Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Kilka historyjek z perspektywy osoby prowadzącej szkołę językową, ale tym razem będą…

Kilka historyjek z perspektywy osoby prowadzącej szkołę językową, ale tym razem będą dotyczyły lektorów, nie uczniów.

1. Szukałam na zastępstwo (długotrwałe) lektorki j. angielskiego do zajęć on-line. Znalazłam. Przynajmniej tak mi się wydawało. Kobieta konkretna, szybko się dogadałyśmy, stawka jej pasowała, pozostałe warunki też. Tydzień trwało bajerowanie i mydlenie mi oczu, przesyłała dane do umowy, swoje loginy Skype i taaak dalej, jakiś tam kontakt był. Im bliżej dnia pierwszych zajęć, tym jednak gorszy. We wtorek (a zajęcia zaplanowane na środę godz. 11:00) - telefonów już odbierać nie raczy, odpisywać na wiadomości - również nie. Nie, nic jej nie jest.

Moich wiadomości konsekwentnie nie odczytywała, za to relację na FB - wyświetliła. No i z kolegą, który prowadzi tę samą działalność, współpracę podjęła, umowę podpisała, pierwsze zajęcia ma jutro. Ciekawe, czy się na nich pojawi, aczkolwiek kolega w pogotowiu w razie czego żeby poprowadzić samemu.

2. Lektor, którego mam ochotę zwolnić i pogonić jak najdalej, ale tego nie zrobię z jednego tylko powodu: jest naprawdę dobry w tym co robi i ludzie go cenią. Chociaż moja cierpliwość też ma granice i kiedyś pogonię, jak je przekroczy.

Jak na razie trzykrotnie podejmował się zleceń (na konkretną grupę) i w ostatniej chwili rezygnował. Za pierwszym razem przyznał się, że to dlatego, że u konkurencji też pracuje, i powiedzieli mu krótko: "albo jesteś dla nas bardziej dyspozycyjny i w tamtej szkole rezygnujesz z części godzin, albo wyjazd". Za drugim oficjalnie powodem było, że pomyliły mu się dni tygodnia, i zamiast podać mi, że może pracować w poniedziałki i środy, to podał wtorki i czwartki. Ja już znając tego pana w tę wersję nie wierzę, ale udałam idiotkę i powiedziałam "okej, weźmiemy kogoś innego". Za trzecim razem powodu nawet nie raczył podać.
Uwierzcie, gdyby to był angielski czy niemiecki dawno by wyleciał, ale tu mowa o o wiele mniej popularnym języku, do którego trudno kogoś znaleźć.

3. Lektorka j. norweskiego, z którą współpraca zakończyła się jeszcze zanim się rozpoczęła. Pani reklamowała się jako żona rodowitego Norwega, co to z oczywistych względów świetnie posługuje się tymże językiem. Jak zaproponowałam jej grupę o dość późnej godzinie (chyba 20.45 z tego co pamiętam), to poszła to skonsultować z mężem (okej, myślę, może ustalają ze sobą kwestie pracy w takich godzinach - w porządku). Szkoda tylko, że lektorka j. norweskiego z tymże mężem Norwegiem poszła rozmawiać łamanym angielskim. Wzięła mnie za idiotkę czy co? Zapytałam czy zna norweski. Odpowiedzi nie dostałam.

4. Notoryczne pytania w stylu "co ja mam zrobić z tym drukiem PIT? Gdzieś mam to zanieść? Po co mi to?", "czy ja tu pracuję na umowie o pracę czy zlecenie, bo nie wiem", "czy mamy w umowie zapis o..." - mówi samo za siebie, nie trzeba opisywać.

5. Lektor, który nie pojawił się na lekcji, bo miał zły humor. Dobrze, że jego żona (podobno wkrótce była) zachowała się ultra w porządku i sama poprowadziła zajęcia (też doskonale zna język).

6. Lektorka, która notorycznie przekładała zajęcia GRUPOWE i to w ostatniej chwili. Kiedyś dostałam SMS o 7:00 rano, że zajęć o 9:00 nie poprowadzi. Dobrze, że akurat nie spałam i zdążyłam poinformować grupę. Ale dobra! Niech już jej będzie - oficjalnie to dzieciak zachorował, więc no, zdarza się. Tylko że tego samego dnia miała mieć zajęcia wieczorne, których nie odwołała (mowa była jedynie o tych konkretnie o 9:00), po prostu się na nich nie zjawiła. Oczywiście szanowna pani już z nami nie współpracuje, ale argument jakiego użyła był super. "Ja jestem przede wszystkim matką, a mam dziecko chore". Super, ale to nie zwalnia od obowiązku poinformowania wcześniej, zwłaszcza, że dzieciak od rana chory, a ja nie jestem wróżką - dla mnie było oczywiste, że skoro odwołuje te jedne, poranne zajęcia, to na później kogoś do opieki nad dziećmi sobie znajdzie.

7. Notoryczne, samowolne przekładanie zajęć grupowych, odwoływanie ich bez informowania mnie.

8. O podbieraniu klientów, a raczej próbach robienia tego można by książkę napisać. Jedna sytuacja szczególnie zapadła mi w pamięć, bo była to dosłownie pierwsza lekcja, jaką ta lektorka prowadziła u nas. I oczywiście ostatnia. Już na niej dogadała się z klientką, że się umówią "na priv". :-) Ponieważ mamy taką praktykę, że kiedy to jest pierwsza lekcja lektora, to na niej również jesteśmy (i to nie "tajniacko", widać nas, więc trzeba mieć naprawdę iloraz inteligencji ameby żeby nie zauważyć, że jest tam połączona trzecia osoba), to natychmiast odezwałam się, że obu paniom dziękuję - zarówno klientce, jak i lektorce, i że mam nadzieję, że mają świadomość, iż mogłabym je, a w szczególności lektorkę pociągnąć do odpowiedzialności co najmniej cywilnej.


To oczywiście zaledwie część, jak coś mi się przypomni - dopiszę w komentarzu. Oczywiście - mądra po szkodzie niestety - przed większością tych sytuacji zabezpieczyłam się odpowiednimi zapisami w umowach. Pozostaje więc liczyć, że to ukróci takie zachowania, a jeśli nie - to przynajmniej dostanę odszkodowanie...

szkoła językowa

by WstretnaKrowa
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Ohboy
17 19

Rzuciła mi się w oczy jeszcze jedna piekielność - zajęcia u Ciebie może prowadzić każdy, kto dobrze zna język, ale nie jest nauczycielem. A prawda jest taka, że dobra znajomość języka wcale nie musi iść w parze z umiejętnością nauczania (i bardzo często nie idzie) i bycie np. czyjąś żoną to żadna kwalifikacja.

Odpowiedz
avatar WstretnaKrowa
5 5

@Ohboy mogli. Już nie mogą. :D

Odpowiedz
avatar digi51
6 6

@Ohboy: I dlatego szkół językowych jest jak mrówków. Raz, że spora część zatrudnia byle kogo, dwa, że z racji tego, że spora część kursów jest beznadziejna jest na to ciągłe zapotrzebowanie. Jak człowiek trafi na beznadziejny kurs to będąc teoretycznie na poziomie B1/B2 ledwo ogarnia podstawy. Tak naprawdę konfiguracja świetna znajomość języka praktyczna i teoretyczna + znajomość metod nauczaniak, dobre podejście do uczniów jest rzadka. Bardzo rzadka. Miałam przyjemność wizytować kiedyś lekcję jezyka niemieckiego w szkole koleżanki ze studiów. Stworzyła szkołę od podstaw i sama prowadziła większość kursów, zawsze miała pasję do nauczania. Tylko jak usłyszałam jak mówi po niemiecku to mi uszy spuchły...

Odpowiedz
avatar Ohboy
2 4

@digi51: Zdaję sobie z tego sprawę, kiedyś nawet miałam kilka rozmów o pracę w takich szkołach i w większości było to dosyć śmieszne/żałosne przeżycie. A i warunki często wątpliwe, więc ostatecznie nie zdecydowałam się na współpracę.

Odpowiedz
avatar Crannberry
12 16

@WstretnaKrowa: ale jak to mogli? Brałaś od ludzi pieniądze za zajęcia z "lektorami" bez żadnych kwalifikacji? Mój boże... Pracowałam w szkole językowej podczas studiów i rzuciła mi się w oczy pewna prawidłowość. Szkoły, które oferowały lektorom dobre stawki, zatrudniały studentów filologii oraz młodych nauczycieli szkolnych, którzy dorabiali w ten sposób do pensji. Każdy lektor miał przypisane grupy, które uczył przez cały rok. Rozmowa kwalifikacyjna odbywała się w języku, którego miało się uczyć i przypominała bardzo szczegółowy egzamin ustny z metodyki. Potem trzeba jeszcze było poprowadzić zajęcia pokazowe. Dopiero jak ktoś przeszedł ten odsiew, mógł liczyć na zatrudnienie. Ale jak już ktoś tę pracę dostał, nie rezygnował po tygodniu, bo nie miał powodów (dobre warunki, dobra pensja). Z kolei szkoły, które oferowały fatalne warunki, przyjmowały kogokolwiek z łapanki i miały dużą rotację pracowników. Problemy, które opisujesz, bardziej przypominają niestety ten drugi model, więc może w tym tkwi ich źródło. Kilka moich koleżanejk ze studiów prowadzi szkoły językowe, oferują godziwe stawki i jakimś cudem żadna nie ma takich problemów. Są w stanie znaleźć kompetentnych pracowników. Odnośnie tej żony Norwega. Po pierwsze samo bycie żoną Norwega nie daje jej kompletnie żadnych uprawnień do nauczania tego języka, więc nie wiem, dlaczego miałoby to być jakimkolwiek argumentem, żeby ją zatrudnić bez sprawdzenia jej znajomości języka oraz formalnych uprawnień do nauczania, a po drugie, to, w jakim języku rozmawia ze swoim mężem, jest ich prywatną sprawą i nikomu nic do tego. Sama mam męża Szweda, szwedzki znam, obydwoje znamy też niemiecki, jednak ze sobą rozmawiamy wyłącznie po angielsku. Bo tak sobie wybraliśmy i nigdy nie przyszło mam do głowy, żeby w rozmowie między sobą nagle przerzucać się na inny język, tylko po to, żeby popisać się przed jakąś babą. Jeżeli baba wysnułaby teorię, że w związku z tym na pewno nie znamy innych języków, to już problem baby i jej ograniczonego myślenia.

Odpowiedz
avatar basicallymartel
3 3

@Ohboy u mnie było podobnie, miałam doświadczenie z uczeniem dzieci prywatnie, pojedynczo. Pan właściciel usilnie starał się mnie przekonać, że nie ma różnicy między zajęciami indywidualnymi, a takimi z piętnaściorgiem dzieci. Dodatkowo stawka, jaką mi proponował była 3 razy mniejsza niż to, co brałam za prywatne zajęcia, z umową na rok. Wyszłam szybciej niż zdążył mi dać dokumenty do podpisania, później jeszcze wydzwaniał, że nie rozumie mojej odmowy.

Odpowiedz
avatar MasterMJ
0 0

@Crannberry Wysnuła teorię - ma podstawy podejrzewać że tak właśnie jest. Zauważ jednak że zapytała czy zna norweski i nie otrzymała odpowiedzi. Nie mniej jednak zgadzam się, że selekcja pracowników nie wydaje się wystarczająca.

Odpowiedz
avatar digi51
11 11

Hmmm, rozumiem piekielność wobec pracodawcy, ale ja zrezygnowałabym całkowicie z ludźmi, na których nie można polegać. Dla procesu dydaktycznego fatalnym zagraniem jest ciągła zmiana nauczyciela lub prowadzenie co drugiej lekcji przez "zastępstwo". Ja bym na taki kurs nie chciała chodzić. Jak udzielałam korepetycji z języków pamiętam, że miałam sporo osób, które próbowały prywatnych lekcji przez szkoły językowe i zdarzały się, że trzy pierwsze lekcje prowadziły trzy różne osoby, które nie wiedząc, co robili poprzednicy zaczynali po prostu od sprawdzania poziomu ucznia. Przepraszam, może się mylę - ale odnoszę wrażenie, że szkoła wymyśliła sobie pierdyliard kursów, na które de facto nie ma obłożenia kadrowego i lawiruje z zastępstwami.

Odpowiedz
avatar WstretnaKrowa
7 7

Tak, niestety macie rację, za kilka rzeczy się źle na początku wzięłam, parę błędów tez popełniłam, nie mówię, że jestem bez winy. Te historie są z początków, już podobnych raczej nie ma, bo i ja zmieniłam podejście. Natomiast co do stawek to nie mam sobie nic do zarzucenia - często daje więcej niz lektor sobie wynegocjuje. Uważam, że place dość dobrze, zwłaszcza że mam porównanie ile sama zarabiałam jeszcze 2 lata temu u konkurencji.

Odpowiedz
avatar Crannberry
9 13

Jedna refleksja ogólnie odnośnie szkół językowych, niezwiązana z historią. Fascynuje mnie fenomen zatrudniania wyłącznie "native'ów", w dodatku bez jakiegokolwiek przygotowania merytorycznego. Nie mówię tu o ludziach z ukończonym TEFLem, tylko takich w stylu "amerykański kierowca ciężarówki", który nie wie, co to jest rzeczownik albo czas przeszły, w dodatku robi koszmarne błędy ortograficzne i gramatyczne, ale idzie uczyć ludzi i jest przyjmowany z otwartymi ramionami, a odrzucany jest absolwent filologii po renomowanej uczelni, ale nie-native (widziałam wielokrotnie ogłoszenia szkół, poszukujących lektorów - jedyny warunek to bycie nativem, nie były wymagane jakiekolwiek kwalifikacje). Domyślam się, że moze chodzić o wymowę czy akcent, z tym że o ile ma to jeszcze sens w przypadku dzieci, które uczy się przez zabawę, nauke piosenek czy powtarzanie gotowych fraz, do tego ich narządy mowy są jeszcze na tyle plastyczne, że faktycznie są w stanie nauczyć się mówić "bez akcentu", to ciężko mi sobie wyobrazić, jak taka nauka ma wyglądać u dorosłych nie tylko na poziomie początkującym, którym trzeba wyłożyć zasady używania czasu Present Perfect, ale też u tych zaawansowanych, którzy mogąn spytać o coś, co wynika np. z prawa Wernera. I co ten nieszczęśny kierowca ciężarówki może im na to odpowiedzieć, poza "bo tak jest i już". A dorosły kursant na poziomie Intermediate i tak za Chiny nie będzie mówił bez akcentu.

Odpowiedz
avatar Ohboy
7 9

@Crannberry: Stawianie akcentu ponad wiedzę jest niestety nagminne. I, oczywiście, błędne. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto kupi węgiel w ładnym papierku.

Odpowiedz
avatar yfa
-5 7

@Ohboy: mógłbyś dokonać rozbioru i analizy swojej wypowiedzi? Części zdania, mowy, związki, wymień i sklasyfikuj użyte środki ekspresji. Tak z głowy oczywiście.

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 6

@yfa: 1. wyobraź sobie, że zarówno używam imiesłowów, jak i poprawnie akcentuję wyrazy. Niesamowite, prawda? 2. na temat róznic w uczeniu dzieci i dorosłych wypowiedziałam się powyżej, więc argumentum ex recto 3. Najlepiej w ogóle uczmy tylko mówienia bezokolicznikami, nie zwracając uwagi na żadną poprawność i wychowajmy sobie pokolenie debili "poszłem wziąść", którzy bez błędów nie umieją się nawet podpisać. Pisać tez nie uczmy, bo litery takie trudne, wróćmy do pisma obrazkowego. 4. Do reszty pie*dolenia, przepraszam, "argumentów", nie będę się odnosić, gdyż dyskusja ze ślepym o kolorach jest stratą czasu. Ale zawsze możesz napisać do Chomskiego (o ile w ogóle wiesz, kto to) i udowodnić mu, ze nie ma racji, bo ty wiesz lepiej.

Odpowiedz
avatar Meliana
-2 6

@Crannberry: A ja się z @yfa trochę zgodzę. Uczyłam się języka niemieckiego 12 lat. Gramatyka, czasy, odmiana czasowników modalnych, czasowniki rozdzielnie, nierozdzielnie złożone, przypadki... Efekt jest taki, że do dzisiaj potrafię odmieniać te czasowniki, ale za to kawy sobie już nie zamówię, o "small-talku" o pogodzie nawet nie wspominając. Angielskiego zaczęłam się uczyć sama, w wieku ok. 12 lat, poprzez gry mmorpg, gdzie żeby zrobić niektóre instancje, to trzeba było się dogadać z innymi graczami. Uczyłam się więc ze słuchu, topornie tłumaczyłam sobie grę słowo w słowo, próbując domyślać się o co chodzi. Nie mając kompletnie żadnego pojęcia o "technicznej stronie" gramatyki i składni tego języka, dobiłam do poziomu B1/B2, co wyszło mi na teście kompetencyjnym na początku szkoły średniej. Obecnie spokojnie zdałabym testy z poziomu C1/C2, mimo że gramatykę nadal ogarniam "na czuja" i zasad używania czasu Present Perfect za chiny nie jestem w stanie wytłumaczyć - zaznaczam tę odpowiedź, która lepiej mi w głowie brzmi. Mimo tej rażącej ignorancji, żadnego testu pisemnego z poziomu B2, z rozszerzoną maturą włącznie, nie zdałam poniżej 85%, wszelkie egzaminacyjne "speakingi" z reguły zaliczam na 100%, mówiąc totalnie "na pałę" i nie zastanawiając się, jakiego czasu powinnam w tej konstrukcji użyć. Rozumiem filmy, wiadomości z BBC czy CNN, czytam po angielsku, piszę w miarę poprawnie, sporadycznie waląc orty, najczęsciej przy apostrofach. Tak naprawdę, tych wszystkich technikaliów to musiałabym się nauczyć teraz, gdybym z jakiegoś powodu chciała zrobić sobie certyfikat na poziomie CPE, bo tam testy są już tak szczegółowe, że metoda "co lepiej brzmi" się nie sprawdza najlepiej. W normalnej komunikacji nie było, nie jest i raczej nie będzie mi to nigdy potrzebne. Podsumowując - osobiście uważam, że dogłębna i szczegółowa wykładnia gramatyki na początku mojej nauki niemieckiego zrobiła mi większe kuku, niż nieznajomość zasad angielskiego kiedykolwiek będzie w stanie. Do Chomskiego, kimkolwiek jest, pisać o tych doświadczeniach nie będę, bo jako "wybitny specjalista w dziedzinie" (tak zakładam), na pewno się z takim anegdotycznym argumentem nie zgodzi - skoro zasady i reguły mówią inaczej, to już mój problem, że w moim przypadku nie zadziałały ;) "Słowacki wielkim poetą był i już!", czy jakoś tak...

Odpowiedz
avatar bloodcarver
1 3

ad 1. Przy pracy na zastępstwo nie ma znaczenia, czy długotrwałe czy nie. Umowa kończy się gdy pracownik zastępowany wróci do pracy, więc może skończyć się w zasadzie z dnia na dzień bez uprzedzenia. W związku z tym proponując taką umowę musisz liczyć się z tym, że albo płacisz znacznie więcej niż na normalną umowę o pracę, bo pracownik musi sobie odłożyć kasę na ewentualność nagłego znalezienia się bez pracy, albo przyjdą sami desperaci którzy normalnego zatrudnienia znaleźć nie mogą. W tym drugim przypadku oczywistym jest, że radzenie sobie z przyczynami dla których nikt ich nie chciał na stałe za te pieniądze będzie twoim "kosztem". No i skoro sama zaproponowałaś jej umowę którą mogłaś skończyć z dnia na dzień, to w sumie nie jest dla mnie jakoś moralnie naganne że pracownica zrobiła tak samo. ad 2. Najwyraźniej oferujesz gorsze warunki finansowe bądź inne, więc jesteś dla niego tym pracodawcą którego jakby co chętniej straci. Jak wyżej, płać więcej, popraw warunki, lub zagryź poduszkę. Pracownik postępuje po prostu rozsądnie, ciężko to nazwać piekielnym. ad 4. Jeśli to piekielność, to tylko ministerstwa edukacji. ad 7. Bez kontekstu to w sumie nic nie wiadomo, punkt bez sensu.

Odpowiedz
avatar bazienka
3 7

moze czas im za takie akcje wprowadzic jakies kary umowne? umow i tak nie czytaja, wiec sie troche zdziwia, jak to oni beda musieli placic za swoja niedyspozycje

Odpowiedz
Udostępnij