Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia o marnowaniu jedzenia zainspirowała mnie do opisania pewnych, moim zdaniem piekielnych,…

Historia o marnowaniu jedzenia zainspirowała mnie do opisania pewnych, moim zdaniem piekielnych, cech szefowej kuchni w domu weselnym. Miałam przyjemność pracować pod jej komendą przez jeden sezon i napatrzyłam się na pewne praktyki. Może nie było to do końca marnotrawstwo, ale mimo wszystko zalatywało mi brakiem szacunku do czyichś pieniędzy. Bo przecież ktoś za to jedzenie płacił.

1) Ziemniaki - w piątek wieczorem obierałam ziemniaki na sobotnie pierwsze danie. Zasada była prosta - w tym wiaderku mieści się porcja dla 20 osób. Zawsze obierałam jedno wiaderko na zapas, żeby aby na pewno nie zabrakło. Jednak Szefowa wymagała, bym obrała dwa wiadra na zapas. Co oznaczało, że jeśli na weselu było 160 osób, ziemniaków gotowałyśmy na 200. Obsługa oczywiście jadła, ale nie było nas więcej niż 20 osób (wliczając już zespół, kamery i kota właścicieli).
Raz się zbuntowałam i spodziewając się 120 gości obrałam ziemniaków na 140 osób. Po wydaniu pierwszego dania szefowa przyszła do mnie na zmywak wymachując miską i krzycząc żebym popatrzyła, jak mało ziemniaków zostało. Zjedli wszyscy - i sala, i kuchnia. W misce było jeszcze tyle puree, że starczyłoby na obiad dla kilkuosobowej rodziny i to poszło już do wyrzucenia. Czyli dostałam opeer za to, że przeze mnie wyrzucono za mało ziemniaków.

Podobnie było z kluskami śląskimi - porcję stanowiło 5 sztuk. Kulałyśmy je i układałyśmy na tacy. Taca mieściła 100 sztuk, plus dodatkowe 10 w razie gdyby się niektóre rozleciały w gotowaniu. I znowu - jeśli było przewidzianych 120 gości, padał prikaz ukulania nie 6, a ponad 7 tac klusek. Ilość, którą najadłoby się kilkanaście osób wędrowała do śmietnika, bo nie dawaliśmy rady przejeść tego, co zostało. I tak, dawało się to wyliczyć. Już nie pamiętam, jakie liczby padały, ale było podobnie jak z ziemniakami - z tego wiaderka ziemniaków wychodzi mniej więcej tyle a tyle klusek.

2) Ciasta itp. - wszystkie ciasta i pozostałe przekąski, które zostały na stołach, zabierali młodzi, to uświęcony tradycją zwyczaj i nikt nie próbował z nim walczyć. Wyglądało to tak, że kelnerzy zabierali ze stołów półmiski i układali wszystko w przygotowanych zawczasu pojemnikach. I wszystko pięknie, ale potem z chłodni wyjeżdżała blacha sernika, blacha szarlotki, blacha pasztetu i nie pamiętam co jeszcze. Szefowa jawnie przyznawała, że celowo piecze tego wszystkiego za dużo, "żeby było dla nas". Jeśli dziękowałam, nie chciałam np. słoika strogonova (szkodził mi na żołądek) spotykałam się z drwinami i zdziwieniem, więc wolałam brać i np. rozdać sąsiadom. Ale czułam się z tym niezręcznie - otrzymywaliśmy wynagrodzenie za pracę, jedliśmy wszystko równo z gośćmi i jeszcze deputaty były...

3) Śmieci - to aż bolało. Po paru weselach uzyskałam zgodę na zabieranie z talerzy niedojedzonych resztek mięsa, którym karmiłam bezdomne koty (nie miałam wtedy takiej świadomości jak teraz i nie wiedziałam, że prawdopodobnie tym kotom szkodzę). Jednak nie trwało to długo. Szefowa kuchni zabroniła mi tych praktyk, bo wolała, żeby to mięso poszło do śmietnika. Tak, powiedziała to jawnie.

Dekorację stołów stanowiły świeczniki z płonącymi świecami. Ledwie nadpalone świece trafiały potem do kosza. Raz zabrałam je do domu, żeby pomóc sobie nimi przy rozpalaniu w piecu. Raz. Następnym razem mi tego zabroniono. Dwadzieścia ledwie nadpalonych świeczek. Można je było spalić w domu dla nastroju, albo przetopić na ozdobną świeczkę... Ale nie, lepiej wyrzucić.

4) Miałam zwyczaj, może niezbyt kulturalny, dojadać z garnczka niewykorzystaną polewę czekoladową, a z miski krem pozostały z przełożenia tortu. Nie podobała mi się myśl, że mam to tak po prostu wlać do zlewu, więc brałam łyżkę i łasowałam, tym bardziej że w tamtym czasie miałam straszną chęć na słodycze (potem mi przeszło). Gdy odcedzałam ananasa, zbierałam syrop do garnka i wypijałam z dodatkiem wody (nie znam osoby, która wylewa syrop z ananasa do zlewu!). To też się Szefowej nie podobało, choć nie zabroniła mi tych praktyk jawnie.

Ilość śmieci w tym miejscu przekraczała moje najśmielsze wyobrażenia. Rozumiem obierki, czy kości, ale wyrzucaliśmy również całkiem zdatne do jedzenia rzeczy, tylko dlatego że "lepiej zrobić za dużo, bo jak nie zostanie, to prawie jakby zabrakło".

Łatwo się marnuje jedzenie, za które płaci ktoś inny.

Dom weselny

by singri
Dodaj nowy komentarz
avatar Etincelle
8 10

Cześć, jestem Eti i często wylewam syrop z ananasa. Miło Cię poznać. :D No dobra, wylewałam, czas przeszły; mój partner to pije. :o

Odpowiedz
avatar Meliana
10 10

@Etincelle: Ekhem... witaj w klubie :) Soku z puszkowanego ananasa nie jestem w stanie wypić więcej, niż 3-4 łyżki, z wodą mi nie smakuje, a robienie ponczu na szampanie i białym winie z powodu jednej puszki... byłoby cokolwiek ekscentryczne xD

Odpowiedz
avatar Ohboy
4 6

@Etincelle: Nie cierpię tego syropu, za słodki, za mdły, fuj. Ale ogólnie wolę jeść świeżego ananasa, a puszkowy tylko do ciasta i znalazłam sobie takie, do którego dodaje się ten syrop zamiast innych płynów ;)

Odpowiedz
avatar singri
2 6

@Etincelle: Dobra, więc już znam ludzi, którzy wylewają syrop z ananasa :)

Odpowiedz
avatar Etincelle
6 6

@Meliana: e tam, od razu ekscentryczne. Mieszkałam kiedyś z kolegą, zostało nam po zrobieniu sałatki trochę kapusty pekińskiej. Uznaliśmy, że wystarczy dokupić placki do tortilli, kurczaka, kukurydzę, paprykę, ser i jakieś sosy, i już! XD

Odpowiedz
avatar BlackAndYellow
2 6

Z tym jedzeniem to też trzeba wziaśc pod uwagę dwie rzeczy moim zdaniem - pierwsza to taka, że nie każdy z gości zje dużo (bo nie mogą z różnych przyczyn) i druga to to, że jedzenie jest zbierane (zabierane nawet to napoczęte z talerza gości) po kilku(kilkunastu) minutach po ich podaniu wtedy gdy goście idą potańczyć czy na dwór pogadać

Odpowiedz
avatar black_lemons
8 20

Nie lubię marnowania jedzenia z prywatnego punktu widzenia (w sensie, kupuj tyle ile zjesz), ale wesela i inne imprezy rządzą się swoimi prawami. Właśnie "ktoś za to zapłacił", i ten ktoś zapewne liczy na to, że na 100% niczego nie zabraknie. Jeżeli twoja szefowa potrafi z pieniędzy, które dostała, zrobić więcej niż potrzeba, to chwała jej za to! Tym bardziej, że jak piszesz, młodzi dostawali mnóstwo jedzenia/ciast do domu, a i wam oferowała darmowe żarełko na wynos. Gorzej by było, gdyby biorąc kupę kasy "oszczędzała" i kazała wam przygotowywać za mało, a reszta pieniędzy do jej kieszeni. Zresztą, skoro to jej biznes, to jeżeli każe ci przygotować 7 tac a ty sobie robisz tylko 5, to na jej miejscu też bym się wkurzyła, bo od tego jest pracownik, żeby wykonywać polecenia szefa. Jak ci się nie podoba, to otwórz własny biznes i wtedy sobie decyduj.

Odpowiedz
avatar Ohboy
11 13

@black_lemons: Zgadzam się, bo jednak mowa o takich imprezach, na których absolutnie nie powinno zabraknąć jedzenia. Natomiast wyjadanie kremów nie powinno stanowić problemu w kontekście tego, że wszystko inne mogli sobie wziąć, a nawet im to wpychano. No i wyrzucanie świeczek czy rzeczy, które również można gdzieś oddać - skoro zleceniodawcy się o nie nie upominali, to nie ma problemu, aby dać im "drugie życie".

Odpowiedz
avatar krzycz
3 9

@Ohboy w zasadzie to nie można nigdzie oddać ze względu na polskie prawo. Znaczy... Oddać to można, ale trzeba będzie od darowizny odprowadzić podatek w odpowiedniej wysokości. Więc lepiej wyrzucić żeby się US nie dowalił...

Odpowiedz
avatar singri
2 8

@black_lemons: Rozumiem Twój punkt widzenia. Nadal jednak uważam, że lepiej ugotować tak, żeby wyrzucić kilka naście klusek, niż tak, żeby wyrzucić ich 100. Przypadki, żeby gość zapragnął dokładki się u nas nie zdarzały, porcje były OGROMNE (najadałam się połową). Raz tylko się zdarzyło, że jakiś gość o 3 w nocy zażyczył sobie rosołku, który oczywiście dostał. Aha, i to nie był jej biznes. Była tam szefem kuchni, właścicielem był kto inny.

Odpowiedz
avatar black_lemons
10 12

@singri : Ależ ty możesz sobie uważać jak chcesz, ale w pracy jesteś po to, żeby wykonywać polecenia przełożonych. Widocznie właściciel był zadowolony ze sposobu w jaki szefowa kuchni zarządzała. Jak pisałam, zgadzam się z tym że marnowanie jedzenia jest złe, ale równie "zły" jest pracownik, który uważa że wie lepiej niż jego przełożony i nie wykonuje prostych poleceń.

Odpowiedz
avatar black_lemons
4 4

@Ohboy : napisałam już, co myślę o wylizywaniu misek w profesjonalnej kuchni, jest to niedopuszczalne ze względów higienicznych. Wyobraź sobie inspekcję z sanepidu, inspektor wchodzi a tam koleżanka siedzi w kącie i zajada się kremem... Jeżeli szefowa uzna za stosowne dawanie pracownikom zapakowanego jedzenia do domu, sprawa wygląda trochę inaczej, chociaż nie znam dokładnie polskich przepisów tego dotyczących. Co do świeczek, użyłabym ich ponownie, ale pracownik nie ma prawa wymagać od pracodawcy, żeby móc sobie zabrać te rzeczy do domu "żeby sie nie zmarnowaly".

Odpowiedz
avatar xpert17
-1 5

@krzycz: "nie znam się to się wypowiem" gdzie podatek od darowizny? może jeszcze przytocz (nieudolnie) historię o piekarzu co rozdawał chleb

Odpowiedz
avatar yfa
-1 1

@xpert17: przez pomyłkę dałem minusa, a dobrze mówisz... Nie ma tu podatku od darowizny, również ciężko byłoby uzasadnić VAT z tytułu dostawy towaru dla pracowników (bo to nie towar, lecz w zasadzie odpad, w przeciwieństwie do piekarza, który świadczył dostawę pełnowartościowego towaru). Jedyne, co mogłoby stać na drodze, to jakieś przepisy sanitarne (potrafię sobie wyobrazić, że jedzenie wracające z sali albo torty z kremem stojące ileś czasu w temperaturze pokojowej traktuje się jak truciznę).

Odpowiedz
avatar Error505
1 1

@yfa: Gospodarka odpadami jest ściśle regulowana. Trzeba mieć umowę z firmą z uprawnieniami. Znam to wprawdzie od strony przemysłu ale możliwe, że w gastronomii jest podobnie. Co do ilości jedzenia. To przecież nie chodzi o to, żeby goście się na jedli, tylko, żeby nie stwierdzili, że było za mało jedzenia. I to nie jest to samo. Je się oczami. Natomiast jeśli rzeczywiście szefowa miała racjonalne powody swoich działań to popełniał bład, że tego nie wytłumaczyła.

Odpowiedz
avatar black_lemons
14 24

Ps. Co do wyjadania kremu z misek czy dojadania polewy - kobieto, to jest miejsce pracy a nie kuchnia twojej babci, dziwi mnie że szefowa w ogóle tolerowała takie zachowania... Gdybym zobaczyła mojego pracownika wylizującego miski w kuchni, szybko pożegnałby się z pracą.

Odpowiedz
avatar Puszczyk
7 11

Moja matka zawsze mawiała, że jak jedna osoba chce jajecznice z 2 jajek, a druga z 3, to trzeba ją zrobić z 6. Także jeśli to osoba starszej daty lub z biednego domu, to mnie to nie dziwi. Ciągle tak jest, że na weselach czy w gościach ludzie potrafią jeść za 2-3 osoby, bo nie oni płacą.

Odpowiedz
avatar PsychopathicCountess
5 5

Rozumiem twój punkt widzenia, i też byłoby mi pewnie nie przyjemnie patrzeć na takie marnowanie jedzenia, i nie tylko. Ale zawsze jest jakieś "ale". Jeśli to był dom weselny, to rzeczywiście lepiej dla całego biznesu, żeby żarcia było zdecydowanie za dużo, niż odrobinę za dużo. Bo taki dom utrzymuje się z opinii, a pomyśl jaką miałby opinię, gdyby goście widzieli, że jedzenia jest na styk? Taka już u nas tradycja, że na weselu niczego nie może zabraknąć, choćby goście mieli pęknąć. Na moim własnym weselu jedzenia było tak w sam raz, z niewielką górką "na wszelki wypadek", dla nikogo nie zabrakło, wszyscy się najedli, a i tak usłyszałam przypadkiem komentarz jednej z ciotek, że "kto to widział, na weselu tak na styk jedzenia? Stać ich przecież, to albo przysępili, albo na kuchni ukradli, zobacz jak to ten stół teraz nieelegancko wygląda, takie puste półmiski..." Moja ukochana śp. teściowa też to usłyszała, i natychmiast podeszła do niezadowolonej, i z miłym uśmiechem powiedziała "jak jesteś jeszcze głodna kochana, to mów, zaraz z kuchni doniosą dla ciebie, głodnej cię nie wypuścimy". Ciotuni zrobiło się głupio, i już nie komentowała. Tylko my mieliśmy malutkie wesele, a na takim na 100 do 200 osób takich ciotek będzie kilka, i każda z nich będzie potem plotkować, że w "X" mało jedzenia dają, lepiej tam nie róbcie wesela... Zatem w ostatecznym rozrachunku lepiej wyrzucić więcej jedzenia, niż za jakiś czas zamykać biznes...

Odpowiedz
avatar KwarcPL
5 5

Komentujący słusznie zauważyli, że wesela, osiemnastki itd. rządzą się swoimi prawami. To nie imieniny u babci Stasi, że w połowie imprezy mogą się skończyć golonka. Jak wujek Czesiek chce golonki to ma golonkę dostać. Nie może niczego zabraknąć, inaczej goście będą to latami wypominać organizatorom. A domy weselne takie faux pas odczuwają jeszcze bardziej, bo finansowo. Wszak żyją z opinii, więc raz, drugi i trzeci pójdzie fama, że szczędzą na roladach i nikt nie będzie chciał się u nich stołować. Tak więc wszyscy robią na sporą górkę. Zresztą, te jedzenie i tak po wszystkim dają organizatorom, więc się przecież nie marnuje. Z historii wynika jakby tylko z ciastami tak było, ale jeszcze się z takim podejściem nie spotkałem. Domy weselne nie klepią nadmiarowe kotlety pro publico bono, to wszystko jest policzone. Z jakiej więc paki miałyby się zostać? Zwłaszcza, że lądują w koszu, bo nie jesteście tego w stanie przejeść? Opeer za wyrzucenie zbyt małej ilości ziemniaków może brzmieć absurdalnie, ale jak się zastanowić to jest w tym jakiś sens. Bo co to jest zapas na kilka osób jak się urządza wesele na 120 gości? Wystarczyłoby, że ciotka Hela i kuzyn Waldek mieliby nieco większy apetyt i trzebaby przed stryjem Mieczkiem świecić oczami, bo dla niego już nie ma kartofli i zraza może co najwyżej z chlebem zjeść. Dom weselny to lokal gastronomiczny i obowiązują go wymogi sanitarne, więc szefowa słusznie tępiła wylizywanie misek i spijanie zalew z puszek. Wyobraź sobie, że gość zabłądził do kuchni a tam Ty wyjadająca polewę z garów. No niezbyt profesjonalny widok, nieprawdaż? I znowu, poszłaby fama w świat, że tutaj to gołymi rękami mieszają, z ust na talerze kładą i w ogóle paprają a potem nikt by nie chciał przyjść. Także w zakładzie pracy zachowujemy się profesjonalnie, nawet jeśli babcia dawała chochlę do oblizania :P

Odpowiedz
Udostępnij