Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dziś historia nietypowa. Rzecz będzie o apostazji. Zacznę od tego, że jestem…

Dziś historia nietypowa. Rzecz będzie o apostazji.

Zacznę od tego, że jestem osobą niewierzącą. Nie na zasadzie "nie lubię Kościoła, więc nie wierzę". Lata temu zacząłem oddalać się od metafizycznej wizji świata - przeszedłem przez różne systemy najpierw religijne (szukając "czegoś dla siebie"), a później filozoficzne i jak dotychczas nie odczuwam potrzeby wiary w jakiekolwiek byty nadprzyrodzone. Pod kątem spojrzenia na świat w zupełności wystarczy mi podejście postulowane przez współczesną filozofię nauki.

Oczywiście nie oznacza to, że jeśli stanie przede mną - dajmy na to - Ra wcielony bądź zstąpi z niebios Jezus, rozpoczynając Apokalipsę będę nadal twierdził, że w nich nie wierzę. Nie przeszkadza mi również cudza wiara - tak długo, jak nie staje się w jakiś sposób dla mnie i moich bliskich groźna (czy to w formie wybuchających islamistów, czy totalitarnych, chrześcijańskich sekt z Brazylii). Chciałbym to zaznaczyć celem uniknięcia oskarżeń o gimboateizm i tym podobne ;)

Przechodząc do właściwej historii: Na kanwie sytuacji politycznej rozpoczęła się fala apostazji. Prawdopodobnie z uwagi na kwestie pijarowe i niechęć do wywoływania ewentualnej następnej burzy medialnej Kościół ułatwił wtedy akty odstępstwa i bardziej zwracał uwagę na poczynania swoich funkcjonariuszy podczas dokonywania tychże aktów.

Korzystając z tego zebrałem się w końcu, by napisać odpowiednie oświadczenie. Jako uzasadnienie wpisałem po prostu brak wiary - biorąc pod uwagę kryteria określania kogoś mianem Katolika wydaje mi się, iż jest to powód w pełni wystarczający.

Nadmienię także, iż w pewnej perspektywie czasowej planuję przeprowadzkę do Niemiec i jako osoba niewierzącą nie chcę płacić tam podatku kościelnego (tzw. Kirchensteuer). Wiem, że wiele osób deklaruje się podczas procedury meldunku (obowiązkowa w Niemczech) jako ateiści mimo formalnej przynależności do Kościoła, ale z tego, co wyczytałem jest to mimo wszystko podawanie nieprawdziwych informacji, ponieważ przynależność do KRK ma charakter międzynarodowy i polskie "przystąpienie" obowiązuje także w Niemczech. A jak powszechnie wiadomo - żaden urząd fiskalny nie lubi nieprawdziwych deklaracji ;)

Zebrałem wszystkie dokumenty, zadzwoniłem pod numer parafii chrztu i umówiłem się na spotkanie (rozmawiałem z wikarym). Póki co wszystko jest ok.

Przyszedłem na miejsce. Czekałem pod drzwiami w śnieżycy (bo miało to miejsce bodaj w lutym tego roku) dobre kilkadziesiąt minut (mimo umówienia się na konkretną godzinę). Próbowałem w międzyczasie dodzwonić się do księży i za którymś razem udało się. Po jakimś czasie nareszcie zostałem wpuszczony.

Proboszcz uśmiechając się kazał mi usiąść na centralnie umieszczonym krześle w kancelarii, a sam zasiadł za ogromnym biurkiem pod ścianą. Wyglądało to lekko jak na przesłuchaniu Harrego Pottera w 5. filmie - z tym, że "przesłuchujący" był jeden.

Ksiądz z uśmiechem na ustach i charakterystycznym głosem jak podczas kazania (dosyć często słyszałem go w dzieciństwie) próbował zacząć rozmawiać ze mną na tematy "o życiu". Próbowałem przejść do sedna spotkania, ale odpowiadał na to wciąż "poczekaj, po co się tak spieszyć?".

Po kilku próbach w końcu udało mi się przedłożyć mu na biurku dokumenty i w kulturalny sposób powiedzieć, że jednak chciałbym przejść do rzeczy. Z początku zdenerwował się i nie chciał ich przyjąć, ale po chwili wrócił do poprzedniego tonu, i zaczął przekonywać mnie do zmiany decyzji (niejako zgodnie z procedurą).

Problem w tym, że powoływał się non stop na działalność mojego dziadka w chórze (zakończoną jego śmiercią, gdy byłem dzieckiem - więc to dosyć odległa sprawa), ewentualną opinię rodziców (mam około 30 lat na karku, a moi rodzice nie uczęszczają do kościoła...), a ponadto bagatelizował moje poglądy, którymi uzasadniałem decyzję i traktował mnie jak duże dziecko ("ale jakie ty masz poglądy, przecież to nic niewarte...", "co ty wiesz o życiu, chłopcze" etc.).

Mimo ewidentnych prób manipulacji i traktowania mnie w dosyć nieprzyjemny sposób utrzymałem spokój i zmierzałem do zakończenia procedury poprzez złożenie dokumentów. Proboszcz jednak oświadczył, że "to on ma tu władzę nade mną" i "decyzja o mojej apostazji należy do niego", a ja jako wierny "jestem mu winien posłuszeństwo", ponieważ jestem "jeno owcą w owczarni pańkiej". Jak to wtedy ujął, "okaże mi jednak łaskę" i "zaprosi mnie na kolejną audiencję za tydzień", a tymczasem "wraz z całą parafią będzie się za mnie modlił".

Złożone dokumenty najpierw próbował mi oddać, a następnie wyrzucił je na moich oczach do kosza. Na koniec po protu wyprosił mnie z kancelarii.

Przyznam, iż po tym spotkaniu byłem w silnym szoku. Nie tylko ze względu na jego finał, ale także na sposób, w jaki zostałem potraktowany. Czułem się niemalże jak dziecko, wyzute z podmiotowości i prawa do własnego zdania.

Zachowałem zimną krew i spodziewając się podobnej scenki na kolejnym spotkaniu (o ile w ogóle by do niego doszło) napisałem do lokalnej Kurii. Choć nie jestem z zawodu prawnikiem, miałem okazję uczestniczyć w zajęciach z tego zakresu i lepiej lub gorzej umiem posługiwać się językiem formalnym. Opisałem bardzo dokładnie całe spotkanie oraz powołując się na punkty prawa kanonicznego, które moim zdaniem proboszcz złamał, poprosiłem o rozmowę z nim. Po kilku dniach dostałem od Kurii odpowiedź, iż rozmówili się telefonicznie z proboszczem i tym razem na pewno uda się dokonać apostazji.

W umówionym dniu ponownie stawiłem się pod drzwiami kancelarii parafialnej. Pod drzwiami, ponieważ ponownie czekałem, ponownie w śnieżycy - ale tym razem nikt nie odebrał telefonu. Mimo to postanowiłem nie dać proboszczowi satysfakcji i zaczekałem - łącznie ponad godzinę.

W końcu drzwi kancelarii otworzyły się i wyszła przez nie starsza pani. Przywitałem się, mówiąc "dobry wieczór", ale spojrzała na mnie jedynie jak na fekalia, odwróciła się i poszła. Proboszcz prawdopodobnie powiedział więc jej w jakiej sprawie przyszedłem - miło.

Wszedłem do kancelarii, przywitałem się z proboszczem (nie uzyskawszy odpowiedzi) i usiadłem na krześle. Tym razem proboszcz nie był już uśmiechnięty: Nazwał mnie "parszywym donosicielem" i wygłosił krótkie "kazanie" na ten temat. W końcu powiedział: "Dawajże te dokumenty" - tak też zrobiłem.

Wypełnił je, jeden egzemplarz podał mi. Powiedział na koniec, że "ma nadzieję, że kiedyś się jednak nawrócę i powrócę na łono Kościoła" oraz kazał wyjść. I w ten sposób zostałem odstępcą. O ile z początku miałem do całej sprawy bardzo lekkie, formalne podejście - tak po tych przeżyciach bardzo cieszyłem się, iż nie jestem już "barankiem z owczarni" tegoż pana ;)

Wiem, że tacy proboszczowie przy dokonywaniu apostazji są raczej pojedynczymi przypadkami. Ale ktoś taki, o ironio, nie mógł w końcu nie trafić na Piekielnych.

kościół

by normalnyCzlowiek123
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar AnitaBlake
15 21

Przykre, kościół sam siebie niszczy od lat :(

Odpowiedz
avatar NismoR34
20 22

Również mam zamiar dokonać aktu apostazji, bo do kościoła nie chodzę od jakichś 20 lat i nie wierzę po prostu w żadne bóstwa. A ta sytuacja, która Ciebie spotkała, tylko utwierdziła mnie w przekonaniu.

Odpowiedz
avatar Michail
6 6

Z tego co kojarzę to w Niemczech wystarczy im oświadczenie, które może potem powodować problemy w PL, ale są ludzie bardziej obeznani.

Odpowiedz
avatar normalnyCzlowiek123
8 12

@Michail: Tak. Zasadniczo wystarczy pójść do urzędu i złożyć oświadczenie o wystąpieniu z danego Kościoła (tzw. Kirchenaustritt). Rzecz w tym, że we wszystkich Landach poza Brandenburgią ta przyjemność kosztuje 30€ - a będąc jeszcze w Polsce chciałem zrobić to niejako za darmo.

Odpowiedz
avatar Michail
2 6

@normalnyCzlowiek123: Ilość nakładów czasu z twojej strony chyba nie jest warta tych 30 ojro. Jakbym chciał jakoś zamanifestować wyjście z tej instytucji i miał do wyboru Twoją drogę lub zrobienie tego za ok 150zł bez tych ceregieli to poszedłbym drogą 150zł.

Odpowiedz
avatar valdizet
4 6

@normalnyCzlowiek123: Wystarczy przy meldowaniu się zaznaczyć "niewierzący" i problem podatku kościelnego masz z głowy. Jakiś czas pracowałem w Niemczech i miałem meldunek. Żadnych kosztów, żadnego występowania z kościoła.

Odpowiedz
avatar Armagedon
4 20

"Wiem, że tacy proboszczowie przy dokonywaniu apostazji są raczej pojedynczymi przypadkami." Polemizowałabym. Pojedynczymi przypadkami są raczej ci, którzy problemów nie robią.

Odpowiedz
avatar Grav
9 11

Mnie zmusili do przyjścia z dwoma świadkami. Ale jak już przyszedłem, to krótka rozmowa na zasadzie "taka procedura, więc muszę", potem jeszcze mnie zapytali, czy chcę złożyć ofiarę za tę posługę - nie wiedzieć czemu nie chciałem - podpisali papiery i dali spokój.

Odpowiedz
avatar szafa
0 2

@Grav: Nie wiem, jak jest teraz, ale kiedyś rzeczywiście musiało być dwóch świadków, choć liczono to zwykle jako księdza + dodatkową osobę.

Odpowiedz
avatar Cyraneczka
6 14

Masz anielską cierpliwość, ja zaczęłabym od pchnięcia krzesła prosto pod biurko księdza. Gratuluję zaparcia i dokończenia sprawy :)

Odpowiedz
avatar clockworkbeast
15 19

Najlepszy ten tekst: "twoje poglądy są nic nie warte" :D no to skoro nie szanuje się tu moich poglądów, to tym bardziej nie mam powodu dłużej pozostawać w kościele.

Odpowiedz
avatar arokub
-2 2

Jakbym już to tu czytał... A czy nietypowa? Mam wątpliwości.

Odpowiedz
avatar janhalb
10 10

Ja jestem człowiekiem wierzącym i jak czytam takie opisy, to przypominają mi się słowa ś.p. ks. Józefa Tischnera: „Nie spotkałem w moim życiu nikogo, kto by stracił wiarę po przeczytaniu Marksa i Engelsa, natomiast spotkałem wielu, którzy ją stracili po spotkaniu ze swoim proboszczem”...

Odpowiedz
avatar minutka
2 2

@janhalb: No niestety... smutne to, chociaż osobiście spotykałam wśród proboszczów więcej porządnych facetów niż takich jak ten z historii...

Odpowiedz
avatar janhalb
0 0

@minutka: No ja też. Ale wiem, że różnie bywa.

Odpowiedz
avatar trolik1
1 3

Tylko co naprawdę daje apostazja? Znajoma zrobiła ten krok i dowiedziała się, że " nadal jest zaliczana do tej sekty, tyle że nie będzie brana pod uwagę w statystykach". To jak to w końcu jest? A ja? Nigdzie się nie zapisywałem więc i wypisywać nie mam zamiaru. ;)

Odpowiedz
avatar voytek
0 0

@trolik1: praktycznie nic, nadal jako ochrzczony widniejesz w ksiegach koscieolnych... tylko dla wlasnego samopoczucia i satysfakcji... Teraz nawet w spisie powszechnym - mozesz zaznaczyc sie jako osoba niewierzaca

Odpowiedz
avatar Error505
0 2

To czekanie to normalnie jak Jurand ze Spychowa. :) Czytałem kiedyś artykuł o tym jak dokonać apostazji. Pewnie da się znaleźć w sieci. Są 2 drogi. Ta narzucana przez kościół. Raz, że ma formą takiej służalczej prośby a dwa, że moze to się toczyć właśnie tak jak w tej historii. Druga droga jest oparta na ustawie o ochronie danych osobowych i prawie do bycia zapomnianym.

Odpowiedz
avatar voytek
0 0

niestety... tak bywa.. zapisać się łatwo ale wypisać trudno... ale czy aktu apostazji musisz dokonywać w "swojej" parafii?

Odpowiedz
avatar dayana
1 1

Oni na tym budują swój wizerunek. Też jestem po apostazji. Jak stałam w kolejce do kancelarii to akurat się msza skończyła i jakiś taki starszy ksiądz przyszedł i zagadywał ludzi. To kogoś ochrzanił, że nie ma maseczki (a sam też nie miał, wtedy były te obostrzenia, co trzeba było maseczkę nosić nawet na podwórku), potem ochrzanił jakieś kobiety, co przyszły się dopytać o spotkania komunijne, że nie chodzą do kościoła, bo inaczej by wiedziały, że wypytują o termin po to, żeby wiedzieć kiedy fryzjera sobie zabukować, a nie, że faktycznie to jakoś duchowo przeżywają. I one go zaczęły przepraszać, dobre tresowane małpki.. yy.. owieczki. Do mnie akurat nie podszedł, bo mój wzrok pewnie wyrażał więcej niż 1000 słów. Na szczęście ten gość nie był proboszczem, ale jak już się udało dostać do proboszcza (który urzęduje 2 dni w tygodniu przez 2 godziny każdego dnia i nie są to weekendy, więc dla człowieka pracującego super) to zaczął mnie pouczać jak się pisze podanie, że go nie obchodzi ustawa o ochronie danych osobowych, bo tylko prawo kanoniczne się liczy i kazał mi się na nie powoływać w tym podaniu (jako osoba niewierząca nie uznaję tego prawa, poza tym żadne prawo nie może stać nad prawem obowiązującym w danym kraju). Ostatecznie udało mi się zostać apostatą, ale to po prostu jest chamstwo i w ogóle co to za procedura? Jak chcę się wypisać z czegokolwiek to piszę podanie (a często w ogóle jest gotowy druk), zabieram dokumenty, dostaję potwierdzenie i tyle mnie widzieli, a nie liczę na czyjąś łaskę. Z tym potwierdzeniem to w ogóle ciekawie jest, bo to zostaje odnotowane na akcie chrztu, a o taki akt trzeba poprosić i pewnie też zapłacić. A co do międzynarodowej przynależności to wątpię, żeby taka istniała, bo w cywilizowanych krajach apostazję można załatwić jednym druczkiem.

Odpowiedz
Udostępnij