Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia z 2008 roku. Mieszkałam wówczas w Irlandii i byłam w związku…

Historia z 2008 roku. Mieszkałam wówczas w Irlandii i byłam w związku z moim pierwszym mężem Jamesem. Byliśmy blisko zaprzyjaźnieni z mieszkającą w sąsiedztwie parą - Patricią i Stephanem. Ona była Irlandką, on Niemcem. Stephan pochodził z małej wioski leżącej w dolinie Renu, około 80km na zachód od Frankfurtu. W tamtej okolicy co roku w czerwcu odbywa się festiwal muzyczny Rock am Ring, którego Stephan był stałym bywalcem.
 
W owym roku Stephan zaproponował Jamesowi, żeby wybrał się na festiwal razem z nim i jego lokalnymi kolegami, na co James chętnie przystał. Jako że Partricię i mnie średnio kręciły festiwalowe klimaty, spanie w namiocie, chlanie od rana do nocy i brak możliwości umycia się, nie wybierałyśmy się z nimi. Poza tym, niech mają swój męski wypad.

Stephan jednak zaproponował, żebyśmy przyleciały do Niemiec w tym samym terminie i zatrzymały się u jego rodziców. Festiwal kończy się w niedzielę przed południem, my mogłybyśmy też przylecieć w niedzielę i zostalibyśmy wszyscy do poniedziałku (w który w Irlandii wypadało bodajże święto państwowe), pokazałby nam okolicę, a wieczorem wrócilibyśmy do Dublina.

A przy okazji przedstawiłby Patricię swoim rodzicom. Spytaliśmy, czy rodzice nie będą mieć nic przeciwko temu, na co Stephan oznajmił, że wszystko jest już z nimi obgadane, jesteśmy serdecznie zaproszeni, cieszą się na naszą wizytę, zresztą rodzice są tak mega wyluzowani, w ogóle nie jak typowi Niemcy, chcą żeby każdy czuł się u nich jak u siebie w domu i na przykład jak jesteś głodny, to weź sobie z lodówki na co masz ochotę. Pełen luz. Średnio nam to pasowało do naszego obrazu Niemców, no ale skoro tak mówi, to pewnie tak jest.
 
Faceci polecieli w czwartek, my doleciałyśmy w niedzielę. Ponieważ do Frankfurtu przyleciałyśmy przed południem, zanim nasi mężczyźni zdążyli wrócić z festiwalu, w drodze z lotniska zatrzymałyśmy się jeszcze na kilka godzin w Wiesbaden, gdzie przez wiele lat mieszkał mój tata i miałam kilkoro znajomych.

Po południu kolega zawiózł nas do wioski, gdzie mieszkali rodzice Stephana. Słowo "wioska" jest tutaj chyba jednak sporym nadużyciem. Było to kilka domów położonych pośrodku absolutnie niczego i gdzie można było dostać się wyłącznie samochodem. Najbliższa cywilizacja w postaci piekarni i stacji benzynowej znajdowała się w odległości 8km. Po dotarciu na miejsce przywitałyśmy się z gospodarzami, wręczając im jakieś upominki, i z resztą domowników. W domu oprócz rodziców mieszkał jeszcze brat bliźniak Stephana, z żoną Nicole i małą córeczką oraz młodszy brat i młodsza siostra.
 
Wieczorem zjedliśmy wspólnie kolację, podczas której zastanawialiśmy się, co dokładnie Stephan miał na myśli, opowiadając o "luzie" swoich rodziców.

Gabi, jego matka była wręcz apodyktyczna i wszystko musiało być dokładnie pod jej dyktando, natomiast luz ojca polegał na tym, że na nic nie zwracał uwagi, do nikogo się nie odzywał a w połowie posiłku wstał bez słowa od stołu i gdzieś sobie poszedł.

Dwie rzeczy w wykonaniu Gabi wprowadziły nas jednak w osłupienie.
- Zauważyliśmy, że Nicole karmi dziecko, podaje do stołu, obsługuje męża i teściów, jednak sama nie siada do stołu. Patricia spytała jej, dlaczego z nami nie usiądzie, na co odezwała się Gabi, mówiąc że Nicole (która pochodziła z terenu byłej NRD) jako "przybłęda ze wschodu", która w dodatku "wrobiła jej syna w dziecko" nie jest równa im, prawdziwym Niemcom i nie ma prawa siedzieć z nimi przy jednym stole.

Patricia w pierwszym odruchu próbowała coś zaprotestować, Stephan ja uciszył, kopiąc ją pod stołem, a ja postanowiłam nie przyznawać się, że sama pochodzę z Polski, bo mnie jeszcze babsztyl wyrzuci na ulicę jako niegodną przebywania w jej domu, co na tym zadupiu będzie średnio przyjemne.

- Po kolacji James chciał skorzystać z toalety, a Gabi na głos przy wszystkich udzieliła mu instruktażu, jakie w jej domu panują zasady odnośni pozycji, w jakiej należy oddawać mocz. W sensie, że na stojąco nie wolno, trzeba usiąść. Już pomijając absurd narzucania obcym ludziom tak intymnych kwestii, to naprawdę można to zrobić dyskretniej i innym tonem, a nie rugać dorosłego chłopa jak uczniaka. Ale najwidoczniej Gabi miała inne zdanie.

Wieczorem posiedzieliśmy jeszcze z Patricią, Stephaniem i jego rodzeństwem w ogrodzie i poszliśmy spać. Następnego dnia rano okazało się, że Stephan pojechał do dentysty na wybielanie zębów i wróci dopiero koło południa (o czym nas wcześniej nie poinformował).

Poszliśmy w trójkę do kuchni, gdzie zastaliśmy Gabi. Spytaliśmy ją, co moglibyśmy sobie wziąć na śniadanie, na co usłyszeliśmy: "Widzicie, gdzie jest lodówka. Chyba nie oczekujecie, że ktoś będzie koło was skakał". No cóż, Stephan owszem mówił, że goście obsługują się sami, jednak jest pewna różnica między "czujcie się jak w domu" a "nikt nie będzie koło was skakał".

No ale ok, wzięliśmy sobie chleb, masło, jakiś ser, wędlinę i pomidory, do tego Patricia wzięła sobie jakiś jogurt. Gabi przystartowała do nas i kazała nam to odłożyć, bo jogurt jest dla dziecka, pomidory potrzebne do obiadu, a ser i wędlina są nieotwarte i "na później". Czyli został nam chleb z masłem.

Gdyby w pobliżu był jakikolwiek sklep, kawiarnia czy cokolwiek, gdzie można byłoby dostać coś do jedzenia, olalibyśmy ją i zjedli śniadanie poza domem. Jednak najbliższa infrastruktura znajdowała się zbyt daleko, żeby dostać się tam pieszo, nie wiedzieliśmy zresztą, w jakim kierunku się udać, a nie były to jeszcze czasy smatrfonów z nawigacją.

Zdani byliśmy zatem na chleb z masłem od Gabi. Sięgnęliśmy do szafki po talerze i... znowu zebraliśmy opierdziel. Te talerze w szafce są "niedzielne". W tym domu w tygodniu je się z innych. Ale że te "powszednie" są niestety w zmywarce, mamy zjeść z deski do krojenia. Przeklinaliśmy w myślach Stephana, że nas wpakował w taką sytuację i w dodatku zostawił samych.

Koło południa wrócił Stephan i poszliśmy na spacer po okolicy. Opowiedzieliśmy mu (w sumie Patricia opowiedziała, bo to głównie jej problem, my tej baby więcej możemy nie oglądać, a ona miała potencjalnie w tę rodzinę wejść) sytuację ze śniadania, po czym się trochę posprzeczali, bo Stephan uznał, że wymyślamy, bo "mama taka nie jest", poza tym u siebie w domu ma prawo mieć swoje zasady (zasady zasadami, ale istnieje jeszcze elementarna kultura osobista).

Patricia spytała go jeszcze, czy w przyszłości może się spodziewać takiego samego traktowania jak Nicole, na co Stephan odpowiedział, że absolutnie nie. Nicole jest z NRD, więc jest gorszym gatunkiem, a Patricia z Irlandii, więc jest prawie równa Niemcom, tak więc zupełnie inna sytuacja i nie ma się czego obawiać.

Po obiedzie, a przed naszym wyjazdem w ogrodzie odbyło się jeszcze małe przyjęcie z okazji 2 urodzin bratanicy Stephana.

Uczestniczyli w nim domownicy plus nasza czwórka, podany został tort i woda mineralna. Na stole leżały papierowe talerzyki, w dwóch kolorach - białe i żółte, każdy miał miał sobie sam wziąć jeden i nałożyć kawałek tortu. Wzięliśmy pierwsze z brzegu talerzyki, akurat żółte (bo co to za różnica) i to był nasz błąd. Zebraliśmy kolejny opierdziel od Gabi, że co my sobie wyobrażamy, że przecież widać, że te żółte talerzyki są droższe niż te białe i że to chyba logiczne, że są wyliczone, akurat dla domowników (minus Nicole, dla niej był biały), że nie respektujemy zasad panujących w jej domu (które ewidentnie musimy czytać w jej myślach, bo nie jest uprzejma ich zakomunikować, z wyjątkiem może sytuacji z sikaniem, bo tę zakomunikowała aż nadto) i narażamy ją na koszty (przypominam, chodzi o jednorazowe papierowe talerzyki, które się wywala po jednym użyciu).

Na szczęście niedługo później musieliśmy się zbierać na samolot i brat Stephana zawiózł nas na lotnisko. Patricia była średnio zachwycona wizytą u przyszłych teściów, a ja, o ironio, kazałam jej się zastanowić, czy na pewno chce się w ten układ pakować (no ale na moje usprawiedliwienie, było to jeszcze zanim matka Jamesa zaczęła mieć jeszcze gorsze jazdy niż Gabi i wydawała się w miarę normalna).

Nie wiem, czy zachowanie Gabi wynikało z jej charakteru, czy też nasza wizyta była jej tak bardzo nie na rękę, ale sądząc po tym, jak traktowała swoją synową, obstawiam to pierwsze. Jeśli jednak to drugie, to mogła się na tę wizytę po prostu nie zgodzić, nikt się naprawdę do niej na siłę nie pchał i nikt by z tego powodu nie płakał.

A z drugiej strony Stephan też mógł dogadać w szczegółach temat wizyty swoich znajomych, przestawić panujące zasady i czego kto się może spodziewać, a przede wszystkich nie zostawiać nas na pół dnia samych z matką, która odreagowywała jakieś swoje frustracje.

Postscriptum. Dwa lata później Patricia i Stephan wzięli ślub. Stephanowi bardzo zależało na przeprowadzce w swoje rodzinne strony, bo w Irlandii "się nie odnajdował". Przeprowadzili się i pod naciskiem Stephana "tymczasowo" zamieszkali u jego rodziców. Nie wiem, jak Patricia była tam traktowana, bo niedługo przed ich ślubem urwał nam się kontakt, ale parę lat później LinkedIn mi wyświetlił, że wróciła do Irlandii (sama) i do panieńskiego nazwiska.

wizyta w niemieckim domu

by Crannberry
Dodaj nowy komentarz
avatar digi51
14 16

Jak byłam w Monachium nowa, poznałam takiego gościa, który twierdził, że jest rodowitym Bawarczykiem. Po jakimś czasie mój chłop zwrócił mi uwagę, że gość na pewno kłamie, bo choć bardzo się stara, słychać jego wschodnioniemiecki akcent. Zapytałam gościa, po co mówi, że jest z Bawarii, skoro jest ze wschodu, toć i to Niemcy i to Niemcy. Ale po paru latach w naz... yyyy.. konwerwatywnej Bawarii wiem, czemu to robił. Co śmieszne, Niemcy bardzo boją się oskarżeń o ksenofobię i rasizm, więc wszelkiego rodzaju obcokrajoców traktują lepiej niż "swoich" ze Wschodu.

Odpowiedz
avatar Crannberry
11 17

@digi51: też to zauważyłam! Enerdowcy udają Bawarczyków (niektórzy silą sie nawet, żeby mówić "Boarisch" dialektem), a Bawarczycy jadą po Enerdowcach jak po burej suce. Pamiętam, kiedy składałam na policji doniesienie na mojego byłego-psychola (też z NRD) i policja zaczęła sobie pozwalać na bardzo niewybredne komentarze pod adresem jego pochodzenia (że rzucał do mnie rasistowskie uwagi, a przecież żaden z niego Niemiec, że z Enerdowcai to zawsze są problemy, że nie powinno sie ich wpuszczać na teren RFN itd). Z jednej strony działało to na mnie budująco, bo w końcu ktoś był po mojej stronie, a poza tym "wróg mojego wroga przyjacielem mym jest", ale drugiej, po policji spodziewałabym sie jednak większego profesjonalizmu i że takie uwagi zachowają dla siebie

Odpowiedz
avatar jass
29 29

Po tym tekście od Stephana o gorszym gatunku i byciu prawie równym Niemcom dziewczyna powinna wiać. Jeszcze rodzina to jedno, ale skoro on też miał takie poglądy to się po prostu nie mogło dobrze skończyć.

Odpowiedz
avatar Crannberry
2 12

@jass: była w nim bardzo zakochana, poza tym "zegar jej zaczął tykać" i miała ogromne ciśnienie, żeby jak najszybciej wziąć ślub i mieć dzieci, które wyładowywała na nim i wszystkich dookoła (właśnie jej zachowanie doprowadziło do zerwania kontaktów). W sumie to trafił swój na swego

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 lutego 2021 o 17:33

avatar Felina
19 19

Jeju, to już bym wolała kręcić się pół dnia po okolicy w poszukiwaniu cywilizacji, czyli tej stacji benzynowej niż siedzieć z taką stukniętą babą :V

Odpowiedz
avatar konto usunięte
22 22

Czyli znaleźli sobie nowych akceptowanych powszechnie podludzi? Już nie Słowianie, Cyganie i Żydzi tylko Niemcy wschodni?

Odpowiedz
avatar xlchtloi
14 14

Ja mam tylko nadzieję, że Nicole też przejrzała na oczy i uciekła z tego chorego układu :/

Odpowiedz
avatar Crannberry
7 9

@xlchtloi: magia Facebooka :) Wyglada na to, że Nicole nadal mieszka u Gabi, za to wyprowadził się Stephan z nową partnerką

Odpowiedz
avatar Tolek
7 13

Dorośli ludzie, a dali jeździć po sobie jak po rudej suce.

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 14

@Tolek: Nie będę się w dawać w głupie pyskówki z 40 lat ode mnie starszą, obcą babą w jej domu. Gdybyśmy mieli perspektywę spędzenia tam kilku dni, przycisnelibysmy Stephana, żeby pomógł nam znaleźć inny nocleg (bo na to, że odbędzie z nią męską rozmowę, nie było co liczyć), W ostateczności zadzwoniłabym po ojca lub po tego znajomego z Wiesbaden (którzy i tak mogliby po nas przyjechać dopiero wieczorem po pracy). Ale ponieważ samolot powrotny mieliśmy za kilka godzin, najlepsze, co można było zrobić to wzruszyć ramionami i przeczekać, ciesząc się, że już jej nigdy w życiu nie zobaczymy

Odpowiedz
avatar Gelata
4 12

Szczerze, wolałabym 2 godzinny spacer, niż przebywanie z takimi ludźmi. Na pewno było dużo sposobów, żeby się stamtąd wydostać

Odpowiedz
avatar Crannberry
-4 6

@Gelata: całe 3 sposoby :) Samochód, rower lub taksówka jeśli znasz numer (smartfonów z internetem jeszcze nie było)

Odpowiedz
avatar digi51
7 17

@Crannberry: W takich sytuacjach większość jest mocna w gębie. Już widzę jak mając w perspepktywie samolot za kilka godzin każdy unosi się honorem i idzie z buta "do cywilizacji".

Odpowiedz
avatar Gelata
-1 11

@digi51 Ja bym poszła, chyba, że pogoda byłaby okropna, cenię sobie komfort psychiczny

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 7

@Gelata: no to dajmy na to, że strzelisz focha, weźmiesz walizkę i wyjdziesz. I co dalej? Dookoła las, w kieszeni masz telefon Nokia bez internetu, nie wiesz, w którym kierunku iść, o drogę nie ma kogo spytać. Ale już załóżmy, że jakimś cudem znajdziesz tę stację benzynową, jak zamierzasz się stamtąd dostac 80km na lotnisko? Transportu publicznego w okolicy nie ma. W dodatku koleżanka, z którą przyjechałaś, nie stanie po twojej stronie, bo chce się przypodobać przyszłym teściom.

Odpowiedz
avatar Felina
5 5

Digi51, typowe internetowe "ja wiem lepiej, co byś zrobił" :-) To, że dla ciebie spacer po pustkowiu to jakiś wysiłek ponad miarę, nie znaczy, że dla innych też. Może to trudno sobie wyobrazić, ale niektórzy naprawdę wolą pospacerować - i to po lesie, jak teraz autorka dodała - zamiast kisić się w nieswoim domu z nawiedzonymi ludźmi, o chlebie i wodzie. Nie chodzi o żadne unoszenie się honorem, tylko miłe spędzanie czasu. Przejść się dwie godzinki w jedną stronę, posłuchać ptaszków, wrócić, a nuż kolega by już był po niezapowiedzianej wycieczce.

Odpowiedz
avatar Crannberry
-1 3

@Felina: ale jest różnica między pospacerować po okolicy czekając na powrót kolegi i wrócić (coś takiego zrobiłyśmy z koleżanką po tym pseudosniadaniu, mój facet został w pokoju, bo chciał poczytać książkę, przecież nie będziemy siedzieć cały czas w kuchni z durną babą), a obrazić się, spakować, ostentacyjnie wyjść trzaskając drzwiami i iść nie wiadomo dokąd.

Odpowiedz
avatar Kujawson
-1 3

Trudno im (zaodrzanom) starych nawyków się pozbyć... Trochę to ich mniemanie o sobie przypomina uzależnienie od brauna, większość helupiarzy zmienia tylko to czym się poniewierają... A sąsiedzi zmienili to kogo poniewierają :/

Odpowiedz
avatar Morog
-3 23

Wy naprawdę jeszcze wierzycie Crannberry?

Odpowiedz
avatar black_lemons
8 18

@Morog : Mi się wydaje, że jak cranberry ma trochę wolnego czasu to siada sobie do laptopa i wymyśla te zawiłe, bardzo szczegółowe historie. Ja nie pamiętam co jadłam na obiad trzy dni temu, ale ona pamięta dokładnie co ktoś miał w lodówce x lat temu... Super mózg, zazdraszczam ;) Inna sprawa, że ludzie wolą czytać i dyskutować w komentarzach pod wymyślonymi, ale interesującymi historiami niż kolejnymi o problemach z kurierem :)

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 19

@black_lemons: o widzę mój fanklub się uaktywnił ;) Co do mojego „supermózgu” to akurat po części masz rację. Wyjdę z dwugodzinnego zebrania i nie pamiętam, o czym była mowa, Ale jeśli chodzi o jakieś nieistotne bzdety z mojej przeszłości, to jestem kobieta-twardy dysk. Mogę ci powiedzieć, w co byłam ubrana na dyskotece w liceum w 97, co powiedział kolega w sylwestra 2011 o godzinie 21:20 czy jaką piosenkę śpiewała koleżanka w barze karaoke w 2005. Mam to po ojcu, który jest w stanie przytoczyć co do słowa treść rozmowy sprzed 20 lat. Ale to tylko do bzdetów z przeszłości. Listę zakupów czy imiona ludzi, którzy mi się przedstawiają zapominam błyskawicznie :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 3 lutego 2021 o 20:23

avatar Armagedon
2 6

@Crannberry: O kuźwa! Ja mam dokładnie tak samo!

Odpowiedz
avatar Morog
0 10

@Crannberry: A wymyślaj sobie tyle historii ile chcesz, mnie boli że tyle osób jest tak bardzo naiwnych

Odpowiedz
avatar Crannberry
4 14

@Morog: biorąc pod uwagę fakt, że pod inną historią podawałeś w wątpliwośc istnienie światowej pandemii, rozumiem, że ty z gatunku tych "oświeconych", a inni to "naiwne barany"?

Odpowiedz
avatar Morog
-2 6

@Crannberry: Zgadza się, by uważać, że trwa jakaś straszna pandemia trzeba być jak to napisałaś "naiwnym baranem"....

Odpowiedz
avatar weron
2 2

@Armagedon: ja też! Pamiętam, którędy szłam, pisząc jakąś wiadomość na przykład, ale wiadomości czasem nie pamiętam. Nie zawsze pamiętam imiona (zwłaszcza, że czasem zdarza mi się kogoś przechrzcić na imię bardziej do niego pasujące, np kuzyna koleżanki nazywałam zawsze Kuba, ona już wiedziała, że o nim mowa, a ja za cholerę nie pamiętam jego prawdziwego imienia), ale do twarzy mam mega pamięć, nawet jeśli nie pamiętam, skąd znam człowieka, to wiem, że jego twarz znam.

Odpowiedz
avatar HelikopterAugusto
2 4

Jestem zdziwiony, że są w Niemczech podziały na wschodnich i zachodnich i że dla Niemców z zachodu Irlandczyk jest lepszy od Niemca ze wschodu. Mogłaś się przyznać, że jesteś z Polski. Ciekawe co byś usłyszała ;)

Odpowiedz
avatar Crannberry
9 11

@HelikopterAugusto: Też nie wiedziałam, dopóki nie zamieszkałam w Niemczech. Antagonizmy między wschodem i zachodem są ogromne, a dla Niemca z zachodu chyba nawet "Mokebe z pontonu" jest lepszy od rodaka ze wschodu. Tak jak Digi pisała powyżej, w ten sposób mogą mieć "podludzia" i nie być oskarżani o rasizm i ksenofobię. Na to nakłada się jeszcze jedna rzecz. Od czasu zjednoczenia Niemiec każdy podatnik jest obciążony dodatkowym podatkiem, tzw. Solidaritätzuschlag, przeznaczonym na "odbudowę Niemiec wschodnich". Wprowadzony został w 1991, miał być tylko na jakiś czas, ale jest pobierany do tej pory i nie są to małe kwoty. np. z pensji w wysokości 2000 eur pobierane jest miesięcznie 50 eur, a z 4000 już około 150. Niemcy z zachodu mają poczucie, że utrzymują ze swoich pieniędzy bandę "komunistycznych nierobów", którym nie chce się pracować

Odpowiedz
avatar niepodam
5 5

@HelikopterAugusto: z tego co słyszałem dla Niemców (szczególnie starszych) Polacy są często wstydliwym tematem tabu. Moja mama dorabiała do emerytury jako opiekunka osób starszych. Jedna babcia próbowała jej wydzielać chleb. Skończyło się po tekście, że wojna się skończyła a Hitler nie żyje.

Odpowiedz
avatar babel
3 3

Nie moga juz nienawidzic Żydów, ludzi o innej karnacji, nawet dostaja baty za antypolonizm, wiec znaleźli sobie substytut do nienawisci. Tego prawo i ordung im nie zabraniaja.

Odpowiedz
avatar KwarcPL
4 4

Że też Patricii nie zapaliła się wtedy czerwona lampka. Skoro jej facet gada o gorszym gatunku z NRD i Irlanczykach prawie równych prawdziwym Niemcom to jest taki sam jak jego matka.

Odpowiedz
Udostępnij