Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O pracodawcach i pracownikach można pisać książki. Ja dziś dopiszę do nich…

O pracodawcach i pracownikach można pisać książki. Ja dziś dopiszę do nich swój rozdział o moich niektórych pracodawcach oraz pracodawcach, którzy nimi nigdy nie zostali. Akcja rozciąga się jeszcze na okolice 2017 roku, gdzie realia były trochę inne niż obecnie (podatek zerowy, większa stawka).

1. Pierwsze praktyki w Urzędzie Miasta.
Tu będzie krótko - miał być miesiąc za darmo, a potem za szaloną kwotę 400 zł za miesiąc. Po darmowym miesiącu nikt nie dostawał przedłużenia, a na twoje miejsce wchodzili nowi praktykanci.

2. Drugie praktyki - Kancelaria Notarialna nr 1.
Na praktyki przyjęto mnie z informacją, że skoro brakuje mi doświadczenia w notariacie, a jestem na 3 roku studiów, to oferują mi, że 4 miesiące będę przychodziła na praktyki za darmo, a po 4 miesiącach pomyślimy o umowie zlecenia, bo jako student dzienny mogłam przychodzić w ruchomych godzinach.

Mijają 4 miesiące, potrafię pisać już te prostsze akty, wprowadzają mnie w umowy deweloperskie etc. Pytam co z tym zleceniem. "No na ten moment chcielibyśmy, abyś jeszcze miesiąc praktykowała, żebyś mogła się wszystkiego nauczyć i w spokoju też zdała sesję na studiach".

Mija kolejny miesiąc i kolejny. Temat umilkł, bo nie ma drugiego wspólnika, ale zapłacą mi za tę ilość godzin, którą mam w ewidencji dzienniczka praktyk. Ufne dziecię byłam, a w dodatku to kancelaria znajomych znajomego, więc wierzyłam w ich uczciwość. W dodatku to notariusz - zawód zaufania!
I tak w zaufaniu czekałam do czerwca, gdy postawiłam sprawę na ostrzu noża, zapytując wprost czy mam szansę na pracę, bo muszę się za coś utrzymywać. "No mamy teraz trudną sytuację, remontujemy lokal i nie będzie miejsca na kolejne biurko, ale we wrześniu już na pewno!"

2. Praca - Kancelaria notarialna 2.
Do dzisiaj widzę ogłoszenie o pracy tam, pojawiające się w 3 miesięcznych odstępach. Na plus tej pracy można zaliczyć to, że od wejścia dostałam uop - najpierw na okres próbny, a potem miała być na czas nieokreślony. Nigdy się nie przekonałam czy rzeczywiście czekała na mnie umowa na czas nieokreślony, bo przed końcem okresu próbnego rzuciłam papiery z powodu mobbingu. Uwielbiałam widzieć zdziwione miny klientów, gdy stali obok rejenta, wyzywającego swoje pracownice od idiotek i debili, gdy płacili za akt.

3. Praca - Kancelaria notarialna 3.
No nie nauczyłam się i dalej pchałam się w ten notariat, gdy powinnam już po dwóch poprzednich próbach, porzucić marzenie o byciu notariuszem i zająć się inną działalnością. Ale Rejent był taki miły i wykazywał się zrozumieniem, że studiuję dziennie na 4 roku i chociaż mam mniej zajęć, czasem muszę na uczelnie chodzić. A potem zwolnił drugą pracownicę (z powodu kosztów, bo we dwie nie miałyśmy jego zdaniem nic do zrobienia) i zostałam sama - na przygotowywaniu aktów, przyjmowaniu klientów, obrabianiu poczty, wpisywaniu w ewidencje, zszywaniu aktów i robieniu ich kopii. Dziennie po kilka czynności - w tym deweloperzy. Spadła jakość mojej pracy, bo zwyczajnie było tego za dużo. W związku z tym rejent zatrudnił kolejną dziewczynę, która mimo, że była bardzo sympatyczna, a kontakt mam z nią do dzisiaj, była zerowym wsparciem merytorycznym (dostałam zakaz wpuszczania jej do pisania aktów - nawet poświadczenia podpisu gdzie zmienia się 3 elementy!), bo nie była nawet po studiach, a jej edukacja zakończyła się na liceum. Odeszłam, gdy znowu wrócił temat jak poprzednio, czyli jest mniej klientów - zwolnię tę drugą i zostanie Pani ze wszystkim sama.

4. Krótki epizod w nieruchomościach.
Krótki, bo 10 miesięczny. Miałam super ekipę, która w ciągu tych 10 miesięcy się zwolniła, bo szefowie oszczędzali na zasobach ludzkich i biurowych. Wystarczy powiedzieć, że w lokalu 80 m2 pracowało 30 osób, było archiwum na 10m2, dwa pokoje 2 kierowników po 10 m2 i pokój szefostwa-20 m2. Reszta miała się mieścić na tych 30 m2.

5. Mój obecny pracodawca.
Nie jest źle. Podczas covidu pracowaliśmy zdalnie, ale od czerwca wróciliśmy w pełnym składzie do biura. Nie ma już opcji pracy zdalnej, która była formą, jaką wszyscy polubili - mamy biuro w samym centrum miasta, gdzie korki są gigantyczne, a sama praca nie wymaga od nas stałej obecności w biurze.
Dodatkowo wprowadzono miesięczne oceny pracowników. Tylko w ramach tych ocen wypowiadają się sami szefowie, którzy często widzą tylko efekt - np. dokument do podpisu albo wykres czy była strata, czy zysk. Nie widzą całości pracy, bo siedzą zamknięci w biurach. Stąd jeśli ktoś ma zadanie zlecone od szefostwa-ma lepszą ocenę, bo kontrolują jego wykonanie przez cały proces. Jak ktoś ma zadania stałe, niewymagające ciągłej kontroli np. aneksowanie umów z kontrahentami, negocjowanie ich warunków, to ocenę ma znacznie słabszą, bo mógłby być bardziej efektywny. Odkąd te oceny się pojawiły, praca idzie znacznie gorzej i jest robiona bardziej na pokaz, aby szef zobaczył, że chodzisz, skanujesz, dyskutujesz na temat pracy z innym pracownikiem, bo teraz liczy się efekt wywołany na szefie, a nie rzeczywisty wkład pracy. Dodatkowo punkty można zdobyć za innowacyjność - tylko jak tu być innowacyjnym, gdy umowa musi spełniać konkretne wymogi prawne? Czy (tu przykład koleżanki z sekretariatu)jak innowacyjnie odbierać telefony i przyjmować/wysyłać pocztę albo podawać kawę na spotkaniach?

Trochę to demotywujące...

by ~kuprzestrodzemlodym
Dodaj nowy komentarz
avatar Ohboy
3 11

@Puszczyk: To raczej nie były praktyki studenckie. Patrząc na to, gdzie autorka pracowała - mogła być na prawie, tam obowiązkowe praktyki trwają bodajże miesiąc. Autorka opisuje normalną pracę, którą nazwano praktykami, aby nie płacić ludziom. Poza tym tutaj główną piekielnością jest kłamanie na temat tego, że po jakimś czasie będzie wypłata. A tak swoją drogą, to fryzjerzy dostają pieniądze za swoje praktyki. Są to oczywiście grosze, ale są i mówię tu o prawdziwych praktykach, które narzuca szkoła.

Odpowiedz
avatar Puszczyk
-5 9

@Ohboy: autorka jest albo na prawie, albo czymś z bezpośredniej okolicy. Sądzę, że rozróżnia w takim razie pojęcia praktyki i stażu i ich konsekwencje. No chyba, ze nie rozróżnia. Tylko wtedy jej interpretacja wydarzeń jest...wątpliwa i nikogo nie powinno dziwić, że nikt jej nie chciał.

Odpowiedz
avatar Ohboy
4 6

@Puszczyk: Upewniłam się: wtedy, gdy autorka studiowała, prawo miało miesiąc (tyle też robili moi znajomi), teraz są dwa miesiące, a administracja ma 120 godzin, więc to nie mogły być praktyki studenckie.

Odpowiedz
avatar Habiel
6 10

@Puszczyk: Oj byś się zdziwił odnośnie prawdziwości historii spod 4. Ja pracowałam w biurze gdzie nie miałam ani biurka ani krzesła biurowego, a siedziałam przez 8 przykurczona przy stole konferencyjnym na krześle jak z poczekalni. Sama zawiadomiłam inspekcje o łamaniu BHP, bo my w dodatku mieliśmy kartony porozrzucane po biurze zamiast mieć jakiekolwiek archiwum. Przyszła inspekcja, pogroziła palcem i kazała ogarnąć miejsce, na co szefowie wpisali że ja mam biurko, a połowa pracowników pracuje w terenie i ich nie ma w biurze. A jak było, tak zostało aż do momentu gdy się z zwolniłam. Praktyki studenckie to co innego niż praktyki z ofert pracy, bo te zazwyczaj wymagają już konkretnych umiejętności, a pracodawcy chcą mieć kogoś kto za darmo im będzie pracował i nazywają to praktykami. Pierwszy lepszy link: https://www.pracuj.pl/praca/praktyki-w-zespole-procesowym-w-kancelarii-deloitte-legal-poznan,oferta,1001039123?s=1914662d

Odpowiedz
avatar Puszczyk
-3 3

@Habiel: to akurat jeden z big 4. :)

Odpowiedz
avatar dayana
1 1

@Puszczyk: Z tego, co wiem, to obecnie praktyki studenckie są płatne (w sensie, że student dostaje pieniądze), ale to taka śmieszna kwota rzędu 300 zł, a trzeba miesiąc pracować (na medycynie to nawet dłużej). Ogólnie praktyki są takie, że zawsze można znaleźć kogoś, kto podpisze papierek i za bardzo nie trzeba tam nawet przychodzić. Bywa też tak, że studentów traktuje się jak "darmowych" asystentów i ktoś przez całe praktyki przynosi kawę, biega do sklepu itp. Dlatego właśnie warto znaleźć praktyki w dobrej firmie i dlatego też wiele osób decyduje się później na przejście na wolontariat, bo w porządnej firmie człowiek nauczy się o wiele więcej niż na uczelni. Jak chodzi o studentów prawa, to tam jest jakaś patologia kompletna, bo oni po studiach magisterskich mają nikłe uprawnienia. Mogą albo dalej iść na doktorat, albo iść robić aplikację. I najczęściej na tej aplikacji firmy pobierają opłatę - robi się dla kogoś pracę i jeszcze dodatkowo mu się płaci za możliwość nauki.

Odpowiedz
avatar Ohboy
0 0

@dayana: Trochę się zamieszałaś z tą aplikacją na prawie. Nie wszystkie aplikacje są płatne, natomiast sama aplikacja to po prostu kontynuacja nauki z normalnymi kolokwiami co jakiś czas i na niej są praktyki, ale jeszcze nie spotkałam się z tym, aby ktokolwiek za nie płacił - bo one są w sądzie lub prokuraturze. Za podyplomówki się płaci i z aplikacją jest dokładnie tak samo. Jak nie chce się płacić, to idzie się na sędziowską/prokuratorską (jeśli się dostanie). Jest jeszcze jedna możliwość - jeśli ktoś nie dostanie się na aplikację, może iść pracować do kancelarii i po kilku latach podejść do egzaminu, aby otrzymać uprawnienia (nie dotyczy to sędziów i prokuratorów; to samo można zrobić mając doktorat). A z tym podpisywaniem papierka - studenci, którzy mają praktyki przez cały rok śmieją się przez łzy ;)

Odpowiedz
avatar VAGINEER
0 0

@Puszczyk: nieprawda, ja swoje praktyki miałem opłacane przez firmę. Uczelnia nie miała nic do gadania, poza zaakceptowaniem sprawozdania które sam napisałem.

Odpowiedz
avatar luana
0 0

@dayana: Nie są płatne (przynajmniej w przypadku medycyny weterynaryjnej)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
5 5

Jeśli twoje aktualne miejsce pracy to znowu kancelaria notarialna albo księgowość, to ja bym raczej podziękował za ich usługi. Nie zajmuję się działalnością, w której potrzebny by mi był kreatywny notariusz albo księgowy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 3

Jak Wam się udało w 30 osób zmieścić na 30m²? Mieliście biurka do pracy na stojąco, ustawione jedno przy drugim?

Odpowiedz
avatar Jorn
1 3

Ja zaczynałem pracę w połowie lat '90, kiedy podobno był taki straszny neoliberalizm i w ogóle wyzysk. Jakoś żaden potencjalny, albo rzeczywisty pracodawca nawet nie wspomniał o tym, że chciałby, abym pracował za darmo - od pierwszego dnia umowa o pracę na czas nieokreślony (z trzymiesięcznym okresem próbnym). Jakoś ten dzisiejszy narodowy socjalizm gorzej was traktuje, choć więcej płaci.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 2

@Jorn "Ja zaczynałem pracę w połowie lat '90, kiedy podobno był taki straszny neoliberalizm i w ogóle wyzysk". Bo był. Wielu ludzi tego doświadczyło. Ja też. Jeśli ty nie, to dobrze. Albo miałeś jakieś bardzo potrzebne na rynku pracy kwalifikacje albo zwyczajnie miałeś szczęście. Ale wyzysk w tamtych czasach był i to duży. W sumie dopiero po wejściu Polski do UE coś zaczęło się zmieniać, jak ponad 2 miliony Polaków wyjechały. Nagle zaczęło brakować pracowników, więc zaczęto ich bardziej szanować. Oczywiście nie wszędzie, bo mentalność Januszy biznesu jest odporna na prawa rynku.

Odpowiedz
avatar Jorn
-2 2

@pasjonatpl: Takie bajki możesz sobie na zebraniach u tow. Zandberga opowiadać. Tam spotkasz ignorantów, którzy w nie uwierzą.

Odpowiedz
avatar Hobbit
0 2

@Jorn: Bajki? Bezrobocie na poziomie 30%, w najlepszym wypadku zlecenie, a stawki po 3 zł za godzinę? Miałeś szczęście. Ja dobrze pamiętam jak do zwykłej gównopracy wymagano np. życiorysu, bo oczywiście to ważne, co robią rodzice. A umowę o pracę w okolicy mieli tylko pracownicy urzędów (i to też nie zawsze).

Odpowiedz
avatar Jorn
-1 1

@Hobbit: Nigdy nie był więcej niż 22%. 3 zł za godzinę, to po uwzględnieniu inflacji jakieś 10 dzisiejszych złotych. Zważywszy na to, jak biedna była ówczesna Polska po kilkudziesięciu latach komuny, to wcale nie tak mało. Moja pierwsza wypłata, to było 1200 zł brutto (ok. 980 netto) i to była mniej więcej dwukrotność średniej krajowej.

Odpowiedz
Udostępnij