Mieszkam w Anglii. Kilka dni temu wybrałam się z mojej wioski, do przychodni w pobliskim miasteczku, w celu przyjęcia drugiej dawki magicznej szczepionki. Społeczność jest mała, więc wszyscy się znają przynajmniej z widzenia, albo mają wspólnych znajomych.
Meldując się w przychodni, znajoma recepcjonistka, z lekkim zażenowaniem powiedziała, że lekarz przyjmie mnie wcześniej, ale mają też do mnie prośbę. Czy po mojej wizycie mogłabym zostać przez chwilę, jako tłumacz, gdyż ich "elektroniczny tłumacz" się zepsuł i mają problem, a wiedzą, że mówię po polsku. Zgodziłam się bez problemu, ale jednocześnie zdziwiłam się, że w naszej "głuszy" trafił się taki "rodzynek" kompletnie bez znajomości języka. Tutejszych Polaków można policzyć na palcach jednej ręki i wszyscy są już właściwie autochtonami.
Lekko zakłopotana pielęgniarka, zaprowadziła mnie do sąsiedniego gabinetu. Po kilku minutach zrozumiałam dlaczego cały personel był tak "spłoszony". Do gabinetu wszedł obrażony na cały świat, "typowy Janusz" w wieku emerytalnym. Przywitałam się grzecznie i powiedziałam, że będę jego tłumaczem. Koleś podniesionym głosem zaczął się pieklić, że niech mu zrobią już ten zastrzyk i przestaną wydziwiać! Pytań im się zachciało!
Tłumaczę tłukowi, że personel musi zapytać o przyjmowane leki, alergie, itp. Jak grochem o ścianę. Tłumacząc jego "zeznania", pominęłam Januszowe przytyki w kierunku pielęgniarki, bo po cholerę kobietę stresować jeszcze bardziej zwłaszcza, że z tonu jego głosu można było usłyszeć czystego focha i obrazę majestatu.
Szczerze powiedziawszy udzieliło mi się zażenowanie personelu szczególnie, że facet był moim krajanem. W dalszym ciągu zastanawiam się jakim cudem Piekielny, znający jedynie słowo "hello", "do nas" trafił, skoro w pobliżu nie ma żadnych fabryk, magazynów, polskich sklepów. Może spadł z kosmosu?
zagranica
Trzeba było pogonić dziadygę. Tłumaczenie tak, ale za odpowiednią stawkę i bez agresji słownej. A jak nie rozumie po angielsku, to niech przyjdzie z tłumaczem. Jak nie rozumie po polsku, to na szczaw i drzewo.
Odpowiedz@Tolek: Chętnie bym pogoniła, ale prośba o pomoc była od pań z przychodni, które znam i lubię, a było widać, że się zestresowały. A dziada pewnie i tak więcej nie zobaczą.
OdpowiedzMieszkając w Irlandii przez kilka lat dorabiałam sobie jako tłumacz (policja, więzienia, szpitale itd). Niewątpliwym plusem była możliwość pracy w zawodzie oraz całkiem niezłe w tamtych czasach stawki. Zdecydowanym minusem była jednak konieczność użerania się z patusami oraz bardzo nieprofesjonalne zachowanie niektórych policjantów. I za każdym razem ten dylemat: czy tłumaczyć rasistowskie docinki rzucane przez obie strony, czy udawać, że nie padły ;)
OdpowiedzNie wiem jak jest w Anglii, ale u nas przez pewien czas trudno było znaleźć punkt szczepień blisko miejsca zamieszkania, mieszkam w sporym mieście koło Warszawy, a dostępne punkty szczepień pokazywało w miastach 60-130km dalej...
Odpowiedz@jass: Tak, mówili o takich przypadkach w mediach. Podobno hrabstwo, w którym mieszkam jest najlepiej zorganizowane pod względem szczepień, więc wątpię. Podejrzewam, że gość przyjechał tutaj zanim wprowadzili system punktowy, co w sumie stało się niedawno.
Odpowiedz@jass: Chodzi o to, że ludzie to kretyni. Szczepionki były rozdysponowane może i kompletnie nielogicznie, może nie, bo pomijając obszary wyborcze, to dlaczego mieszkańcy Warszawy mieliby dostawać większość szczepionek, a reszta niech sobie czeka? Jak nie można się było zaszczepić tam, gdzie się chciało, to można było zwyczajnie poczekać aż będzie taka możliwość. Ok, wtedy nie wiadomo było ile to będzie trwało, ale obserwując sytuację można było oszacować, że raczej z tydzień, a maksymalnie miesiąc. Rozumiem, że jak ktoś jest schorowany to nie może tyle czekać, bo covid to dla niego śmiertelne zagrożenie, ale też jak ktoś jest schorowany to przecież nie będzie jechał nie wiadomo gdzie do punktu szczepień. Tak samo jak ta chora akcja, żeby się iść zaszczepić J&J w wolny dzień. Jak wiadomo, stojąc w kolejce do szczepienia to już nie ma covida, a przecież stanie w kolejce to taki narodowy sport i dla niektórych to jedyna metoda spędzania wolnego czasu.
Odpowiedz@jass Wszędzie były problemy (jeśli nie liczyć Rzeszowa). Obecnie problemy są w niektórych mniejszych miejscowościach. W dużych szczepionki czekają.
Odpowiedzjak w wieku emerytalnym to zapewne na zaproszenie mieszkającej tam rodziny - a ci zapewne pracujacy i nikt nie ma czasu sie dziakiem zajmowac....
Odpowiedz@voytek: Możliwe, chociaż do przychodni przywiózł go kolega. Wiem, bo pielęgniarka się pytała czy przyjechał sam.
OdpowiedzJak mieszkałem w Anglii to też spotykałem Polaków, którzy siedzieli tam po 10 lat i więcej, a nie nauczyli się angielskiego i nie mieli zamiaru. Mówili, że im niepotrzebny. Rozumiem, że przyjechał taki bez znajomości języka, ale w rok mógłby się nauczyć, a po dwóch latach mieć normalną pracę. No ale po co? Lepiej do emerytury zasuwać w śmierdzącej fabryce 6 dni w tygodniu po 12 godzin, za najniższą krajową.
Odpowiedz@HelikopterAugusto: w Niemczech to samo. Mieszka taki 20 lat, po niemiecku nie nauczył się nawet Guten Tag, bo po co, pracuje przy taśmie przez polskiego pośrednika, który go dyma na prawo i lewo (praca poniżej minimalnej stawki, wymiar urlopu też poniżej ustawowego minimum, L4 wiąże się z natychmiastową dyscyplinarkę - nie przesadzam, ludzie wrzucają takie wypowiedzenia i pytają się, co robić) i uważa, że to jest standard. O swoje nie zawalczy, bo nie wie, że można. Jak ktoś go próbuje wyprowadzić z błędu, to krzyczy, że to kłamstwo, bo on wie, jak jest, Niemiec zawsze będzie wrogiem i tak dalej. A powiesz takiemu, że sam/sama pracujesz w biurze, to cię wyśmieje, że biuro to ty, Polak, zobaczysz najwyżej, jak ci je pozwolą posprzątać. I nie przetłumaczysz, taki wie lepiej
Odpowiedz@HelikopterAugusto: Mieszkam w Anglii 10 lat, poznałam Polaków mówiących średnio, ale uczących się, mój osobisty mąż sam się uczył dopiero po przyjeździe i obecnie mówi komunikatywnie. Słowo daję takiego tłuka spotkałam po raz pierwszy :D
Odpowiedz@Bryanka Teraz takich jest dużo mniej, ale jak widać ciągle się zdarzają. Kiedyś, na początku masowej emigracji na wyspy, pełno było takich Polaków. Część nauczyła się języka x część wróciła do Polski, ale jeszcze trochę się takich uchowało.
Odpowiedz@Crannberry: W Belgii to samo: rodzina się przeniosła z Walonii do Flandrii cztery pokolenia temu, ale dalej się niderlandzkiego nie uczą, a jak ktoś gdzieś nie chce z nimi po francusku gadać, to wrzeszczą, że faszyzm.
Odpowiedz@pasjonatpl: oj, w Doncaster jest naprawdę wielu takich, co słysząc 'how are you?' łapią zwiechę i nie umieją odpowiedzieć. Też tłumaczę Polakom i szczerze powiedziawszy, bardziej rozwala mnie ich przeświadczenie o własnej racji niż nieumiejętność zrozumienia angielskiego. Kiedyś trafiła mi się kobieta, która na jakimś polishexpress przeczytała, że jak podpisze deklarację, że nie wróci do UK przez pięć lat, to dostanie cały zapłacony podatek z ostatnich dziesięciu lat. Tłumaczę, że niemożliwe, że szpitale, drogi, szkoły itede, nawet zrobiłam z siebie debila i napisałam do angielskiego US na czacie, żeby jej pokazać, że się myli. Niby przyjęła do wiadomości, a parę tygodni później koleżanka przyszła, że ma dla mnie klientkę, która chce zwrot podatku. Pytam, czy ją uświadomiła, jakie krążą ploty, babka przychodzi, a to ta sama. A żeby było najśmieszniej, to aż sama z ciekawości poszukałam tego artykułu i jak byk było napisane, że chodzi o NADPŁACONY podatek i to z ostatnich pięciu lat. A w oczach tej babki pewnie do tej pory jestem nieudolna i nie umiem załatwiać spraw. Powalała mnie też na łopatki koleżanka, która zawsze próbowała wymusić podawanie się za nią przy telefonach, 'bo ona się wstydzi'... Tłumaczyłam jej, że choćby z szacunku do kraju, który płaci jej zasiłki na dzieci, wypadałoby się nauczyć literowania swojego imienia i powiedzenia daty urodzenia, choćby po cyferce. Do samego końca znajomości to do niej nie dotarło.
OdpowiedzNie pojmuję. Można takiemu powiedzieć, że albo ma się zachowywać grzeczniej, albo powiesz pielęgniarkom, że on nie chce się szczepić. Skargi nie złoży, bo przecież i tak go nikt nie zrozumie.
Odpowiedz@dayana: A jeszcze dodać, że jest verbal abusive i wezwać policję. W NHS takie zachowanie jest niedopuszczalne.
OdpowiedzMówisz, że recepcjonistka meldowała się w przychodni? Czy może po prostu nie potrafisz posługiwać się imiesłowami i piszesz bzdury w stylu "idąc do pracy padał deszcz"?
Odpowiedz@cn77: Rzeczywiście nie wyłapałam tego błędu przed publikacją. Niestety nie mogę już edytować.
Odpowiedzrecepcjonistka meldowala sie w przychodni? jak nie potraficie uzywac prawidlowo imieslowow, to ich... nie uzywajcie i przecinki w niewlasciwych, miejscach
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 lipca 2021 o 19:40
@bazienka: może zacznij w końcu to poprawianie od siebie? Dalej klawiatura zjada ci komentarze? Ile to już lat?
Odpowiedz