Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Miałam Ci ja sunię - doga niemieckiego. Sucz miała z powodów genetycznych…

Miałam Ci ja sunię - doga niemieckiego.
Sucz miała z powodów genetycznych zaćmę, w wieku ok 4 lat wzrok miała na poziomie ok 20-25%, więc jak sądzę niewiele widziała. Przez to bardzo nie lubiła kiedy podlatywały do niej nagle, nie wiadomo skąd inne, obce psy – te które znała „od zawsze” nie były dla niej problemem. Jednak kiedy były to psy dla niej obce reagowała bardzo nerwowo, tzn. rzucała się na nie z zębami, w swoim mniemaniu broniąc się przed nagłym i niespodziewanym atakiem.

Ponieważ było jak było, to po osiedlu zawsze chodziła na krótkiej smyczy i w kantarze (co jest o tyle istotne, że oficjalnie kantar to kaganiec), a spuszczałam ją tylko w miejscach, gdzie z daleka mogłam wypatrzeć zagrożenie i ją przywołać.

Historia właściwa:
Idę z psiną osiedlową uliczką, oczywiście pies na krótkiej smyczy przy nodze.
Nagle pod nogi mojej suczy wpadła jak torpeda młodziutka mikrosucz - zamieszanie: szarpnięcie smyczy, warkot, pisk – jatka. Kilka sekund, krzyknięte „fe”, sucz prewencyjnie trzymana już za obrożę.
Sytuacja ogarnięta, pożar ugaszony. Malutka sunia krwawi gdzieś na zadzie. Rozchodzimy się.
Co ważne z drugą właścicielką notorycznie przez kilka lat mijałyśmy się na osiedlu i bardzo często ją prosiłam by swojego psa trzymała z daleka od mojej tłumacząc dlaczego i jakie są zagrożenia.

Następnego dnia pani zjawia się u mnie w mieszkaniu z rachunkiem od weterynarza i roszczeniem bym te koszty pokryła. Zgodnie ze swoim sumieniem proponuję, choć wiem, że nie muszę, pokrycie połowy tych kosztów. Pani zaczęła się awanturować, że jak to. Mam płacić i koniec.
Tłumaczę, że moja sucz była na smyczy tuż przy nodze, pod kontrolą, a jej luzem bez jakiejkolwiek kontroli, poza tym pani zna sytuację i wielokrotnie ją prosiłam by pilnowała swojego psa, skoro go nie prowadza zgodnie z prawem na smyczy. Moja ostateczna propozycja – zapłacę połowę bo rozumiem, że jakaś tam odpowiedzialność.

Pani strzeliła focha i obrażona poinformowała mnie, że idziemy do sądu. Tłumaczę jak to będzie wyglądać od strony prawnej, że nie dostanie nic, jeśli chce iść do sądu, niech się dobrze zastanowi bo wtedy moja propozycja nie będzie w mocy. Daję dobrowolnie połowę albo nic.
Policja, Sąd.

Miałam rację - pani przez chciwość i nieznajomość prawa nie dostała ode mnie nic.

by WrednaPaskuda
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar vezdohan
11 13

Sąd tylko sąd. Pies nie pilnowany napadł na WAS. Odszkodowanie jak psu buda się należy.

Odpowiedz
avatar janhalb
12 12

NIe rozumiem, dlaczego proponowałaś cokolwiek. Pani piesek był bez smyczy, to pani wina, policja już na wejściu zamiast przyjmować jej zgłoszenie powinna jej władować mandat.

Odpowiedz
avatar WrednaPaskuda
3 3

@janhalb: Proponowałam partycypację w kosztach bo uznałam, że będzie to w zgodzie z moim sumieniem - w końcu to mój pies zrobił krzywdę drugiemu psu. Zdawałam sobie sprawę z wszelkich możliwości prawnych i to babie tłumaczyłam, ale nie słuchała.

Odpowiedz
avatar Armagedon
-5 11

Policja? A po co? Każdy policjant w trzech słowach wyjaśniłby babie, że w tej sprawie nikt aktu oskarżenia nie sporządzi, a w sądzie nie ma żadnych szans. I to by ją musiało ostudzić. Sprawa w sądzie? O sto złotych? Chyba wyłącznie z powództwa cywilnego. Na takie rozprawy długo się czeka i przegrany ponosi wszystkie koszty. A ciebie chyba deko poniosła wyobraźnia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 4

@Armagedon: hmm, 100 zł u weterynarza, tak, taka może być cena za wizytę kontrolną, gdzie nic się przy zwierzęciu nie robi poza badaniem fizykalnym. Dobry weterynarz, szczególnie w większym mieście, kosztuje.

Odpowiedz
avatar Ohboy
3 5

@Armagedon: Myśl logicznie, sprawa na pewno nie była o 100 zł (swoją drogą wet na bank wziął więcej) za zszycie psa, a o atak/niedopilnowanie psa.

Odpowiedz
avatar Felina
2 4

KuchikiRukia, dokładnie. Samo szycie + leki (nie tylko odkażenie na miejscu, ale może i antybiotyk do domu) + jakaś wizyta kontrolna. Ostatecznie nie wiemy, jak duża była rana tego małego psa ani co było przy nim robione, więc próby ustalenia ceny usługi weterynaryjnej są bezcelowe.

Odpowiedz
avatar Armagedon
-3 9

@KuchikiRukia: Mieszkam w największym mieście. Mam psa. Wizyta u weta, jeszcze do niedawna, kosztowała 50 zeta. Pus, oczywiście, badania i leki które podano. Każda następna wizyta jest traktowana jak kontynuacja pierwszej i już się za nią nie płaci. Zeszycie rozdartego na dupie futerka i podanie środków przeciwtężcowych/przeciwzapalnych nie mogło kosztować więcej niż pięć dych. Ale dobra. Niech będzie, że kwestia sporu to 150 zeta.

Odpowiedz
avatar Armagedon
1 5

@Ohboy: To chyba czytałyśmy dwie różne historie. "Moja ostateczna propozycja – zapłacę połowę bo rozumiem, że jakaś tam odpowiedzialność. Pani strzeliła focha i obrażona poinformowała mnie, że idziemy do sądu." I zrozumiałam, że poszła. Walczyć o zwrot kosztów leczenia. "Miałam rację - pani przez chciwość i nieznajomość prawa nie dostała ode mnie nic."

Odpowiedz
avatar Ohboy
2 4

@Armagedon: Tutaj trzeba zastosować logikę. Żeby domagać się zwrotu jakichkolwiek pieniędzy od kogoś musisz udowodnić, że doszło do popełnienia przestępstwa. Więc właścicielka małego psa musiała założyć sprawę o niedopilnowanie psa (lub coś podobnego), a oczywistą częścią tego jest domaganie się zwrotu kosztów/zadośćuczynienia. To, że podczas rozmowy domagała się tylko kasy nic nie znaczy. Żeby kogoś pozwać trzeba wymienić, jakie przepisy rzekomo złamał.

Odpowiedz
avatar Armagedon
-1 5

@Ohboy: Idąc na policję składasz zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa (lub, co najmniej, wykroczenia) i ewentualnie składasz wniosek o ściganie sprawcy. W opisanej sytuacji nie doszło ani do przestępstwa, ani do wykroczenia u żadnej ze stron. Co najwyżej do złamania przepisów - i to przez babę poszkodowanej suki. Więc - dokładnie tak jak napisał powyżej janhalb - baba mogłaby jeszcze sama mandat dostać. Ciekawa-m, wobec tego, komu i w jaki sposób baba UDOWODNIŁA, że autorka popełniła jakiekolwiek przestępstwo, skoro, niby-to, do rozprawy w sądzie doszło?

Odpowiedz
avatar WrednaPaskuda
1 1

@Armagedon: Pisząc o policji miałam na myśli, że pani złożyła na policji zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Kompetentni policjanci skierowali sprawę do sądu - to była sprawa karna z wyrokiem uniewinniającym. Pozwu cywilnego pani nie składała.

Odpowiedz
avatar WrednaPaskuda
0 0

@KuchikiRukia: @KuchikiRukia: Wizyta, czyszczenie i szycie szarpanej, antybiotyki, maści itp. rachunek był na ponad 300 zł

Odpowiedz
avatar Doombringerpl
1 1

@Armagedon: Wiesz o tym, że Sąd może umorzyć postępowanie bez rozpoznawania sprawy na posiedzeniu? A w uzasadnieniu jest zawsze napisane dlaczego. A powodem umorzenia może być brak znamion czynu zabronionego. Oczywiście od takiej decyzji można się odwołać, ale złożenie pozwu cywilnego wiąże się z pokryciem 10% kosztów wnioskowanej kwoty odszkodowania, która w przypadku umorzenia przepada. Brnięcie dalej to kolejny koszt plus koszta rozprawy. Koszt rozprawy to z reguły 150 zł za posiedzenie, które i tak będzie musiała pokryć powódka, jeśli nie udowodni że doszło do czynu zabronionego. Oczywiście jeśli sąd apelacyjny nie podtrzyma decyzji sądu rejonowego bez rozpoznawania odwołania na posiedzeniu... Tak więc nie musiały się spotkać w sądzie, a umorzenie, kiedy się uprawomocni, ma też pewną moc. Jeśli Pani będzie nadal nękać autorkę o to samo, to takie umorzenie jest podstawą do zgłoszenia nękania, a to już przestępstwo, nie wykroczenie, więc to prokuratura się tym zajmuje i podejmuje decyzje.

Odpowiedz
avatar Armagedon
1 5

@WrednaPaskuda: W takim razie - policjanci okazali się NIEkompetentni. Moja sąsiadka znalazła się kiedyś DOKŁADNIE w sytuacji baby z twojej historii. Z tą różnicą, że agresywny pies (mimo, że na smyczy) jej psiaka prawie-że zagryzł. Miał, biedak, poturbowaną szyję z obu stron i cały łeb. Sąsiadka walczyła o jego życie dobre kilkanaście minut, między innymi, wsadzając własne palce w pysk agresora. Też została ugryziona, choć przypadkowo. Właściciel nie kiwnął palcem w bucie. Spokojniutko czekał na rozwój wypadków nawet nie szarpnąwszy smyczą. Świadków było wielu. Po całej akcji sąsiadka zasłabła, wezwano karetkę. Późniejsze koszty leczenia psa były wysokie. Pani nawet nie chciała fatygować się na policję, ale zmusiła ją do tego osiedlowa społeczność, więc poszła. "Na wszelki wypadek". Tam panu policjantowi zdała relację co zaszło. A pan policjant zadał jej tylko dwa pytania. Czy jej pies był na smyczy i czy tamten pies był na smyczy? A skoro dowiedział się, że tamten - tak, a jej - nie, OD RAZU poradził jej, żeby dała sobie spokój, gdyż niczego nie ugra. I nie miało żadnego znaczenia, jak dalece ucierpiał jej pies i ona sama, że właściciel tamtego nie podjął żadnych kroków zapobiegawczych, a potem ratowniczych, ani nawet to, że pies sąsiadki niczym nie sprowokował agresora, po prostu miał to nieszczęście, że przechodził zbyt blisko. Byłam świadkiem całego zajścia, potem zaś, sąsiadka poprosiła mnie, żeby jej towarzyszyć na komendzie, więc wszystkie te informacje mam z pierwszej ręki.

Odpowiedz
avatar dayana
1 1

@Armagedon: Przecież obowiązek smyczy wprowadzono jakoś niedawno. Wcześniej pies "musiał być pod kontrolą", czyli mógł chodzić bez. Z policją na szczęście nie miałam jeszcze do czynienia, ale składałam mnóstwo reklamacji i też czasem "miły" konsultant doradzał, żeby sobie odpuścić, bo tego nie uznają, a potem uznawali. Trzeba było nie odpuszczać.

Odpowiedz
avatar amros
2 2

@dayana: Nadal nie ma obowiązku wyprowadzania psa na smyczy. Kodeks wykroczeń nie mówi o tym ani słowem. Jest obowiązek stosowania zwykłych (może to być nawet odpowiednia tresura psa) lub nakazanych (wynikających np. z lokalnych przepisów) środków ostrożności. Jeśli gmina/miasto nie wprowadza we własnych przepisach obowiązku wyprowadzania psa na smyczy, to ten może biegać luzem. Czy powinien (nawet dla własnego bezpieczeństwa), to inna sprawa.

Odpowiedz
avatar yfa
1 1

@Ohboy: jako cywil niereprezentowany przez profesjonalistę nie musisz wymieniać przepisów.

Odpowiedz
avatar yfa
1 1

@WrednaPaskuda: no cóż, policja popisała się skrajnym przynajmniej lenistwem, jeżeli nie głupotą, na pewno nie kompetencją. Otóż tamta "pogryziona" mogła składać zawiadomienie, ale wtedy jest się przesłuchiwanym. W trakcie przesłuchania mogła oczywiście ukryć pewne fakty, ale policja przesłuchać ma także drugą stronę (podejrzanego). Tylko strona oskarżana (plus jej rodzina) ma prawo do odmowy (nie: kłamstwa) zeznań ją obciążających. No to przy "kompetentnych policjantach" do wyboru mamy: albo brak znamion czynu zabronionego i brak sądu, albo skierowanie sprawy karnej o składanie fałszywych zeznań przeciwko "pogryzionej" (skoro finał znamy, a to zawiadamiający jest siłą rzeczy przesłuchiwany pierwszy). Sąd nie jest organem śledczym. W tej sytuacji aż chciałoby się krzyczeć, że koszty sądowe powinien ponieść leniwy gliniarz.

Odpowiedz
Udostępnij