Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Chyba większość osób mieszkających w atrakcyjnych turystycznie miejscowościach zetknęła się z tematem…

Chyba większość osób mieszkających w atrakcyjnych turystycznie miejscowościach zetknęła się z tematem najazdów gości. Nie mówię tu o tych zaproszonych, z którymi utrzymuje się na co dzień bliskie relacje, a o tych dawno niewidzianych, którzy zaprosili się sami w imię "nadrabiania więzi" rodzinnych czy towarzyskich, a to nadrabianie więzi dziwnym trafem zbiega się w czasie z sezonem turystycznym w danym miejscu (u nas najczęściej w czasie trwania Oktoberfestu). O ile z pierwszą grupą i nawet sporą częścią tej drugiej spędza się bardzo miło czas, to niestety zdarzają się wyjątki w stylu rodziców z "bombelkiem" hodowanym bezsasadowo, którzy przy kompletnym braku reakcji rodziców niszczy wszystko, co mu wpadnie w małe rączki, kolega będący mocno na bakier z higiena osobistą, znajomy, który zapewniał, że "je wszystko", a w momencie, kiedy stawiasz przed nim talerz z obiadem, oznajmia, że jednak jest weganinem uczulonym na gluten, czy goście "nie rób sobie kłopotu", którzy w ramach nierobienia kłopotu narobią kłopotu, np. nie chcąc robić kłopotu ze śniadaniem, nie poczekają, aż je przygotujesz, tylko za twoimi plecami wyjedzą wszystkie produkty, z których miałaś zamiar później zrobić obiad.

To są na szczęście ekstrema, ale najczęściej zdarza się, że nadrabiacz więzi, będący np. synem stryjecznego szwagra pociotka kuzynki cioci Basi, z którym kontakt ogranicza się do tego, że rodzice byli u tej części rodziny kilkanaście lat temu na jakimś weselu, postanowi odwiedzić cię w ramach "nadrabiania więzi", w temat zaangażuje całą bliższą i dalszą rodzinę (zapewne żeby zminimalizować ryzyko odmowy), przyjedzie, wysiedzi się, zwiedzi zamek Neuschwanstein, wykąpie się w Chiemsee, zrobi zdjęcie z kuflem piwa w Hofbräuhaus, wyjedzie i natychmiast zerwie wszystkie kontakty, dodatkowo blokując w mediach społecznościowych (może aby uniknąć ewentualnej rewizyty, kto wie). Jednymi z takich nadrabiaczy byli "Państwo Doktorostwo z Warszawy" (wiem, że trąci stereotypem, no ale widocznie znikąd się te stereotypy nie biorą).

Moja babcia ma wieloletnią przyjaciółkę. Co prawda nie należy ona do rodziny, ale jest tak blisko z nami związana, że ja ją zawsze nazywałam ciocią Stasią. Bardzo miła, ciepła osoba, z sercem na dłoni, od zawsze wraz z mężem uczestniczyła w życiu naszej rodziny. Ciocia Stasia ma 2 córki, jedną starszą ode mnie o kilkanaście lat, drugą bodajże o sześć. Z racji różnicy wieku nigdy nie miałam z nimi specjalnie kontaktu, starsza mnie czasami doglądała, kiedy byłam zupełnie malutka, co pamiętam jak przez mgłę, natomiast ostatnie wspomnienie z tą młodszą mam, kiedy spędzałam u babci wakacje przez 7 klasą, a ciocia Stasia przyszła z nią, pochwalić się, że Agnieszka dostała się właśnie na medycynę w Warszawie. Więcej jej nie widziałam aż do 2009 roku, kiedy korzystając z pobytu u babci, odwiedziłam ciocię Stasię, chcąc wręczyć jej zaproszenie na mój ślub.

Akurat była u niej Agnieszka z mężem, dwójką dzieci i trzecim w drodze. Jako że w dorosłym wieku różnica 6 lat nie jest już tak drastyczna, nawiązaliśmy kontakt i trochę pogadaliśmy, opowiadając, co u kogo słychać. Otóż, Agnieszka obecnie ma w Warszawie gabinet medycyny estetycznej, mąż Wojtek jest protetykiem dentystycznym, maja willę w Konstancinie, dzieciaczki, a w wolnych chwilach dużo podróżują. Ogólnie powiodło im się w życiu. Rozmawiało się bardzo miło, wymieniliśmy się adresami i numerami telefonów, obiecaliśmy sobie, że koniecznie trzeba się będzie spotkać i lepiej się poznać, pożegnaliśmy się, i na tym kontakt się urwał.

Minęło prawie 8 lat, było lato 2017 roku. Mieszkałam wówczas sama, z moim facetem odwiedzaliśmy się co drugi weekend. Któregoś dnia dzwoni do mnie babcia i mówi, że dzwoniła do niej ciocia Stasia, mówiąc, że Agnieszka z Wojtkiem bardzo chcieliby mnie lepiej poznać, więc czy mogliby mnie kiedyś odwiedzić (standard - po co spytać samemu, mając wszystkie moje dane kontaktowe, lepiej zaangażować w temat kilka innych osób). Jako że babcia z ciocią Stasią niczego sobie wzajemnie nie odmówią, babcia już to w sumie wstępnie potwierdziła, a że ja mojej babci też niczego nie odmówię, zgodziłam się od razu. Zastanawiało mnie tylko, co ich nagle naszło, bo rozmawialiśmy ze sobą raptem raz w życiu, ale wszystko wyjaśnił telefon od Wojtka. Otóż wraz z dziećmi i jeszcze jednym kolegą (łącznie w 6 osób) wybierają się na trzytygodniowe wczasy na Lazurowym Wybrzeżu (z jakichś przyczyn samochodem) i chcieliby po drodze przenocować. Nocleg wypadłby w następny weekend z piątku na sobotę. Trochę zaniepokoiła mnie ich liczba, więc uprzedziłam, że miejsca noclegowe mam dość ograniczone. Będą mieć do dyspozycji rozkładaną a kanapę w pokoju gościnnym, drugą w salonie oraz jeden dmuchany materac i muszą się tym jakoś podzielić. Wojtek na to ze śmiechem: "nie przesadzaj, na pewno nie jest tak źle". Nie wiem, co miał na myśli - czy oczekiwał, że sobie na szybko dobuduję dodatkowe piętro? Zignorowałam uwagę, kazałam im przywieźć sobie dwie własne poduszki, bo ja aż tylu nie mam, i dać mi znać, o której będą, żebym zdążyła wrócić z pracy.

Przyjechali w piątek po południu. Przywitali się i zaczęli wypakowywać jakieś swoje rzeczy. Może mam drobnomieszczańskie nawyki, ale nawet kiedy idę do koleżanki na ploty, przynoszę przynajmniej "coś do kawy", nie wspominając już o korzystaniu z grzecznościowego noclegu u de facto obcych ludzi. Od Państwa Doktorostwa dostałam w prezencie plastikowy długopis z logo gabinetu protetyki dentystycznej Wojtka oraz notesik z logo gabinetu medycyny estetycznej Agnieszki. Kto wie, może uznali, że tak źle wyglądam, że powinnam niezwłocznie zarezerwować sobie u nich wizytę.

Na kolację zaproponowałam wyjście do lokalnej, całkiem klimatycznej, bawarskiej restauracji. Byli zaskoczeni, że nie podjęłam ich domowym obiadem, ale wytłumaczyłam, że niestety obowiązki zawodowe nie pozwoliły mi na gotowanie dla 7 osób. Ponownie zaskoczeni byli, kiedy odmówiłam opłacenia rachunku za wszystkich. Ale muszę przyznać, że poza tymi drobiazgami całkiem sympatycznie się z nimi rozmawiało.

Wieczorem posiedzieliśmy jeszcze trochę u mnie w mieszkaniu i poszli spać. Rano zrobiłam im śniadanie, zjedli, podziękowali, pożegnali się i pojechali.

Trzy tygodnie później spędzałam weekend u mojego faceta. W sobotę późnym popołudniem zadzwonił do mnie Wojtek.
- Cran, gdzie ty jesteś?
- W tej chwili w Kopenhadze
- Jakiej Kopenhadze?
- Tej duńskiej, a czemu? Coś się stało?
- A za ile możesz być w domu? Bo my stoimy u ciebie pod drzwiami.
- Jak to stoicie u mnie pod drzwiami? Przecież nie umawialiśmy się na ten weekend. Nie ma mnie, w domu będę dopiero w poniedziałek po pracy.
- No przecież mówiliśmy, że jedziemy na wczasy na trzy tygodnie. Mogłaś się domyślić, kiedy będziemy wracać.
- Nic nie wspominaliście o chęci noclegu również w drodze powrotnej, inaczej zostawiłabym wam klucze u sąsiadów.
- Bo to chyba było logiczne?
- Dla mnie nie. Szkoda, że nic nie powiedzieliście, bo teraz mogę wam tylko podać kilka namiarów na pensjonaty w okolicy.
- Nie trzeba. Damy sobie radę. Cześć.

Najwidoczniej dali sobie radę, bo więcej nie dzwonili. Babci nic nie opowiadałam, bo nie chciałam robić kwasu.

Parę miesięcy później zmarł mój dziadek. Państwo Doktorostwo byli na pogrzebie, ale do nikogo z naszej rodziny nawet nie podeszli powiedzieć "dzień dobry". Nie wiem, czy się obrazili, czy po prostu nie było im w danej chwili nic potrzebne, więc nie zawracali sobie głowy kontaktami.

W te święta rozmawiałam z moją babcią. Okazało się, że ciocia Stasia ma prośbę. Ponieważ Agnieszka z Wojtkiem są zapalonymi narciarzami, a w Polsce wszystko pozamykane, postanowili w okresie ferii zimowych wybrać się z dzieciakami na narty do Szwajcarii. A ze jadą samochodem, a odległość spora, potrzebują po drodze przenocować, więc czy byłabym tak miła… Odpowiedziałam, że bardzo mi przykro, ale "niestety" mamy w Bawarii całkowity lockdown i kategoryczny zakaz przyjmowania w domach jakichkolwiek gości.

Jak im szkoda na samolot, to niech siedzą na tyłkach w domu.

nadrabianie więzi

by Crannberry
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
18 18

:D a gdzie czerwony dywan i służba:D

Odpowiedz
avatar Crannberry
24 24

@maat_: gdybym to ja wiedziała, że tacy jaśnie państwo zawitają, zatrudniłabym kamerdynera i ze trzy dziewki kuchenne. Niedopartrzenie z mojej strony :D

Odpowiedz
avatar Bryanka
20 20

Do nas to w sumie nikt nie przyjeżdża, pewnie dlatego, że Anglia jest "oklepana" :P Jednak pamiętam sytuację jeszcze z czasów "młodości". W ramach zacieśniania więzi moja mama zdecydowała, że będziemy gościć u siebie w Warszawie kuzynkę mamy z córką, obie z zagranicy. Siedziały u nas dosyć długo, miały wikt, opierunek i zwiedzanie, ale było miło. Rok później mama spytała czy nie mogłaby ich odwiedzić, bo akurat jechała w delegację, to przedłużyłaby wyjazd o tydzień i zwiedziła ich miejsce zamieszkania. W życiu niesłyszałam jednocześnie tylu wymówek :D Pies chory, kot chory, córka chora, wszyscy chorzy/na urlopie/w pracy. :D W innym terminie też źle, bo wtedy dziadek planuje być chory, a w ogóle to do nich nie warto przyjeżdżać, bo tam nic nie ma ciekawego.

Odpowiedz
avatar Crannberry
8 8

@Bryanka: Anglia jest daleko i trzeba samolotem. Dlatego ludziom sie nie chce. Kiedy mieszkałam w Irlandii, tez odwiedzali mnie wyłącznie rodzice. Monachium nie dość, że samo jest atrakcyjnie położone, to jest po drodze do wielu innych fajnych miejsc, więc ciągle mamy odwiedziny :) MOja babcia całe życie mieszka w górskim uzdrowisku i zawsze, od lat 60-70 różne osoby z rodziny siedziały u niej całe lato oraz ferie zimowe lub przysyłały swoje dzieci na wakacje. Przodował w tym zwłaszcza jej brat z żoną (z Warszawy). Kiedy za to moja mama raz potrzebowała noclegu u tego wujka, odpowiedź brzmiała: "Nie, i nie musimy sie tłumaczyć dlaczego"

Odpowiedz
avatar singri
17 17

Mieszkasz blisko zamku Neuschwainsen? Eeee... to ja wpadnę, poznamy się bliżej :D zacieśnimy więź :D A na serio - czy w realu jest równie ładny, co na puzzlach? Uwielbiam na niego patrzeć :D

Odpowiedz
avatar Crannberry
16 16

@singri: 150km, niecałe 2 godz jazdy. Z bliska nic szczególnego, więc moim zdaniem nie warto kupować wycieczki ze zwiedzaniem wnętrza. Ale z pewnej odległości wyglada po prostu bajkowo. Teraz musi wyglądać super pięknie w zimowej scenerii. I bez tłumu turystów :D Jeśli nie w 6 osób, nie z partyzanta, nie wymagasz ode mnie stania przy garach i przywieziesz flachę Martini, to możemy zacieśniać więzi :D

Odpowiedz
avatar este1
8 10

@singri o, już mnie Crannberry ubiegła. Uważam podobnie, szału nie ma. Mnie bardziej zafascynował strój jednej laski. Ja w sniegowcach z myślą że za lekko się ubrałam a skośnooka w sandałkach

Odpowiedz
avatar Zyrafka
6 6

@Crannberry: ja mogę nawet dwie ;) flaszki martini

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 stycznia 2021 o 22:34

avatar miramakota
4 4

@Crannberry: Nie zgodzę się, w środku też jest na co popatrzeć, choć jest nieco przeładowany, jak na mój gust. Ogólnie Bawaria jest przepiękna.

Odpowiedz
avatar ciezarowa13
-1 1

@Crannberry A jak przywiozę 3 flaszki to mogę z bombelkami? Sztuk trzy pci mieszanej

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 1

@Zyrafka: @ciezarowa13: :D Ej, to może ja jakąś licytację zrobię? Na jakiś szczytny cel :D

Odpowiedz
avatar Pequenita
0 0

@singri: moim zdaniem warto, ale ja jednak nie mieszkam w polbiżu, więc pewnie jest większy efekt wow ;) Ogólnie warto zrobić wycieczkę po zamkach króla Ludwika bo każdy inny i każdy na swój sposób wyjątkowy.

Odpowiedz
avatar glan
12 14

Zawsze mnie zastanawia fenomen nocowania kogoś z dalszej rodziny. Przenocować można rodziców, rodzeństwo i tyle. Z pozostałą rodziną jak chcą zacieśnić więzi wystarczy umówić się w jakiejś knajpie na obiad itp. Dom to prywatne miejsce, tylko dla najbliższych.

Odpowiedz
avatar m_m_m
5 9

@glan: To pozostałość komuny, hoteli wtedy było bardzo mało i były bardzo drogie. Jak tak dalej będzie jak teraz ze wspieraniem branży turystycznej to komuna wróci :(

Odpowiedz
avatar ananonda
10 10

@glan, to już zależy od relacji w rodzinie. U mnie są bardzo dobre, spokojnie przenocowała bym bliższe i dalsze kuzynostwo, utrzymujemy ciepłe relacje. Natomiast nie wyobrażam sobie, że ktoś (poza paroma osobami) miałby mi siedzieć na głowie więcej niż 2-3 dni, to by było dla mnie bardzo męczące. Tak więc częściowo zgadzam się z Twoim komentarzem, ale jednak dla mnie kuzynostwo i rodzeństwo moich rodziców to też najbliższa rodzina i wszyscy się lubimy. Natomiast u mnie w rodzinie nikt nie nadwyręża cudzej gościnności.

Odpowiedz
avatar glan
2 4

@ananonda: No właśnie, zależy od relacji - można przenocować kogoś, z kim masz bliskie relacje. Kogoś, kto może Cię zobaczyć w piżamie i dla kogo nie musisz się malować. Natomiast dalszą rodzinę można spotkać w knajpie czy innym miejscu. Dom to prywatna przestrzeń.

Odpowiedz
avatar takajednababa
3 3

@glan: ja z kolei mam zawsze odwrotny, że tak powiem, problem - chętnie zacieśniam więzy ale spać wolę w hotelu :-). I często spotykam się z niezrozumieniem - no co Ty, do rodziny przyjechałaś a spać będziesz w hotelu?

Odpowiedz
avatar Crannberry
7 7

@takajednababa: mam to samo! O ile gości przyjmuję chętnie (tak jak Glan pisze, tych, przy których nie krępuję sie rano wystąpić w piżamie i bez makijażu), to spać po ludziach nie znoszę. Jeżeli ktoś da mi osobny pokój z w miare normalnym łóżkiem, to jeszcze ok, ale i tak jeśli moge wybrać, to wolę hotel. To już nie czasy studenckie, kiedy zalegało sie po imprezie na karimacie w przedpokoju. Wyobraź sobie, że cię kładą na nierozkładanym zydlu w otwartym salonie z kuchnią. Ty śpisz z dupą na wierzchu, a gospodarze w nocy przychodzą napić sie wody. Albo o 5:10 rano wskakują na ciebie ich dzieci, które właśnie wstały :)

Odpowiedz
avatar Malibu
3 3

@glan: a przyjaciółkę można czy nie?

Odpowiedz
avatar Bryanka
4 4

@Crannberry: "Ty śpisz z dupą na wierzchu, a gospodarze w nocy przychodzą napić sie wody." OMG to mi przypomniało moją i męża "noc poślubną" :D Drużba mojego męża był późnym wieczorem nawalony jak meserszmit, zamknął główną bramę na kłódkę i poszedł spać. Nie szło go dobudzić, więc musieliśmy przenocować teścia, teściową moich dwóch szwagrów i wujka :D Czyli 5 osób w małym 1 bedroom. Mąż zajęty był rozmieszczaniem rodziny i robieniem kawy, a ja próbowałam dyskretnie wydostać się z sukni ślubnej, w końcu brat męża musiał mi rozciąć tasiemki z tyłu gorsetu (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Jaja były jak berety.

Odpowiedz
avatar bazienka
5 5

@glan: ja bym przenocowala np. przyjaciolke, choc nie z rodziny ale np. brata, ktorego ostatnio widzialam 20 lat temu juz nie, bo to dla mnie obcy facet

Odpowiedz
avatar Szampanitruskawki
11 11

Za studenckich czasow wiele razy korzystałam z gościnności bliższych i dalszych znajomych więc teraz nie mam problemu, żeby kogoś przyjąć, zwłaszcza, że mieszkam w niezwykle strakcyjnym turystycznie ale równie odległym jak i drogim kraju. Do tej pory nie miałam nigdy nieprzyjemnej sytuacji z odwiedzjącymi mnie osobami - niezaleznie czy to bliżsi czy dalsi znajomi. Jednak system rozwaliła moja kuzynka. Nigdy się jakoś specjalnie nie trzymałyśmy razem, nasze kontakty ograniczały się do spotkania u dziadków w Święta dwa razy w roku jak jeszcze mieszkałam w Polsce. Nawet na fejsie nie mam jej w znajomych. pewnego dnia dowiedziałam się od rodziny, że chcialaby mnie odwiedzić. Nie ma problemu, termin mi pasował. Pod koniec tych ustaleń wyszło, że droga kuzyneczka oczekuję zę jej na tę okoliczność kupię bilet. I to jeszcze w wybranje przez nia linii lotniczej. Cała logistyka była dogadywana oczywiście z zaangażowaniem pośredników bo sama zainteresowana nawet do mnie się nie odezwała więc moja odmowa i komentarz, że chyba wszyscy powariowali również zatoczyła szerokie koło. Najlepsze jest to, że po kilku miesiącach wyszło, że wszystko zaczęło sie od tego, że obiecałam mojej chrześnicy (córce innej kuzynki ktora jest dla mnie jak rodzona siostra) że jak zda maturę to na wakacje ją zaproszę do siebie i opłacę bilet.

Odpowiedz
avatar szafa
7 7

Ale to jest ogólnie jakaś plaga z tym przyjeżdżaniem bez zapowiedzi i oczekiwaniem, że masz się domyślić. Co prawda aż takich ekstremów nie miałam, żeby cała rodzina znienacka chciała nocować, ale bardzo często ktoś daje znać np. w sobotę wieczór, że w niedzielę chce wpaść albo nawet w niedzielę o 11ej, że o 12ej będzie i zawsze zaskoczenie, że jak to, nie będzie Cię? Przecież mieliśmy się spotkać w weekend... co prawda w ogóle nie potwierdzone, nie dogadany dzień ani godzina, ale przecież skoro wiesz, że mamy się spotkać chyba prawdopodobnie, jak nam nic nie wypadnie, to powinnaś cały weekend siedzieć w domu i czekać ;)

Odpowiedz
avatar bazienka
-1 3

sorry ale juz po tym zalatwianiu przez osoby trzecie powiedzialabym, ze kontakt maja, jezyki w gebie tez a po telefonie i tekscie, ze chyba nie jest AZ TAK zle zostawilabym ich z adresami oensjonatow i nie otwierala drzwi albo pojechala gdzies

Odpowiedz
Udostępnij