Kilka lat temu czytałam artykuł o niepełnosprawnym chłopcu, któremu dyrektorka zabroniła wjeżdżać na wózku do szkoły.
W moim najbliższym otoczeniu miała miejsce podobna historia.
Znajoma mojej mamy ma syna niewiele młodszego ode mnie. Niestety jest on niepełnosprawny, bo urodził się bez nogi.
W miarę szybko udało się załatwić odpowiednią protezę, by dzieciak mógł chodzić i funkcjonować jak zdrowe dziecko.
Gdy miał jakieś pięć lat, to rodzice postanowili zapisać go do przedszkola. Chłopiec był zadowolony i z uśmiechem na buzi uczęszczał do tego przybytku.
Któregoś dnia, gdy koleżanka mamy odbierała syna, to przedszkolanka poprosiła ją o rozmowę.
Czego dotyczyła ta rozmowa?
Otóż pani wychowawczyni nakazała mamie chłopca by ten chodził do przedszkola bez protezy. Dlaczego? Bo podczas zabawy niechcący kopnął kolegę i nabił mu siniaka. Na nic tłumaczenia, że to właśnie dzięki niej może normalnie chodzić i funkcjonować.
Sprawa otarła się o dyrekcję, która stanęła po stronie koleżanki mamy i jej syna.
Wychowawczyni dostała niezły ochrzan, bo to nie był jej pierwszy wybryk.
Ta sytuacja miała miejsce jakieś dwadzieścia lat temu.
Dzisiaj główny bohater jest już dorosły i ma niezły ubaw z tej historii, ale wtedy nikomu raczej do śmiechu nie było.
Tak, jakby normalną nogą nie dało się nabić siniaka... Czasami aż ciężko stwierdzić, czy za takim zachowaniem stoi skrajna głupota, czy parszywy charakter.
Odpowiedz