Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Rozmawiamy o piekielnych ludziach i sytuacjach, a więc dawno dawno temu w…

Rozmawiamy o piekielnych ludziach i sytuacjach, a więc dawno dawno temu w Libii. Pomykałem po tym pięknym kraju oszołamiającą limuzyną F125p (mój poprzednik maluchem) i przy końcu kontraktu przyszło mi się rozstać ze swoją ukochaną taczką. Klient na autko się znalazł bardzo szybko - znajomy Maltańczyk postanowił wyrobem samochodopodobnym obdarować znajomą polską pielęgniarkę. Pomijam stan autka po trzech latach pod moim kierownictwem, a wcześniej posiadaczem był polski ortopeda, który też fury nie oszczędzał. To nie jest istotne.

Istotny był fakt, że transakcję, aby była w pełni legalna, należało zawrzeć na tzw Traffic Police. Udaliśmy się tam razem wyposażeni w odpowiednie dokumenty, czyli prawa jazdy, książkę wozu (kutaib) i oczywiście paszporty i libijskie dowody osobiste. Przyjął nas staruszkowaty urzędnik w brudnawej dżellabie i obowiązkowej mycce na głowie. Początek był obiecujący. Pan odebrał od nas dokumenty, pochrząkał i wyjął bardzo długi formularz. Dane personalne i dane autka przeszły bez problemu (a mogło być różnie, bo mandaty idą na konto pojazdu, a nikt nie wie komu co przydzielono. Podobno rekordzista miał prawie 2000USD zapisane na konto). I teraz pan urzędnik zaczął wypełniać formularz. U mnie poszło szybko: dane personalne, numer wizy (dyplomatyczna, więc problemu nie było), dane samochodu. Przyszła kolej na Maltańczyka. Dane osobowe, numer paszportu, numer wizy... I tu sprawa się rypła.

Malta i Libia miały wówczas umowę o ruchu bezwizowym, więc nie było w paszporcie wizy i tym bardziej jej numeru. Formularz (nie komputerowy, tylko odręczny) takie pole niestety posiadał i zaczął się dyskurs typu: wiem, że obywatele Malty nie potrzebują wizy do Libii, ale jaki jest jej numer. Po godzinie zgadzania się, że wiza jest zbędna, ale jej numer jest niezbędny daliśmy za wygraną. Zaraz za ogrodzeniem w przyczepach kampingowych urzędowali notariusze. Jeden z nich za skromną opłatą sporządził umowę użyczenia (czy jak to się tam nazywało) i wydawało się, że sprawa jest załatwiona. Niestety, po paru miesiącach Maltańczyk przysłał mi dramatyczny list, że nigdzie nie może pojechać, bo autko ma polskie, słuzbowe, numery dyplomatyczne i na każdej blokadzie jest zatrzymywany i musi się tłumaczyć. NB przy takich numerach wyjazd na ponad 50 km od miejsca zamieszkania musiał być notyfikowany w libijskim MSZ. Już w Polsce pojechałem do ambasady Libii i dowiedziałem się, że bez mojej obecności na miejscu sprawy odkręcić się nie da. Niestety, koszt takiej wycieczki bez gwarancji załatwienia czegokolwiek byłby kilkakrotnie wyższy od ceny kanciaka.

Ciekaw jestem jak długo po Cyrenajce pomykał samochód na dyplomatycznych numerach ze śniadym Maltańczykiem za kółkiem i blond dziewoją obok.

by jotem02
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar AnitaBlake
4 4

@babubabu89: tez czuje niedosyt xD

Odpowiedz
avatar jotem02
0 0

@babubabu89: już po edycji i jest zakończenie.

Odpowiedz
avatar misiafaraona
-4 6

Nie prościej było dać łapówkę temu pierwszemu urzędnikowi?

Odpowiedz
avatar jotem02
8 10

@misiafaraona:W odróżnieniu od innych krajów arabskich próba dawania łapówki w ówczesnej Libii to samobójstwo. Zagrożenie więzieniem, a biały w libijskim więzieniu żyłby bardzo krótko. Boleśnie się o tym przekonało wielu europejskich kierowców zatrzymanych przez policję. Takiego tematu po prostu w Libii nie było.

Odpowiedz
avatar misiafaraona
3 3

@jotem02: to tego nie wiedziałam

Odpowiedz
avatar jotem02
0 0

@misiafaraona: Uprzedzono mnie zaraz po przyjeździe. Policja nie miała radarów ani alkomatów, ale często łapała za wyimaginowane wykroczenia. Czymś naturalnym by się wydawało wyjęcie pięciodinarowego banknotu. A tu zonk. Znajomy chciał dać bakszysz za przesunięcie w górę na liście pasażerów samolotu. O mały włos, a byłby proces i krótka piłka.

Odpowiedz
avatar Krzysztof
1 1

@jotem02: Miałem tak w Makedoniji, przejście graniczne Gevgelija - Evzoni- wojna bałkańska, jadę z Beograda do Salonik, daję macedońskiemu pogranicznikowi paczkę Marlboro, wrzucił do kosza, i gdyby nie układy z Babisem z Thessalonik, mogło by być very słabo.

Odpowiedz
avatar jotem02
7 7

@Austenityzacja: Tak, pieszczotliwie "autko", bo dzielnie woziło mnie i moją rodzinę przez trzy lata w różnych, czasami skrajnie niebezpiecznych warunkach. A rozkraczać się miało obyczaj w centrum miasta blisko warsztatów naprawczych. Tak, że próba shitstormu nie na miejscu.

Odpowiedz
avatar Krzysztof
1 1

Klimatyczny dla mnie temat. Przez dwa lata jeździłem w Bejrucie na austriackich taflach BMW 750iL,(lata 1992-1994), auto przy powrocie miało 5 lat i natłuczone koło 180tys. km, nie opłacało się wracać na kołach do Salzburga.Sprzedałem Cypryjczykowi z libańskim obywatelstwem. Korowody w Urzędach nie do przejścia, ostatecznie zarejestrował na Cyprze.

Odpowiedz
Udostępnij