Niektórzy czytelnicy Piekielnych lubią moje historyjki podróżnicze. Oto znowu ja, tym razem lotniczo. Wiadomo jak się przed pandemią latało. Wielkie samoloty, stewardessy, zapiąć pasy, majestatyczny start i lądowanie. Ale można inaczej.
Gdy mieszkałem w Budapeszcie pojechałem ze znajomą Polką do jej kumpla. Coś tam mówiła, że pasjonat lotnictwa i spadochroniarstwa, ale nie spodziewałem się tego, co było na miejscu. Gość oprócz wioski letniskowej miał na własność lotnisko! Co prawda z trawiastym pasem, ale sporo tam parkowało różnych fruwadeł. Pogadaliśmy chwilę i gość nagle mówi patrząc na szykującego się do startu Antka ze spadochroniarzami: "chcesz poskakać?" . I już wołał serwisanta, żeby mi dopasował sprzęt, ale się wykręciłem mówiąc, że to latające skrzydło (sorry, nie znam się), a ja nie jestem przyzwyczajony.
Na tej samej miejscówce, żebyśmy się nie nudzili dał nam samolot z pilotem (nieduży taki), żebyśmy obejrzeli Kecskemet z góry. Na tyle znałem już węgierski, żeby zrozumieć, że pilot ma "troszkę pofiglować". Kto tego nie przeżył, ten nie wie co to znaczy mieć żołądek wyżej niż płuca. W środku ewolucji pilot stwierdził widząc nasze zielone oblicza "toaleta nieczynna" i wręczył nam wielki słomkowy kapelusz.
Na Puerto Rico stwierdziliśmy, że zamiast płynąć kilka godzi promem możemy polecieć z mainlandu na wyspę Vieques samolotem. Spokojnie czekamy w porcie lotniczym (całkiem sporym), a tu do naszych krzesełek podchodzi nieco zaniedbany gość w brudnawej białe koszuli i informuje, że lecimy z nim. W samolociku (osiem miejsc) byliśmy sami. Nie było informacji przed lotem o ewakuacji itp. Zamiast tego gość mruknął: " lot potrwa 15 minut, torebki do rzygania są pod fotelem". Po czym przekręcił kluczyk w stacyjce, jak w samochodzie i do góry! Mijając jedną z najpiękniejszych plaż na świecie (Playa Flamenco) postawił samolot na skrzydle i z gracją wylądował obok terminalu wielkości kiosku Ruchu.
I skoro się rozpisałem, to jeszcze jedna historia już nie związania z lataniem.
Na Puerto Rico postanowiliśmy zwiedzić park narodowy typu dżungla. Pamiętaliśmy jak to wyglądało w Kolumbii w parku Sierra Nevada (błotniste ścieżki, błoto do pół uda, śliskie skałki), więc przygotowaliśmy się moralnie i sprzętowo. Widok na miejscu: asfaltowe szosy z zatoczkami do robienia zdjęć (Amerykanina trudno z autka wywabić), szlaki piesze krótkie, zniwelowane, utwardzone i wyposażone w poręcze!.
Gdzieś tam miał być fajny wodospad. Odległość 20 minut piechtą. Poszliśmy (niecałe 15 minut to trwało), wodospad, jak wodospad, nawet fajny z bardzo zimną wodą. Pomoczyliśmy kończyny w wodzie i powrót. W drodze powrotnej spotkaliśmy dość typowego trzydziestoletniego Amerykanina: hawajska koszula w palmy, szorty, buty silnie do taternictwa i obwód w pasie do mierzenia taśmą mierniczą. Zatrzymał nas i zapytał jak daleko do wodospadu. Odpowiedzieliśmy, że około 15 minut. Jesus Christ!!! zakrzyknął turysta spływając potem. Przypominam, że my byliśmy po sześćdziesiątce.
Gdzie podróżnicza piekielność?
Odpowiedz@louie: Ja tam się doszukałam ;) 1. Prawie zapakowanie gościa "z łapanki", w spadochron i do samolotu. 2. Zamiast lotniczej "fury" lotniczy "maluch", na szczęście z super pilotem w komplecie. 3. "Jesus Christ!!!". AŻ 15 minut na własnych nogach. Jotem02 - dawaj fajnie się czyta do kawy. Jak się chce to nawet "piekielności" się znajdzie.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 marca 2021 o 8:06
Pan Amerykanin mi przypomniał, jak z żoną zwiedzaliśmy Lanzarote. Pojechaliśmy wynajętym samochodem na Los Hervideros. Bardzo malownicze klify. Oprócz głównego parkingu, gdzie dojeżdżają autokary (i gdzie są tłumy) wzdłuż wybrzeża jest masa zatoczek do zaparkowania, a widoki niejednokrotnie są dużo lepsze. Zatrzymywaliśmy się praktycznie w każdej i łaziliśmy po klifach robiąc zdjęcia. W jednej zatoczce zatrzymała się koło nas para niemieckich turystów. Pani wysiadła z auta i zrobiła kilka zdjęć praktycznie opierając pupę o drzwi samochodu. Pan nie wysiadł zza kierownicy, poganiając żonę, żeby się pospieszyła.
Odpowiedz@niepodam no i? Każdy zwiedza jak chce. Może spieszyli się na prom, może Pan był już zmęczony, może musieli być o określ ej godzinie na kolacji? Obserwowałeś parę prze 5-10 min i już wyciągnęłaś wnioski, że są piekielnymi turystami. Bardziej piekielnie jest dla mnie pochopne ocenianie ludzi.
Odpowiedz@majkaf: a czy ja mówię że piekielnymi? Idąc dalej - czy Amerykanin nie potrafiący przejść paru kilometrów jest piekielny? Mnie takie zwiedzanie bawi.
OdpowiedzJa mam inne doświadczenia z amerykańskimi turystami: przegonili mnie po Górach Skalistych tak, że choć wtedy byłem naprawdę w dobrej kondycji, to po tygodniu nogi mi w odwłok właziły :-) Natomiast, Autorze - Puerto Rico po polsku nazywa się Portoryko :-)
Odpowiedz@janhalb: A jak po polsku nazywa się Vieques?
Odpowiedz@jotem02 Tak samo jak po hiszpańsku. Nie każde miasto ma polską nazwę
OdpowiedzI love you... Pisz jeszcze.
Odpowiedz@Kitty24: byle nie tu, bo do tej strony te historyjki nijak nie pasują.
Odpowiedz@Jorn: tobie to nic nie pasuje
Odpowiedz