Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia nieco piekielna i nieco zabawna. Pochodzę z małej wsi, która jest…

Historia nieco piekielna i nieco zabawna.
Pochodzę z małej wsi, która jest niedaleko dużego miasta.
Brakuje czasu i pieniędzy na częste podróże do miasta, więc pielęgnuje się bardziej relacje. Najchętniej z przyjaciółmi, rodziną, przy dobrym jedzeniu. Do większego sklepu daleko, więc żeby było co z gośćmi zjeść, trzeba zrobić duże zakupy, a potem wszystko przygotować. Ciasto upiec, mięso ugrillować i stertę picia zabezpieczyć. Domownik robi to co wymaga pieczenia, gotowania, goście przynoszą sałatki i napoje itd. Myślę, że wiecie o co chodzi. Stół się może nie ugina, ale na ząb jest co wziąć.
I ja w takiej wiejskiej gościnności się wychowywałam. Może to i męczące, ale mi sprawiało i sprawia do dziś przyjemnośc zjedzenie czegoś dobrego w gronie życzliwych ludzi czy pochwalenie się nowym przepisem itd.

W podstawówce i w liceum rówieśnicy funkcjonowali podobnie.

Dopiero na studiach zetknęłam się z... No w sumie nie bardzo wiem z czym, ale chyba ze skąpstwem i to takim najgorszym, bo dla samego siebie.

Nasz rocznik od początku do końca był z drobnymi wyjątkami podzielony na osoby ze wsi i innych miast Polski oraz na tych z dużego miasta gdzie jest uniwersytet. Ja nazywam dziś w myślach tych drugich resortowymi dziećmi (po części chyba nimi byli, choć pewnie nie wszyscy, ale pozwolę sobie używać tego określenia na wszystkich z wielkiego miasta - jako takiego skrótu myślowego).

Zdumienie pierwsze.
Domówki praktycznie nie istniały, co nieco mnie dziwiło, ale rozumiałam, małe mieszkania, potem bałagan itd.
Koleżanka zaprasza na imieniny. Idziemy do klubu. Ja kupuję prezent za ok. 50 zł (stawki podaję sprzed wielu lat) i podążam pod klub. Koleżanka płaci 10 zł za moje wejście i colę, bo nie piję alkoholu. Sączę więc szklaneczkę coli tak długo jak umiem, ale wiadomo na długo to nie starcza, tym bardziej, że się tańczy. Mam świadomość, że gdybym piła alkohol, to bez jedzenia nie dałabym rady. Wracam do domu zmęczona, głodna, spragniona i bez uciułanej studenckiej kasy, która poszła na napoje.

Zdumienie drugie.
Wyjeżdżamy na wycieczkę zagraniczną, ale co istotne na Wschód.
Uczelnia płaci za autokar i bilety, my za jedzenie. Wiadomo, że będziemy zatrzymywać się w różnych miejscach, ale czasem to będą miejsca dość dzikie. Ja drobna, ale mój plecak ze stelażem, które się wtedy nosiło był obładowany zupkami, konserwami itp. Tak żeby było wygodnie i nie trzeba było szukać sklepu na wsiach.
Więcej niż połowa ekipy zgrała się i postanowiła jeść śniadania i kolacje razem. Bo weselej i łatwiej, nie ma problemu z napoczętą konserwą.
Po kilku dniach okazało się, że jest problem. Resortowe dzieci, owszem przychodzą na śniadania i kolacje, ale głównie pobrzdąkując łyżką w pustym emaliowanym kubeczku. Konserwy schodzą, zupki schodzą, za chlebem nie nadążamy niemal biegać.
Po tygodniu koleżanka nie zdzierżyła i wygarnęła bardziej opornym co o tym myśli. Następnego dnia resortowa koleżanka kupiła 1 chlebek na 15 osób. Brawo!

Zdumienie trzecie.
Ówczesny resortowy chłopak zaprasza mnie do swojej matki, żeby mnie przedstawić. Wizyta zapowiedziana. Ja w stresie, wiadomo, chcę dobrze wypaść. Przychodzimy w porze późnego obiadu. Na małym stoliku przed telewizorem 3 kanapki z szynką i pomidorem. I herbatka. Telewizor włączony cały czas, oglądamy teleturniej. Jakoś tak po tej wizycie czułam, że nic z naszego związku nie będzie.

Zdumienie czwarte.

Koleżanka ma wieczór panieński w mieszkaniu swojej siostry, która jest jednocześnie świadkową. Jedzenie składkowe.

Przed przyjściem wzięłam głęboki oddech, powiedziałam sobie "dość", przyniosę tyle co inni resortowi przynoszą. Kupiłam kilka soków i chipsy.
Świadkowa dla ok. 10 osób miała przygotowany jeden sok i wino. Inna koleżanka przyniosła ciasto. Po godzinie nie było co jeść. Siedziałam i śmiałam się w duchu z tego.

Gdy studia skończyłam, pracując z ludźmi z całej Polski przekonałam się, że bardziej powszechne jest jednak moje rodzinne podejście, a to na studiach, to było jednak coś dziwnego.

No cóż, jestem chyba wieśniaczką, która lubi celebrować jedzenie.

P.S. Chciałam wyjaśnić, że jak zostawałam na imprezie na głodniaka to nie znaczy, że liczyłam w głowie ile mnie to kosztowało i miałam zły humor. Traktowałam to raczej jako poznawanie dziwnych zwyczajów "dzikich ludów". Jeśli zaś chodzi o kanapki u niedoszłej teściowej, to po prostu uważam, że na takim posiłku powinno być coś co podkreśla okoliczność i daje do zrozumienia gościowi, że jest dla domownika ważny. Np. budyń czy pięknie pokrojone pomarańcze. Nie oczekiwałam obiadu z 3 dań. Włączony i oglądany telewizor tylko podkreślił, że i tak niedoszła teściowa miała mnie w głębokim poważaniu.

gościnność

by ~saszetka
Dodaj nowy komentarz
avatar jelonek
30 30

Od urodzenia mieszkam w Warszawie. Logicznym dla mnie jest że jak zapraszam kogoś do domu to przygotuje jakieś przekąski. Zachowanie niedoszłej teściowej piekielne, zachowanie grupy na wyjeździe też. Natomiast, nie rozumiem czego się spodziewalas po wspólnym wyjściu do klubu. Bufetu stołu w dyskotece? Tak się zwykle robilo jeśli się zapraszalo do klubu, to stawialo się kolejkę i cześć. No chyba że kogoś stać, ale kogo stać na studiach?

Odpowiedz
avatar Crannberry
16 20

O ile podczas studiów składkowe domówki były jak najbardziej akceptowalne, bo imprezuje się często, a studencki budżet jest ograniczony, to mającym stabilną pracę i sytuację finansową 30-40-latkom, naprawdę nie wypada zapraszać gości i wymagać, żeby przyszli z własną wałówą, a z tym też się niestety spotkałam. Przychodzisz na "proszoną imprezę", wręczasz gospodarzom kwiaty/bombonierę/alkohol/upominek i zastajesz pusty stół. No, mogą ci herbatę zrobić. Ale tylko czarną, bo zielona się skończyła. Mleko też się skończyło, a cukru nie ma, bo nie używają. Zapraszając gości do domu raz, może dwa razy w roku, naprawę można się szarpnąć i postawić coś na stole. A jeśli nas nie stać, to nie zapraszamy gości. Jedyna dopuszczalna sytuacja, w której gość przynosi własny prowiant, to jeśli jest na jakiejś specjalnej diecie i może jeść tylko określone rzeczy (np. koleżanka stosująca dietę pudełkową o ściśle określonej kaloryczności, czy kolega z cukrzycą i celiakią, który przynosi swoje pieczywo). Druga rzecz, która mnie bardzo drażni, to ten nieszczęsny telewizor. Rozumiem kanał muzyczny puszczony w tle, na tyle cicho, żeby dało się rozmawiać, ale nie kiedy przychodzisz w gości na określoną godzinę, wchodzisz, telewizor napie*dala na cały regulator, a gospodarz odwrócony dupą do gości ogląda "jaka to melodia" czy innego Big Brothera. Odbieram to jako komunikat, że przeszkadzam i mam sobie pójść.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
-4 6

@Crannberry A to z pustym stołem to w jakim kraju bądź krajach? Słyszałem takie opinie Polaków na temat niemieckiej gościnności.

Odpowiedz
avatar Schaedling88
8 8

@pasjonatpl To chyba zależy od wychowania, bo znam takich co nawet kranówy żałują i takich którzy są bardzo gościnni. Chociaż przyznam, że Niemcy są bardzo pragmatyczni. Pamietam moja pierwsza studencką imprezę tutaj: gospodarz był dobrze zaopatrzony, ale postawił bar i robił drinki, cocktaile etc. i za każdy napój kasował 1€. Alkohol którego używał był przyzwoity, więc myśle, że chciał żeby mu się zwróciły koszty imprezy.

Odpowiedz
avatar Jorn
7 7

@Crannberry: To zależy np. od tego, czy gościsz przyjaciół, czy kolegów z pracy. W tym drugim przypadku składkowe imprezy uważam za jak najbardziej na miejscu.

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 10

@pasjonatpl: sytuacja, którą miałam na myśli pisząc komentarz wydarzyła się w Polsce. Koleżanka kupiła dom i zaprosiła kilkoro znajomych. Każdy coś tam przyniósł, ale jako prezent dla pani domu, a nie jako prowiant. Gospodyni nie przygotowała nic. Ale w Niemczech zdarzyły mi się dwie takie przygody. Jedna to wesele, które opisałam jako swoją pierwszą historię na tym portalu - zostaliśmy z byłym zaproszeni na „eleganckie, wystawne przyjęcie”, które okazało się być imprezą na stojąco na trawniku, gdzie każdy dostał po jednej kiełbasce i jednym piwie, co miało wystarczyć na cały dzień i kawałek nocy. Druga: facet, z którym się chwilowo spotykałam zaprosił mnie do domu na kolację, którą miał ugotować. Po czym okazało się, że jedyne co miał w domu do jedzenia to jedna piętka chleba i resztka pomidora. I jeszcze spytał, czy jestem bardzo głodna, bo w sumie on tak i wolałby tę piętkę zjeść sam

Odpowiedz
avatar digi51
4 6

@pasjonatpl: Nie generalizowałabym, ale Niemcy to raczej naród bardzo oszczędny. Nie uświadczysz uginających się stołów. Większość ma normalne i wyważone podejście. Ale "szok" można przeżyć. Jak moja znajoma spędzała pierwsze święta z rodziną męża-Niemca i uraczono wszystkich paczką kiełbas z supermarketu i sałatką ziemniaczaną "z wiaderka" to myślała, że teściowa zrobiła to jej na złość. A mąż wyjaśnił, że o co chodzi, normalne jedzenie świąteczne. Innym razem byliśmy u kolegi mojego faceta - parapetówa. Jedna paczka chipsów i sześciopak piwa na 10 osób, za to wielkie pretensje, że "baby" przyniosły jakieś gówniane ciasta i sałatki zamiast czegoś porządnego.

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 4

@Jorn: do domu zapraszam bliskich przyjaciół. Ze znajomymi z pracy spotykam się w knajpie. Nawet kiedy kogoś z pracy lubię, to nie wchodzę w taką zażyłość, żeby zapraszać do domu. Chyba że przestanę w danym miejscu pracować, wtedy dana osoba awansuje do roli prywatnego znajomego :)

Odpowiedz
avatar metalurgia
-2 14

@Crannberry dlaczego niby w domu musi być cukier czy zielona herbata? Jeśli ja jako gospodarz nie pije lub nie używam cukru to nie kupuje go specjalnie i nie trzymam po to aby mi się robaki czy inne gvwno zalęgło. Może to dziwne ale ja np. do znajomych zabierałam jakieś swoje herbaty które ja piję i wielu z nich robiło tak samo. Głównie po to aby nikt nie musiał specjalnie kupować rzeczy, które są jednak Twoim widzimisię (jak cukier czy konkretny rodzaj herbaty). Cukier to bym kupiła jakby przyjaciele (o których wiem, że np. piją kawę z cukrem) regularnie przychodzą. Na jednorazówce od czasu do czasu to chyba się wytrzyma bez herbaty z cukrem. Trochę inaczej jest z kwestią jedzenia ale jednocześnie tak samo. Nie będziesz odpi3rdalać sernika bo twój kolega je tylko takie ciasto. U mnie w gronie to ze sobą rozmawiamy i decydujemy wspólnie czy coś zamawiamy, robimy na miejscu lub przynosimy. I moim zdaniem monet w którym ktoś wymaga, że ja w domu mam cukier to jest śmieszne. Bo mam prawo go nie mieć, a skoro nie możesz wytrzymać bez cukru to sobie sam go weź. Przywitanie gościa, a spełnianie jego smakowych zachcianek to dwie różne rzeczy. Mam w domu dwa rodzaje herbaty ale żaden nie odpowiada? No sorry ale to nie moja wina, mogłeś jako gość spytać czy mam i wtedy przy zakupach mogłam ewentualnie kupić. Ogólnie uważam, że obciążanie gospodarza całym jedzeniem i napitkiem jest postawą egoistyczną. No chyba, że gospodarz sam chce w taki sposób przyjąć gości.

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 12

@metalurgia: po pierwsze, z rodzajem herbaty i cukrem to nie było akurat niczyje życzenie, tylko monolog gospodyni. Po drugie, oczywiście, tych kilka godzin można spokojnie przesiedzieć „o suchym pysku” i nikt od tego nie umrze, jednak zapraszając gości naprawdę wypadałoby mieć w kuchni cokolwiek, poza światłem świeżym powietrzem i nie są to fanaberie smakowe, tyko takie elementarne podstawy dobrego wychowania. Zwłaszcza że w dorosłym życiu ilekroć spotykaliśmy się u któregokolwiek z nas, zawsze gospodarz podejmował gości, z czego ta koleżanka chętnie korzystała. Nie przypuszczaliśmy, że u niej będzie inaczej, a ona tez słowem nie zająknęła się, że impreza będzie składkowa. Większość z nas dała jej w prezencie butelkę jakiegoś alkoholu, a że przyjechaliśmy samochodami, konsumpcja tego, co przywieźliśmy nie wchodziła w grę. Po trzecie, może jestem dziwna i niedzisiejsza, ale mimo że na przykład nie piję kawy, zawsze mam ją w domu, czy właśnie cukier, którego tez prawie nie używam, właśnie w tym celu, że jak ktoś przyjdzie w gosci, żebym mogła go poczęstować. Te rzeczy naprawdę nie psują się tak szybko, i kupując małe opakowanie spokojnie zdąży się je zużyć.

Odpowiedz
avatar metalurgia
-3 7

@Crannberry mi chodziło o to, że napisałaś "no mogę zrobić ci herbatę ale tylko taką (...)". Przecież nikt nie ma obowiązku trzymania 11 herbat w domu. Kawa to też nie tylko kawa, jest parzona, rozpuszczalna jest też w ziarnach i niby czemu miałabym trzymać trzy rodzaje kiedy nie pije? Mam wrażenie, że się nie zrozumiałyśmy. Ja lubię herbatę i rzeczywiście u mnie w domu będzie kilka rodzai ale nie używam cukru i mogę zwyczajnie nie mieć tak samo kawy której nie pije. Chodzi mi to, że jak osoba nie dostanie swojej kawy z cukrem i mlekiem, a herbatę to nie jest ból życia. Natomiast wymaganie aby ludzie trzymali kawę bo samemu sie pije jest moim zdaniem egoistyczne i jest już fanaberią. I tak jak mówiłam, ważna jest rozmowa bo impreza składkowa czy nie to kwestia całej grupy. I cóż jestem dziwna, bo nie każę moim przyjaciołom kupować herbaty jaką ja piję tylko po prostu przyniosłam im swoje opakowanie z którego sobie mogę tam korzystać. Jak zresztą większość z nas tak zrobiła z kawą czy herbatą bo zwykle lubi się konkretny rodzaj i firmę.

Odpowiedz
avatar metalurgia
-1 7

@Crannberry i jeszcze dodam, nie wiem na jakie imprezy 30-40 Latków chodzisz. Jak zapraszam na grilla to też mam wszystko przygotować? Urodziny to też nie jest jasna sytuacja, jak robisz imprezę niespodziankę dla współlokatora to też ciężko oczekiwać abyś wszystko sama zrobiła. Co do proszonych, jak jesteś zaproszona na Sylwestra u znajomych to chyba nie idziesz z butelką wina licząc, że oni się szarpnęli. Jak idziesz do znajomych na zasadzie "jej możesz wpaść to pogadamy" to też nie oczekujesz chyba że przygotują super obiad czy coś? Bo ja np. zawsze przychodzę z czymś ewentualnie się pytam co mogę przynieś (żeby nie było, że nagle będzie 10 sałatek). Jedyne imprezy na jakich nie przynoszę jedzenia to imprezy kościelne lub przypadki kiedy osoba sama prosi aby nic nie przynosić. Chociaż w rodzinie robię zwykle torty na chrzciny itp. no ale to jest w formie prezentu więc trochę inna sprawa.

Odpowiedz
avatar ElleS
-1 7

@Crannberry Nie wiem w jakim dziwnym świecie żyjesz, ale wśród moich znajomych na imprezy zawsze się bierze jakieś jedzenie i picie. Wprawdzie mamy raczej 25-35 lat niż 30-40, ale to chyba nie taka duża różnica. Oczywiście nie wyobrażam sobie, bym jako gospodarz nic nie kupiła, ale zwykle wystarcza paczka chipsów i czegoś na słodko plus tyle picia, ile się samemu wypije. Kiedyś zdarzało mi się pod imprezy kupować więcej żarcia, ale potem zostawały tego ogromne ilości, bo i tak każdy przynosił też swoje. Przyjść z pustymi rękami to wiocha.

Odpowiedz
avatar Crannberry
2 8

@metalurgia: @ElleS: Może jestem dziwna, dorastałam w dziwnym domu, a teraz otaczam się dziwnymi ludźmi i chodzę na dziwne imprezy, ale jeśli ktoś mnie zaprasza na kolację, to wezmę ze sobą butelke alkoholu dla gospodarza, a nie garnek zupy, czy reklamówkę schabowych. Sama też poczułabym się urażona, gdyby ktoś do mnie przyszedł z własnym prowiantem, gdyż dałby mi w ten sposób do zrozumienia, ze nie pasuje mu moja kuchnia. Oczywiście nie wypada pójśc w gości z pustymi rękami, ale przynosi się coś w formie prezentu dla gospodarza, a nie torbę żarcia. Na wesele tez pójdziesz z własnym kotletem? A co z gośćmi, którzy w moim mieście są przejazdem? Mają szukać supermarketu, a potem cos pichcić w hotelowym pokoju? Nosz dajcie ludzie... Wyjątek to oczywiście impreza, gdzie od początku dogadane jest, że jest składkowa - najczęściej jest to impreza przy grillu, gdzie goście przynoszą sałatki i dodatki lub coś na deser (mięso też z reguły zapewnia gospodarz)

Odpowiedz
avatar ElleS
0 2

@Crannberry Mówiłam o przynoszeniu przekąsek, a nie schabowego. Jedzenie typu obiadowego zwykle po prostu zamawiamy z dowozem. A jak organizujemy grilla to każdy przynosi mięsa tyle, ile sam zje.

Odpowiedz
avatar Nulini
2 2

Wszystko zależy od zaproszenia. Jak ktoś mnie zaprasza na KOLACJĘ, urodziny, wesele, chrzciny, roczek dziecka - nie przynoszę żarcia i picia. Jak ktoś mnie zaprasza na zasadzie "wpadnijcie w weekend, posiedzimy, pogadamy" to pytam prosto z mostu co przynieść. Imprezy plenerowe typu grill czy ognisko - zawsze każdy przynosi coś od siebie. Proste.

Odpowiedz
avatar digi51
18 18

Tak szczerze to tylko w tej historii o świadkowej i panieńskim widzę skąpstwo. Natomiast po kolei.... 1. Nie wiem, co co Ci chodzi. Serio. Jako "resortowe dziecko" oceniam tą sytuację zupełnie normalnie. Jak w mieszkaniu 3 pokojowym mieszka 5 osób z rodzicami to logiczne, że nie ma żadnej przyjemności w organizowaniu tam imprezy urodzinowej, gdy jest się na studiach. Z drugiej strony zapłacić w klubie za każdego gościa w 100% to wydatek pewnie ok.l000zł, do tego spodziewałaś się jedzenia. Ok, można powiedzieć, że po co robi urodziny jak jej nie stać. No, ja pamiętam, że na studiach urodziny to był głównie pretekst do imprezy. Idąc do klubu na czyjeś urodziny nigdy nie spodziewałam się, że za mnie zapłaci, zazwyczaj płacił za lożę i ewentualnie 1-2 flaszki czy właśnie jeden napój dla każdego. Uważaj, bo jakiś resortowy mógłby powiedzieć, że jesteś roszczeniową pindą, co przychodzi do klubu się nażreć :D Sytuację z wycieczką nie za bardzo rozumiem, więc pominę. Matka tego chłopaka zwyczajnie miała na Ciebie wywalone. Może nie chciała, żeby koleś się z Tobą spotykał, a może przeżyła już tyle takich wizyt, że przestała zwracać uwagę. Ty potraktowałaś to poważnie, a ona nie. Skąpstwa tu nie widzę.

Odpowiedz
avatar Crannberry
11 15

@digi51: co do klubu pełna zgoda. Stawia się wstęp i pierwszą kolejkę. Nie ma obowiązku fundowania drinków przez całą noc. Z wycieczką chodziło o to, że uczestnicy zrobili wspólną pulę jedzenia, którym „miastowi” chętnie się częstowali, natomiast nie poczuwali się, żeby samemu coś dołożyć. Zachowanie matki chłopaka piekielne. Ale to nie skąpstwo, tylko brak kultury. Że „miała wywalone” to nie jest żaden argument. Jeśli nie pasuje mi czyjaś wizyta, to go nie zapraszam. A skoro już zaprosiłam, to zachowuję się jak cywilizowany człowiek i z nim rozmawiam, a nie robię popisu buractwa z ostentacyjnym oglądaniem telewizji. Jeżeli to syn zaprosił tego kogoś za moimi plecami, to załatwiam temat z synem, a nie wyładowuję frustracji na gościu. Tak czy inaczej, niestosowne zachowanie.

Odpowiedz
avatar digi51
12 12

@Crannberry: To oczywiście prawa, tylko, że nie bardzo mi pasuje to podciąganie tego pod rzekome skąpstwo miastowych. Po prostu brak kultury. Skąpstwo byłoby gdyby autorka została zaproszona na oficjalny, elegancki obiad i wydzielono by jej kromkę chleba z masłem. Tu po prostu kobieta potraktowała ją niepoważnie i przygotowała coś tam na odwal się. Niekulturalne, ale nie wiem czy ma coś wspólnego ze skąpstwem. Z wycieczką nie rozumiem, dlaczego grupa składkowa nie dość, że podstawiła reszcie jedzenie pod nos, to jeszcze zwyczajnie nie poprosili o dołożenie się do składki. Brzmi to trochę jakby doszło tu do jakiegoś nieporozumienia, które być może nieskładkowi wykorzystali na swoją korzyść.

Odpowiedz
avatar Ophelie
11 11

@Crannberry: Z ta matka to tez wolalabym wiedziec jak wygladala rzeczywiscie ta wizyta. Osobiscie mi nie przeszkadza jesli ide do kogos a w tle leci telewizja lub muzyka - jesli oczywiscie mozemy przy tym gadac i tylko od czasu do czasu komentujemy Taniec z Gwiazdami. Ja nie mam telewizora wiec go nie wlaczam, ale wydaje mi sie, ze to raczej pokazuje, ze ktos czuje sie przy nas "na luzie" i tak nas traktuje. Niedawno bylam u przyjaciolki, u ktorej mialam przyjemnosc poznaj jej ojca - fantastyczny facet. Wlaczyl zuzel, opowiedzial mi wszystkie szczegoly i szczerze mowiac pierwszy raz ekscytowalam sie ogladaniem sportu. Mimo wspolnego ogladania telewizji nie widze w tym braku kultury. Do autorki: prezentu nie kupuje sie, zeby w zamian cos dostac a to, ze wspomnialas, ze wydalas na niego 50zl i wrocilas glodna, raczej nie swiadczy o malostkowosci miastowych.

Odpowiedz
avatar metalurgia
3 3

@digi51 w ogóle pytanie: czy to spotkanie z teściową to miałaby być super zapoznawczy uroczysty obiad, czy po prostu "mame przyjdzie moja dziewczyna". Bo ogólnie uważam, że rodzic nie ma obowiązku przyjmować partnerów dziecka jak króli, chyba że jest umówione uroczyste spotkanie. Ja uważam, że i tak była miła bo zrobiła kanapeczki, a nie np. zobaczyła dziewczynę i sobie poszła. Nie wiem jak u Was ale u mnie przyprowadzenie chłopaka nigdy nie było super ekskluzywnym przedstawieniem. No po prostu przychodził, moja mama w sumie proponowała coś do picia jedzenia ale nigdy nie było jakiegoś formalnego teatrzyku "o to jest mój ci on". W sensie trochę nie rozumiem, dlaczego partnerkę dziecka trzeba od razu witać wykwintną ucztą? No i nie wiemy która to już dziewczyna tego chłopaka. Może już były dwie lub trzy i po prostu jego matka przestała robić z tego wydarzenie jakby co najmniej się już oświadczył? Jak dla mnie za mało informacji, za dużo prób dowalenia "skąpstwa" złym ludziom z miasta.

Odpowiedz
avatar Ohboy
11 13

Nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Ale numer 1 to dowalanie się dla samego dowalania, dla mnie oczywistym by było, że znajoma-studentka nie będzie mi przez całą noc kupować jedzenia i alkoholu, bo pewnie jej nie stać, a chodzi o wspólne spędzenie czasu nawet, jeśli nie ma się za bardzo pieniędzy czy swojego kąta.

Odpowiedz
avatar LeonKot
12 14

po prostu uważam, że na takim posiłku powinno być coś co podkreśla okoliczność i daje do zrozumienia gościowi, że jest dla domownika ważny. Np. budyń czy pięknie pokrojone pomarańcze. Budyń i pięknie pokrojone pomarańcze? To są standardy przyjmowania gości? Budyń? No nie wierzę. Tylu ludzi obraziłam w życiu...

Odpowiedz
avatar Ohboy
10 16

@LeonKot: Chciałabym się dowiedzieć, jak wyglądają pięknie pokrojone pomarańcze. Ale budyń też mnie rozwalił, bo moim zdaniem kiepskim pomysłem jest podawanie gościom tego typu jedzenia, jeśli nie mamy pewności, że lubią.

Odpowiedz
avatar Hatsumimi
8 8

Zachowanie matki chłopaka i sprawa z wycieczką nieco piekielne, ale reszta to takie jojczenie, że nie wszyscy są tacy jak Ty.

Odpowiedz
avatar digi51
12 12

@Hatsumimi: Ja odnoszę wrażenie, że tu zostały wymieszanych kilka kwestii, a wszystko podciągnięte pod skąpstwo i brak gościnności. 1. Zwykła różnica obyczajów 2. Brzmi jak nieogarnięcie części wycieczki lub nieporozumienie co do organizacji jedzenia 3. Zwykły brak kultury połączony z różnicą do podejścia zapoznawczego między "synową" a "teściową" 4. W sumie skoro impreza składkowa, to każdy powinien przynieść co najmniej tyle, ile sam ma zamiaqr zjeść i wypić. Świadkowa to organizotorka, a nie sponsorka imprezy. Zawiedli uczestnicy, którzy liczyli na przyjście na gotową, darmową wyżerkę. Może też kwestia nieporozumienia.

Odpowiedz
avatar Shi
1 1

Raczej wiele zależy od grona znajomych, nie od pochodzenia. Na większe imprezy u kogoś w domu/na działce to się coś przynosi - czy to sałatkę czy ciasto czy się z kimś umawia, że się zapłaci za składniki, a druga osoba zrobi, bo twoja kuchnia z reguły ludziom nie smakuje... Ale na takie w bardziej kameralnym gronie to się idzie z paczką chipsów czy butelką wina, bo wiadomo, że gospodarz coś przygotuje lub później zafunduje pizzę. W jeszcze innym gronie nikt nic nie przynosił i każdy sam sobie pizzę opłacał. Wszystkie te rodzaje "zwyczajów" poznałam i u "miastowych" i u "wsiowych" (w dodatku sama ze wsi pochodzę i dopiero na studiach się dowiedziałam o zwyczaju przynoszenia jedzenia na imprezę. Dla mnie było normalne, że gospodarz wszystko szykuje, bo raczej nie chodziło się na inne duże imprezy niż śluby/komunie)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
3 3

A ja takiej tradycyjnej polskiej gościnności mam serdecznie dosyć. Dla gościa to jest fajne, ale dla gospodarza. Pełno roboty, czasami kilka dni przy garach i na robieniu zakupów, bo ugościć przecież trzeba. No nerwówka w domu, bieganina, bo tyle trzeba zrobić. A co za tym idzie, kłótnie. Bo jak ludzie są w stresie, to się kłócą. Oczywiście jak ktoś do mnie przyjdzie, to zawsze jest coś do jedzenia. Obiad często też. Ale już bez "zastaw się, a postaw się" i kilku dni zasuwania w kuchni. Bardziej na luzie. Czasami zakupy kilka dni wcześniej, jak potrzebuję czegoś, co mogę dostać w innej części miasta i akurat z jakiegoś powodu tam jestem, to przy okazji wpadnę do sklepu.

Odpowiedz
avatar Jorn
4 4

@pasjonatpl: Doświadczyłem kiedyś tej "tradycyjnej polskiej gościnności". Było to duże wesele w powiatowym miasteczku we wschodniej Polsce. Wśród tłumu zaproszonych 10 osób z Warszawy, w tym ja i babcia mojej jeszcze nie żony. Ponieważ babcia bardzo chciała jechać, jej dwie wnuczki i ich przyszli mężowie zostali poproszeni, żeby robili wraz z babcią za warszawską delegację, ja się zgłosiłem na ochotnika jako kierowca. Pojechaliśmy i po reakcji miejscowych od razu zobaczyliśmy, że fakt, iż nas zaproszono wcale nie oznaczał, że oczekiwano naszej obecności:) Nawet miejsca przy stole nie były dla nas przewidziane.

Odpowiedz
avatar marcelka
1 1

@Jorn: no ale chyba swoją obecność potwierdziliście, tzn. jasno i wyraźnie powiedzieliście młodej parze, że będziecie w liczbie osób takiej i takiej? Bo jak nie, to owszem, jest piekielność, ale raczej wasza...

Odpowiedz
avatar Austenityzacja
9 9

Czy ty naprawdę idąc do klubu uważałaś, że dostaniesz tam jedzenie? Sorry, ale jestem ze wsi i jak poszłam na pierwszą imprezę w klubie to dość szybko się zorientowałam, że to nie jest wiejskie wesele i tam się idzie, żeby pić alkohol i tańczyć. Jak rozumiem, żeby było tak jak powinno to koleżanka powinna była postawić ci równowartość twojego prezentu dla niej w drinkach? Nawet jak robisz imprezę w domu z jedzeniem to chyba nie wydajesz na wyżywienie tyle co suma cen prezentów, które otrzymujesz...

Odpowiedz
avatar eulaliapstryk
4 4

@Austenityzacja: Po podliczeniu kosztów stwierdziłam, że przestaję robić imprezy w domu, bo mi się nie amortyzują w prezentach. I po problemie. ;)

Odpowiedz
avatar lvlaras
4 4

Tak trudno po prostu przed imprezą się dogadać jak wygląda kwestia jedzenia czy alkoholu? A: "Wpadniesz do mnie na kawę, we wtorek?" B: "Jasne - z przyjemnością. Przynieść jakieś ciasto czy coś?" A: " Nie, nie trzeba - wczoraj upiekłam babkę. Ale w sumie jak chcesz możesz jakieś owoce kupić" I wszyscy zadowoleni :) Wielokrotnie organizuje różne prywatne wyjazdy. Jako najblizsza paczka mamy wypracowany swój własny system, ale jak zabieramy kogoś spoza tej "głównej" paczki, to informujemy go jak zazwyczaj rozliczamy/organizujemy jedzenie, czy alkohol i pytamy czy mu to pasuje, bo zwyczaje ludzie mają naprawdę różne. Zresztą jedni wolą coś samego przygotować, inni kupić jakiś bardziej wymyślny alkohol dla wszystkich, a jeszcze inni wola dać "organizatorowi" pieniadze na jakieś chipsy, czy soki i mieć święty spokój. P.S. Bardziej odnoszę się do dyskusji w komentarzach.

Odpowiedz
avatar szafa
2 2

Ogólnie w różnych regionach jest różne podejście do tego typu rzeczy. Mnie również wychowano na zasadzie, że stół musi się uginać, a przynajmniej sprawiać takie wrażenie, a do gości nie przychodzi się z gołą ręką ;). Ale mam wielu znajomych, którzy rzeczywiście nic nie postawią poza herbatą, jak do nich przyjdziesz. Ale z drugiej strony też nigdy niczego nie oczekują. Jak ich częstuję, to ledwie skubną i wprost mówią "że nie będą sprawiać kłopotu". Zatem jest to po prostu kwestia podejścia do problemu. Ale oczywiście wyżeranie komuś żarcia, jak na tej wycieczce, czy oczekiwanie, że wszyscy żarcie przyniosą, a samemu nic prawie się nie zrobi, jak w przypadku tego wieczoru panieńskiego, to rzeczywiście żaden zwyczaj, a zwykłe piekielne sępienie.

Odpowiedz
avatar Tee_can_do_that
3 3

Imprezy studenckie chyba wszędzie mają podobny repertuar - dużo alkoholu i popitka, ewentualnie ktoś kupi paluszki. Akademik czy lokal, chyba bez różnicy. Z przyjmowaniem gości w domu też jest najróżniej, nawet w tzw. regionach bardzo gościnnych. Siostra poszła kiedyś do znajomych, bo mocno zapraszali, a na stole były tylko paluszki. I nie, nie byli biedni. Taka forma gościnności, bo alkohol proponowali. Następnym razem poszła najedzona. Kiedyś wszystkie imprezy organizowano w domach, od chrzcin, przez wesela, imieniny, urodziny, po stypy. Ale dzisiaj, w dobie szerokiego wachlarza sal imprezowych i firm cateringowych, gościmy się już bardziej poza domem. Takie czasy. Dobrze jest zawsze stawiać sprawę jasno, czy i czego oczekujemy będąc zapraszającym i zapraszanym. Komunikacja w tym zakresie pomaga uniknąć nieprzyjemnych sytuacji. Wyjaśnienie, czy spotkanie jest tylko spotkaniem, gdzie każdy sam sobie funduje, czy też pomysłodawca stawia, zawsze powinno pojawić się zaraz po ogłoszeniu zaproszenia. Dla niektórych może to być krępujące, niektórzy uznają to za rzecz oczywistą. Zawsze dobrze porozmawiać.

Odpowiedz
avatar didja
3 3

Ktoś tu się chyba za dużo PiSu nasłuchał. Wiesz, kto to był "resortowe dziecko"? To dziecko pracowników MSW w PRL-u, zarówno samego ministerstwa, jak i instytucji podlegających, typu SB. Ponieważ instytucja źle się kojarzyła, mówiono eufemistycznie "resort", "pracować w resorcie". Potem potocznie określenie zostało rozciągnięte na inne ministerstwa i posady w państwowych instytucjach, które dawały prawo do zakupu w specjalnych sklepach, w których, oczywiście, nie było pustych półek ani kolejek.

Odpowiedz
avatar janhalb
1 1

Kolejny odgrzewany kotlet sprzed półtora roku…

Odpowiedz
avatar dayana
1 1

A mi się bardzo podobają te imprezy, że każdy musi coś przynieść (koszykowe?). Gospodarz coś tam i tak powinien przygotować, ale zdecydowanie mniej na to schodzi czasu i pieniędzy. Poza tym każdy przynosi coś, co sam zje, więc nie ma problemu z jakimiś alergiami czy "dziwactwami" typu weganizm. Zresztą mnie tam zawsze uczono, że jak się do kogoś idzie to nie z pustymi rękami nażreć się za darmo, tylko jednak wypadałoby coś przynieść. I tutaj sprawa rozwiązana - zrób sałatkę, czy coś tam prostego i to przynosisz, nie musisz się zastanawiać czy lepiej wino, czekoladki, kwiatki i jak tak to jakie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Wśród moich znajomych na ogół są odwrotne problemy - każdy coś szykuje, a później zostaje :D Hitem są imprezy, na które umawiamy się konkretnie - ja robię sałatkę, ty mięso, a ktoś ciasto. Nagle okazuje się, że mamy 3 sałatki, 5 rodzajów mięsa i 4 ciasta :D Mimo wszystko dalej wolę to niż pusty stół albo parę smutnych kanapek z telewizorem w tle.

Odpowiedz
Udostępnij