Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

W poprzedniej historii niektóre osoby komentujące zarzuciły mi, że kiepski ze mnie…

W poprzedniej historii niektóre osoby komentujące zarzuciły mi, że kiepski ze mnie pedagog, skoro nie potrafiłam uargumentować rodzicowi, dlaczego dziecku potrzebna jest pomoc. Nie mam konta, więc opiszę jak wygląda często kontakt z rodzicami w różnych sprawach.

Na samym wstępie zaznaczę, że zdecydowana większość rodziców jest super, ale jak wszędzie zdarzają się piekielni.
"Nie zrobicie z mojego dziecka wariata". Widzimy problem, reagujemy, rozmawiamy. Co słyszymy w odpowiedzi? Najbardziej denerwujący argument. "Nie zrobicie mi z dziecka wariata".

Niestety jest jeszcze grono rodziców uważających PPP (poradnię psychologiczno - pedagogiczną) za najgorsze zło.
"Taki ma charakter". Podobnie jak wcześniej: reagujemy, rozmawiamy, chcemy skierować do PPP. Rodzic upiera się, że problemy dziecka to odziedziczony charakter po babci/dziadku/cioci itp. "On taki po prostu jest". Ten argument pojawia się najczęściej.

"Przemyślimy sprawę" Na przemyśleniach zazwyczaj się kończy. Rodzic nie dopuszcza do siebie myśli, że coś jest nie tak. Podczas rozmowy potakuje a później i tak nic nie robi.

Przykładów mogę podać znacznie więcej. Najgorsze jest to, że później wszystko jest naszą winą. Taki rodzic nie ma sobie nic do zarzucenia. Obwinia cały świat, łącznie z dzieckiem ale nie siebie. Nie mamy w praktyce prawnej możliwości zmusić rodzica do działania. Z czasem człowiek uczy się odpuszczać i mimo tego, że jest to trudne, zostawiać myśli o dzieciach w pracy.

szkoła

by ~Pechowiec1234
Dodaj nowy komentarz
avatar gorzejtobie
11 11

Kontakt z rodzicami to chyba jedna z najgorszych rzeczy. "Pani syn(mocno niepełnosprawny intelektualnie przedszkolak) ma 38 stopni gorączki! Ok podam mu ibuprom i jutro będzie w przedszkolu"

Odpowiedz
avatar czaron
0 0

@gorzejtobie: Jednym z nielicznych dobrych następstw pandemmii jest to że rodzice ( nie wszyscy oczywiście, ale więcej niż przed ) nie wysyłają już tak ochoczo chorych dzieci do szkoły. Ludzie, przynajmniej niektórzy, wreszcie się nauczyli, że lepiej jest odchorować w domu niż zarażać wszystkich dookoła.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
9 9

Znajoma była nauczycielką w szkole specjalnej. Już nie pamiętam dokładnych proporcji, jakie mi podała, ale wg na pewno większość, a może nawet 8 na 10 przypadków to były zaniedbania ze strony rodziców, a nie poważne upośledzenie. Gdyby nad tym popracować, to te dzieci by funkcjonowały normalnie albo prawie normalnie.

Odpowiedz
avatar singri
8 8

"Nie zrobicie mi z dziecka wariata" - marzę o tym, żeby słowo "wariat" całkiem zniknęło z ludzkiego słownika. To jest dziecko. Dziecko sprawia pewne problemy, bo samo ma problem, z którym nie umie sobie poradzić. Potrzebuje pomocy. W PPP mniej więcej powiedzą, jakiej konkretnie pomocy. Proste? Proste. Mniej prosta jest praktyka, bo terminy są jakie są. Ale to już inna historia.

Odpowiedz
avatar Neomica
5 5

Gdy diagnozowałam moją małą to babka mi powiedziała, że są rodzice którzy zgłaszają się widząc, że jest problem (najczęściej i tak dojrzewają do tego długie miesiące) a po potwierdzeniu i diagnozie wpadają w totalne zaprzeczenie. Mówią "w sumie to nam się zdawało, nasz syn/córka napewno tego nie ma" Wracają do swojego życia i z uporem maniaka próbują ignorować to co wcześniej wzbudziło ich obawy. Większość szarpie się tak pół roku, rok zanim przyjmują prawdę do wiadomoiści i wracają po pomoc.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
4 4

@Neomica: To jeszcze mogę zrozumieć, bo taka diagnoza to może być szok. Oczywiście zależy to też od stopnia upośledzenia. Ale jednak wracają po kilku miesiącach i proszą o pomoc. Tu mamy do czynienia z przypadkami, gdzie cały czas zaprzecza się istnieniu choroby aż w końcu wydarzy się coś tragicznego.

Odpowiedz
avatar Neomica
1 3

@pasjonatpl: Większość wraca ale nie wszyscy. Jest to o tyle dziwne że sami zgłaszają się do ośrodka z problemem. Chyba w nadziei, że ktoś im powie że wszystko jest w porządku a jak słyszą coś innego to nie przyjmują tego do wiadomości. Też wiem o przypadku kiedy oczywiste nieprawidłowości w rozwoju dziecka są tematem tabu w pewnej rodzinie. Wszyscy widzą tego słonia w pokoju ale jest zakaz poruszania tematu bo właśnie rodzice nie chcą słuchać. Jest też inna sprawa. Zdarza się że nawet jak rodzice zaakceptują diagnozę to szukają pomocy nie tam gdzie trzeba. Znachorzy, ręce które leczą, wlewy z witaminy C i cudowne medaliki z lichenia zamiast terapii i wsparcia profesionalistów. W sytuacji gdy spektrum autyzmu diagnozuje się już u jednego dziecka na sto, powinna ruszyć kampania uświadamiająca by takich zaniedbań było jak najmniej.

Odpowiedz
avatar Pedagogap
2 2

Pelecam sporządzić notatkę z rozmowy. Zapisać wszystkie przekazane informacje, co niepokoi Panią w rozwoju dziecka. Oraz napisać, że skierowała Pani dziecko na diagnozę do Poradni P-P. Pod taka notatką podpisuje się nauczyciel oraz rodzic. To jest dobra podkładka dla wychowawcy w razie problemów. Decyzję o pójściu na diagnozę podjąć musi rodzic.

Odpowiedz
avatar catshuska
0 0

Dostałam kiedyś w spadku chłopca z ogromnymi problemami emocjonalnymi. Mama przepisując go do naszej placówki naopowiadała nam cudów. Jedynie czego nie przewidziała to tego, że znamy się z dziewczynami z poprzedniej placówki chłopca. I się okazało, że tak prosiły o diagnozę, tak wierciły matce dziurę w brzuchy, tłumaczyły, sporządzały notatki, wszystko co mogły to zrobiły. Na koniec dyrektor zagroził zgłoszeniem rodziny do opieki społecznej motywując to tym, że rodzice przez swój upór szkodzą dziecku. Następnego dnia chłopiec już był zapisany u nas. Czasami nie ma żadnego sposobu na "zmuszenie" rodzica do diagnozy dziecka

Odpowiedz
Udostępnij