Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Miałam zamiar napisać komentarz pod historią @cranberry, ale wyszedł na tyle długi,…

Miałam zamiar napisać komentarz pod historią @cranberry, ale wyszedł na tyle długi, że zamieszczam jako historię.

Wypad w cztery koleżanki, majówka, Budapeszt, wydawało się, że mamy w miarę wszystko ustalone/mamy spójną wizję tego kilkudniowego pobytu. Taak, wydawało nam się.

Na miejscu okazało się, że koleżanka A. uważa, że 6 rano jest wspaniałą godziną do wstawania na mini-wakacjach, bo można pójść wcześniej do sklepu, oddalonego zaledwie o 1,5 km od hotelu, zrobić zakupy, wrócić do hotelu, zjeść śniadanie i zwiedzać, ach, dzień taki długi!

My we trzy wolałyśmy zacząć dzień spokojnie, powiedzmy o 9, wypić jakąś kawę/coś przegryźć w kawiarni - cenowo było w miarę ok, oczywiście drożej niż kanapka, ale bez przesady. No cóż, to tak się dogadałyśmy - ona wstawała rano, latała do sklepu i z powrotem, a potem wisiała nam nad głową przy tej kawie, bo ona już zjadła, kawę przywiozła ze sobą w saszetkach, i tracimy czas, a zwiedzanie czeka... i atmosferę od rana szlag trafiał.

Zwiedzanie - wcześniej uzgodniłyśmy punkty, które koniecznie chcemy zobaczyć, i niektóre inne, które zobaczymy, czy wystarczy nam czasu, pieniędzy i ochoty. Nagle okazało się, że ona wcale nie chce iść do muzeum X, woli muzeum Y, a zamiast zobaczyć Z woli zobaczyć W. No spoko, ale mogła dojść do tego wniosku wcześniej, zwłaszcza że dni miałyśmy mniej więcej tak rozplanowane, żeby rzeczy, które chcemy zobaczyć, były po drodze. Tymczasem jej muzeum Y wymagałoby albo całkowitej zmiany planów, albo nadłożenia dużo drogi, co by nam wykluczyło czas na jakiś lunch/obiad. Kończyło się tak, że z fochem szła tam, gdzie zaplanowane. Sama odłączyć się i jechać do "swoich" atrakcji nie chciała, bo obce miasto i ona sama się boi. I znów, atmosfera skiśnięta, bo niefajnie, jak się ktoś snuje z nosem na kwintę.

Obiady - nie planowałyśmy jakichś ekstrawaganckich restauracji, raczej spróbować coś lokalnego/pójść na pizzę. Ale koleżanka A. stwierdziła, że najlepiej będzie wracać na obiad do hotelu - a właściwie wynajętego apartamentu - i tam coś ugotować. Strata czasu, i na samo gotowanie, i na dojazd, bo lokum było kompromisem między ceną a lokalizacją, i choć połączenie metrem było dobre, to jednak trzeba było do centrum kawałek dojechać. Stwierdziłyśmy, że nie wracamy.

Pierwszego dnia A. została z nami, kręcąc nosem na każde proponowane miejsce na obiad, drugiego zdecydowała się wrócić, a my miałyśmy zjeść na mieście i za powiedzmy 2 godziny spotkać się w punkcie X. Czekamy i czekamy a jej nie ma, telefonu nie odbiera. No to zaczęłyśmy realizować dalsze punkty zwiedzania, tak jak było w planie - pisząc jej smsy, że jesteśmy tu i tu, potem idziemy tu - żeby mogła do nas dołączyć. To strzeliła focha, że ona nas po całym mieście nie będzie szukać i żebyśmy chodziły same gdzie chcemy. Tak zrobiłyśmy, ale atmosfera stała się ciężka jak ołów.

Zdjęcia - noo, jak człowiek gdzieś jedzie, to przeważnie robi zdjęcia, i nie jest to wymysł ostatnich kilku lat. My też, jak coś przykuło naszą uwagę, robiłyśmy foty. I nie, nie w typie 150 ujęć selfie z kaczym dziobkiem, tylko takie normalne zdjęcia różnych zabytków, mostu, rynku, ciekawej ulicy. A. cały czas podkreślała, że nie umiemy "chłonąć chwili" i że zdjęcia są takie dziecinne.

Zakupy - ja nigdy nie przywożę z wyjazdów typowych pamiątek, magnesów, kubków, koszulek, ciupag ani niczego w tym stylu. Ale pozostałe koleżanki chciały coś kupić, więc zakupy pamiątek były w planie wyjazdu. A. obleciała całą wielką halę, wracając po trzy razy do tego samego stoiska, żeby się przekonać, czy upatrzony breloczek nie jest przypadkiem gdzieś o kilka groszy tańszy. Rozumiem, jakby to było coś naprawdę drogiego, ale serio - kupiła, po jakichś 4 godzinach, 3 (słownie: trzy) breloczki.

Może małe piekielności, ale strasznie psujące atmosferę...

koleżanki wyjazd maruda

by marcelka
Dodaj nowy komentarz
avatar Allice
5 7

Nie mów o wyjazdach do Budapesztu bo mnie Wizzair parę dni temu wkurzył. Co do rozdzielania się na wyjazdach - jak dla mnie to jest ok. Miewałam tak już kilka razy (i za granicą i w Polsce) i każdy był zadowolony tylko nikt na nikim nie mógł tego wymuszać.no i jeśli wcześniej było ustalane to powinny być uwagi na tym etapie... Tak samo jak sprawy budżetowe Ps. I dlatego lubię wyjazdy samotne xd

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 sierpnia 2021 o 14:26

avatar Ohboy
7 9

@Allice: Gorzej, jak ten sprawiający kłopoty nie chce się za bardzo oddzielić, jak tutaj. Jak byłam w Londynie ze znajomymi, to właśnie tak robiłyśmy (tylko tam nie było narzekacza) i nikt nie miał pretensji, że drogo.

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
-3 9

@Allice: Heeeeej! Jesteś kobietą! Nie wolno ci podróżować i zwiedzać świat samej (i o zgrozo!) lubić to, bez "opieki" co najmniej silnego mężczyzny! /S A tak na poważnie, samotne podróże są najlepsze! NIkt cię nie ogranicza, nikt ci nie narzuca gdzie masz spać, co mać jeść, ile czasu masz spędzić podziwiając jeden obraz w muzeum...

Odpowiedz
avatar Allice
1 3

@I_m_not_a_robot: albo jak rezygnujesz z wejścia na Śnieżkę to tylko i wyłącznie samą siebie zawiedziesz ;). A tak serio najgorsze co mnie spotkało jak byłam sama to własna głupota, jak byłam z kimś ukradli mi praktycznie wszystko co miałam przy sobie oprócz telefonu i portfela xd. O, wtedy się z koleżanką lekko pokłóciłam i poszłyśmy w różne strony zwiedzać (100zl za muzeum abby nadal boli)

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 4

@Allice: mowisz o muzeum Abby w Sztokholmie na Djurgården? Bo cena biletu pasuje ;) Rozczarowało Cię?

Odpowiedz
avatar Allice
1 3

@Crannberry: tak, w Sztokholmie. Nie powiem żeby rozczarowało, chociaż za tą cenę... ale wiem że Skandynawia to inny świat cenowo. Bawić się dobrze bawiłam jednak to był wyjazd na budżecie studenckim i mimo wszystko bolało.

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 2

@Allice: fakt, Skandynawia dajek w tyłek finansowo, chociaż Szwecja i tak jest jeszcze względnie tania w porównaniu z Danią i Norwegią. Wstęp do Abby faktycznie drogawy, ale samo muzeum podobało mi się (miłą niespodzianką był audioguide nagrany przez członków zespołu) znacznie bardziej niż Vasa, które jest wszędzie reklamowane jako największa atrakcja Sztokholmu, a moim zdaniem tyłka nie urywa. Tzn na pewno nie są to wyrzucone pieniądze, ale nie ma aż takiego szału. Atrakcją, z której warto skorzystać, w tej samej cenie co Abba (też około 250 koron) jest wycieczka statkiem "pod mostami Sztokholmu" - opływa się miasto dookoło po Bałtyku i jeziorze Mälaren. Bajeczne widoki i bardzo ciekawy audio guide o historii, kulturze i mentalności społeczeństwa. Natomiast zdecydowanie odpuścić sobie można rejs po archipelagu - nudno i strasznie pi*dzi...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 13 sierpnia 2021 o 14:43

avatar Allice
1 1

@Crannberry: nie wykluczam że kiedyś wrócę, a z muzeum Vasa się nie wyrobiłyśmy. Nad morze ypqdem do Norwegii myślę ale mimo że moje finanse są na znacznie lepszym poziomie to jeszcze się zastanawiam. Ale Skandynawia strasznie mi się podoba, wcześniej też na wycieczce rowerowej w okolicach Karlskrony byłam i już gdzieś utkwiło. Pożyjemy zobaczymy ale dzięki :)

Odpowiedz
avatar logray
-1 1

@Crannberry Vasa to bardziej atrakcja dla kogoś kto lubi statki z okresu gdy na karaibach pływali piraci. My akurat Abbę skasowaliśmy z listy (z grupy nikt jej nie lubi słuchać) i wybraliśmy zamek królewski.

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
-1 1

@Crannberry: Wychowałam się w Szwajcarii, Oslo zwiedzałam z dobrą przyjaciółką z Polski, tuż po maturze. Zrozumiałam o co jej dokładnie chodziło z cenami dopiero po przeprowadzce i życiu na własny garnuszek poza Szwajcarią.

Odpowiedz
avatar Crannberry
-1 1

@I_m_not_a_robot: kiedy za punkt odniesienia przyjmuje się Szwajcarię, wtedy wszędzie jest tanio ;) Znajomi początkiem tego roku przeprowadzili się ze Szwecji (która jest stosunkowo drogim krajem) do Zurychu i pierwszą reakcją było „jprdl ale tu drogo”. Pojechaliśmy ich odwiedzić i byliśmy w szoku, kiedy w barze okazało się, że drinki, które w Monachium (ktore jest najdroższym miastem w Niemczech) kosztują ok 8€, tam kosztowały 27 franków o_O A to i tak „tylko” Zurych, a nie Genewa, gdzie jest znacznie drożej…

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
1 1

@Crannberry: Konkretnie to ja z Genewy właśnie ;)

Odpowiedz
avatar Jorn
-1 1

@Crannberry: Ja myślałem, że w Skandynawii i w Szwajcarii jest drogo, dopóki nie pojechałem w delegację do Izraela:)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
3 9

Może ja dziwny jestem, ale wychodzę z założenia, że jak mnie nie stać na jedzenie czy picie w knajpach, to nie stać mnie na zwiedzanie miasta. Toż to jeden z uroków takiego wypadu to próbowanie lokalnego jedzenia czy dobrego regionalnego piwa, o ile takie mają. Chyba że jest naprawdę dobra pogoda i picie w miejscach publicznych jest dozwolone, to wtedy można z przyjemnością usiąść sobie w jakimś miejscu z ładnym widokiem i sączyć sobie piwo, wino czy co kto lubi. Kawiarnie mnie za bardzo nie obchodzą, bo po prostu nie piję kawy. Ale dostosuję się do towarzystwa i najwyżej zamówię herbatę czy gorącą czekoladę.

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 4

@pasjonatpl: Ludzie mają różne podejście, nie każdemu zależy na jedzeniu. Ja jestem dosyć wybredna i w krajach, w których dominują owoce morza raczej unikam restauracji, chociaż i tak zawsze staram się iść bardziej lokalnie, a nie do knajp polecanych przez obcokrajowców. Nie widzę nic złego w tym, że ktoś woli przeznaczyć zaoszczędzone pieniądze na wejście do muzeum czy jakiegoś zabytku, problemem jest uprzykrzanie życia innym. Dajmy żyć mniej zamożnym, co? :P

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 10

@pasjonatpl: jak ja się z tym zgadzam i bardzo się cieszę, że nie jestem jedyna, która myśli w ten sposób :D Lokalne smaki to dla mnie największa przyjemność wyjazdu (do tego stopnia, że zawsze mamy konflikt z mężem, bo on na jedzeniu lubi zaoszczędzić, a ja wprost przeciwnie) i kompletnie nie mogę zrozumieć ludzi, którzy jadą do kraju typu Włochy, w dodatku do regionu, który słynie ze świetnej kuchni i bazują wyłącznie na konswerwach, zupkach chińskich i kanapkach przywiezionych z Polski, ewentualnie zaszaleją idąc do McD. Oczywiście, każdy robi to, co lubi, ja po prostu nie rozumiem, bo moim zdaniem bardzo dużo w ten sposób tracą. Generalnie, jeśli nie stać mnie, żeby dany wyjazd spędzić "jak człowiek" i byłabym zmuszona dziadować, to mnie nie stać na ten wyjazd i koniec. Jadę gdzie indziej. Btw, miło też wiedzieć, że nie jestem jedyna, która nie tknie kawy :)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 4

@Crannberry Nie wiem, czy zaszaleć to właściwe słowo, bo raczej chodzę do tańszych lokali, ale z lokalnym jedzeniem. A Włochy pod tym względem bardzo miło wspominam. Oprócz Rzymu. Tam nie udało nam się trafić na knajpę z dobrym jedzeniem. Za dużo turystów, zbyt komercyjne miasto. Jak się nie wie, gdzie iść, to można spędzić cały dzień na szukaniu odpowiedniego miejsca i nie znaleźć. Ogólnie Rzym mnie rozczarował, jak wszystkie duże i bardzo turystyczne miasta. Poza jednym. W Granadzie w Hiszpanii byłem 2 razy i o ile to miasto się nie zmieniło, to bardzo mi się podoba. Ma swój klimat. Ale włoskie miasteczka bardzo miło wspominam.

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
2 4

@pasjonatpl: Ja mam takie podejście na codzień. Znam ludzi z wielkimi (na prawdę dużymi) domami, którzy się skarżą jak to trudno utrzymać taki dom w czystości. Sorry, jeśli stać cię na wielką willę, trzy samochody, wakacje w fajnych miejscach z dobrymi hotelami, to stać cię również na kogoś, kto ci ten wielki dom regularnie wysprząta.

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 3

@pasjonatpl: nie wiem dlaczego Twój komentarz ukazał się z ponadgodzinnym opóźnieniem. Przynajmniej u mnie. Ja też zawsze wybieram „demokratyczne” restauracje, droższe knajpy odwiedzam albo służbowo (kiedy zaprasza pracodawca), albo przy jakiejś szczególnej okazji, albo jeśli o jakimś miejscu słyszałam już tyle fantastycznych rzeczy, że bardzo chcę tam pójść (pod warunkiem, że mnie stać). Zresztą drogo wcale nie znaczy smacznie. Teraz byłam na służbowej kolacji w Hiszpanii w restauracji z 2 gwiazdkami Michelin i było to największe rozczarowanie kulinarne mojego życia. Wszystko niesamowicie udziwnione i zwyczajnie niedobre. Zawsze przed wizytą w jakimś nowym miejscu, jeśli akurat znam kogoś, kto stamtąd pochodzi lub tam kiedyś mieszkał, pytam o miejsca gdzie warto zjeść. Dzięki temu mam szansę trafić do nieturystycznych miejsc, gdzie chodzą lokalsi. Odwiedzając Rzym miałam niesamowite szczęście, bo zatrzymałam się u kolegi, który był moim pierwszym współlokatorem w Irlandii i zabrał mnie na kolację do restauracji w samym centrum, ale schowanej pod jakimś mostem na Tybrze, więc kompletnie nieznanej przez turystów. Jedliśmy rewelacyjne linguini z homarem za jakąś śmieszną cenę (coś w okolicach 11€). Podobnie udało mi się w Barcelonie, gdzie też akurat pomieszkiwał przyjaciel poznany w Irlandii i miałam tournee po gastro dla lokalsów. Granadę widziałam dokładnie 20 lat temu. Wycieczkę objazdowa po Hiszpanii, podczas której „dużo się piło i mało się spało”. Do strony miczny nie żadne przeżycie, ponieważ wycieczki objazdowe w tamtych czasach miały to do siebie, że warunki noclegowe, jak i wyżywienie były dość podłe, Ale człowiek był młody i się cieszył, że wakacje bez rodziców i kawałek świata zobaczył. Z Granady pamiętam głównie zwiedzanie pałacu Alhambra, który był przepiękny, ale odbywało się to w upale i po 3 h snu, więc myślałam że padnę trupem. W Irlandii, pamiętam, fantastyczną sprawą było Early Bird menu, które pozwalało jeść w bardzo dobrych knajpach za niewielkie pieniądze. Brakuje mi tego w Niemczech. Tego i świeżej ryby z Howth :) Z kolei w Szwecji bardzo rozczarował mnie fakt, że trudno jest znaleźć restauracje, który serwują lokalne potrawy. Wszędzie królują: pizza, burgery, steki i Azjaci. Tak w ogóle, to jeśli masz jakieś swoje odkrycia kulinarne w różnych miastach, to się podziel :)

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 2

* we fragmencie na temat Granady, w 3 zdaniu wkradł się błąd. Miało być „gastronomicznie żadne przeżycie”. Telefon niestety zmienił na coś dziwnego, a ja zauważyłam dopiero kiedy minął już dozwolony czas na edycję.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 2

@Crannberry: Jakichś szczególnych odkryć raczej nie mam. W Hiszpanii jedzenie było całkiem dobre, ale raczej nic wyjątkowego. Poza pieczoną rybą. Podobną też jadłem w Grecji. Nie smażona, jak to jest w modzie nad Bałtykiem, tylko pieczona czy częściowo pieczona, a częsciowo ugotowana na parze. Pycha. W Granadzie pamiętam jedną fajną knajpę z przystawkami, gdzie przychodzili głównie miejscowi. Wystarczyło zamawiać piwo czy inny alkohol i przystawki były gratis. Całkiem niezłe i sporo tego było. Niestety knajpa już nie istnieje. Zamknięta na długo przed pandemią. W Grecji raczej nic specjalnego, poza oliwą z oliwek. Zwłaszcza na Krecie. Wtedy zrozumiałem, jak można jeść sam chleb z oliwą i że to naprawdę może smakować. We Włoszech czy w Hiszpanii tak dobrej oliwy nie mają. Dlatego greckie sałatki, chociaż bardzo proste, są świetne. We Włoszech ogólnie wszędzie poza Rzymem jedzenie było bardzo dobre. A byliśmy w Apulii, na południu. Byłem też trochę czasu w Ameryce Południowej i z krajów, w których byłem, mogę na 100% polecić kuchnię peruwiańską. Palce lizać. No i argentyńskie steki, o ile wołowina pochodzi z Argentyny. W Brazylii też było nieźle. Tam też zjadłem bardzo dobrą pieczoną rybę. Poza tym mają sporo pieczonego mięsa. Jakbyś kiedyś była w Czechach, to po prostu knedle, gulasz i piwo. Polecam. Razem smakuje naprawdę nieźle. Ale nie polecam Pragi. Chyba że jakieś mniej turystyczne dzielnice. Bo centrum Pragi jest tak skomercjalizowane i zadeptane, że poza językiem i lokalizacją to naprawdę nie ma nic wspólnego z Czechami. A co jest takiego wyjątkowego w rybie z Howth? Chodzi o tradycyjne Fish & Chips czy o rybę w innej postaci? Bo za smażonymi rybami nie przepadam. Zjem, ale dużo bardziej wolę pieczoną, wędzoną czy ugotowaną w jakimś sosie.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 1

@Crannberry Także bardzo polecam peruwiańskie restauracje, jeśli masz okazję do takiej zajść. I w zasadzie wszystko, co znajdziesz w menu. Sama się przekonasz, co ci najbardziej smakuje.

Odpowiedz
avatar Allice
0 0

@Crannberry: w Sztokholmie to ja pamiętam jakąś budę niepozorną blisko ratusza (wieży widokowej) gdzie niezła rybka z ziemniakami za niewielkie pieniądze była. Ostatnio się zawiodłam pizzą w Mediolanie ale pewnie smaki już zbyt polskie bo oceny knajpa miała przyzwoite.

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 1

@pasjonatpl: dzięki za tip z peruwiańską kuchnią. Wyciaczka mi się marzy, a z tym będę musiała jeszcze poczekać, natomast do knajpy bardzo chętnie się wybiorę. O argentyńskiej wołowinie słyszałam wiele dobrego, nie dane mi jednak jeszcze było spróbować. W Monachium w dobrym skeakhousie, gdzie ją podają, stek kosztuje w okolicach 80€, więc raczej nie na moją kieszeń, ale jeśli trafi się okazja, będę mieć na uwadze. Oliwa z Grecji nie ma sobie równych. Najlepiej w ogóle jeśli się ma znajomego Greka, którego szwagier czy kolega ma sąsiada, który sam ją produkuje, bo taka domowego wyrobu to też zupełnie inny poziom (właśnie czekam, aż mi znajomi przywiozą 5-litrowy baniak) :) Urok ryby czy owoców morza z Howth polega na tym, że są świeżo złowione i smakują zupełnie inaczej niż kupione w sklepie, do których byłam przyzwyczajona w Polsce. W ogóle irlandzka kuchnia nauczyła mnie, że jeśli ma się dobry produkt, to już z nim nic nie trzeba kombinować, bo jest smaczny sam w sobie. @Allice: w pobliże ratusza nigdy się nie zapuszczałam, bo zawsze podziwiam go z Bulwarów Everta Taubego na Riddarholmen (piękny widok, zwłaszcza o zachodzie słońca), ale spróbuję znaleźć przy następnej wizycie. Odnośnie włoskiej pizzy, przypomina mi się noj kolega, który z zażenowaniem wspomina, jak w młodych latach, podczas pierwszego w życiu pobytu we Włoszech, w pizzerii w Rzymie wykłócał się z kelnerem, żeby mu przyniósł keczup i sos czosnkowy

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 1

@Crannberry: Nie ma sprawy. Jak ci się marzy wycieczka do Ameryki Południowej, to też zależy, co lubisz. Mnie najbardziej interesują góry, więc Peru to dla mnie idealny kierunek. Kraj w miarę rozwinięty jak na standardy kontynentu i dużo tańszy niż Chile albo Argentyna. Nie jakoś super tanio, ale sporo taniej niż w Polsce. Za to Chile jest tak samo albo trochę droższe niż Polska (poza dobrym piwem, bo to jednak nie są piwne kraje; tam dobre piwo jest tańsze niż w Irlandii, ale droższe niż w Polsce). Za to Argentyna, zwłaszcza argentyńska część Patagonii, jest droga jak Irlandia. Nie próbuję nikogo zniechęcać, tylko informuję, żeby się nie okazało, że ktoś tam pojedzie z małym budżetem i nie będzie miał kasy, żeby spróbować porządnego steka. Nie są tanie, ale na pewno dużo mniej niż €80. Także Peru polecam najbardziej i sam chcę się tam kiedyś wybrać jeszcze raz, bo nie miałem czasu, żeby lepiej poznać ten kraj. A góry są piękne, ceny przystępne i jedzenie rewelacyjne. Z kolei w Chile, czyli w kraju sąsiadującym z Peru, jedzenie to fast food, tylko z porządnych świeżych składników. Ogólnie największym problemem mogą być loty, bo ciężko znaleźć tani lot do Ameryki Południowej. Ale jak już tam dotrzesz, to po Brazylii można w miarę tanio latać liniami "GOL Airlines", a po wielu krajach Ameryki Południowej chilijskimi liniami "Jet Smart", tylko często się to wiąże z międzylądowaniem w Santiago w Chile. Oczywiście radzę się wybrać z kimś, kto mówi po hiszpańsku, bo z angielskim macie znacznie mniej opcji i na ogół droższe. W miejscach mocno obleganych przez turystów bez problemu się dogadacie po angielsku, ale gdzie indziej może być gorzej. No i w razie czego radzę się zainteresować aktualną sytuacją polityczną czy gospodarczą w kraju, bo możecie trafić na masowe protesty albo nawet zamieszki, jak ostatnio w Chile, i jakaś część kraju może być sparaliżowana. Chyba że akurat coś takiego chcecie zobaczyć, ale radzę trzymać się na dystans, bo takie protesty mają bardzo różny przebieg.

Odpowiedz
avatar Allice
2 2

@Crannberry: ehh, mój brat stwierdził że jak się jeszcze wybierze do Włoch bierze pizzę na wynos i keczup z marketu :D

Odpowiedz
avatar Crannberry
2 2

@I_m_not_a_robot: problem z zatrudnianiem sprzątaczki nie leży w pieniądzach tylko w mentalności. W naszej kulturze jest to pewnego rodzaju tabu ze względu na społeczną presję, żeby swój dom sprzątać samemu. Kiedy szukałam kogoś do sprzątania mieszkania po generalnym remoncie, spotkałam się z uwagami, że mam powinnam sobie sama sprzątać. Co ciekawe, uwagi te wygłaszały polskie sprzątaczki, na co dzień sprzątający w niemieckich domach. Czyli Niemce wolno mieć sprzątaczkę, ale Polce już nie (chociaż swoje niemieckie pracodawczynię te panie też wyzywają od leniwych brudasów, no bo jak to tak, nie sprzątać swojego domu samemu). A kiedy przeboje z poszukiwaniem osoby do sprzątania opisałam na tym portalu, jakaś pani zje*ała mnie w komentarzach, że powinnam się wstydzić, bo swój brud sprząta się samemu (i nieważne, że byłam w tym czasie zajęta pakowaniem się do przeprowadzki).

Odpowiedz
avatar Kaskarzyna
1 1

@pasjonatpl: Potwierdzam! mieszkałam w jaskini na Sacromonte Miałam u stóp widok na całe Albayzin i Alhambrę. Niezapomniane przeżycie

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 1

@Crannberry "chociaż swoje niemieckie pracodawczynię te panie też wyzywają od leniwych brudasów, no bo jak to tak, nie sprzątać swojego domu samemu". Nie nadążam za ich logiką. Czyli te Niemki powinny same sobie sprzątać i dawać im kasę za nic czy po prostu chcą wylądować na bezrobociu? Poza tym skoro tak gardzą ludźmi, którzy wynajmują kogoś do sprzątania, to dlaczego się tego podejmują? Dlaczego się nie przebranżowią i nie poszukują innej pracy? Czyżby musiały zacząć od nauki niemieckiego, bo ich obecny poziom w zasadzie nie pozwala na podjęcie bardziej wymagającej pracy?

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 1

@pasjonatpl: Właśnie też nie rozumiem tej logiki. „Niemieckie leniwe brudasy” jeśli będą musiały, spokojnie posprzątają sobie same, Tylko że wtedy panie sprzątaczki umrą z głodu, bo nie znając języka ani nie umiejąc nic innego poza machaniem mopem, nie znajdą innej pracy, a już na pewno nie za takie pieniądze. Minimalna stawka w Niemczech wynosi bodajże 9,50€ za godzinę (i tyle zarabia się w zawodach niewymagających kwalifikacji), sprzątaczki biorą w okolicach 20€, a dla porównania junior manager w korpo ma max 30€. Tak więc krzywdy nie mają, a przy tym są jedyną branżą, która obraża swoich klientów i narzeka na fakt, że ich ma.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
2 2

@Crannberry: To mają szczęście, że ci leniwi Niemcy nie chcą uczyć się polskiego, bo wtedy by wyleciały na zbity pysk, jeśli by się tak odezwały w domu któregoś z nich. Do tego wiadomość o bezczelnych polskich sprzątaczkach by się rozeszła pocztą pantoflową i liczba klientów by spadła, może nawet do 0. Myślę, że to są osoby, które niczego innego w życiu nie robiły i wydaje im się, że nikt nie ma tak ciężkiej pracy jak one. Sprzątanie na akord przez cały dzień to na pewno ciężka praca i nie zamierzam temu zaprzeczać. Ale np praca umysłowa też potrafi być ciężka i to bardzo. Tylko że w inny sposób. Wielu ludzi, którzy nigdy tego nie robili, nie potrafi tego zrozumieć.

Odpowiedz
avatar Jorn
1 1

@pasjonatpl: Z takim podejściem musiałbym zrezygnować niemal całkowicie ze studenckich podróży.

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 2

@Jorn: za studenta to się, w ramach oszczędności, bo samoloty były mega drogie, jeździło autokarem. Na przykład do Grecji czy Portugalii, bez noclegu po drodze - rozkoszne 60 godzin w pozycji embrionalnej :) A swoją drogą, zastanawia mnie taka rzecz. Jeśli autokarem mogę na luzie jechać 12 godzin, to dlaczego w samolocie dostaje się pie*dolca po czterech/pięciu?

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
1 1

@Crannberry: Szwecja, widać podobnie jak Lyon. Jeśli chcesz zjeść super posiłek, ale tylko w godzinach obiadowych albo kolacyjnych, możesz zjeść zaje****** super mega extra posiłek w niekoniecznie tylko gwiazdkowej restauracji. To jest niestety głownie turystyczno-biznesowa gastronomia. Jeśli jesteś lokalsem i chcesz zamówić cokolwiek z Ubereats na zwykły lunch albo na wieczór przy Netflixie - burgery, pizza, French tacos (nie mylić z Meksykańskim taco!) i generyczne azjatyckie jedzenie. Oficjalna stolica francuskiej gastronomii, proszę państwa...

Odpowiedz
avatar szafa
4 4

I pomyśleć, że ludzie mnie pytają, czy się nie nudzę sama na wycieczkach? Tak się strasznie nudzę nie wysłuchując miliona narzekań :)

Odpowiedz
avatar eeee25
1 3

Czy Ty na wakacjach byłaś z moją siostrą??

Odpowiedz
avatar BlackJezus
1 1

Wszystkie historie o piekielnych znajomych na wakacjach to jest jedna rzecz : kolegowanie się na siłę. Bo taniej albo raźniej. A wychodzi jak wychodzi.

Odpowiedz
Udostępnij