Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dorabiam sobie jako instruktorka jazdy konnej. Cały ośrodek to typowo rekreacyjna stajnia,…

Dorabiam sobie jako instruktorka jazdy konnej. Cały ośrodek to typowo rekreacyjna stajnia, pensjonat, restauracja i hotel (bardziej luksusowy niż pensjonat). Konie są tylko dodatkiem do typowo noclegowego charakteru tego miejsca. Na jazdy przychodzą do nas osoby, które są akurat na wczasach w hotelu czy pensjonacie ale też i przyjeżdżają z okolic aby sobie na koniach pojeździć. W ofercie mamy oprowadzanie na koniu, naukę jazdy (czyli tzw. lonża), jazdę na padoku oraz jazdę w terenie. Czyli taki standard jeżeli chodzi o stajnie. Oto dwie skrajne piekielności, które niestety często się pojawiają:

1. "Tak ona jeździ konno! Wiele razy już jeździła!"

Jazdy (poza oprowadzaniem na koniu) należy wcześniej umówić. Dzwoni Pani i umawia córkę 13 letnią na teren. Nie znam tej osoby więc pytam się jakie dziecko ma umiejętności jeździeckie. Dowiaduję się, że dziewczynka jeździ samodzielnie i w kłusie i w galopie. No dobra, to umawiam. Przychodzi czas jazdy i widzę, że dziecko nie potrafi nawet poprawnie wsiąść na konia. Koniarz po samym zachowaniu osoby przy koniu jest w stanie ocenić czy ktoś już miał do czynienia z jazdą czy nie. Pytam się dziewczynki, która po wdrapaniu się na konia siedzi jak na fotelu a nie jak na koniu, jak to jest z jej umiejętnościami. A ona, że zawsze jak na koniach jeździła to ktoś te konie prowadził i że myślała, że teraz też ktoś będzie z nią szedł. Czyli matka umówiła córkę na teren z galopem, gdy dziecko nigdy nie uczyło się jazdy konnej! Takie przypadki powtarzają się niestety często. Zawsze przed pierwszym terenem z osobą, której nie znamy najpierw bierzemy ją na padok aby sprawdzić jej umiejętności. Jak widzimy, że osoba sobie nie poradzi to niestety nie jedzie z nami w teren. W opisanej sytuacji gdy powiedziałam dziecku, że nie jedzie z nami (a w teren szły jeszcze 4 inne konie i wszyscy czekali na rozwój sytuacji) to się rozpłakała a matka zrobiła awanturę. Bo przecież jej córka na koniu już jeździła! Zawsze wtedy myślę, że rodzice nie lubią swoich dzieci - wyjazd w teren osoby, która nie umie jeździć to przepis na trwałe kalectwo albo i śmierć. Niestety, ale takie zachowania to nie są pojedyncze przypadki.

2. "On nie umie!"

I teraz inna skrajność. Oprowadzanie na koniu (albo kucyk albo duży kuc, albo duży koń - w zależności od rozmiaru jeźdźca) wygląda tak, że osoba wsiada na konia a ja go prowadzę. Albo robimy 3 kółka pod stajnią albo idziemy w las. Jeszcze kilka lat temu dzieciaki same wdrapywały się na konie, z mniejszą lub większą gracją. Rozumiem wsadzenie na małego kucyka malutkich dzieciaczków, ale tako 6 latek spokojnie na zwykłego kuca sam może wejść. Od pewnego czasu jednak obserwuję, że dzieci są jak kukiełki. Podchodzą do konia i nawet nie podejmują próby samodzielnego wsiadania. Od razu leci rodzic i wsadza na grzbiet. Jak mówię, że spokojnie, niech najpierw dziecko spróbuje to od razu jest "nie, on nie umie!". No nie umie bo mu człowieku nie dajesz się nauczyć. Oczywiście są dzieci, które z różnych powodów nie dadzą rady same wsiąść ale cała reszta spokojnie może to zrobić. A jaki dzieciak zadowolony jak sam się wdrapie na grzbiet! Dumny jak paw ;) Ale trzeba dać mu szansę. Podobną sytuację miałam gdy byłam z chrześniakiem na basenie. Młody miał wtedy roczek i sam się rozbierał w szatni. Ja się przebierałam obok. Wiadomo, że tak małe dziecko nie zrobi tego idealnie i trzeba będzie mu pomóc ale spokojnie niektóre części garderoby potrafi zdjąć. Obok były inne dzieci, o wiele starsze, nawet tak pod 10 lat. Większość matek przebierała je jak manekiny. Dzieci nie robiły nic! No mi by było wstyd jakby w wieku 8 lat mama musiała mi pomagać majtki ściągnąć.

Niby takie mało piekielne te piekielności, ale jest jakaś skrajność w narodzie. Albo dziecko jest rzucane na głęboką wodę i niech się dzieje wola nieba albo robi się z niego laleczkę, która nic nie potrafi zrobić bo "nie umie". I niestety coraz mniej jest takich normalnych rodziców i dzieciaków. Od kilku lat pracuję w stajni i widzę jakąś bardzo niedobrą tendencję.

jazda konna

by pomarina
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar kartezjusz2009
10 10

Niestety tendencja ta jest nie tylko w przypadku jazdy konnej. Tak jak to ostatnio czytałem w komentarzach: kiedyś dzieciak z podstawówki klas 1-3 dostawał "kluczyk na smyczy" (czy innym sznurku) i sam sobie otwierał drzwi w domu. Teraz wymagana jest obecność rodziców przy odbiorze dziecka ze szkoły. I oczywiście to tylko kolejny przykład takiej zmiany.

Odpowiedz
avatar Meliana
8 8

Pierwsza sytuacja, to nie jest kwestia wrzucania na głęboką wodę i niech sobie radzi, tylko raczej efekt głębokiego nierozumienia danej dziedziny - ja bardzo często obserwuję to w kwestii komputerów. Raz na jakiejś imprezie powiedziałam kuzynce, zastanawiającej się nad zakupem nowego komputera, żeby wzięła sobie taki z dyskiem SSD, a nie HDD, to będzie jej działał o wiele szybciej, a tydzień później zadzwoniła do mnie ciotka i dawaj, dyktować kod błędu z blue screena. I oburzenie, że jak to nie wiem, jak to nie mam pojęcia, jakie nie znasz się, jak się znasz! Obstawiam, że analogicznie ta matka z historii sądziła, że jazda na koniu polega na tym, że jeden siedzi, a drugi go prowadzi. Nie bardzo wiedziała, co to ten kłus i galop, ale na wszelki wypadek przytaknęła, no bo przecież córka na koniu jeździ. No jak nie jeździ, jak jeździ?! A druga skrajność, to równie często co nadopiekuńczość, "efekt kieratu" - człowiek bezrefleksyjne zatraca się w tym zabieganiu, codziennej rutynie, powtarzalnych schematach i ani się obejrzy, a tu nagle "budzi się" na karmieniu 5-latka łyżeczką, czy przebieraniu 12-latka. Nie mówię, że to nie jest złe, bo jest, tylko trzeba brać pod uwagę, że to zbrodnia nieumyślna.

Odpowiedz
avatar Jorn
4 4

@Meliana: Z pierwszym się zgadzam, choć czasem to pewnie też źle rozumiana duma z dziecka, która takiemu rodzicowi każe przy każdej okazji chwalić się prawdziwymi lub rzekomymi osiągnięciami potomka. Co do drugiego, nie zgadzam się. To po prostu obchodzenie się z dzieciakiem jak z jajkiem. Tacy ludzie byli zawsze, ale ostatnio prawie wszyscy wydają się iść w tę stronę.

Odpowiedz
avatar KittyBio
3 3

Ja jeżdżę w tereny najczęściej z mężem w pewnie podobnym pensjonacie, gdzie konie są dodatkiem. Ogólnie właściele nie są jakoś nastawieni na zysk z koni, instruktora nie mają, a konie dosyć zapasione. Idziesz, mówisz że umiesz jeździć, zrobisz kółko w kłusie na placyku przed domem i możesz jechać. Kiedyś pojechaliśmy laskiem przy pastwisku i spotkaliśmy konia (charakterystyczny Knabstrupp, krnąbrny młodzian) od nich. Okiełznany, osiodłany, skubie trawę. Jasne było, że jeździec gdzieś wyleciał z siodła. Była to studentka, która naoglądała się filmów i stwierdziała, ze jazda konna jest łatwa i umie jeździć. Znaleźliśmy ją po 40 min, nic na szczęście jej się nie stało. Od tamtej pory właściele dają konie tylko znajomym albo osoby które pokażą BOJ lub wyżej.

Odpowiedz
avatar pomarina
2 2

@KittyBio: U nas nie ma opcji jazdy bez instruktora, to zbyt niebezpieczne. Dodatkowo zawsze się pytamy o umiejętności jeźdźca tak aby dobrać odpowiedniego dla niego konia. Bo jak wiadomo konie mają różne charaktery i temperamenty. Mamy nawet konie zimnokrwiste, na których w teren jeżdżą osoby, które opanowały jazdę w kłusie ale jeszcze nie nauczyły się galopu. Są to konie tak spokojne i odporne na wszystko, że nie ma opcji aby poniosły. Kiedyś nawet jakiś debil wjechał w zastęp quadem i inne konie się rozpierzchły na wszystkie strony a dwa "grubasy" stały i nie ogarniały co się stało :) Ja się o umiejętności nie pytam bo chce komuś dogryźć, że "nie umie" tylko chcę aby jazda była bezpieczna i przyjemna.

Odpowiedz
avatar Balbina
6 6

@KittyBio: Też w młodym wieku zachciało mi się jazdy na koniach. Juz się widziałam jak galopuję z rozwianym włosem niczym amazonka. Poszłam na kurs jazdy konnej a ze to było dawno temu to przed każdą jazdą trzeba było oporządzić konia(kopyta,grzywa,czesanie) Parę lekcji wsiadania i drobienia dookoła. W koncu kurs na teren cała grupą,było miło do czasu az się jakis spłoszył.No i "poszły konie po betonie" A ja razem ze swoim i nawet przeskoczyłam przez jakis rów. Ale to nie była moja decyzja tylko konia. I tak się skończyła moja przygoda z jazda konną.

Odpowiedz
avatar Xynthia
9 9

A ja z kolei chcę wrzucić kamyk do waszego ogródka... Wiele lat temu jeździłam konno, więc kiedy Młoda wyraziła chęć do nauki jazdy konnej, zgodziłam się bez problemów. Zadzwoniłam, umówiłam się, poszłyśmy, przyprowadzają nam osiodłanego konia. Ja lekki zonk, bo pamiętam zasady, jakie panowały, gdy ja uczyłam się jeździć - chcesz wsiąść na konia? Wyczyść go sobie i ubierz. Nauka jazdy nie zaczynała się od "hop na siodło", tylko od nabywania umiejętności obchodzenia się z koniem. No cóż, może zwyczaje się zmieniły, po pierwszej lekcji poprosiłam instruktorkę, aby Młoda zaczęła od wyczyszczenia i osiodłania konia, możemy przyjść w tym celu wcześniej albo po prostu krócej pojeździć, ale chciałabym, żeby moje dziecko umiało takie rzeczy. "Tak, tak, oczywiście, nie ma problemu", po czym co? Przychodzimy na umówioną godzinę i znowu przyprowadzają nam osiodłanego konia. Nosz kur... Czy ja już z całkiem innej epoki jestem, teraz tak się właśnie "jeździ" konno? Przychodzisz, osiodłany koń podstawiony pod nos, pojeździsz ile tam chcesz, zsiadasz i idziesz sobie w cholerę, bo ktoś konia odprowadzi, rozsiodła, wytrze? Ech...

Odpowiedz
avatar pomarina
8 8

@Xynthia: Niestety teraz w przypadku nowych jeźdźców tak właśnie jest. Ale tylko dlatego, że taka jest postawa ludzi. Mówimy im zawsze aby byli troszkę szybciej, żeby dopasować kask itp. Niestety, jak ktoś ma jazdę na 12 to przychodzi o 12.05 i uważa, że wszystko jest ok. Lonża trwa 30 min, jakby taka osoba miała jeszcze czyścić i siodłać konia to na naukę niewiele by zostało. Poza tym klient będzie awanturować jak samej jazdy nie bedzie tych 30 min a np. 20 bo musiał konia przygotować. A często nie można przesunąć jazdy bo już kolejne są umówione. Mamy w stajni osoby, które u nas jeżdżą na stałe i one przychodzą wcześniej i konia sobie szykują. Jeźdźcy nowi albo pierwszorazowi mają wszystko gotowe. Takie wymagania niestety. Wiele osób nie rozumie, że jak jazda trwa 30 min i zaczyna się o 12 to przyjście o 12.05 a potem 5 min wybierania kasku powoduje, że na koniu spędzi się 20 min.

Odpowiedz
avatar Ahmik
1 3

@pomarina u mnie podawali, że mamy być np na 15, a sama jazda (czyli wsiadanie i wyjazd na padok/teren) było np o 16.

Odpowiedz
avatar Bryanka
6 6

@Xynthia: To jest kwestia komercjalizacji jeździectwa i też debilizmu niektórych właścicieli stajni ;) Dlaczego? Np. gościówa dla której pracowałam nie życzyła sobie, żebym uczyła dzieci czyszczenia i siodłania, bo tracę na tym CZAS, a w tym cennym CZASIE mogłaby mi wepchnąć jeszcze jednego ucznia :D A ja mam system taki, że jak ktoś pierwszy raz, to podstawiam "gotowego" konia, jak ktoś wykupuje karnet, to ma naukę od podstaw czyszczenia i siodłania. Jeżeli "walnę" z grubej rury, nowemu i każę siodłać i czyścić, to się "płatek śniegu" wystraszy :P

Odpowiedz
avatar Balbina
1 1

@Bryanka: Jak chodziłam na te jazdy konne to zastanawiało mnie dlaczego czyścimy konia przed i po jeżdzie. I następni musieli robić dokładnie to samo. Noż,jak ja wyczyściłam to ten po mnie miał juz"gotowy towar do użycia" Ale nas nie rozpieszczali.Pewnie właśnie po to żeby odsiać plewy. Chodziłam z kolezanką a że zawsze miałam słomiany zapał to mi po kursie przeszło(próbowałam jeszcze chodzić po,nawet miałam tam dyżury nocne) ale kumpela się zaszczepiła i ma własne konie. Kupiła na wsi gospodarstwo,ziemię i prowadzi naukę jazdy.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 listopada 2020 o 17:19

avatar Felina
1 1

Xynthia, jak ja jeździłam około 15 lat temu, to w taki sposób wyglądała "środkowa" jazda danego konia. Czyli przed chwilą ktoś skończył na nim jazdę i zaraz po tobie była następna osoba w kolejce. Jeśli "twój" koń wcześniej albo później nie chodził, to odpowiednio się go ubierało albo rozbierało. Czasem jedno i drugie, jeśli miał akurat tylko jedną jazdę.

Odpowiedz
avatar Doombringerpl
1 3

@Balbina: Nie jestem fachowcem od jazd konnych, moje skończyły się za gówniarz, jak koń, na którego mnie wsadzili ruszył zanim nogi w strzemiona włożyłem, a ja walczyłem, żeby nie spaść. Znam się jednak trochę na instynktach zwierząt. Koń to nie motor czy samochód, martwe urządzenie mechaniczne, włącz, wyłącz, pobaw się. Koń to zwierzę, duże i niebezpieczne. Zabiegi wokół konia mają go za zadanie głownie zapoznanie konia z osobą, która mu zaraz będzie na grzbiecie siedzieć. Tak, jak zasadą jest nie podchodzenie od tyłu do konia, a zwłaszcza klepanie po zadzie, jak koń nawet nie wie, że ktoś za nim jest, tak samo koń może mieć inne zdanie na temat osoby, którą pierwszy raz zobaczył i poczuł, a wsadzają mu ja na grzbiet. Może nie być zadowolony. A jego niezadowolenie może kosztować kogoś życie... Z każdym zwierzęciem najpierw trzeba złapać kontakt. Ta sama zasada z psami. Nie pchasz łap mu na głowę, jak on Cię nie zna. Jeden się cofnie, drugi tylko zmruży oczy i wytrzyma strach, a trzeci ugryzie. Z każdym udomowionym zwierzęciem należy się zapoznać.

Odpowiedz
avatar Balbina
0 0

@Doombringerpl: Pewnie coś w tym jest.Kumpela miała rude włosy a pewna klaczka była tez taka rudawa(nie wiem jak się nazywa fachowo te umaszczenie).Noż nienawidziła dziewczyny masakrycznie. Rżała na jej widok,zębami kłapała a ta musiała przechodzic po drugiej stronie żeby nie być wyskubaną.Wejście jej do boksu było wyczynem ekstremalnym.A inną dziewczynę przy zakładaniu siodła złapała za pasek od spodni i potarmosiła tak że w pysku zostały strzępy spodni.

Odpowiedz
avatar Ata11
3 3

@Doombringerpl: @Balbina: Jako instruktorzy pilnowaliśmy się, aby nie zrażać i nie stresować klientów. Mówiło się: "robisz dobrze, ale" i tu były uwagi. @Doombringerpl: dobrze piszesz, ale jak podejdziesz do koni, które nie stoją w boksach, tylko na uwiązach? Łbami do ściany? Tylko od zadu. tyle, że konie mogą spać na stojąco i należy je uprzedzić głosem, że się do nich wchodzi. I wchodzić dopiero, jak koń zareaguje = widzi człowieka. A koń widzi prawie dookoła siebie. Czyszczenie, siodłanie to zabiegi, które mają oswoić człowieka z koniem, a nie odwrotnie. Koń jest już "oswojony" = zna swoją pracę. Bywa tak, że początkujący jeździec bardzo chcę się uczyć, ale jednocześnie się boi. No bo przecież "Koń to zwierzę, duże i niebezpieczne". Więc taki człowiek poci się, a konie mają fenomenalny węch. Dlatego też zapachy typu perfumy, ostre dezodoranty czy alkohol mogą je denerwować. A skoro jeszcze kojarzą określony zapach z czymś nieprzyjemnym, to "mogą klienta ścignąć". Jeśli za taki wyskok koń zostaje nagrodzony (czyli zamiast na jazdę idzie do boksu, bo się klient wystraszył) to mamy mechanizm, dlaczego konie straszą lub "gryzą" ludzi. Jakby koń chciał naprawdę ugryźć, to by została kość na wierzchu. I jeszcze jedno. Stare przysłowie mówiło: "do konia i niewiasty przystępuj śmiało". Kiedyś klientka strasznie narzekała na klaczkę, z którą nikt inny nie miał problemu. Popatrzyłam jak ona podchodzi do konia. Klacz stuliła uszy i "kłapała zębami". Podeszłam DOKŁADNIE tak jak ona. Klacz zrobiła, to samo. Odezwałam się. Klacz, aż odskoczyła, tak się zdziwiła - no bo ja się nigdy "nie czaiłam"...

Odpowiedz
avatar Bryanka
4 4

@Ata11: Co do "czajenia się" przypomniała mi się pewna sytuacja :D Układaliśmy z mężem konie dla klienta, jeden szedł na sprzedaż i miałam go pokazać chętnej. Stoję z tym koniem na uwiązie, a ona ni to chce podejść, ni to pogłaskać, no skradała się i czaiła, że ja osobiście czułam taki dyskomfort, że miałam ochotę kopnąć babę w dupę. A co dopiero koń. Nie zdecydowała się kupić, a klient stwierdził, że dobrze, bo i tak by jej nie sprzedał.

Odpowiedz
avatar Orava
2 2

Ja drugą kategorię niestety też dość często obserwuję i to naplacu zabaw. Mamy wokoło duźo różnych placów zabaw z fajnymi drabinkami i mini ściankami wspinaczkowymi, czy mini torami przeszkód. Córka śmigała po nich wszystkich mniej więcej odkąd skończyła półtora roku. Oczywiście zawsze byłam obok, by w razie czego złapać zanim zleci, jakby jej się na wysokiej drabince noga podwinęła, ale jej nigdy nie wyręczałam we wspinaczce. No i tak sobie patrzę jak chodzi po drabinkach, sama potrafi się dostać do zjeżdżalni, itp., a tu na plac przychodzi matka z dwoma chłopcami: jeden 3 letni, drugi 5 letni. Chcą dołączyć do mojej córki, na co ich matka mówi "nie, jesteście jeszcze za mali i nie umielibyście sobie jeszcze tam poradzić"...

Odpowiedz
avatar Balbina
6 6

@Orava: Córka jako przeszkolanka dzieci ze swojej grupy uczyła samodzielności gdzie sie tylko dało,wylało sie?masz ręcznki posprzataj. Pokruszyło sie na dywan? weż zmiotkę. Raz na plcu zabaw chłopczyk przylatuje i ja woła ze Adaś się zaklinował w karuzeli.Na co ona to mu pomóż sie wydostać.Poproś kolegę,dacie radę Poleciał do kolegi.Jeden trzymał karuzelę,drugi wyciagał delikwenta. Córka obserwowała jak rozgrywa się akcja. Adaś wyciągnięty,chłopcy dumni że dali radę.4-5 letni Najprościej dzieci wyręczać we wszystkim,nie dać im choć odrobiny samodzielności.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 6 listopada 2020 o 22:23

avatar mofayar
2 2

Hej. Korzystając z okazji zapytam, bo zawsze chciałem pojeździć konno. Ile czasu treningu bym potrzebował żeby sobie pojeździć w terenie bez pomocy instruktora i ile by mnie to kosztowało? Chodzi mi o koszt treningów, sprzętu (wypożyczenia jeśli można) i wypożyczenia konia.

Odpowiedz
avatar Ahmik
0 2

@mofayar zależnie od kondycji, samozaparcia i m.in. zmysłu równowagi, to sądzę, że minimum rok jazd po 2x w tyg. Ale to wg mnie absolutne minimum, zwłaszcza jeżeli zaczynasz od zera. Jak ja zaczynałam jeździć, to koszt 30 min lonzy/ godziny padoku lub terenu, kosztowała mnie 30zl. Teraz obawiam się, że to koszta rzędu 40-50zl/lekcje. Tylko ja sama w teren po latach jazd obawiała bym się jechac- przynajmniej we 2- każdy z telefonem- jakby coś się stało i np jedna osoba straciła przytomność. Sam wynajem konia ze sprzętem na taki teren godzinny spokojnie zamyka się w 100zl- mówię tu o malopolsce, bo nie wiem jak jest np w wawie, czy nad morzem.

Odpowiedz
avatar Ata11
3 5

@mofayar: Myślę, że wystarczyłby Ci obóz tygodniowy (cena do 1700 zł) lub dwutygodniowy (cena do 3600 zł) w dobrym, certyfikowanym przez PZJ ośrodku, abyś sama zobaczyła ile czasu Ci potrzeba, aby jeździć samodzielnie (bez instruktora) w terenie. Nauka jazdy 1 x w tygodniu nie ma sensu. Minimum 2-3 razy. Dlaczego? Bo przy jeździe konnej używasz mięśni, innych niż przy "normalnym życiu". Poczujesz je (i to jak) po pierwszej jeździe. I one bolą. Po tygodniu przestają. I znów jada. I tak w kółko. Przy jeździe codziennej lub co drugi dzień, na 3-5 dzień już chodzisz jak człowiek, a najważniejsze - bez bólu wykonujesz polecenia instruktora i Twoje ciało Cię słucha. kiedyś pracowałam zawodowo jako instruktor. Ponad dziesięć lat. Co do jazdy w pojedynkę, bez instruktora. Kiedyś tak jeździłam. Taką miałam pracę. Nie wiem, czy teraz byłoby to dla mnie przyjemnością. Za dużo widziałam, za dużo przeżyłam, za dużo wiem. Ale to było kiedyś. Teraz doszli nieodpowiedzialni ludzie na quadach i krosach, psy puszczone luzem. Mam wyobraźnię. Uważam, że dwie osoby to minimum. Teraz są telefony, ale nie wszędzie jest zasięg. Zwykła jazda, objeżdżamy konie. W lesie wyskoczył dzik, koń sieę spłoszył, bryknął, kolega spadł na drzewo. Podkrętażowe złamanie kości udowej. W środku lasu. Darłam galopem po pomoc, ciągnąc jego konia.

Odpowiedz
avatar Bryanka
4 4

@mofayar: Ja mogę jeszcze dodać, że bardzo pomagają tzw. ćwiczenia wspomagające np. joga, taniec czy gimnastyka sportowa. Wszyscy uczniowie, którzy zaczynali jeździć, ale trenowali już coś z powyższych dyscyplin, bardzo szybko się uczyli i mieli ogromną świadomość swojego ciała. Zauważyłam, że mało instruktorów zwraca uwagę na ćwiczenie PRZED jazdą i w domu, a moim zdaniem jest to konieczne, żeby prawidłowo wykonywać ćwiczenia w siodle. W stajni, w której pracowałam, mieliśmy trenera personalnego, który specjalizował się w temacie poprawiania dosiadu, itp. i my instruktorzy mieliśmy obowiązkowe zajęcia z nim i indywidualnie dobrane zestawy ćwiczeń.

Odpowiedz
avatar Ata11
1 1

@Bryanka: Jeszcze sporty walki i narty zjazdowe. Podstawowe "piety w dół", to pozycje "nisko na piętach".

Odpowiedz
avatar Kitty24
2 4

Roczne dziecko samo się rozbiera? Przecież jeszcze dobrze chodzić nie potrafi. Chyba lekko przesadziłaś ;)

Odpowiedz
avatar Meliana
2 4

@Kitty24: Oj tam ;) To pewnie jeden z tych małych geniuszy, co to siadają w wieku 3 miesięcy, chodzą po 6, mówią płynnie całymi zdaniami jeszcze przed pierwszymi urodzinami, czytają w wieku lat dwóch, a idąc do przedszkola potrafią już cytować Juliusza Cezara w oryginale.

Odpowiedz
avatar pomarina
5 5

@Kitty24 Mój chrześniak na swoje 1 urodziny biegał a jego siostra dopiero wtedy po raz pierwszy samodzielnie stanęła. Dziecko dziecku nie równe. Ale nawe siedząc maluch może np. zdjąć skarpetki. Ja nie mówie o tym aby się caly rozebrał i poskladał ubrania ;)

Odpowiedz
avatar Meliana
2 2

@pomarina: Problem w tym, że właśnie tak to napisałaś :) Zdanie, cyt.: "sam się rozbierał w szatni. Ja się przebierałam obok." nie sugeruje, że udało mu się na siedząco zdjąć skarpetki (brawo, brawo!), tylko że przebierał się na równi z Tobą. Ja rozumiem, że na potrzeby historii chciałaś uwypuklić pewne aspekty, ale tutaj trochę przesadziłaś ;)

Odpowiedz
avatar pomarina
0 0

@Meliana: Bo się przebierał na równi ze mną ;) Do pewnego momentu a potem musiałam mu pomóc. I nie jest małym geniuszem i w wieku 6 miesięcy nie cytował Pana Tadeusza.

Odpowiedz
avatar Xynthia
6 8

@Kitty24: Moja Młoda coś około roku miała (no dobra, chyba więcej niż rok, ale niewiele więcej), kiedy w przypływie buntu (nie chciała gdzieś tam iść) rozebrała się cała, i to dosłownie w mgnieniu oka, kiedy ja się na chwilę odwróciłam. I teraz problem - pochwalić za samodzielność czy skarcić za niesubordynację?

Odpowiedz
avatar Kitty24
1 3

@Xynthia: w tym wieku miesiące, a nawet tygodnie robią wielką różnicę.. @Meliana w punkt uchwyciła istotę sprawy.

Odpowiedz
avatar Orava
-1 1

@Kitty24 Roczne dziecko może mieć 12 miesięcy, 15 miesięcy, a nawet 23 miesiące. Moja córka jak miała 12, to umiała ściągnąć tylko skarpetki i to tylko poprzez ciągnięcie na siłę za skarpetkę od strony palców. Za to gdy miała 20 miesięcy, to nie tylko sama się cała rozbierała, ale i ubrać się już sama potrafiła w rzeczy bez guzików, czy zamków błyskawicznych.

Odpowiedz
avatar Kitty24
-1 1

@Orava: 12 miesięcy i 23 miesiące, to wg ciebie to samo? Brawo...

Odpowiedz
avatar Orava
2 2

@Kitty24: Brawo chyba dla Ciebie za nie zauważenie, że zarówno dziecko, które ma 12 miesięcy, jak i dziecko mające 23 miesiące nazwać można rocznym dzieckiem. Jasne, te 23 miesięczne można też nazwać "prawie dwulatiem", albo "półtora rocznym", albo nawet powiedzieć "rok i 11 miesięcy", co nie zmienia faktu, że potocznie można nadal go nazwać rocznym dzieckiem. Autorka napisała, że dziecko miało roczek, ale nie napisała "dokładnie roczek", czyli mógł mieć coś trochę ponad. Ludzie często cisną bekę, jak się gdzieś napisze "byłam z 15 miesięcznym dzieckiem" i odpowiadają w stylu "a ja mam 365 miesięcy", dlatego wiek po pierwszym skończonym roku życia zazwyczaj się podaje w ukończonych latach. Z tego względu, choć 12 miesięczne dziecko i 23 miesięczne dziecko NIE SĄ TAKIE SAME i posiadają zupełnie inny zakres umiejętności, to nadal oboje posiadają zaledwie jeden ukończony rok. 23 miesięczne dziecko 2 latkiem jeszcze mimo wszystko nie jest.

Odpowiedz
avatar Ata11
4 4

@Pomarina: Zawsze tak było w ośrodkach jeździeckich, że ludzie przeceniali swoje umiejętności lub kłamali o tym jak jeżdżą. Głównie by jechać w teren. Pracowałam w różnych miejscach. Mieliśmy "pytania testowe" dla nowych klientów: 1. jak długo jeździsz? 2. ile to będzie w godzinach zegarowych? 3. potrafisz anglezować? 4. w kłusie? 5. w galopie? ;) na którą nogę ;)? Zastępy były po 5-8 koni, problem był jak klient na padoku się nie sprawdził (jazda sprawdzająca była zawsze). W całej mojej pracy instruktorskiej tylko raz spotkałam się z odwrotną sytuacją. Młody chłopak na jazdę w teren. "Pytania testowe" zaliczone. Dodatkowo powiedział, że jeździł "tylko u dziadka". Podchodzi do konia, zaczyna siodłać i "coś mi zajarzyło". Pytam KIM JEST dziadek. Padło nazwisko. Mi znane. Trener WKKW...

Odpowiedz
avatar Bryanka
5 5

@Ata11: A propos ostatniego, to "miałam" takiego 5-latka na jazdach :D Rodzice całe życie z końmi, starszy brat był trenerem, więc dzieciak urodzony w siodle. Fantastyczny chłopaczek i wszystko potrafił sam wokół koni zrobić, a jak nie sięgał np. do pasków od derek, to mojemu małopolakowi przechodził pod brzuchem i tak dopinał :D Tylko nie mieliśmy dla niego odpowiedniego kuca, bo te do uczenia były już starsze i "mało ambitne". On potrzebował młodszego konia, z którym mógłby się piąć na wyższy level. Jeździł na większych koniach, ale na dłuższą metę było to kłopotliwe ze względu na to, że sam chłopaczek był wielkości końskiej nogi :P

Odpowiedz
avatar Xynthia
6 6

@Bryanka: Tak odnośnie dopasowania konia do umiejętności jeźdźca przypomniała mi się sytuacja z początków mojego jeżdżenia: W stajni, w której jeździłam, był koń, a raczej klacz, Lady. Podobała mi się nieziemsko, siwa, z dumnym błyskiem w oku, z gracją i energią w każdym chodzie, no ideał, nie koń. Niestety, zawsze jeździł na niej starszy pan, chyba były wojskowy, więc tylko mogłam patrzeć na nią z zazdrością i tęsknotą... I nagle któregoś dnia cud - wojskowy nie przyszedł, Lady wolna, nieśmiało zgłaszam instruktorowi podczas przydzielania koni, że ja bym chciała Lady. Zgodził się z jakimś dziwnym uśmieszkiem. Wyczyściłam, osiodłałam, wyprowadzam na ujeżdżalnię, wsiadam... i zrozumiałam uśmieszek instruktora. Lady tak naprawdę to był "człapak", wiecznie zmęczona życiem, słabo reagująca na bodźce, jazda na niej to mordęga. Lady pięknie chodziła tylko pod doświadczonym jeźdźcem, z początkującymi robiła co chciała, łącznie z przystawaniem w rogach ujeżdżalni, aby odpocząć po trudach zrobienia dwóch-trzech okrążeń. Nauczkę dostałam wtedy niezłą ;)

Odpowiedz
avatar Puszczyk
1 3

@Xynthia: ubawiło mnie to nieziemsko, bo to jak z jednym z moich braci. Napalił się na jazdę konną okrutnie, a miał też w sobie coś takiego, że zwierzaki go ogólnie lubiły. Ale koordynacji chłopak nie ma za grosz więc to zawsze była komedia nie z tej ziemi. To taki typ człowieka, że poprawiając sobie okulary jest w stanie wsadzić sobie palec do oka. Konie nie tylko go akceptowały bez problemu, ale też chętnie do niego przychodziły i go zaczepiały. Tylko maks co mógł zrobić to tak poczłapać, bo żaden koń pod nim nie zgadzał się na nic więcej. Tak jakby wiedziały, że chłopak ma gołębie serce, ale koordynacyjnie i fizycznie to przysłowiowa dętka i flak.

Odpowiedz
avatar singri
0 0

@Xynthia: Wniosek osoby, która konie widziała tylko przez ogrodzenie: Znaczy z koniem to jak z dzieckiem...

Odpowiedz
avatar KittyBio
1 1

@Xynthia: Boże, miałam podobnie. Lotka (w zasadzie to Lotna)klacz arabska, mega śliczność, ten błysk, ta płynność ruchu i lekkość pod pewnym starszym panem (wojskowym z tych wojsk reprezentacyjnych- kolegą dziadka). Zawsze marzyłam skrycie by na niej pojechać, ale dziadek mówił, że to koń tylko wachmistrza i tylko pod nim tak chodzi. Kiedy jednak dziadek powiedział wachmistrzowi o moim największym marzeniu,a wachmistrz zeskoczył z konia i podał mi wodze, prawie serce mi wyskoczyło..Ta radość, że pogalopuje na Lotce przez łąkę(aż mi się łza w oku zakręciła). Tak, to było największe rozczarowanie życia do dnia dzisiejszego ;D

Odpowiedz
avatar pomarina
0 0

@Xynthia: A bywa też i w drugą stronę. Mamy takie dwa większe kuce (bracia), idealne dla młodych adeptów jazdy. I na lonży człapie to to jakby miało za chwilę skonać. Nogi podnieść bo drążek leży? Za ciężko. Żywym kłusem iść? Oj nie dam rady. I każdy myśli, że to takie człapaki są właśnie a kto by chciał później na padoku się z takim użerać. Ale gdy konie idą na padok to nagle się okazuję, że idą dynamicznie, nad przeszkodami same fruwają i wystarczy im tylko nie przeszkadzać, potrafią wyłamać się z galopu i samemu zdecydować co będą skakać. Na padoku to konie dla dobrych jeźdźców... Wiele osób już przecierało oczy ze zdumienia, że człapaki tak potrafią :)

Odpowiedz
avatar Bryanka
1 1

@pomarina: Chyba się pogubiłam trochę. Pochodzę teoretycznie z Polski centralnej i "u nas" padok, to był wybieg dla koni, a zajęcia prowadziło się na ujeżdżalni lub arenie. W innych częściach kraju mówi się inaczej?

Odpowiedz
avatar pomarina
2 2

@Bryanka: Ja z pomorza i u nas padok to miejsce jazd (na świeżym powietrzu) a konie są na pastwisku kiedy mają swój czas wolny.

Odpowiedz
avatar wazka
0 0

Albo niesmiertelne "corka umie jezdzic doskonale!! Byla na obozie jezdzieckim!! DAMN.....

Odpowiedz
Udostępnij