Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Obecnie znów mówi się dużo o warunkach pracy nauczycieli. Czytam wiele w…

Obecnie znów mówi się dużo o warunkach pracy nauczycieli. Czytam wiele w mediach, ale też na tej stronie o tym, jak nauczycielom jest ciężko i że należy im się szacunek, że są niesłusznie atakowani. Nie twierdzę, że wszyscy nauczyciele są źli i należy ich wyzywać czy płacić głodowe pensje, ale chciałabym się podzielić moimi doświadczeniami z czasów szkolnych, które sprawiły, że ciężko mi tej grupie zawodowej współczuć.

Szkołę skończyłam kilka lat temu, zaliczyłam system podstawówka-gimnazjum-liceum.

1. Moja wychowawczyni w klasach 4-6 była kobietą z poważnymi problemami psychicznymi. Nie mówię o tym, że była zwyczajnie nerwowa. To była osoba, która potrafiła w środku lekcji się rozpłakać praktycznie bez powodu, wyzywać klasę od szatanów, gnoji i tym podobnych. Jako wychowawczyni kompletnie nie spełniała swojej funkcji. Godzina wychowawcza wyglądała przez 3 lata niemal co tydzień tak samo - kazała nam odrabiać zadania domowe, nie interesowała się kompletnie problemami w klasie, a gdy taki został poruszony powtarzała: "Co mnie to obchodzi, czy ja jestem waszą matką?" Gapiła się przez 45 min w okno i odzywała się tylko, gdy usłyszała, że między sobą szepczemy.

Na wszelkich wycieczkach i wyjściach urządzała nam terror, ciągle się darła, wyzywała lub szarpała. Kiedyś rodzice poruszyli ten temat na zebraniu - na nich też się wydarła, że mają niewychowane bachory i gdybyśmy byli inni, to by była dla nas miła. Dyrektor szkoły odwracał wzrok, mówił, że pani wychowawczyni miała ciężkie życie i ma swoje problemy, należy ją zrozumieć. Dodam, że byliśmy normalną klasą, nie sprawialiśmy większych problemów, ot czasem jakieś drobne bójki, konflikty klasowe itd. Były to czasy, gdy nie leciało się ze wszystkim do kuratorium, więc przemęczyliśmy się z nią. Odeszła ze szkoły dopiero, gdy kilka lat później uderzyła ucznia w twarz. Sprawa została zamieciona pod dywan, ale szkoła zmusiła w końcu ją w końcu do odejścia.

2. Nauczyciel informatyki w gimnazjum. Zwyczajny zboczeniec i szowinista. Poklepywał często damską część klasy w pupach i chętnie powtarzał, że informatyka nie jest dla dziewcząt, bo są za głupie, żeby coś zrozumieć. Jeśli któraś z dziewcząt wykazała się czymś na lekcji specjalnie zaniżał jej ocenę lub dowalał jej komentarzem typu: "I co? Myślisz, że taka mądra jesteś?". Interwencje rodziców były zbywane twierdzeniem, że sobie wymyślamy, bo go nie lubimy. Dyrekcja znów odwracała wzrok, gdy kończyłam szkołę pan nadal z powodzeniem uczył.

3. Nauczycielka historii w gimnazjum. Historia zawsze była moją pasją, ale ta baba prawie ją zabiła. Podobnie jak wychowawczyni z podstawówki była ciągle usprawiedliwiana problemami psychicznymi. Z jakiegoś powodu mnie nie lubiła. Zastanawiam się nad tym do dziś, co jej takiego zrobiłam, że traktowała mnie jak psie gówno. Gdy zadawała na lekcji pytania, zawsze ignorowała, że zgłaszam się do odpowiedzi. Na sprawdzianach zaniżała mi oceny np. dlatego, że w poleceniu należało zakreślić odpowiednią odpowiedź, a ja brałam ją w kółko lub dostawałam 0 punktów za wypracowanie, bo zrobiłam w nim dwa błędy ortograficzne. Kilka razy zdarzyło się, że nie zaliczyła mi poprawnej odpowiedzi bez żadnego uzasadnienia, a moje prośby o wytłumaczenie, czemu odpowiedź jest nie zaliczona, zbywała tekstami typu: "Jak nie wiesz, to znaczy, że się nie uczyłaś".

W drugiej klasie zaczęłam walczyć o swoje, męczyłam ją pokazując, że odpowiedzi są takie, jak w podręczniku. Z łaską poprawiała oceny. Pod koniec roku szkolnego z procentów wychodziła mi mocna piątka, dostałam cztery. Poprosiłam ją o policzenie punktów jeszcze raz. Po przeliczeniu wyszło grubo ponad granicę piątki, skomentowała irocznie: "No proszę, proszę, chyba muszę ci wystawić piątkę, serdeczne gratulacje" - okraszone trzaśnięciem dziennikiem i wywaleniem mnie z sali.

4. Polonistka z gimnazjum. Kobieta, która czuła się obrażona wyrażeniem własnej opinii. Przykładowo omawialiśmy jakąś lekturę, standardowo, co symbolizuje drzewo lub czemu bohater podjął jakąś decyzję. Odpowiedzi niezgodne z kluczem wyśmiewała, a jej ulubionym tekstem było: "Jak nie masz nic mądrego do powiedzenia, to się nie odzywaj". Regularnie też narzekała, że obecnie dzieciaki są głupie i kompletnie nie potrafią samodzielnie myśleć. Dodam, że z jej powodu przestałam czytać książki, a zaczęłam uczyć się z bryków.

5. Nauczycielka chemii w liceum. Miałam w klasie koleżankę, która była kompletną nogą z chemii. Nie wiem, na ile wynikało to z braku zdolności, a na ile z olewania przedmiotu i nieprzygotowania. Na koniec roku była na granicy zagrożenia. Pani powiedziała, że jak ktoś chce sobą podciągnąć ocenę może przygotować prezentację na dowolny omawiany w ciągu roku temat. Swoim pupilom potrafiła po prezentacji podciągnąć ocenę z 4 na 6.

Koleżanka też przygotowała prezentację i gdyby dostała za nią choć minimalną ilość punktów wyszłaby na mocne 2. Mimo wszystko dostała jedynkę. Po dyskusji z nauczycielką usłyszała: "Nie wstawiłam ci oceny za prezentację, bo musiałabym ci wtedy postawić 2, a nie zasługujesz"

6. Nauczyciel niemieckiego w liceum. Młody facet oceniający bardzo surowo. Na początku nawet wydawało mi się to fajne, bo wydawał się być zaangażowany. Do klasy ze mną chodziła dziewczyna, która urodziła się w Niemczech i spędziła tam dzieciństwo. Jak łatwo się domyślić, bardzo dobrze mówiła po niemiecku. Popełniła jeden błąd - kiedyś zwróciła nauczycielowi uwagę, że słówko, którego użył nie oznacza tego, co ma na myśli. Popełnił kalkę językową i nie wyraził sensu zdania. Od tej pory gnoił ją przy każdej okazji. Potrafił wystawić 0 za całą wypowiedź ustną, bo popełniła błąd w akcentowaniu. Złośliwie twierdził, że nie potrafi rozczytać jej pisma i np. przekreślał całe wypracowanie i wystawiał 0. Skończyło się tym, że dziewczyna przeniosła się do innej klasy, aby mieć innego nauczyciela niemieckiego.

Podsumowując - to nie jest tak, że nie mam szacunku dla nauczycieli. Ale przez lata szkolne zauważyłam, że jest w tym zawodzie wiele osób, które do nauczania kompletnie się nie nadają i robią młodzieży zwyczajnie krzywdę, zabijając pasję i kreatywność, a punktując lizusostwo i postawę "owieczki". Wiem, że to ciężki zawód, ale tym bardziej chyba powinno się selekcjonować osoby zatrudnianie do tej pracy. Należy im się godne wynagrodzenie. Ale obecnie ci dobrzy są ofiarami zbiorowej odpowiedzialności za działania tych złych, które często sami kryją w ramach zawodowej solidarności.

szkoła

by ~maale
Dodaj nowy komentarz
avatar Efka242
6 12

Szkołę skończyłam wiele lat temu (ostatni rocznik starej matury) i również miałam wrażenie, że przynajmniej połowa nauczycieli, z którymi się zetknęłam, miała jakieś niezdiagnozowane zaburzenia psychiczne. A reszta to frustraci, którzy byli za słabi w swojej dziedzinie i wylądowali ucząc w szkole. I oczywiście zboczeniec macający uczennice też się trafił, mimo swojej reputacji dalej pracował. Nie powinni z ludźmi pracować ani tym bardziej z dziećmi czy młodzieżą. Dlatego do nauczycieli szacunek mam raczej średni.

Odpowiedz
avatar whirly
1 1

@Efka242: A zboczeniec macający uczennice był gdzieś zgłoszony? Sąd? Kuratorium? Dyrektor szkoły chociaż?

Odpowiedz
avatar ananonda
11 15

Ale o jakiej selekcji my możemy mówić, jak wakatów mnóstwo, a ludzi do pracy mało? W szkole, w której pracuję, brakuje dwóch nauczycieli wychowania przedszkolnego, paru wspomagających, a i ja pracuję na 1.5 etatu, chociaż nie chcę, ale z językowcami też jest problem. Przyjmą prawie każdego ;). Swoją drogą, pracowałam w różnych miejscach (korpo, mała prywatna firma, ale też sklep i restauracja) i wg mnie wszędzie jest dużo ludzi z zaburzeniami. Problem stanowi raczej archaiczna organizacja szkoły, w której taka jednostka ma spore pole do nadużyć i stosowania przemocy psychicznej. To się jednak nieprędko zmieni.

Odpowiedz
avatar Bryanka
5 7

Ja za to zauważyłam, że nauczyciele potrafią być mocno podatni na wpływy i plotki. W gimnazjum miałam taki przypadek z anglistką, która mnie po prostu tępiła, a teoretycznie miała za co (wychowałam się w anglojęzycznym kraju, ale mówiłam z innym akcentem i inczej niż uczą w szkołach). Potem wyszło na jaw, że w pokoju nauczycielskim sekretarka rozpuszczała dziwne plotki o niektórych uczniach. Czemu? Cholera wie, może z nudów.

Odpowiedz
avatar Face15372
7 13

Nie wypowiem się na temat nauczycieli, bo faktem jest, że są różni. Natomiast chyba z 50 raz przy podobnym temacie spotykam się ze stwierdzeniem, że nauczyciele ci zabijali "kreatywność" w uczniach. Jak tak patrzę po uczniach i ogólnie młodzieży, to ta ich kreatywność na ogół kończy się na rysowaniu fallusów w zeszycie ;-).

Odpowiedz
avatar digi51
13 19

@abstrakcjonizm: bo to strona piekielni.pl? Więc opisuje się tu piekieknych, a nie dobrych ludzi? Miała opisać kilku dobrych dla równowagi, żebyś poczuła się pogłaskana po główce?

Odpowiedz
avatar Face15372
-4 8

@abstrakcjonizm: dałem Ci plusa na zachętę.

Odpowiedz
avatar Spektatorka
1 1

@abstrakcjonizm: W mojej podstawówce duża część nauczycielek była "po znajomości" - córki nauczycieli, lokalnych "bossów" itd. Bo było podejście, że wolne ferie, wakacje, codziennie tylko 4-5 godzin w szkole. Nie nadawały się do tej roboty - brak wiedzy, chęci. Lekcje polegały na przepisywaniu podręczników i tym podobnych. A jak już podajesz zarobki z najniższego szczebla, to podaj i z najwyższego - nauczyciel dyplomowany prowadzący kółko i mający wychowawstwo zarabia 3200 na rękę na świętokrzyskiej wsi (mam w tej szkole rodzinę). W tej chwili w szkole jest trudniej - więcej dokumentacji, większe wymagania wobec nauczycieli. Wtedy, parę lat temu, wystarczyło mieć plecy i kazać dzieciom przepisywać podręczniki, od czasu do czasu zrobić test (ten sam od 20 lat, dzięki czemu młodsze klasy miały piątki, co potwierdzało słuszność drogi nauczycielskiej), losowo kogoś przepytać. Nauczyciel miał władzę niemalże absolutną. Teraz z kolei ma przekichane - jeśli dziecko nie zda, to jego wina, bo nie nauczył. Rodzice z pretensjami o wszystko. Ci starzy nauczyciele trzymają status quo, gnoją młodych, którzy chcieliby coś zmienić, więc młodzi się wypalają. Ale starych nie zwolnią, bo przecież do emerytury trzeba ich dotrzymać. Kij z tym, że cierpią dzieci. Wbrew temu co piszesz, samo podniesienie pensji nie załatwi sprawy, bo wtedy nadal będzie zatrudnianie po znajomości. Trzeba by zmienić cały system rekrutacji, oceny pracy i wyników.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
6 12

Tak jak napisała ananonda. Jaką selekcję masz na myśli? Żeby jakąś przeprowadzić, to musi być co najmniej 2 chętnych na jedno stanowisko. A teraz odpowiedz sobie na pytanie, czy w obecnych warunkach w polskim szkolnictwie działa selekcja negatywna czy pozytywna? Albo inaczej. Czy mając odpowiednie kwalifikacje i wiedzę, chciałabyś pracować jako nauczycielka czy wolałabyś robić coś innego, bo nie uznajesz warunków za zadowalające?

Odpowiedz
avatar KwarcPL
1 1

@pasjonatpl: No dokładnie, współczesna szkoła oferuje takie warunki, że o żadnej selekcji (przynajmniej tej pozytywnej) nie może być mowy. Bo kto chciałby za te psie pieniądze użerać się z niewychowanymi wyrostkami, roszczeniowymi rodzicami i olewczą dyrekcją? No właśnie, wakatów będzie więcej niż chętnych. Jak się w końcu znajdzie jakiś kandydat to nie liczyłbym na to, że będzie to człowiek z powołania...

Odpowiedz
avatar normalnyCzlowiek123
4 8

Również mam dosyć niemiłe wspomnienia ze szkoły. Skończyłem ją już prawie 10 lat temu i wydaje mi się, że mogę określić okres od początku gimnazjum do matury jako najgorszy w swoim życiu. Ze względu na cechy ze spektrum autyzmu nawiązywanie relacji koleżeńskich przychodziło mi z pewną trudnością. Oczywiście bardziej w sensie np. problemów ze znalezieniem tematu do rozmowy, a nie z powodu ekscentrycznego zachowania - umiałem rozmawiać na konkretne tematy 'fachowe', ale typowy 'small talk' to była dla mnie czarna magia. W okresie dorastania w łatwy sposób doprowadziło to do wykluczenia z 'podgrup' towarzyskich, a w efekcie do uczynienia ze mnie obiektu znęcania się szanownych kolegów z klasy (jako łatwy cel, który mocno brał do siebie wszelkie złośliwości). Szkolni pedagodzy i wychowawcy robili ze mnie swojego rodzaju 'dziwne dziecko', które 'samo sobie jest winne', 'szuka zaczepek' i 'nie potrafi się dostosować do grupy'. Dopatrywali się też patologii w domu. W efekcie kontaktów z rówieśnikami i 'pomocy' ze strony szkoły 6 lat w gimnazjum i liceum kojarzy mi się z nieustannym bólem brzucha i poczuciem bycia 'kimś gorszym'. Względem samego sposobu nauczania: Choć chodziłem do rzekomo najlepszej szkoły w mieście, jej system bardzo mocno zależny był od prywatnych korepetycji. Na przykładzie przedmiotu z języka obcego (niemieckiego): Koledzy i koleżanki z prywatnymi nauczycielami oczywiście wyprzedzali mnie pod kątem umiejętności językowych i za to też byli nagradzani przez nauczycielkę. Często wymagane były kompetencje, które na zajęciach były jedynie przelotnie wspomniane i zostawione do szerszego omówienia poza szkołą. Nie mając prywatnych zajęć oraz ze względu na problemy z tzw. kompetencjami miękkimi, postrzegany byłem przez nauczycielkę jako 'gorszy' i mimo wytężonej pracy miałem zostać niedopuszczony do matury rozszerzonej z tegoż języka. Dlaczego? Przykładowo dlatego, że jako nastolatek z bardzo niskim poczuciem własnej wartości (skutecznie utrwalonym przez szkołę) i z mocno rozwiniętą fobią społeczną miałem problemy z wypowiedzią ustną przed stosunkowo restrykcyjną nauczycielką - pewna część moich wypowiedzi kończyła się oceną np. 0/30. Mimo wszystko, udało się przeforsować podejście do matury rozszerzonej. Samą maturę z języka obcego zdałem dosyć dobrze (podstawową na 100%, rozszerzoną na 80% i ustną na 100%). Ponadto - żeby było zabawniej - po maturze poszedłem na studia kierunkowe z tegoż języka (germanistyka), które ukończyłem z wyróżnieniem i przyznanym przez cały możliwy okres (tj. cały 2 i 3 rok licencjatu) najwyższym stypendium naukowym. Zainspirowany kolegami z pracy (pracowałem podczas studiów i po nich w zawodzie, który umożliwiał mi kontakt z innymi branżami), zaraz po ukończeniu licencjatu poszedłem na kierunek inżynieryjny, w którym mimo początkowych trudności również się odnajduję i który umożliwił mi podjęcie w pracy i w ramach zainteresowań tematów, do których szkoła przez 6 lat skutecznie mnie zniechęcała. No i właśnie - skąd pozytywny bieg wydarzeń, jeśli 'specjaliści od wychowania' (pedagodzy) zawczasu 'życiowo' mnie skreślili?

Odpowiedz
avatar Spektatorka
1 1

@normalnyCzlowiek123: Dla większości nauczycieli Twoja historia jest potwierdzeniem, że zrobili dobrze. Bo skoro wyrosłeś na inteligentnego, wykształconego i pracowitego człowieka, to znaczy, że oni się wywiązali ze swoich obowiązków. A ile Cię to kosztowało nerwów, ilu innych po drodze zginęło... Cóż, jak sukces to dzięki nam, jak porażka - to dlatego, że się uczeń nie starał. Znałam kilku takich nauczycieli, przez jednego z nich zrezygnowałam ze studiów matematycznych (matura rozszerzona na 100%, ale tak mi obrzydził przedmiot, że nie mogłam patrzeć na wzory). Połowa klasy na korkach, ale i tak wszystkie sukcesy przypisywał sobie.

Odpowiedz
avatar whirly
-4 8

Nauczycielka polskiego sprawiła, że przestałaś czytać książki? Serio? Co to jest ja tłumaczenie? Może po prostu nigdy nie lubiłaś czytać książek. To samo z historią. Co to za pasja, którą jest w stanie zabić kiepski nauczyciel? Taki sam argument jak słynne "zabijanie kreatywności". Albo się jest kreatywnym albo nie. Nie chce mi się wierzyć w te bajki o super kreatywnych dzieciakach, które pod wpływem kilku belfrów mających obsesję na punkcie klucza odpowiedzi nagle przestają niby być a zaczynają się zachowywać jak roboty. Co do 5 historii - popieram nauczycielkę. Skoro przez cały rok jechała na najniższych stopniach to nie rozumiem dlaczego nagle miałaby mieć 2, bo zrobiła projekt. W jaki sposób to jest sprawiedliwe wobec uczniów pracujących cały rok? Historia 1 i 2: "były to czasy, gdy nie leciało się ze wszystkim do kuratorium". Szkoda, bo powinny być. Dla mnie piekielni rodzice za brak jakiejkolwiek reakcji. O "selekcji", której się tak bardzo domagasz, a także fakcie, że polski system edukacji jest w opłakanym stanie i bezmyślnie wini się za to nauczycieli rozpisywać się nie będę, bo zrobili to już za mnie inni.

Odpowiedz
avatar Spektatorka
3 3

@whirly: Nie spotkałaś takiego nauczyciela, dlatego nie rozumiesz. Jako dziecko wygrywałam wszystkie lokalne konkursy matematyczne, zawsze 6 na świadectwie. Egzamin do liceum zdany na 120% (zrobiłam zadanie "z gwiazdką"). Matura zdana na 100%. A na studia poszłam na inny kierunek, bo miałam dość. Nauczyciel od matmy był niespełnionym nauczycielem akademickim. Zrobił z nami rozszerzony program liceum plus pierwszy rok studiów matematycznych. Połowa klasy na korkach. Druga połowa codziennie ryła wzory i rozwiązywała zadania po nocach. Już po paru miesiącach to przestała być przyjemność, a zaczęła być męka. Od początku stosował nauczanie metodą 2-3 lekcje teorii, 2-3 lekcje zadań, test, następny dział. Nie było prac domowych, były za to kolokwia. Testy można było poprawiać dowolną ilość razy, ale żeby poprawić ocenę, trzeba było mu oddać arkusz papieru kancelaryjnego z rozwiązanymi 30 zadaniami z wskazanego podręcznika. A najgorsze było to, że nie był sprawiedliwy. Kiedyś zrobiłam zadanie, dwie minuty przed dzwonkiem się zorientowałam, że powinnam dać inny znak (minus zamiast plusa). Nie było czasu przepisywać całości, więc zamazałam znak i powyżej napisałam prawidłowy. Wynik i dalsze obliczenia kilka linijek niżej był dobry, odpowiedź prawidłowa. Nie uznał mi tego. Kiedy poszłam wyjaśnić sprawę, przy całej klasie nazwał mnie oszustką, bo uznał, że poprawiłam to już po tym, jak oddał ocenione prace. Nie dotarło do niego, że odpowiedź była jedna, prawidłowa i niepoprawiana w żaden sposób, czyli nie mogłam tego poprawić teraz. Kazał mi zrobić jeb** 30 zadań i przyjść na poprawę. A prawda była taka, że on sam nie wyrabiał ze sprawdzaniem tych testów i zadań i sprawdzał tylko do pierwszego błędu (czyli jeśli uznał, że w jednej linijce jest błąd, to dawał 0 pkt i nie sprawdzał dalej). Dyrektor zachwycony, bo najwyższe wyniki w województwie, najwięcej laureatów konkursów. Rodzice zachwyceni, bo dzieci pozdawały matury i egzaminy rewelacyjnie. I dzięki temu, mimo skarg uczniów, typ był nie do ruszenia. Jak ktoś nie wytrzymywał - przenosił się do innej klasy. A teraz pomyśl o czymś, co uwielbiasz i pomyśl, że musisz to robić codziennie, jak najszybciej i jak najwięcej. Jeśli lubisz czekoladę, po jakim czasie codziennego jedzenia po 30 dkg zaczniesz jej mieć dość? Lubisz sprzątać? - pomyśl, że robisz to po 14 godzin dziennie, codziennie, razem z niedzielami i świętami. Jesteś zmęczona, sfrustrowana, a i tak tylko dokładają ci nowych obowiązków.Ile wytrzymasz, zanim przestaniesz to lubić?

Odpowiedz
avatar digi51
3 3

@whirly: co do 5 - nie, no może bez przesady, co? Skoro dała możliwość poprawy oceny, a dziewczyna była na granicy ocen, to najpóźniej w chwilii, gdy uczennica stała w klasie z gotową prezetancję, powinna jej powiedzieć, że nie ma to sensu, bo nie podciągnie jej oceny. To tak jakby dała jej poprawiać sprawdzian, a potem powiedziała, że nie wpisze jej lepszej oceny, żeby nie wyszła jej za dobra ocena semestralna. Problem w polskiej szkole będzie istniał dopóki ludzie będą mieli takie podejście jak Twoje. Sama jestem zdania, że ludzie często się nad sobą rozczulają i zbyt wiele niepowodzeń życiowych zrzucają na złych nauczycieli. Ale po pierwsze twierdzisz, że temu, że nienormalna nauczycielka terroryzowała dzieci w podstawówce winni są rodzice, bo nie zgłosili do kuratorium? Serio? Chore. Winna jest nauczycielka i dyrektor. Po drugie robisz sobie podśmiechujki z zabijania kreatywności i pasji, ale takie przypadki są. Często są winą systemu, a nie samych nauczycieli. Ale chyba szkoła i nauczyciele powinni tę kreatywność i pasję wspierać, a nie okładać kijem i tu nie ma z czego się śmiać, że "albo jest się kreatywnym albo nie". No i na koniec popierasz jawną niesprawiedliwość. Jednemu uczniowi podciągnąć ocenę o dwa oczka, a u drugiego nie przechylić szali w stronę lepszej oceny za tę samą pracę? Przyklaskując temu dokładasz swoją cegiełkę do tej patologii

Odpowiedz
avatar KwarcPL
3 3

@whirly: Tylko belfer może takie coś napisać. Jesteś nauczycielem, prawda? Jak się ma 12 lat to guzik się wie o życiu i dopiero szuka swojej niszy. Także tak, 3 lata z beznadziejnym historykiem może zabić młodzieńczą pasję. Niemniej masz rację, "zabijanie kreatywności" to bajka, którą przeciętniaki się dowartościowują. Albo kreatywny jesteś, albo nie. Nie można się tego nauczyć ani oduczyć. Co do punktu piątego to fajnie, ale po kiego grzyba w takim razie kazała jej robić prezentację. Miałem tak na biologii w licbazie. Ostatnia lekcja to było wałkowanie uczniów, którym ocena się wahała. Nauczyłem się najwięcej z całej klasy, odpowiadałem na wszystko... i wiesz co? Babka stwierdziła "Tobie jednak się nie waha, masz 4". I z selekcją zgoda. W polskiej oświacie nauczyciel ma najmniej do gadania, więc nie wiem czemu jest do niego najwięcje pretensji?

Odpowiedz
avatar whirly
-1 1

@Spektatorka: Tylko współczuć rodziców, którzy nie widzieli, że mają w domu przemęczone nauką dzieci. Owszem, typ piekielny, ale rodzice jeszcze bardziej. Miałam w wieku licealnym znajomych w podobnej sytuacji, wielu z nich po prostu zmieniało szkołę albo klasę. @digi51: owszem winna dyrekcja i nauczyciel, ale czemu wybielasz rodziców? Jakby moją córkę jakiś zbok macnął po tyłku, albo jej powiedział, ze się do niczego nie nadaje to poruszyłabym niebo i ziemię, żeby za to odpowiedział. O babie znęcającej się nad dzieciakami z podstawówki nie wspomnę. Serio trzeba chyba nie kochać własnych dzieci, żeby niczego z tym nie zrobić. @KwarcPL: z wykształcenia częściowo, uczę tylko prywatnie, więc nie, nie jestem stricte nauczycielem. Ale znam środowisko, wiem w jakich warunkach nauczyciele i pracują i trochę nie rozumiem dlaczego sobie to robią. Napisałam tak, bo sama miałam średnich anglistów w liceum (tak, w liczbie mnogiej). I mimo, że moja motywacja na zajęciach sięgała często zera to nie przeszkodziło mi to w zawzięciu się, zdaniu matury rozszerzonej z angielskiego, skończeniu filologii angielskiej i pracy w zawodzie. Najwięcej pretensji jest do nauczycieli, bo to łatwiejsze niż ruszyć łepetyną i zastanowić się, że skoro jest aż tylu kiepskich nauczycieli to może problem leży gdzieś głębiej. W swoim komentarzu nie broniłam tych nauczycieli (no może oprócz tej z 5 historii i może faktycznie trochę niesłusznie, ale jak słyszę. ze ktoś jechał na samych jedynkach i nagle liczy na to, że po zrobieniu jednego projektu ma mieć zaliczony przedmiot to mi się nóż w kieszeni otwiera). Po prostu próbuję pokazać, że jest jeszcze druga strona medalu.

Odpowiedz
avatar digi51
0 0

@whirly: z tym zbokiem w gimnazjum też nie rozumiem, że serio nikt nie zainteresował się, że maca dziewczyny i każdy dał się zbyć tłumaczeniem, że dziewczyny sobie wymyślają, ale Ty odniosłaś się do sytuacji z nauczycielką w podstawówce, bo tam padł tekst o kuratoriach. Nie wybielam rodziców, ale rozmywanie na nich winy, która leży wyłącznie po stronie szkoły. 20 lat kuratoria też pracowały inaczej i bardziej kryły tyłki patologicznym nauczycielom i faktycznie panowało nadal przekonanie, że nauczyciel jest swego rodzaju świętością, a wydzieranie się na uczniów to nic złego. Z kolei w przypadku babki od chemii, to przecież z historii wynika, że ocena się wahała, więc uczennica raczej nie jechała cały rok na jedynkach, jakieś minimum jednak umiała i chciała minimalną dwóję, a nie piątkę. Skoro nauczycielka dała możliwość poprawy to powinna dotrzymać słowa, a nie robić sobie jaja z ucznia, którego nie lubi.

Odpowiedz
avatar Spektatorka
0 0

@whirly: Niektórzy zmieniali. Większość uważała (i rodziców, i dzieci), że warto się przemęczyć, żeby dobrze zdać maturę i dostać się na dobre studia. I prawie wszystkim się to udało. Taka była cena uczenia się w najlepszym LO w okolicy.

Odpowiedz
avatar Shi
3 3

Od dawna brakuje nauczycieli i by jeszcze mieli jakichś wyrzucać? I potem co? Zmiana prawa do bezpłatnej edukacji? Gdyby warunki były bardziej ludzkie to i konkurencja by była, więc można by zatrudniać tylko najlepszych, a nie tylko takich, jacy się znajdą

Odpowiedz
avatar Oj_tam
-2 4

Historia o piekielnym nauczycielu ok, ale ocenianie grupy zawodowej przez pryzmat 6 nauczycieli w trzech szkołach? Słabe... Pewnie większość z osób pracujących wskaże takie osoby w swoim miejscu pracy. Może nawet ilosciowo potrzebije piekielnych autorki. Ameryki nie odkryję: to ludzie są piekielni, zwód nie ma tu nic do rzeczy, chociaż czasem ułatwia realizowanie swoich piekielności. Też miałam kilku takich nauczycieli, ale jak się uczysz dla siebie i chcesz to zawsze jest sposób.

Odpowiedz
Udostępnij