly i europejski.
Odpowiedz@Samoyed: z drugiej strony panna została poinformowana, że nikt w tej rodzinie sobie prezentów nie daje i powinna uszanować. To nie to że dowiedziała się w trakcie dawania prezentu, wiedziała wcześniej i postanowiła to zignorować. Nie twierdzę, że to powód do zerwania, ale skoro dziewczyna nie szanuje tego, co się do niej mówi, to co to za związek?
Odpowiedzwiesz u nas tez jest takie krygowanie sie, ze "nie nie trzeba" i czesto wiaze sie to jednak z oczekiwaniem, ze ktos cos przyniesie aczkolwiek podeszlabym do tego tak jak ty- niech maja takie zasady, jak chca
OdpowiedzW Niemczech do tesciow mowi sie tez na 'ty'. Dla mnie to bylo rowniez trudne do przelkniecia, ale jak trzeba to trzeba. W rodzinie mojego bylego bylo podobnie w przypadku prezntow. Albo zadnych albo symboliczne. Te symboliczne prezenty nabywal moj byly, poniewaz to on potrafil oszacowac co komu najlepiej podarowac. Mi sie wydaje, ze w tym zwiazku bylo jeszcze wiecej zgrzytow i facet sie przestraszyl. Moze na poczatku pomyslal, ze nie beda one stanowic problemu, ze mozna sie dogadac, ale jak widac ta kobieta uznaje tylko swoje zdanie.
Odpowiedz@Italiana666: przy dobrej woli z obydwu stron zawsze można się dogadać i wypracować jakiś kompromis. Przy jej braku będzie się kręcić aferę i obrażać się nawet o to, czy ktoś po domu chodzi w kapciach, czy bez.
Odpowiedz@Italiana666: My tu sobie możemy dywagować, czemu ją rzucił. Tylko po co? Opisane są dwie sytuacje. Jeśli rzucił ją przez te dwie sytuacje to lepiej dla niej - związki "mieszane" zawsze są sztuką kompromisu. Trochę moich zwyczajów, trochę Twoich. Trzeba nauczyć się żyć z tym, że partner może pewnych zachowań, dla mnie normalnych, nie akceptować. Można raz zwrócić uwagę, że "hej, ale nikt Cię nie chciał urazić, taki mamy tu zwyczaj", ale jeśli dostaje się odpowiedź, że osoba jest tego świadoma, ale mimo wszystko sobie tego nie życzy to strofowanie jej jak dziecka jest naprawdę nie na miejscu. Ja do swoich rodziców jadę jak do siebie - przywożę prezenty praktyczne albo żadnych, a mój facet, mimo tego, że zaraz stuknie nam 10 lat razem za każdym razem jedzie do nich jak na oświadczyny. Tak mu wpojono w domu rodzinnym. I ok. Nie jestem fanką bukietów kwiatów i czekoladek przy każdej okazji, ale nie będę go zmuszać, aby tego zaprzestał, skoro ma taką potrzebę.
Odpowiedz@Italiana666: nie wiem, lepiej bym przyjela opcje "ty" niz mowienie do obcych ludzi mamo i tato
OdpowiedzRozumiem, że piekielny jest tutaj facet, który rzucił K. z głupich powodów? Różnice kulturowe różnicami, ale to, że w Szwajcarii mówi się do osób dużo starszych po imieniu nie znaczy, że każdy z automatu ma się czuć z tym komfortowo i przestawić teraz, zaraz i natychmiast. Rodzice gościa nie popisali się, dąsając o taką pierdołę. Tak samo jeśli chodzi o prezent - nie chcieli, ok, dostali, powinni podziękować i zakończyć temat. Jak ktoś całe życie na urodziny przynosił prezenty to może być mu zwyczajnie głupio tego nie zrobić. Do różnic kulturowych można się przyzwyczaić, ale potrzeba czasu. Jak Szwajcarzy tego nie rozumieją to są zwykłymi burakami.
OdpowiedzKurde, u mnie w rodzinie do większości znajomych rodziców mówiło się "na Ty" i to od wczesnego dzieciństwa, jak ktoś nie był "wujkiem/ciocią" to był "Darkiem, Baśką, Pawłem, Anką". Nie ważne, że ja miałem powiedzmy 3+ lat, a oni po 20+. Po imieniu i już. Do dziś mówię do tych ludzi "na Ty", przy czym ja mam już 40-tkę na karku, a oni są koło 60-tek.
Odpowiedz