Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia koleżanki, oczywiście dodana za jej zgodą: Dziewczyna zatrudniła się u prywaciarza.…

Historia koleżanki, oczywiście dodana za jej zgodą:
Dziewczyna zatrudniła się u prywaciarza. W małej firmie zatrudniającej poniżej 20 pracowników, a żeby nawet uściślić- 1 pracownik. Zaszła w ciążę w trakcie trwania umowy na czas określony, ale już po okresie próbnym o czym uczciwie poinformowała pracodawcę. I tu się zaczęło.. Teksty, że pogrążyła cały „plan byznesowy”, że może jednak „da się coś jeszcze z tym zrobić???”- spoko, puszczone mimo uszu, bo chciała pracować, ale pojawiły się problemy zdrowotne. Pracodawca, krótko przed ciążą, a po okresie próbnym, dał jej nieznaczną podwyżkę i wszyscy powinni być zadowoleni, prawda? W końcu w razie przedłużonej niezdolności do pracy płatności dokonuje ZUS.
Koleżanka obecnie leży w łóżku, ciąża jest zagrożona. Odbiera telefon od pracodawcy, który twierdzi, że… właściwie to powinna zwrócić mu różnice składek za L4, kiedy płaci jeszcze on, bo przecież poszedł jej na rękę dając podwyżkę przed ciążą. Na jej stwierdzenie, że to absurd i nie zamierza nic płacić usłyszała w końcu, że zostanie jej to „podarowane”.
Ot Januszek :))

Warszawa

by ~byznesysbyznes
Dodaj nowy komentarz
avatar Honkastonka
3 27

Nie wiem, nie mówię, że zachowanie pracodawcy jest w porządku, niemniej- nie dziwię się przedsiębiorcom, że nie chcą zatrudniać kobiet w wieku reprodukcyjnym (bleh, jakie okropne słowo). Dziewczyna się zatrudnia, po okresie próbnym (tj. najczęściej 3 miesiące) okazuje się że jest w ciąży. Czyli- generalnie pożytek z niej niewielki. Oczywiście potem jest L4 i w zasadzie pracownik widmo. Można to tłumaczyć wpadką, nieplanowaną ciążą, a potem L4 z powodu kiepskiego stanu zdrowia, ale szczerze- ile naprawdę jest takich przypadków? Uważam że cały ten system jest do zmiany, żeby chronić i pracowników i pracodawców. Pozdrawiam, kobieta w wieku reprodukcyjnym.

Odpowiedz
avatar marudak
11 13

@Honkastonka a dla chore jest to że płacisz to cholerne ubezpieczenie a za ponad 30 pierwszych dni L4 płaci pracodawca.

Odpowiedz
avatar Honkastonka
-2 6

@marudak i jaki to ma związek z tym co napisałam? Tu nie chodzi tylko o te pierwsze 30 dni zwolnienia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 12

"Prywaciarza"? PRL-owska nowomowa wróciła?

Odpowiedz
avatar annabel
12 12

Rozumiem, ze ten portal jest od historii piekielnych a nie wspanialych, gdzie wszystko super, ale dlaczego prawie wszystkie te ciezarne historie sa niemal jak skopiowane? Dziewczyna sie zatrudnia, zaraz po okresie probnym ciaza, zaraz zagrozona i zly przedsiebiorca nie klaska i sie nie cieszy. Naprawde jest tak tragicznie z planowaniem ciazy w Polsce i jakos tak wszystkim wychodzi zaraz po okresie probnym?

Odpowiedz
avatar Balbina
2 8

@annabel: Już raz o tym pisałam. Zatrudniłam dziewczynę na okres próbny."latała na wysokości lamperii" przez ten czas.Po umowie na czas nieokreslony na drugi tydzień przyniosła L4 i do końca ciązy jej nie widziałam Druga juz trochę pracowała więc jak zaszła to przełknęłam fakt.Mówi się trudno. Deklarowała pracę do końca.W piątym miesiącu odmówiła przetarcia półek bo jest w ciązy równocześnie chwaląc się jak to na kolanch w domu myje podłogę. Przyniosła zwolnienie. Patrząc na nie popierdzieliły mi się cyfry i zamiast 44 przeczytałam 4.Więc byłam spokojna ale usłyszawszy od niej że jak będzie potrzebna to przyjdzie do pracy. Ja na to że 4 dni to ma odpocząć. No nie-44. Ale jak przyjdzie to mam jej dodatkowo zapłacić. Więc spokojnie by przychodziła będąc na zwolnieniu. Pogoniłam cwaniarę. Trzecia szła na zwolnienie podczas którego pracowała na czarno w punkcie krawieckim o czym się dowiedziałam od klientki. Dostała opierdziel z informacją że jak to sie powtórzy to zgłosze do ZUS.Do konca już była w porządku. Sama jej kazałam już iść w ostatnim miesiącu na zwolnienie bo różnie bywa.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 września 2021 o 21:58

avatar Crannberry
13 19

Mój szef podobnież zwolnił jedną z moich poprzedniczek, kiedy ta zaszła w ciążę. Do tego pomimo protestów kadrowej zwolnił ją dyscyplinarnie, jako powód zwolnienia podając jej ciążę. Ku jego ogromnemu zdumieniu, dziewczyna poszła do sądu i ku jego jeszcze większemu zdumieniu wygrała, a Janusz musiał jej wypłacić takie odszkodowanie, że się posrał na miętowo. Jaką lekcję z tego wyciągnął? Kiedy zatrudniałam się u niego, miałam 35 lat i ponoć powiedział (tak mi później w zaufaniu przekazano), że „trochę stara, ale w tym wieku przynajmniej już w żadną ciążę nie zajdzie”. Oj, żeby się chłop nie zdziwił…

Odpowiedz
avatar Austenityzacja
6 12

Niech mi ktoś wytłumaczy, bo nigdy nie byłam w ciąży i nie wiem sama - czy 90% ciąż to ciąże zagrożone? Pracowałam w kilku miejscach i było tam wiele kobiet, które zaszły w ciążę. Tylko dwie ciężarne, z którymi pracowałam nie poszły na L4 aż do szóstego miesiąca. W jednej pracy to cały dział kobiet, jedna po drugiej, poszły na L4 od razu jak się dowiedziały o dziecku i w sumie się nagle okazało, że trzeba zatrudnić nowy zespół (niestety zatrudnili kobiety i one tez poszły na L4 z okazji ciąży więc xD). Czy my jako cywilizacja tracimy na drodze ewolucji zdolność rozmnażania się xD?

Odpowiedz
avatar TomX
4 12

@Austenityzacja: Z tego co słysze od koleżanek, to 50% kobiet chodzi po ginekologach tak długo, aż któryś im da L4 zaraz po wykryciu ciąży, bo się jaśniepaniom nie chce pracować (o czym bez krępacji rozpowiadają wszem i wobec), a 40% trafia na takiego lekarza, co to nieproszony od razu kieruje na L4 "na wszelki wypadek".

Odpowiedz
avatar Felina
3 5

Austenityzacja, tylko raz pracowałam z ciężarną. Dosłownie do ostatniego dnia przychodziła - zaczęła rodzić po paru godzinach od wyjścia z biura (ale przez parę kolejnych lat już się nie pokazała). Za to w Internecie często trafiam na wpisy o lekarzach, którzy z chęcią proponują zwolnienie nawet osobom, którym niekoniecznie na tym zależy oraz o paniach lecących z chęcią na zwolnienie po zobaczeniu dwóch kresek na teście. Jestem ciekawa, co powiedzą inni użytkownicy.

Odpowiedz
avatar digi51
3 5

@Austenityzacja: A skąd bierzesz te dane o 90%? Są ciąże zagrożone, ale są też ciąże niezagrożone, które jednak kobiety przechodzą fatalnie z ciągłymi mdłościami, osłabieniem etc. Z kobiet, które znam - ciąże mnogie z marszu traktowane są jak "specjalnej troski" i przy pierwszych objawach złego samopoczucia kierowane na zwolnienia. Reszta kobiet, które znam pracowała przez większą część ciąży, poza jedną, która od razu poprosiła i dostała zwolnienie lekarskie. Są też zwolnienia okresowe (nie na całą ciążę), ale to jest pracodawcy często nie na rękę, bo co za pracownik, co jeden tydzień popracuje, a kolejny znowu na zwolenieniu?

Odpowiedz
avatar Crannberry
8 12

@Austenityzacja: ze wszystkich moich znajomych, które w ostatnich 15 latach dorobiły się potomstwa, tylko jedna miała bezproblemową ciążę i nieskomplikowany poród. U wszystkich pozostałych coś szło nie tak. Z jednej strony przyczyną może być wiek (jeszcze w pokoleniu moich rodziców kobiety pierwsze dziecko zwykle rodziły w wieku 20-25 lat, teraz raczej w wieku 30, a nawet 40), stresujący tryb życia czy stan zdrowia - obecnie mnóstwo kobiet ma problemy z tarczycą (niedoczynność lub hashimoto), co z automatu oznacza ciążę wysokiego ryzyka. Wśród moich koleżanek najczęściej występował scenariusz, że w pierwszej ciąży pracowały aż do poronienia (rekordzistka 3 razy rodziła martwe dziecko), w kolejnej dostawały L4 lub spędzały ją w szpitalu.

Odpowiedz
avatar digi51
5 11

@Crannberry: Dodaj do tego, że w pokoleniu naszych rodziców w momencie rodzenia dzieci czy zachodzenia w ciążę kobiety były w lepszej kondyncji fizycznej ze względu nie tylko na wiek, ale też mniej przetworzone jedzenie, większą aktywnośc fizyczną, ale też "prostsze życie" i związany z tym mniejszy stres - ogólnie chodzi mi to, że wtedy scenariusz był dosyć prosty, dzieci w większości dopiero po ślubie, facet zarabiał na dom, a kobiety często nie pracowały zarabkowo, więc temat ciąży zagrożnej nie rzucał się, aż tak w oczy, bo kobiety nie musiały w pracy chodzić na zwolnienia lekarskie. Ludzie też zazwyczaj mieszkali w pobliżu rodziny, więc pomagały matki, babki, ciotki. Sama znam trzy kobiety, które ciąży przechodziły ogromny stres, na które nie powinien być narażony nikt dla własnego zdrowia, a tym bardziej kobieta w ciąży. Dwie z powodu partnerów, którzy z uroczych misiaczków zamieniali się w nieczułych palantów, którzy (w obydwu przypadkach) po prostu wywalili je z domu i usiłowali zmusić do aborcji, trzecia z powodu pracy, w której miała narzucone chore tempo, a szef jeszcze wywierał presję, że ma się przed porodem wyrobić z tym czy z tamtym, żeby nadrobić chociaż trochę rok urlopu macierzyńskiego.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 września 2021 o 22:43

avatar Austenityzacja
1 7

@digi51: Akurat z tych wszystkich kobiet o których pisałam jedna była w ciąży bliźniaczej i to ona właśnie pracowała do 6 miesiąca. No cóż, być może akurat mam takie „szczęście”, że 90% kobiet który zaszły w ciąże i z którymi pracowałam brały L4 na samym początku (jedna miała kombo 3 ciąże z rzędu) @Cranberry: Te ciężarne, które znam bliżej otwarcie mówiły, że im się nie chce pracować i „to jedyna okazja w życiu, żeby się za darmo poobijać” (autentyczny cytat). Samą ciąże znosiły bez problemów. Myślałam, że to są odosobnione przypadki (faktycznie akurat one są raczej bez ambicji w kwestii swoich karier), ale im dłużej pracuję tym bardziej zaczynam w to wątpić.

Odpowiedz
avatar marcelka
5 9

@Austenityzacja: jakiś odsetek zagrożonych ciąż na pewno jest. Ale dla reszty to prosty wybór - zastanów się - masz dwie opcje: opcja 1: wstajesz codziennie rano, nawet bardzo rano, musisz się ogarnąć, dojechać do pracy, potem spędzasz w pracy, za którą być może nawet nie przepadasz (bo nudna, bo koleżanki złośliwe, bo szef zły, bo ci się zwyczajnie nie chce) ileś godzin, potem ogarniasz powrót do domu, i za to dostajesz powiedzmy 3 tysiące na rękę. opcja 2: śpisz sobie do której chcesz, jesz wolno śniadanko, wyskakujesz po świeże bułki do sklepu, na spacer, oglądasz seriale, może trochę dom ogarniesz - i za to też dostajesz 3 tys. na rękę. Które 3 tys. bierzesz?

Odpowiedz
avatar ICwiklinska
2 2

@digi51 To nie pracowanie kobiet to chyba nie w pokoleniu naszych rodziców, czyli PRL, gdzie kobiety pracowały jak najbardziej przy mocnym wsparciu państwa i zakładów pracy, przy których często były żlobki czy przedszkola. Chociaż fakt, że normalniejsze było też opiekowanie się dziećmi przez babcie, ciocie, sąsiadki itp.

Odpowiedz
avatar AimeeSi
-1 3

@Austenityzacja No więc tak - pierwsza moja ciąża to było cud miód (jedynie kilka tygodni porannych mdłości, ale wyrzygałam się rano i koniec), a jednak poszłam na L4 już w 10 tygodniu. Powód? Dwa - 1) w miejscu, w którym pracowałam wtedy nie było ogrzewania, w ciążę zaszłam we wrześniu. Podczas prawie 3 lat pracy tam, nabawiłam się nawracających zapaleń pęcherza, a w ciąży nie wolno nawet zwykłej furaginy; 2) umowę miałam do końca roku. W perspektywie dostałabym już nieokreśloną, ale nie chciałam ryzykować tego zapalenie pęcherza (kto miał, wie doskonale, dlaczego). W drugą ciążę zaszłam, niespodzianka, przed podpisaniem umowy na okres próbny. Nie wiedziałam o niej, dowiedziałam się niecały miesiąc później. Ciąża była nieplanowana. To był listopad, jak zaszłam, pracowałam do lutego, czyli prawie do końca okresu próbnego. I znów dwa powody zwolnienia - 1) poranne mdłości zamieniły się w całodniowe, non stop bym spała, jadłam tylko chińskie zupki, bo nic innego mi nie wchodziło, zaraz wymiotowałam; 2) i tak musieli szukać nowego pracownika, bo ja dostałabym umowę do dnia porodu i nie miałabym i tak, gdzie wracać. Później moja druga ciąża okazała się być zagrożoną, więc znów - i tak bym poszła na zwolnienie. Wiadomo, baby są różne, ale nie ma co stygmatyzować.

Odpowiedz
avatar didja
-2 8

@digi51: Z tym stresem to już tak się nie rozpędzaj :). Pokolenie babek: wojna, stalinizm, tortury, gestapo, zrujnowany kraj, brak wszystkiego, etc. Pokolenie matek: kryzys gospodarczy, stanie w kolejkach po wszystko, często nawet po nocach, żadnych udogodnień typu jednorazowe pieluchy, głupią kaszę gotowało się pół godziny, bo nie było błyskawicznych kaszek. A to, że nasze pokolenie dało się ogłupić i wejść sobie na głowę, to jest wina naszego pokolenia, nie realiów. Na szczęście młodsi, z XXI wieku, już zaczynają łapać balans i pokazywać środkowy palec pracodawcom, którzy przesadzają ze stresem w pracy.

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 5

@didja: kilka lat temu rozmawiałam na ten temat z pochodzącą z byłej NRD koleżanką z biura, 20 lat starszą ode mnie, której córka jest prawie w moim wieku. Koleżanka stwierdziła, że jak porównuje swoje macierzyństwo i macierzyństwo swojej córki, to dochodzi do wniosku, mimo tej całej enerdowskiej biedy, ona sama jednak miała łatwiej. Owszem nie było pampersów, pralek automatycznych ani jedzenia w słoiczkach, był ogólny niedobór towarów, ale w tym wszystkim miała jakąś „spokojniejsza głowę”. Po urlopie macierzyńskim miała bezpieczny powrót na swoje stanowisko pracy, dziecko miało zagwarantowane miejsce w państwowym żłobku, przy dziecku pomagała jej matka, mieszkająca w tym samym domu i pracująca tylko kilka godzin. Pieluchy prał mąż po pracy, z której wracał o piętnastej. Tymczasem u jej córki wyglądało to tak: najpierw musiała się dodrapać stałej umowy w pracy oraz wystarczającego dochodu, żeby zapewnić sobie warunki lokalowe (w Niemczech prawo meldunkowe jest bardzo restrykcyjne), żeby móc sobie pozwolić na zajście w ciążę. Przez cały urlop macierzyński trzęsła tyłkiem, czy będzie miała dokąd wrócić oraz co zrobi z dzieckiem. Miejsc w państwowych żłobkach jest za mało, a prywatne są za drogie. A poza tym żłobki otwarte są tylko do 15, a pracę kończy się o 18, więc jest problem, co w tym czasie zrobić z dzieckiem, jeśli nie stać cię, żeby dodatkowo opłacać jeszcze opiekunkę (A to jeszcze pod warunkiem, że masz szczęście i uda ci się dostać miejsce w żłobku/przedszkolu, z którego nie musisz odbierać dziecka na przerwę obiadową). Mąż o ile nie jest właśnie w delegacji, wraca z pracy koło 20. Rodzice daleko, poza tym i tak pracują do 67 roku życia, więc choćby chcieli, nie mają jak pomóc. W tym czasie płacąc horrendalne czynsz za wynajęte mieszkanie, musisz jeszcze ciułać na wkład własny, żeby móc wziąć kredyt na 30 lat i zapewnić sobie jakiś własny dach nad głową, bo na emeryturze na Chiny ludowe nie będzie cię stać, żeby nadal coś wynajmować. Do tego dochodzi jeszcze stres w pracy również o wiele większy niż w pokoleniu rodziców - jednak żeby pokazać pracodawcy środkowy palec, trzebaby mieć jakieś alternatywne źródło utrzymania

Odpowiedz
avatar digi51
2 2

@didja: Nie mówię o pokoleniu babek, bo wtedy opieka medyczna i podejście do ciąży było zupełnie inne. W tamtych czasach i utrata ciąży, rodzenie martwych dzieci, a nawet śmierć matki przy porodzie były bardziej powszechne i że tak powiem, nie było tematem. Chyba normalne, że w obecnym dobrobycie, gdzie nie musimy walczyć o kromkę chleba czy uciekać z domu, bo wroga armia idzie, a do tego mamy ogromny postęp medyczny, bardziej zwracamy uwagę na bezpieczeństwo kobiet w ciąży i nikt przy zdrowych zmysłach nie pyta, dlaczego kobieta idzie na zwolnienie lekarskie, skoro jej babka musiała z małymi dziećmi uciekać z walącego się domu i nikt jej nie dał zwolnienia lekarskiego XD w PRL nie żyłam, bazuje na wspomnieniach pokolenia moich rodziców. Tamte czasy miały w kontekście zakładania rodziców wiele plusów. Wiele rodzin spokojnie sobie żyło z jednej pensji, były powszechnie dostępne żłobki, babcie i sąsiadki chętnie zajmujące się dziećmi, wakacje pod gruszą. Dziś mamy lepszy standard życia, ale kobietom wcale nie jest tak łatwo w tym lepszym świecie. Niestabilne związki, wyścig szczurów w pracy, wszechobecna krytyka rodziców, praktycznie brak pomocy ze strony bliskiej rodziny, a co dopiero sąsiadów, brak dostępnym żłobków - to dla wielu kobiet standard.

Odpowiedz
avatar Shi
0 4

@didja: pokolenie matek: obowiązek pracy, więc nie było o nią zmartwienia = mniej stresu. Łatwiej było wyżyć za mniejsze pieniądze. Mieszkania za grosze wynajmowalo się z zakładu pracy. Z tego co pamiętam to w PRLu rodzice płacili, na dzisiejsze, około 50 zł za mieszkanie + czynsz + rachunki za minimum 50 m^2. Zapewnione dla dzieci miejsce w żłobku czy przedszkolu. Do tego rodzice kobiety w ciąży gdy ta zachodziła najczęściej byli już na emeryturze. Do tego darmowe kolonie dla dzieci latem by rodzic mógł spokojnie pracować. Dzisiaj: znaleźć pracę nie jest łatwo, dostać UoP jeszcze trudniej. Utrzymuj z jednej pensji 3 osoby, powodzenia. Koszt mieszkania w małym miasteczku - minimum 1000 zł odstępnego + czynsz + rachunki za klitkę 30 m^2, więc sumarycznie minimum 1500 zł. Jeśli po ciąży chcesz wrócić do pracy to opłaca się tylko wtedy, gdy zarabiasz serio dużo i prywatny żłobek nie kosztuje więcej, bądź większość wypłaty. Nawet jeśli pierwszą ciążę masz w wieku około 30 lat nie masz co liczyć na wsparcie "dziadków", bo sami jeszcze pracują by potem nie umierać z głodu na emeryturze. W wakacje nie ma co zrobić z dziećmi, bo wszystko drogie, za wszystko trzeba płacić. Teraz powiedz kto miał/ma więcej stresu :)

Odpowiedz
avatar Error505
1 1

@Felina: Miałem kiedyś w zespole dziewczynę, która zaszła w ciążę. Usłyszała ode mnie niej więcej: Super, dbaj o dziecko, nie pracuj za wszelką cenę. Uznasz, że trzeba pójść na zwolnienie bo się czujesz zmęczona, OK. Będziesz chciała na wychowawczy, wrócić wcześniej z wychowawczego albo przedłużyć, OK. Tylko fajnie będzie jak powiesz co zamierzasz tak, żeby mi dać jak najwięcej czasu na zorganizowanie pracy. Nawet jeśli zmienisz zdanie. O ile pamiętam pracowała gdzieś do 8 miesiąca i wróciła po macierzyńskim. Czyli da się. Tylko, że zespół był dość duży i to była korporacja.

Odpowiedz
avatar marcelka
4 4

z jednej strony wszyscy się tu dziwią, że jak to l4 - z drugiej, jak moja przyjaciółka zaszła w ciążę, to wszyscy się dziwili, że na l4 nie idzie. Autentycznie, był wielki szok, że jak to, zaczyna być widać brzuch, a ona nadal pracuje. A ona czuła się dobrze, pracowała do 8 miesiąca, wtedy już był nacisk z góry dość mocny, żeby poszła, no to poszła. Co więcej lekarz, jak tylko ciążę potwierdził, to sam z siebie pytał "to co, L4 wystawiamy?" - i był zdziwiony mocno, że nie chce, zwłaszcza jak się dowiedział, że ma etat, umowę na czas nieokreślony. Z drugiej strony nie dziwię się kobietom, że zwłaszcza przy takim podejściu otoczenia/lekarzy biorą to l4 - dla większości z nich praca jest bo jest, bo trzeba skądś pieniądze brać, chodzą bo muszą, więc jak mogą nie chodzić i mieć nadal pieniądze, no to wybór jest oczywisty. z trzeciej strony jakbym była przedsiębiorcą i szukała osób do zatrudnienia - no cóż, może "nieoficjalnie", ale brałabym pod uwagę ten czynnik, już nie chodzi nawet o finanse, ale to jest bardzo męczące, jak szukasz pracownika, dobrego pracownika, znajdujesz kogoś, ten ktoś już zaczyna ogarniać i bum - nie ma go na rok albo i dłużej, i cały cyrk z rekrutacją trzeba powtórzyć, a co więcej, nowemu znalezionemu pracownikowi w zasadzie można zaproponować tylko umowę na zastępstwo, bo trzeba trzymać miejsce pracy - co też nie jest ok dla tego kogoś wg mnie; a jako anegdotę dodam, że już w latach słusznie minionych moja ciocia będąc na macierzyńskim jednocześnie pracowała na zastępstwie... za sama siebie :D

Odpowiedz
avatar Tralinka
0 0

@marcelka mam bardzo podobne doświadczenie. W pierwszej ciąży poszłam na L4 miesiąc przed terminem. Naście osób zwracało mi uwagę, że nie powinnam już pracować. I to nie tak, że jakoś wpływało to na pracę. A to jakaś sąsiadka, a to wynajmujący biura firmie w której pracowałam. Osoby które nie miały bladego pojęcia jak się czuję i jaka jest moja obecna efektywność. Musiałam 20 minut tłumaczyć bliskiej znajomej, że jestem na urlopie. Nie była w stanie przyjąć informcji, że będąc w ciąży, 'marnuję' urlop, zamiast iść na L4.

Odpowiedz
avatar didja
1 11

Autorka chyba w życiu działalności gospodarczej nie prowadziła. Facet ma małą firemkę. Zatrudnia jednego pracownika, bo ten jeden pracownik ogarnia to, co w firmie trzeba ogarnąć w zakresie większym niż ogarnianie przez właściciela. Jeden pracownik, płci żeńskiej, zaraz po zatrudnieniu leci na L4. Pomijam koszty zapłacenia pensji ORAZ zusów po stronie pracodawcy, co daje ok. 120% pensji brutto. I to przez 33 dni. Czyli 132%. Ale ta praca nie jest wykonana, czyli firma nie zarabia. Nie przyniosła dochodów. Więc tak - dla firmy, która była oparta na jednym pracowniku, jest to rozwalenie działalności firmy. Nauczcie się tego, roszczeniowe madki, ale i wszyscy, którzy w małych firmach widzicie tylko Januszy. To nie korpo, że pracę pracownika rozrzuci się po innych pracownikach, a koszty jakoś rozpisze. Małe firmy, tak zwane misie, działają tylko na podstawy pracy własnej i ewentualnie tego nielicznego personelu, który uzupełnia pracę właściciela.

Odpowiedz
avatar Crannberry
-1 11

@didja: ojojoj… Czyli jeśli pracujesz w firmie mniejszej mniejszej niż korpo, to broń Boże nie zakładaj rodziny, nie bierz urlopu ani nie choruj, bo Januszek będzie miał koszty, a najlepiej w ogóle nie jedz ani nie śpij, tylko generuj przychód. Januszek kupi sobie drugiego Bentleya, a ty będziesz mieć satysfakcję z wypełnienia idei. Pracownik to koszty. Tak już jest i trzeba to wziąć pod uwagę zakładając działalność. Jeżeli całe funkcjonowanie filmy opięta się na jednym pracowniku i jeśli ten nawet nie zajdzie w ciążę, ale ulegnie wypadkowi, zachoruje na coś poważniejszego niż grypa lub chociażby pójdzie na urlop i to spowoduje zawalenie sie całego interesu, to znaczy, że forma od początku była nierentowna i źle zarządzana, a z szefa jest dupa a nie biznesmen. Nasz szef zresztą robi to samo. Za każdym razem, kiedy pracownik chce skorzystać z przysługującego mu urlopu, ten jęczy, jak mu to doprowadzi firmę do ruiny. Naprawdę trudno brać to na poważnie.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 15 września 2021 o 15:40

avatar didja
4 4

@Crannberry: Hej, nie zapominaj, że nie każda firma prywatna to biznes na poziomie Bentleya. I mylisz się w ocenie. Jeżeli masz 1-osobową dg, wykonujesz usługi i zatkasz się w mocach przerobowych na maksa, to masz wybór: albo odpuszczasz zlecenia, co nie jest mile widziane (nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz ich potrzebować), albo zatrudniasz pracownika, żeby przerobił tę drugą część. I kiedy masz deadline, a już nie daj Boże na zlecenie finansowane z programów unijnych, i pracowniczka, złapawszy stałą umowę, nagle Ci znika - to jak chcesz się z tego wywiązać? Załóżmy, że jestem w stanie w miesiącu opracować (zredagować/przetłumaczyć) 2 książki po ca 250 stron*. Dostaję superpłatne zlecenie na czterotomowy cykl, czyli dwa razy tyle. Płatne ze środków unijnych, czyli nie ma bata, musisz zmieścić się w terminie. Zatrudniam pracownicę, żeby zrobiła pozostałe dwa tomy. A ona mi nagle znika. Powiedz mi, gdzie źle zarządzałam swoją firmą pt. usługi redaktorskie/korektorskie/tłumaczeniowe/coś w tym stylu? *To tylko przykład, nie przeliczaj na realne stawki i wymogi rynkowe. Owszem, mogę założyć, że pracownica w wieku reprodukcyjnym mi zniknie. Czyli co mam zrobić? Nie zatrudniać młodych kobiet? Po rekrutacji napisać do pozostałych 10 tłumaczy, którzy też byli dobrzy: "Hej, nie bierzcie żadnych zleceń na październik, bo MOŻE moja pracownica pójdzie na wielomiesięczne L4, ale jak nie pójdzie, to będziecie miesiąc bez zleceń, czyt. bez kasy"? Co mam zrobić, jak prowadzę malutką, jednoosobową firmę, która nagle dostaje większe zleceniem którego nie obrobię sama, więc potrzebuję pracownika? I wreszcie - z czego mam zapłacić dwojgu pracownikom (33 dni płacę ja plus pensja kogoś na zastępstwo), jeżeli moje przychody pożera ZUS i ja też mam koszty nierefundowanego leczenia, będąc osobą niepełnosprawną. No, z którego leczenia ratującego zdrowie i życie mam zrezygnować, bo panienka złapała umowę i spieprzyła na L4, nabijając mi koszty dwóch pracowników? Akurat po Tobie takiego komentarza się nie spodziewałam - masz wykształcenie w zawodzie, w którym z zasady jest się na swoim rozrachunku, więc chyba znasz realia branży. Naprawdę nie każdy pracodawca to Janusz taki jak Twój.

Odpowiedz
avatar Balbina
1 1

@didja: Dokładnie.Miałam tak z jedną pracownicą. Wspólniczka,ja i ona. Wspólniczka przewróciła się w pracy i złamała bark. Pogotowie zabrało ją i baj,baj nie widziałam jej pół roku.Bo jeszcze zarazili ją w szpitalu różą i leżała w domu ze spuchniętą nogą. W tym samym czasie pracownica rzuciła zwolnienie i zostałam sama. Dokumenty,przyjęcie towaru,obsługa klienta czyli stanie na nogach bite osiem godzin.No i jezdzenie po towar przed pracą. Niestety ale w mojej branży nie zatrudnię nikogo na już,bo się musi uczyć a ja nie dałabym rady i uczyć i obsługiwać jednocześnie.A nie stać mnie było na dwie panie do pracy. Te sześć miesięcy to nie wiem jak przeżyłam. Siku w locie,jedzenie jak kaczka na tucz. A przecież jeszcze był dom,dzieci.

Odpowiedz
avatar katem
1 1

@Balbina: Ale i tak nazwą Cię januszeksem, bo przecież, kapitalistko, zarabiasz, a nie wyciągasz ręce po zasiłek.

Odpowiedz
avatar Balbina
0 0

@katem: Ano:-)

Odpowiedz
avatar bloodcarver
8 8

Nie jest to piekielność pracodawcy. Co do piekielności pracownicy - może trochę? O ile zatrudniała się z myślą o zajściu w ciążę po okresie próbnym. Największa piekielność jest tu ze strony państwa, które bardzo dba o prawa ciężarnych, ale pod żadnym pozorem nie kosztem państwa, tylko kosztem pracodawcy. Dla pracodawcy tylko obowiązki i ograniczenia, żadnego wsparcia wyrównującego to, że przez jakiś czas musi płacić za pracę której nie dostaje, utracony dochód czy koszty szkolenia zastępstwa, nie mówiąc już że pracownicy na zastępstwo i agencje pracy tymczasowej z zasady są droższe od pracownika na stałe. Ale pracodawca ma to wziąć na klatę, nawet jeśli prowadzi mały sklepik osobiście i w normalnych warunkach zarabia niewiele więcej, niż kasjerka którą zatrudnia :/

Odpowiedz
avatar EntyDenty678
2 2

Bardzo współczuję pracodawcom w dzisiejszych czasach…. Nie każda ciąża jest zagrożona i tak naprawdę tylko 20% z L4 jest faktycznie z powodu zagrożenia. Jaśniepaniom się nie chce pracować. Jeśli otworzę swoj biznes, a będzie to niedługo, nawet mi przez myśl nie przejdzie zatrudnić młodą dziewczynę.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
1 1

Z mojego doświadczenia to bardzo zależy od miejsca pracy. W mojej pierwszej pracy (biuro rachunkowe) tylko obserwowałam pracownice naszych klientów (jeszcze jako studentka). To było małe biuro, więc i firmy (klienci biura rachunkowego) małe. Tam gdzie pracodawca był ok, rodzinna atmosfera, tam dziewczyny pracowały najdłużej jak mogły, przekazywały obowiązki stopniowo, odbieramy telefony na L3 i instruowaly co i jak. Wiedziały, że mają do czego wracać po urlopie macierzyńskim i zależało im na stanowisku. Tam gdzie Janusze uważały, że pracownica jest "niewdzięczna", "zawiodła ich", "zdradziła" itp - stresu miały dziewczyny tyle, że nawet jak zamierzały nie brać L4 to szybko brały. I tak nie miały do czego wracać (co im niejednokrotnie sam szef zapowiadał), a po co ci stres w ciąży? Potem w mojej pierwszej pracy po studiach (duże korpo), szefowa szefów była matką dwójki dzieci, elastycznie podchodziła do młodych mam, więc i one dogadywały się z szefowa odnośnie tego ile dadzą radę pracować. Sama zaszłam tam w ciążę i szefowa mi szczerze gratulowała ciąży. Pracowałam do 8 miesiąca, tak też nam terminami pasowało (praca sezonowa). Wróciłam, pracowałam dalej. Zaszłam w drugą ciążę (szefowa zachwycona, bo też ma "parkę"), zapytała o termin i sama poprosiła żebym poszła już w 4 miesiącu. Nie było ze mnie pożytku, bo i tak nie dokonczylabym zlecenień w tym sezonie. A mi też było na rękę iść wcześniej, bo o ile w pierwszej ciąży po pracy odpoczywałam w domu, o tyle w drugiej ciąży w domu czekała na mnie 2 letnia córka i byłam dużo bardziej zmęczona w ciąży. Zanim zaszłam w 1 ciążę pracowałam 5 lat. Więc naprawdę to nie jest tak, że 90% kobiet idzie na L4 jak tylko zajdą w ciążę i to miesiąc po otrzymaniu umowy. Zależy jaka praca i jaka atmosfera ;)

Odpowiedz
avatar mama_muminka
0 0

@mama_muminka A dodam, że w kolejnej firmie już sama zarządzam zespołem i też mi dziewczyny w ciążę zachodzą. I jak rozmawiam z nimi jak matka z matką i zawsze znajdziemy wspólne rozwiązanie ( czasem sama je muszę wyrzucać na zwolnienie, bo te co rodzą po raz pierwszy bardzo chcą być OK i wszystko pozamykać przed porodem). Wiadomo, że czasem ciąża się zrobi zagrożona i muszą iść szybciej na zwolnienie niż planowaliśmy, no ale sorry, to jest życie. Jak się zarządza zespolem to trzeba mieć tego świadomość.

Odpowiedz
Udostępnij