Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Jestem ateistą, na szczęście już po apostazji (temat na inną historię). Jakiś…

Jestem ateistą, na szczęście już po apostazji (temat na inną historię).
Jakiś czas temu na imprezie u znajomych na tapetę wszedł temat wiary i jak to podczas dyskusji każdy swoje poglądy wyraża co i ja zrobiłem. Nie obeszło się bez oburzenia wśród co niektórych gości, że jak to tak można, że kto raz do KK przystąpił nie powinien mieć prawa wyjścia z tej organizacji tylko tkwić w niej do śmierci i już.

Jakież było zaskoczenie i zdziwienie u tych ludzi gdy przyznałem im całkowitą rację, ja jako apostata. Po chwili nastąpiło jeszcze większe oburzenie i obraza, gdy dodałem, że powinno to dotyczyć osób, które przystąpiły dobrowolnie do KK, a takowych osób w swoim życiu jeszcze nie spotkałem. Wszyscy, których znam zostali wcieleni siłą bez ich zgody gdy byli niemowlakami, więc o przystąpieniu mowy nie ma.
Nie wiedzieć czemu nastała chwila konsternacji i szybka zmiana tematu.

by Rotator
Dodaj nowy komentarz
avatar Crannberry
7 27

Tapetę masz na ścianie. Temat bierze się na tapet. Nie rozumiem sensu toczenia dyskusji na temat wiary, która jest prywatną, wręcz intymną sprawą każdego człowieka, przy jednoczesnym narzucamiu innym swojego światopoglądu i zmuszaniu ludzi do tłumaczenia się, dlaczego w coś wierzą lub nie wierzą

Odpowiedz
avatar Ohboy
15 17

@Crannberry: Ludzie lubią gadać o takich rzeczach i, prawdopodobnie, po prostu lubią też się sprzeczać.

Odpowiedz
avatar Habiel
19 23

@Crannberry: W Polsce dalej funkcjonuje w wielu miejscach, że jak Polak to tylko katolik. Tylko, że z wiarą większość ludzi nie ma nic wspólnego, a traktuje to jako tradycję. Bagatelizuje się innowierców albo niewierzących, bo jest jedna słuszna religia. Ja jako ateistka musiałam najpierw wysłuchać, że jestem dzieckiem i się nie znam, a my się znamy więc rób jak my chcemy (bo nie chciałam iść do bierzmowania, do którego mnie zmuszono szantażem). Potem, że to młodzieńczy bunt i z niego wyrosnę, a teraz gdy planuję robić apostazję, to słucham, że co mi szkodzi być w statystykach, a swoje poglądy wyrażać w domu. W dodatku moi teściowie to skrajnie wierzący, którzy stwierdzili, że od śmierci uratował mnie bóg, a nie lekarze i operacja, więc czekam na przeboje, gdy usłyszą, że będziemy mieć tylko ślub cywilny.

Odpowiedz
avatar Crannberry
10 18

@Habiel: w Polsce przeraża mnie to, że ze świeckiego państwa robi się państwo wyznaniowe, w ktorym każe się ludziom żyć wg jednej słusznej religii, nawet jeśli wyznają inną, albo nie wyznają żadnej. Nie znoszę jakiegokolwiek pchania ludziom religii do gardła. Sama z Kościoła wyszłam 10 lat temu po przeprowadzce do Niemiec, nie ukrywam, że po czątkowo ze zwględów podatkowych, a potem jako że będąc osobą rozwiedzioną żyjącą w niesakramentalnym związku nie miałam prawa do sakramentów, tym bardziej nie widziałam powodu płacenia podatków na instytucję, która mnie wykluczyła. Przez pierwsze lata miałam z tego powodu ciężkie przeprawy z rodzicami, którzy są żarliwymi katolikami w trybie faryzejskim (mocno na pokaz, a żadna chrześcijańska miłość bliźniego za tym nie idzie), ale przez lata zdołałam ich już trochę "wychować" i już lest lepiej i w miarę przestali mi się wtrącać do mojego życia duchowego. Chociaż jakiś czas temu moja mam zaczęła kombinować w temacie mojego ślubu, że w sumie to mogłabym spróbować odnaleźć mojego pierwszego męża, który obecnie mieszka gdzieś w Stanach, przeprowadzić z nim stwierdzenie nieważności małżeństwa przed sądem biskupim w Polsce (nie wiem, na jakiej niby podstawie), mój obecny partner (ochrzczony w Kościele protestanckim, z którego oficjalnie odszedł, zdeklarowany ateista) musiałby się szybciutko ochrzcić jako katolik i voila! Popukałam się tylko w czoło. Temat upadł, ale podejrzewam, że jeśli trafi nam się dziecko, zacznie się jazda o chrzest. @Ohboy: zwłaszcza że jako naród jesteśmy ekspertami w każdej możliwej dziedzinie - od skoków narciarskich po wirologię. Ale w sumie jakby spojrzeć tak cynicznie, to jakiekolwiek sprzeczki o wyższośc jednej religii nad drugą czy wojny religijne przypominają napie*dalanki przedszklaków o to, kto ma fajniejszego wymyślonego przyjaciela

Odpowiedz
avatar Balbina
4 12

@Crannberry: Dałoby radę przeprowadzić takie unieważnienie sakramentu. Byłam juz świadkiem w takiej sprawie u dwóch znajomych małżeństw. Nawet dzieci mieli.Rozwód cywilny był a nowi partnerzy cisneli na kościelny bo jak to tak bez białego welonu i księdza. Tylko po co?

Odpowiedz
avatar Ohboy
10 16

@Crannberry: Rozmowa o religiach, wymiana przekonań może mieć sens, kłótnia nie ma żadnego. Zwłaszcza, że bardzo często obnaża niewiedzę osoby, która próbuje bronić swojej wiary.

Odpowiedz
avatar Rotator
8 8

@Crannberry Masz rację, temat wiary jest sprawą indywidualną i nie powinno się na ten temat dyskutować natomiast na temat religii czemu nie, pod warunkiem że jest to czysto wymiana argumentów i swoich spostrzeżeń oraz jak najbardziej również przekonań i światopoglądów pod warunkiem, że się ich nie narzuca

Odpowiedz
avatar Jorn
3 7

@Crannberry: Jak to "na jakiej podstawie"? Na podstawie koperty, byle grubej.

Odpowiedz
avatar Crannberry
3 9

@Jorn: w polskim Kościele za kasę załatwisz wszystko. Załatwienie stwierdzenia nieważności małżeństwa kosztuje około 20 tys PLN (przynajmniej kilka lat temu kosztowało). Tylko po co? - jeżeli byłabym człowiekiem żarliwej wiary i życie w niesakramentalnym związku stałoby w sprzeczności z moim sumieniem, to świętokradcze wyłudzanie sakramentów powinno stać z nim w jeszcze większej sprzeczności - jeżeli nie miałabym problemu z załatwianiem takich spraw przy pomocy koperty, to znaczyłoby, że te wiarę zlewam ciepłym moczem, więc na co byłby mi w takim razie ślub kościelny? - argument "co ludzie powiedzą" jest w moim przypadku inwalidą, bo mieszkam w kraju, gdzie nikogo mój ślub nie obchodzi. - białą suknię i welon, jeśli mi się zachce, mogę założyć też na cywilny, a w Szwecji ślub cywilny mogę też wziąć na terenie kościoła, jeśli miałabym taką ochotę. - dodatkowy bonus stanowi fakt, że nikt nie prosi mnie na chrzestną - gdybym miała luźne 20 kafli, to skończyłabym remont albo kupiła nowe meble, albo pojechała na super urlop. W ostateczności zrobiła sobie nowe cycki, a i tak byłyby to lepiej wydane pieniądze niż wręczenie koperty księdzu

Odpowiedz
avatar dayana
0 2

@Crannberry: Nie gadaj o religii, bo to prywatna sprawa. Nie gadaj o gustach, bo o gustach się nie dyskutuje. Nie plotkuj, bo tak nieładnie. Co zostaje? Rozmowa o pogodzie (ale nacechowana neutralnie, bez oceniania czy jest ładna, czy też nie, bo to kwestia gustu). Można też opowiedzieć fabułę jakiejś książki/filmu/serialu/gry.

Odpowiedz
avatar Meliana
15 15

Piękny przepis na zwarzenie atmosfery na luźnym spotkaniu - zapodanie na stół polityki, religii albo COVIDa xD

Odpowiedz
avatar KONDZiO102
2 2

@Meliana: Może ktoś stwierdzić że czas już iść do domu, ale nie chciał wychodzić pierwszy. :D

Odpowiedz
avatar mesing
7 13

Cyt.: "Nie obeszło się bez oburzenia wśród co niektórych gości, że jak to tak można, że kto raz do KK przystąpił nie powinien mieć prawa wyjścia z tej organizacji tylko tkwić w niej do śmierci i już". W takiej chwili powinno paść pytanie do adwersarza o partię polityczną, której najbardziej nie cierpi. Po uzyskaniu informacji zakomunikować mu, że jutro się go do niej zapisze czy to mu się podoba czy nie a jego podpis na formularzu zgłoszeniowym nie jest wymagany jak przy chrzcie.

Odpowiedz
avatar Walford
5 7

Pewnie wygłoszę bardzo niepopularną opinię - dlaczego wiele osób ma aż tak wielkie skłonności do ekshibicjonizmu? W ogóle nie rozumiem dlaczego trzeba dyskutować o swojej "przynależności" lub nie do jakiejś religii. Zresztą tak samo do jakiejkolwiek innej grupy. Przecież jak kogoś poznaję to nie mówię: "Cześć, jestem katolikiem" albo "Cześć, lubię frytki". Kiedyś nawet była taka historia na Piekielnych o dawniejszych czasach i kobiecie ze Skandynawii, która przy prezentacji podkreśliła, że jest lesbijką. I wiecie co? To absolutnie nie ma znaczenia. Bo na końcu liczy się to jakim jesteś człowiekiem. Na Boga (w którego niektórzy wierzą a niektórzy nie) - ostatnimi czasy apostazja urosła do rangi życiowego osiągnięcia, porównywalnego prawdopodobnie z teorią względności, elektrycznością czy silnikiem parowym. Dla niektórych jak widać podpisanie papierka i wypisanie się z pewnej "organizacji" stało się życiowym sukcesem, który pewnie będą namiętnie wpisywać w CV. Gwarantuję wam, że normalnego (i tu mam na myśli osobę mieszczącą się w większości wyznaczanej przez krzywą Gaussa) człowieka nie obchodzi czy wierzycie w Jahwe, Allaha, Buddę czy innego Potwora Spaghetti, nie obchodzi czy lubicie chłopców, dziewczynki czy jakieś jeszcze inne kombinacje, a już na pewno nie obchodzi to, do jakich organizacji się zapisaliście albo z jakich wypisaliście. Normalnych (dalej mam na myśli krzywą Gaussa) obchodzi tylko jedno - czy jesteście przyzwoitym człowiekiem. Jeśli jesteście to wasze preferencje nie mają większego wpływu na relacje a jeśli nie jesteście to wasze preferencje i tak nie mają szans tego naprawić.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 sierpnia 2021 o 8:54

avatar Habiel
7 11

@Walford: I zgadzam się i nie zgadzam. Na pierwszym spotkaniu na pewno nie wylecę z moimi poglądami na religię, ale gdy zaczynamy mieć z kimś większe relacje, prędzej czy później kwestia wiary lub niewiary wyjdzie. Przykładowo, moi współpracownicy nie wiedzą nic o moich poglądach na religię, ale znajomi już tak-bo jakoś naturalnie wyszło, że dziękuję za udział w obrządku religijnym (chrzcinach, bierzmowaniach). Jeszcze osobną kwestią jest rodzina. Moi teściowie, jak wspomniałam wyżej, są skrajnie wierzący. Mój partner uprzedził ich jakie mam poglądy, a mimo to podczas Bożego Narodzenia, próbowali zmusić mnie do pójścia do kościoła na mszę i modlenia się (mimo, że zapowiedziałam, że świąt w sensie religijnym nie obchodzę, a traktuję je jako czas, gdy wszyscy mają wolne i możemy się na spokojnie spotkać). Dopóki dosadnie im nie powiedziałam, że jestem ateistą, a ich bóg jest dla mnie tak samo realny jak zmyśleni przyjaciele dzieci, to musiałam znosić próby ureligijnienia mnie. Uważam też, że krzywda mi się nie stanie, gdy pójdę do kościoła na ślub znajomych, czy też pożegnać bliską osobę na pogrzebie kościelnym. Ale wtedy mam zasadę, że nie modlę się, tylko stoję gdzieś z boku i to czasem już powoduje pytania od innych gości (chociaż w kontekście pogrzebu brzmi to źle). Ludzie po prostu lubią wywlekać kwestię wiary i niewiary, gdyż w Polsce jest wiele osób wierzących na pokaz w katolickiego boga i nienaturalne jest to, jak ktoś oświadczy, że jest innej wiary albo co gorsze, jest niewierzący. Wtedy z automatu przykleja się już łatkę złego człowieka bez wartości, gdy nie ma się otwartego na innych umysłu.

Odpowiedz
avatar Walford
2 4

@Habiel: To ja też i się zgodzę i nie :) Każdy ma prawo do swoich przekonań - może wierzyć w Boga, w niego nie wierzyć, popierać czy nie popierać. I ma prawo wyrażać swoje poglądy. To, czego moim zdaniem powinno się jednak unikać, to bycie "dumnym" z aktów czy czynów. Natomiast bardzo mocno się nie zgodzę ze stwierdzeniem, że ludzie "lubią wywlekać kwestię wiary i niewiary". To znaczy zgodzę się, że są tacy ludzie (ja ich nazywam "fanatykami"), ale nie zgodzę się na uogólnienie, że to dotyczy wszystkich ludzi. Bo są też ludzie, którzy lubią wywlekać kwestie preferencji seksualnych i gdy ktoś oświadczy, że ma inne spojrzenie (chociaż nie negatywne) na te sprawy, zaraz zostaje uznany za "faszystę o zamkniętym umyśle". Powiem więcej (i rozumiem, że może się to wydać niewiarygodne), ale widziałem kiedyś wypowiedź na FB, gdzie osoba będąca zdecydowanie wielkim przeciwnikiem obozu rządzącego, ale jednocześnie starająca się zachować obiektywizm, napisała: "Jedyne, co dobrze wychodzi PiSowi to dezorganizacja kraju" I wiecie co? W komentarzach oberwał tekstami, że jak on śmie chwalić PiS, przecież PiS nic dobrego nie zrobił. A ogólnie już na temat wszelkich dyskusji, ostatnio trafiłem na takie zdanie Artura Schopenhauera: "Gdyby w naturze ludzkiej nie było złego, gdybyśmy byli zupełnie uczciwi przy każdej wymianie zdań, wówczas staralibyśmy się dotrzeć jedynie do prawdy, nie dbając o to, czy racja okaże się po stronie poglądu, wygłoszonego początkowo przez nas samych, czy też przez naszego przeciwnika. Ten ostatni wzgląd byłby dla nas zupełnie obojętnym, albo przynajmniej nie nadawalibyśmy mu pierwszorzędnego znaczenia. Dziś zaś, przeciwnie, jest to rzecz najważniejsza…" I to chyba najlepiej podsumowuje poziom wszelkich dyskusji w dzisiejszym świecie. Nie o prawdę chodzi tylko o usilne udowodnienie własnych racji. Zresztą Schopenhauer więcej miał podobnych spostrzeżeń, polecam poczytać choćby wybrane cytaty.

Odpowiedz
avatar Habiel
2 6

@Walford: Czytałam "Erystykę" i mi się bardzo spodobała. Kwestia, jak to ująłeś, fanatyków jest pewnie zależna od środowiska. Ja wychowałam się w małym miasteczku, gdzie co niedzielę wszyscy szli do kościoła, a osoby, które tego nie robiły, były z góry oceniane jako dziwne i nie do końca normalne. W dużym mieście pewnie jest inaczej, ale w miasteczku, gdzie za obrazę majestatu uchodzi zwrócenie się do księdza Pan, religia jest często punktem zapalnym. Nawet jeśli ktoś nie wierzy tak prawdziwie. Gdy wypisałam się z religii na całą szkołę (gimnazjum połączone z liceum) na religię nie chodziło łącznie 15 osób. Reszta, mimo że deklarowała niewiarę i niechęć uczestnictwa, była zapisywana przez rodziców w myśl "co ludzie powiedzą", bo np. w moim przypadku katechetka nie miała oporów aby nachodzić mnie przez 2 tygodnie od wypisania się z jej przedmiotu i przekonywać, że robię źle, a potem kazała się jeszcze tłumaczyć mojej mamie jak mogła do tego dopuścić (nie byłam pełnoletnia, więc wypisać musiał mnie rodzic). Także, jak wskazałam powyżej, jest to głównie środowisko, z którym masz styczność. Osobiście zauważyłam, że im większe miasto, tym mniej wchodzenia w czyjeś życie, a im mniejsze tym bardziej jesteś na celowniku jeśli w jakiś sposób odstajesz- czy to religią, czy orientacją seksualną, czy wyglądem. Mam więc wrażenie, że pochodzisz z większego miasta, gdzie więcej osób jest wykształconych, ma bardziej otwarty umysł i jednocześnie nie odczuwa potrzeby wchodzenia z butami w czyjeś życie, bo to nie ich sprawa.

Odpowiedz
avatar Walford
0 2

@Habiel: Szanuję mocno za przeczytanie "Erystyki" :) Co do środowiska - masz pewnie rację - w mniejszych miejscowościach więcej ludzi się zna nawzajem, co w ich mniemaniu daje im prawo do "wchodzenia z butami w życie innych". W dużych miastach jest na pewno inaczej. Nie zmienia to faktu, że fanatyzm sam w sobie jest raczej zjawiskiem niezależnym od wielkości miasta i tylko w różnych miejscach przyjmuje różne formy. W małych miejscowościach łatwiej o fanatyzm konserwatywny, w dużych - ten bardziej postępowy. A ja osobiście zarówno nie rozumiem zachowań typu, że zacytuję memiczne: "Cześć, jestem Adrian, studiuję prawo" (a co to ma do rzeczy?) jak i hejtu w postaci: "Ty studiujący prawo oszołomie" (tylko oczywiście ostrzej i zamiast "studiuję prawo" wstaw dowolną opinię czy ideologię). Staram się nie brać udziału w dysputach ideologicznych (głównie dlatego, że rzadko są merytoryczne), ale czasem jak widzę co się robi z logiką to mi się złotówka w kieszeni na drobne rozmienia. Fanatyzm ma to do siebie, że nie przyjmuje nie tylko logicznych argumentów, ale nawet nie zadaje sobie trudu, żeby zweryfikować własne poglądy. Z jednej strony katolicy twierdzą, że mają rację i ich racja jest najichsza, a z drugiej strony przedstawiciele LGBT krzyczą to samo tylko w drugą stronę. Z jednej i z drugiej (a także z trzeciej i z czwartej) strony skrajności dochodzą coraz mocniej do głosu. Każą się opowiadać po którejś stronie, każą "walczyć" z tymi drugimi. A ja na przykład - życzyłbym sobie móc wybrać po czyjej stronie chcę walczyć, a jeśli jakąś uznam za niewartą walki, to mieć równie święte prawo tej walki odmówić. Bez konieczności udowadniania, że nie jestem wielbłądem (czyt. że na pewno sprzyjam "tym drugim"). Na tym, moim zdaniem, polega wolność - że sam mogę wybrać czy i o co walczę i nie jestem do tego zmuszany hasłami, sloganami, czy szantażem (zwłaszcza emocjonalnym). Trochę odbiegłem od głównego tematu, ale w sumie to jest dokładnie to "wchodzenie z butami" - na każdym kroku jesteśmy zmuszani, żeby "o coś walczyć" (o wiarę, o Polskę, o prawa LGBT, o prawa kobiet, można by do jutra wymieniać). A ja na przykład nie chcę, żeby ktoś mnie zmuszał do czegokolwiek - będę chciał, to założę bagnet na broń i pójdę na barykady. A najbardziej życzyłbym sobie, żeby nikt nie musiał zakładać bagnetów na broń, tylko żeby ludzie umieli ze sobą porozmawiać i dojść do wniosku, że się aż tak bardzo od siebie nie różnią. Że mimo różnych postaw i poglądów, w gruncie rzeczy są takimi samymi ludźmi.

Odpowiedz
avatar Ohboy
4 8

@Walford: Tylko problem jest taki, że religia za bardzo wpycha się do życia codziennego wszystkich. Oczywiście można się uśmiechać i udawać, że tematu nie ma, ale jest to ciężkie, jeśli ma realny wpływ na czyjeś życie. A do scysji dochodzi często przez to, że ludziom wydaje się, że ktoś ma podobne poglądy do nich, a tu psikus. I zamiast wspólnego narzekania/potakiwania dochodzi do starcia. ;)

Odpowiedz
avatar Walford
-3 11

@Ohboy: Pozwól, że odbiję piłeczkę - a środowiska LGBT nie wpychają się do życia wszystkich? Też się wpychają, tylko na razie nie mają takich możliwości. Przynajmniej w Polsce. Dodatkowo - nie rozumiem projekcji z organizacji na zwykłych ludzi. Jeśli hierarchowie Kościoła Katolickiego (swoją drogą, moim zdaniem, żeby zostać hierarchą trzeba być skur***ynem, bo tylko skur***yn potrafi iść po trupach, żeby zostać kimś ważnym) się wpychają do życia innych, to czy jest to powód, żeby nienawidzić wszystkich katolików jak leci? I odbiję sam sobie piłeczkę - czy jeśli środowiska LGBT próbują się wpychać do mojego życia, to czy jest to powód, żeby z marszu nienawidzić wszystkich gejów, lesbijek, bi czy trans na całym świecie? Innymi słowy - jeśli ten Nowak albo ta Kowalska mi się właśnie przestawiła i dobrze mi się z nią gada, to czy jej fakt przynależności do tej czy innej organizacji ma sprawić, że nagle przestanie mi się z nią dobrze rozmawiać? Warunek: Nie będzie popadać na tym punkcie w zacietrzewienie, tylko będzie rozsądnie argumentować swoje racje. Starcie nie powstaje dlatego, że sie nagle okazuje, że ktoś ma inne przekonania, tylko wtedy kiedy ktoś jest automatycznie zamknięty na przekonania innej osoby. A ja mam wokół siebie przykłady osób zarówno z umownej lewej jak i umownej prawej strony. PS. PiS to nie jest prawica - ja bym ich określił jako katolickich socjalistów :)

Odpowiedz
avatar Ohboy
4 8

@Walford: Borze szumiący, uwielbiam, jak ktoś do wszystkiego musi wciągnąć LGBT. Jaka jest różnica między LGBT a kościołem? Ano taka, że LGBT walczy o równość praw, a kościół o władzę, odbieranie praw i zmuszanie ludzi do życia według ich zasad. Ale Twój słowotok jest nie na temat. Bo mowa o tym, jak kościół realnie utrudnia ludziom życie, to ciężko jst o tym nie gadać. Najświeższy przykład, kościół przyczynił się do utraty kasy przez Małopolskę i ludzie tam mają prawo do tego, aby na niego kur*ić. To nie jest atak na katolików, tylko krytyka kościoła. Jeśli ktoś czuje się zaatakowany (niby czemu? polski kościół działa wbrew słowom papieża) i broni kościoła, to nic dziwnego, że dojdzie do dyskusji/kłótni - to zależy od poziomu rozmówców. PIS może i udaje prawicę, ale mianuje się prawicą i tak naprawdę nie ma już znaczenia, czy nią jest, ponieważ wypaczył swoim wyborcom postrzeganie prawicy.)

Odpowiedz
avatar mama_muminka
2 4

@Walford Jeśli para gejów sobie weźmie ślub to mi to nic w życiu nie zmienia. Dzieci mi.od tego nie zachorują, a kwiaty nie zwiędną. Za to jak mi KK zakazuje aborcji to już ma na mnie realny wpływ.

Odpowiedz
avatar tycjana12
2 6

Tyle że nawet będąc ateistą po apostazji,i tak do smierci(i po)widniejesz w kościelnych statystykach.Apostazja niczego nie zmienia,kto został ochrzczony,na zawsze tkwi w kościelnych statystykach,a jak zdążył wczesniej np.wziąć ślub czy ochrzcić dzieci to one również na zawsze utkną w kościelnych statystykach.Jedyny sposób uchronić już nie siebie a następne pokolenie-nie chrzcić,tylko wtedy nie trafią w kościelne tabelki.

Odpowiedz
avatar dayana
2 8

@tycjana12: I tak liczą sobie jak chcą, ale sama jestem po apostazji i się z tym sporo naciągałam. Uważam, że warto było, bo zaprotestowałam, wyraziłam swoją opinię i czuję się z tym dobrze. Takie tkwienie w tym błocie, bo to przecież nic nie daje i po co, to dawanie cichego przyzwolenia na dalszą działalność, którą każdy normalny człowiek (nawet część duchownych!) ocenia szkodliwą.

Odpowiedz
avatar voytek
0 2

@tycjana12: tak ale przynajmniej wiesz, ze zrobiłes co mogłeś aby się z tego wypisać... jako niemowle czy dziecko przecież nie miales wpływu na rodziców... Do osiągnięcia pełnoletności - praktycznie jesteś własnością swoich rodziców/opiekunów prawnych lub Państwa (w przypadku np.sierot).

Odpowiedz
avatar malutka_mi
-2 4

No to niewiele wiesz, Ty i Twoi znajomi, bo świadomym przystąpieniem do kościoła katolickiego jest bierzmowanie. Więc jeśli nie znasz nikogo bierzmowanego to faktycznie, nikt nie przystąpił do KK świadomie

Odpowiedz
avatar voytek
2 4

@malutka_mi: bzdura jakie swiadomie? w wieku 14 czy 15 lat biorac bierzmowanie świadomie? pomijajac rozwoj emocjonalny nastolatka, jaki masz wybór przed rodzicami? rodzic ce utrzymuje i to on podejmuje decyzje! moze poza nielicznymi wyjatkami świadomych rodziców nie przekonanych do kościoła ale w 90% tak zwanych rodzin katolickich taki nastolatek nie ma zadnego wyboru!

Odpowiedz
avatar malutka_mi
-1 3

@voytek czyli w wieku 15 lat świadomie można uprawiać seks i to jest ok, ale jeśli chodzi o wiarę katolicką to już się jest nieświadomym dzieckiem w tym wieku, no żal

Odpowiedz
avatar voytek
1 3

SZCZERA PRAWDA. Musisz zacząć ją głosić! Zgadzam się całkowicie - do wszelkich organizacji religijnych powinni przystępować tylko ludzie świadomi tego co robią , czy lat 16 czy 18 czy 21 to kwestia dyskusyjna ale powinna to być osoba świadoma! Uczystniczyć owszem można i razem z rodzicami od dziecka , przygladać sie, zapoznawać z wiarą, itd. ale pełnoprawnym członkiem organizacji religijnym powinno stawać się dopiero w określonym wieku po spęlnieniu danych warunków. Np. co to za problem ochrzcić się wieku lat 18 ? Za wzór można brać tu metodystów, baptystów czy adwentystów.

Odpowiedz
Udostępnij