Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Dodzwonić się do okolicznej przychodni w normalnym czasie to był prawie cud…

Dodzwonić się do okolicznej przychodni w normalnym czasie to był prawie cud (spora placówka i tylko jeden numer telefonu), a teraz podobno w ogóle jest to niemożliwe. Drzwi są za to zamknięte na głucho z wywieszoną kartką "proszę dzwonić pod numer..." Z tego powodu od pewnego czasu daję się ubłagać i naginam swoje zasady, pomagając sąsiadom.

1) Niewchłanialne szwy na prawej łopatce, przenoszone ponad 3 tygodnie, zaczął się stan zapalny, bo o ile samo przenoszenie szwów co najwyżej skutkuje brzydką blizną, o tyle tutaj ewidentnie tkanka się naderwała, sąsiadowi skończyło się L4, musiał wrócić do pracy i tam "jakoś czymś zahaczył", mimo ostrożności. Facet nie chciał iść z tym na SOR, bo oni nie są od takich rzeczy (prawda), szyli go właśnie w lokalnej przychodni i gdziekolwiek się zwrócił, mówili, że powinni mu szwy zdjąć tam, gdzie zakładali (też prawda). I tak sobie chodził ze szwami prawie 2 miesiące od momentu założenia, bo w tak zwanym międzyczasie wybuchła pandemia i poradnia chirurgiczna w lecznicy zamknęła się na głucho, a dodzwonić się nie dał rady mimo kilkuset prób. Na miejscu usłyszał, że nie ma chirurga i ma sobie iść, świąteczna pomoc powiedziała mu to samo.

Zdjęłam, opatrzyłam, zaaplikowałam lek przeciwzapalny z własnych zapasów i - zaciskając w sumieniu zęby ze złości - w razie jakichkolwiek komplikacji kazałam jechać na ten SOR, bo lepiej jemu tam czekać pół doby na obejrzenie przez kogoś mającego na podorędziu coś więcej niż oczy, pincetę i apteczkę niż zapaskudzić zaognioną ranę i dostać posocznicy, skoro się ma brudną pracę, a nocna opieka lekarska odmówiła wystawienia zwolnienia, bo przecież już go leczy chirurg specjalista... Doradziłam napisanie skargi i kazałam na siebie uważać.

2) Sąsiadka ma cykliczne iniekcje. Raz się dodzwoniła i umówiła, że przyjdzie, więc jej otworzono, raz się nie dodzwoniła i kołatała do drzwi ponad 20 minut, aż ktoś jej otworzył i z wielkim fochem zastrzyk zrobił, za drugim niedodzwonionym razem odmówiono jej wpuszczenia i przyszła do mnie. Zastrzyk zrobiłam z duszą na ramieniu, bo domięśniowe podanie leku to już poważniejszy paragraf niż wyciągnięcie nitki ze skóry w razie jakichkolwiek komplikacji. Poradziłam następnym razem walić do drzwi tak długo, aż ktoś otworzy i grozić wezwaniem policji za odmowę pomocy.

3) Zmiana opatrunku na odleżynie - pielęgniarka miała przyjść, ale się spóźnia czwarty dzień. Sklęłam w duchu pigułę, na czymś świat stoi, bo to po prostu skazanie człowieka na cierpienie. Na szczęście materiały opatrunkowe były na miejscu, przeszkoliłam rodzinę, jak się dało (co też powinna zrobić pielęgniarka, ale okazało się, że nawet pacjentowi nie pokazała, co może samodzielnie ze sobą zrobić!) i poważnie zaczęłam się zastanawiać nad jakimiś regułami podziemnego medclubu, bo sytuacja przestała mi się podobać w najmniejszym stopniu. Choć za opatrunki jeszcze nikogo nie posadzili, to wolałabym nie tłumaczyć sądowi, że muszą mi udowodnić winę, a nie ja swoją niewinność.

4) Perełka z dzisiejszego ranka. Odsypiam nockę, kiedy do drzwi dzwoni sąsiadka znana mi ledwo-ledwo z widzenia. Wnuczka opiekuje się pradziadkiem (człowiek rakowy, łóżkowy, po dziewięćdziesiątce...), dziadek zacewnikowany, miał mieć zmieniony cewnik prawie dwa tygodnie temu, ale nie przyjechała po niego umówiona transportówka, dwa razy dodzwoniła się do poradni, kazali jej czekać, potem już nie dała rady się skontaktować. Żadna prywatna praktyka pielęgniarska, żadna inna przychodnia nie zgodziła się wysłać nikogo na przecewnikowanie, pogotowie nie zgodziło się wysłać karetki, bo to nie bezpośrednie zagrożenie życia. Ja też nie zmieniłam tego cewnika.

Zakładanie cewnika u kobiety to pikuś, ale u faceta to zupełnie inna sprawa, zwłaszcza u pacjenta onkologicznego. Nie może tego zrobić pierwszy lepszy sanitariusz, tylko pielęgniarz urologiczny po specjalistycznym przeszkoleniu, a sytuacje, w których woła się do pomocy urologa nie są wcale takie wyjątkowe. Ze współczuciem rozłożyłam ręce, bo po latach od ostatniego cewnikowania uznałam, że ryzyko zrobienia jakiegoś mimowolnego błędu jest za duże. Może gdybym robiła to często, może gdybym ostatni raz robiła to kilka miesięcy temu, ale nie raz jeden w ogóle w życiu na praktykach. Dałam bardzo wredny, bardzo brzydki patent na to, co powiedzieć, żeby dyspozytor musiał wysłać karetkę... i życzyłam powodzenia.

To nie były rzeczy ratujące życie, ale na pewno ich zrobienie od razu poprawiło tego życia jakość u tych ludzi. Przyszli do mnie nie dlatego, że nie chciało im się działać normalnymi sposobami, ale dlatego, że już nie wiedzieli, co mają zrobić, bo lokalne struktury ich zlały z góry na dół, a rozsądek podpowiadał, że to jeszcze nie czas na służby nagłego reagowania. I było im bardzo głupio, szczególnie kiedy mówiłam, że np. za taki zastrzyk, w razie powikłań, będę mieć poważne nieprzyjemności.

Dlaczego, do ciężkiej cholery, żeby uzyskać DROBNĄ pomoc medyczną w tym świecie człowiek musi zacząć grać bardzo nieczysto, sięgać po nieetyczne sposoby i oszukiwać, bo inaczej zostanie zostawiony samemu sobie na wieczne czekanie z pustą obietnicą, że ktoś się nim zajmie, a ten ktoś nawet nie zadzwoni, że nie dotrze i trzeba szukać pomocy gdzie indziej?

by Ursueal
Dodaj nowy komentarz
avatar Balbina
9 11

Dziękuję Ci.Trzymam kciuki żeby wszyscy Twoi"pacjenci"wyzdrowieli. Smutno mi sie zrobiło jak czytałam Twoje przeżycia. Dziś byłam w mojej przychodni,otwarta ale zablokowana krzesełkiem żeby nie można było wejść. Lekarz dla dorosłych i pediatra na stanowisku. Bez problemu załatwiłam receptę.

Odpowiedz
avatar Ursueal
4 6

@Balbina: lokalne fejsbuki mówią, że jak już ktoś się tam dodzwoni (ludzie próbują czasami cały dzień), to recepta, skierowanie albo L4 elektronicznie nie jest problemem, z dyżurnym lekarzem POZ można porozmawiać, za to wszelka drobna zabiegówka i wizyty domowe lekarsko-pielęgniarskie leżą. Część personelu pewnie na opiekuńczym, część może też być na kwarantannie albo zachorować na coś, ale umawianie transportu albo wizyty domowej i jej nieodwołanie to dla mnie coś niezrozumiałego. W wielu systemach do zarządzania przychodnią jest opcja "powiadom o odwołaniu usługi/wizyty/czegokolwiek" i program wysyła powiadomienia do wszystkich osób na raz, nie trzeba do każdego specjalnie dzwonić. Wtedy człowiek przynajmniej wie, że musi zacząć organizować coś innego, a nie czekać.

Odpowiedz
avatar iks
0 4

Co to za wredny sposób?

Odpowiedz
avatar Ursueal
10 14

@iks: jest bardzo nieładny, za to bardzo skuteczny, dlatego nie będę się nim chwalić publicznie w internetach, bo załogi karetek już i tak są zajeżdżone ponad moce przerobowe.

Odpowiedz
avatar mariuz
0 0

@iks: Jak zacewnikowany to moze trzeba powiedzieć, że zatrzymanie moczu. Ale to zgadywanko

Odpowiedz
avatar konto usunięte
15 27

A co w tym nowego? Jak komentach pod tutejszymi historiami próbuję uzmysłowić tę drugą stronę koronosraczki, to zaraz lecą minusy. A tak to właśnie wygląda.... Połowa pacjentów onkologicznych nie ma żadnego leczenia. Ponad 2 mln pacjentów nie ma prowadzonej rehabilitacji. Podjęte przeciwdziałania są bardziej niebezpieczne niż sam covid. Najgorsze jest to, że to nie jest tak, że pielęgniarce się nie chciało przyjechać, czy lekarzowi przyjąć. Poszedł odgórny przykaz spraw 'błahych' odłożyć na wieczne nigdy i tyle.

Odpowiedz
avatar AnitaBlake
1 9

@Lobo86: nie wiem kto Cie zminusowala ale ja sie z Toba zgadzam.

Odpowiedz
avatar Habiel
2 4

@Lobo86: Właśnie wróciłam ze spaceru, gdzie spotkałam jednego z psiarzy. Starszy facet (na pewno koło 70), który miał mieć rehabilitację od kwietnia. Widząc jak kuleje i jest pochylony, zapytałam czy chociaż jedna miał, albo czy chociaż dostał jakieś ćwiczenia. Miał jedną rehabilitację po operacji. Jedynie co może robić to chodzić z psem. Do reszty potrzebuje pomocy rehabilitanta, aby ten go mógł w odpowiedni sposób naciągnąć. Kolejny zabieg przez brak rehabilitacji będzie miał w maju lub w czerwcu. To mu zaoferowano zamiast odpowiedniej opieki.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 6

jesteś lekarzem czy pielegniarka?

Odpowiedz
avatar Schattenspiel
5 7

@nursetka: Zdjęcie szwów na łopatce to pikuś, zdejmowałam człowiekowi z głowy, najważniejszy jest łatwy dostęp (z dziąsła nie zdejmę). Zastrzyk domięśniowy można zrobić i samemu sobie, aczkolwiek nie polecam, w każdym razie trudne to nie jest. Zmiana opatrunku na odleżynie - podobnie, to nie jest jazda figurowa na lodzie, można się nauczyć. Tyle, że trzeba umieć. Wyrazy podziwu dla autorki, że jej się chce pomagać ludziom.

Odpowiedz
avatar Ursueal
5 9

@nursetka: lekarzem, ale nie praktykuję w zawodzie.

Odpowiedz
avatar syphar
2 4

@Ursueal: aż mi się skojarzyło z moim kuzynem. Lekarz, a jakże, od roku z prawem wykonywania zawodu w... Danii. Tam kształcony od początku, teraz jakieś tam dokształcanie robił. Tu przyjechał za kobietą, bo rodzice Polacy, był na wakacje zeszłe i tak się zeszli :) Tak czy siak - zajechał po uczelni do niej bo korona a chcieli być razem. Kwarantannę odbębnił. Praca - mimo pandemii - zapomnij. W Polsce bez znaczenia, że jest lekarzem, że ma prawo do wykonywania zawodu tamże, mógłby po prostu pomóc - nie i koniec, bo tu nie ma prawa wykonywania zawodu, dokładnej przyczyny nie znam. Ot, też piekielnictwo by było, jakby musiał komuś pomóc i by go zamknąć za to chcieli.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 kwietnia 2020 o 23:00

avatar Bryanka
0 2

Niestety niedawno zmuszona byłam zwrócić się o pomoc do mojej przychodni. Z powodu stresu stara dolegliwość dała o sobie znać i dosyć konkretnie utrudnia mi życie. Telefoniczna konsultacja i recepta pewnie rozwiązałyby sprawę. Nie dodzwoniłam się. Mężowi też odłożyli badania okresowe (które musi przechodzić) do "świętego nigdy".

Odpowiedz
avatar KatzenKratzen
3 7

To jest straszne, co piszesz! Potworne, okropne! Naprawdę to tak wygląda??

Odpowiedz
avatar marcelka
6 6

i to jest bardzo piekielna historia, chyba najbardziej, jaką kiedykolwiek tu czytałam. i smutna. i złość człowieka bierze, że tak to wygląda... ale cieszę się, że ci ludzie trafili na Ciebie. i jednocześnie przykro mi, że aż musieli trafić na Ciebie, że nie dało się "normalnie".

Odpowiedz
avatar wrukw
4 6

Teraz uwidacznia się to 1000 razy bardziej, ale ogólnie opieka zdrowotna w naszym, pięknym skądinąd, kraju, woła o pomstę do nieba. Moja matka nawet nie jest pielęgniarką, a jedynie córką dyplomowanej pielęgniarki, i prawie ukończyła liceum, czy tam technikum o tym profilu (w końcu lat 70', a nie mam teraz jak zapytać co to dokładnie była za szkoła), i opowieści bardzo podobnych do twoich nasłuchałem się od niej na pęczki. Tyle, że wydarzały się w pewnych odstępach czasu, a nie w takim zmasowaniu, ale w zasadzie zawsze kiedy otoczenie dowiadywało się o jej wykształceniu "około-medycznym", pojawiali się ludzie z większymi, lub mniejszymi problemami. I owszem, sporo było wśród nich cwaniaków, którzy chcieli zaoszczędzić sobie czasu, lub pieniędzy, ale równie dużo takich, którzy już poprostu nie wiedzieli co mogliby zrobić i skąd uzyskać pomoc, bo wszelkie struktury, które powinny się nimi zająć ich olały, a, tak jak piszesz, nie byli tak bezczelni, żeby wszczynać niepotrzebny alarm...

Odpowiedz
avatar Armagedon
6 10

@wrukw: Jak w końcu lat '70, to zapewne było Liceum Pielęgniarskie, pięcioletnie. I śmiem twierdzić, że po tej szkole dziewczyny były bardziej przygotowane do zawodu, niż dzisiejsze licencjatki, albo magisterki. Były "średnim personelem medycznym" i nie próbowały być mądrzejsze od lekarzy. Znały zakres swoich obowiązków, a podcieranie tyłka choremu pacjentowi nie uwierało ich poczucia godności. Dziś uwiera. Robią to salowe (jak mają czas), albo rodzina - jak przyjdzie. Chorego nie nakarmią, bo "nie mają kiedy", nie przypilnują, żeby wziął leki. Robią tylko to, co bezwzględnie muszą, a pacjent to zło konieczne. Za to zarabiać by chciały po 10 koła. To jest również opinia moich dwóch wujków-konowałów, którzy studia medyczne kończyli jeszcze w PRL. PS Podoba mi się twój nick. Bardzo pomysłowy. (Bez ironii)

Odpowiedz
avatar anulla89
3 7

@wrukw: Niezły przypadek, ale moja babcia też była dyplomowaną pielęgniarką, a mama także chodziła do Liceum Pielęgniarskiego, którego też nie ukończyła (uwalili ją w ostatnim semestrze, ze względów /jakby to idiotycznie nie zabrzmiało/ politycznych). I słyszałam oraz widziałam dokładnie to samo co opisujesz. A Armagedon ma rację, teraz niektóre pielęgniarki zachowują się jak udzielne księżne. Jak leżałam na oddziale położniczym spotkałam taką jedną położną, młoda dziewczyna, zadzierająca nos tak wysoko, że niemal o sufit zahaczała. Raz pobierała mi krew, i w trakcie rozmowy jedno zdanie zakończyłam mnw. "no ale ja nie jestem pielęgniarką, więc pani pewnie wie lepiej", na co ona odparła : "Ja też nie jestem pielęgniarką, ja jestem POŁOŻNĄ", tonem jakby mi oznajmiała, że jest królową anglii, a ja nazwałam ją babcią klozetową... Nierozumiem...

Odpowiedz
avatar Ina89
3 3

@Armagedon: to jako magister pielęgniarstwa napiszę Ci, że to, co się umie po szkole, zależy przede wszystkim od osoby i nauczycieli, których się miało( a przedmiotów pielęgniarskich uczyły jeszcze do niedawna tylko te panie, które są po liceach medycznych lub szkołach policealnych. Potem robiły pomostówki.) Nie uważam,że po studiach byłam źle przygotowana do zawodu, ani, że jestem mądrzejsza od lekarza. Po prostu mamy inne kompetencje, ale mamy być równoprawnymi członkami zespołu terapeutycznego, czego niektórzy starsi lekarze nie są w stanie niestety przełknąć. Jak to napisałaś "podcieranie tyłka" nie "uwiera mojemu poczuciu godności", tym bardziej nakarmienie. (Salowa, jeśli nie ma kursu, też tego robić nie może.) Po prostu na oddziałach jest tyle papierów, że jeśli są opiekunowie medyczni, to się z tego korzysta, jeśli nie, często wszystko jest opóźnione w czasie, a niektóre rzeczy są po prostu pomijane. To nie nasza wina, że dla "góry" nie liczy się pacjent, tylko papier. Kiedy pracowałam na chirurgii, często wypełnianie papierów było jedynym momentem, kiedy przez cały dyżur usiadłam, oczywiście nie na długo, bo zawsze w międzyczasie dzwoniły dzwonki lub ktoś przychodził do nas z jakąś sprawą. Nie przypominam sobie ani jednego dyżuru, gdzie miałam chociaż 15 minut przerwy, aby w spokoju zjeść cokolwiek. Łatwo jest osądzać komuś, kto w tym nie siedzi na co dzień i nie wie o realiach pracy pielęgniarki. Wiadomo, jak w każdym zawodzie, są ludzie z pasją, są wypaleni, a także Ci, którzy pomylili zawody. Jednak tak na prawdę, trzeba się pogodzić z tym, że polska pielęgniarka ma średnio ponad 50 lat, i zaraz jej w systemie nie będzie, a młode, jeśli już, te na prawdę ciężkie, studia skończą, to nawet jeśli nie wyjadą lub nie porzucą zawodu, to nie będzie ich tyle, żeby zapełnić etaty.

Odpowiedz
avatar Michail
0 2

I to jest prawdziwa piekielność.

Odpowiedz
avatar Pierzasta
4 6

Pandemia zbierze ogromne żniwo wśród ludzi NIE zarażonych, tylko z innymi problemami zdrowotnymi. Bo teraz TYLKO koronawirus się kurde liczy. Mój tata zajmuje się moją skrajnie niepełnosprawną mamą, nie chce jej oddać do żadnego zakładu opiekuńczego, mniejsza o powody. Mama jest osobą leżącą- ale nie bezwładnie, tylko z nogami "sztywnymi na żabę", bardzo bolesnymi (bezwładne ciało wbrew pozorom łatwiej oporządzić), z zaawansowanym alzheimerem (więc nie rozumie że pewne rzeczy koło niej trzeba zrobić i jak ją zaboli, to zaciekle się broni rękami), cukrzycą, miażdżycą i sporą otyłością. Ostatnio tata wylądował w szpitalu- 2 lata temu była taka sytuacja i mama została zabrana tez na oddział wewnętrzny, żeby mieć prawidłową opiekę. Teraz nie można bo "tylko naprawdę pilne przypadki i koronawirus". Nikogo nie obchodziło, że mieszkam w innym mieście, mam małe dzieci, firmę itd. Że do opieki nad moją mamą trzeba siły i wprawy, a ja ze swoim mikrym wzrostem, chorym kręgosłupem i słabymi rękami, nigdy nie zmieniałam pampersa ponad 100 kilowej, sztywnej i jednocześnie broniącej się osobie. Zero pielęgniarek, zero opiekunek z mopsu, nikt nie będzie przychodzić choćby raz dziennie, żeby mi w ogóle pokazać JAK się opiekować mamą, jak zmieniac pampersa/ myć itd bezpiecznie dla niej i dla mnie- nikt nie przyjdzie do pomocy "bo pandemia". Kiedy pogotowie zabierało mojego tatę, a zanim zabrało dzwoniono po mnie (gdzie musiałam migiem prosić o pomoc znajomego w dojeździe do innego miasta, bo auta nie posiadam) i czekano pod drzwiami "bo pies i nie wejdą ojca ratować", to usłyszałam na odchodne, że "mnie mama dupę podcierała jak byłam niemowlakiem to teraz ja też mogę". Przewiezienie mamy do nas nie wchodziło w grę, bo do takich przypadków transportu medycznego nie zatrudniają. Zostałam zostawiona sama sobie z tym problemem- dobrze, że partner i tak od początku tego szaleństwa ma home offica, to oprócz swoich obowiązków służbowych jakoś ogarnął też dom, dzieci, psy i moją firmę. JAKOŚ sobie poradziłam przez te ponad 2 tygodnie zanim tata wyszedł ze szpitala, wyrobiłam sobie technikę przewijania mamy wchodząc na jej łóżko rehabilitacyjne, choć według mnie, to że nie zrobiłam jej przy tym krzywdy, ani nie uszkodziłam siebie (choć kilka razy było blisko, żebym złamała sobie rękę i wybiła bark) to zakrawa na CUD.

Odpowiedz
avatar Xynthia
2 2

@Pierzasta: Gdzie mieszkasz? Jestem opiekunką osób starszych, mogłabym ci pokazać, jak bez problemów zrobić toaletę takiej osobie, jak twoja mama.

Odpowiedz
avatar Pierzasta
0 0

@Xynthia: Na Śląsku. Na szczęście tata już wrócił ze szpitala, to się mamą zajmuje. U mnie problem jest w braku siły i wzroście- przy 152 cm to po prostu nie sięgam przez całe łóżko, żeby mamę "przycisnąć" na bok na łózku rehabilitacyjnym z barierkami, z resztą do tego trzeba mieć siłę, żeby jedną rea ją trzymać (bo sama nie chce się trzymać barierki i lezeć na boku) a drugą myć czy podkładać pampersa :-(

Odpowiedz
avatar Xynthia
0 0

@Pierzasta: No bo to nie siłą, tylko sposobem - łóżko rehabilitacyjne obniżasz tak, żeby było ci wygodnie sięgnąć; barierkę od swojej strony możesz opuścić, nie musisz się wtedy nad nią przechylać; odpowiednie ułożenie - powiedzmy, że układasz mamę na lewym boku, wtedy lewą nogę ma mieć wyprostowaną, prawą ugiętą, wtedy nie musi się trzymać barierki, aby utrzymać pozycje leżącą na boku (ciężar ciała opiera wtedy na tej ugiętej nodze). Jest też patent, jak obrócić taką osobę na bok przy minimalnym wysiłku, ale nie umiem tego opisać, musiałabym pokazać. Jakby co - Bielsko-Biała, na terenie całego miasta i okolic służę pomocą :)

Odpowiedz
avatar Pierzasta
0 0

@Xynthia: Niestety nogi jej nie wyprostuję i w tym cały myk, ona ma je sztywno "na żabę"i już jej się chyba mięśnie i ścięgna skróciły, bo każda próba choć minimalnego wyprostowania jej którejś z nóg kończy się krzykiem z bólu, szarpaniem się i próbą obrony :-( . Ale następnym razem jak będę u rodziców to wypróbuję ten patent z łóżkiem :-) Szkoda, że dzieli nas za duża odległość, bo ja ten "ścisły" Śląsk, rodzice ze Świętochłowic są.

Odpowiedz
avatar nuthred
-2 2

Jestem rejestratorką medyczną. Pozwól, że wytłumaczę. Personelu - brak. Kto może, ciągnie wolne na dziecko, zaległe urlopy, L4 i co tylko się da. Nieraz zostaję sama z telefonem, pacjentami którzy przyszli na wizytę, lekarzami, którym trzeba przygotować kartoteki. Mam limit osób, które mogą siedzieć w poczekalni. Część osób musi zapłacić, część potrzebuje podbicia recepty, umówienia nowego terminu. Trafisz po drodze na trzech staruszków, którzy muszą, ale to koniecznie MUSZĄ zapytać, czy za pięć miesięcy lekarz x będzie przyjmował, kiedy skończy się wirus, dlaczego mam maseczkę i w ogóle w tej telewizji to straszą i straszą. Jak już pomiędzy tymi pacjentami uda mi się znaleźć chwilę na odebranie telefonu to w 3/4 przypadków to ktoś z pretensjami o bóg wie co albo hasłem "dzwoniłam na poradnię obok ale nikt nie odbiera to pani mi pomoże". Z powodu braku personelu czasem nieliczne rejestratorki są rzucane w inne miejsca całego kompleksu szpitalnego. Pracujesz na urologii? Super, przyjmuj pacjentów na ortopedii. To nic, że nie wiesz na ten temat zupełnie nic. Jestem tylko człowiekiem, muszę też coś zjeść, napić się, odpocząć chociaż pięć minut. W międzyczasie umieram ze stresu, bo ktoś mi kaszle, ktoś ma gorączkę, w budynku obok zamknęli personel bo jest podejrzenie. No i widzisz, w takiej wirusowej rzeczywistości naprawdę nie ma czasu na drobne pomoce medyczne, bo wyciągnięcie szwów maruderowi, który musi zapytać o wszystko dookoła zabiera miejsce komuś, dla kogo liczy się każda sekunda, żeby przeżyć.

Odpowiedz
avatar Arcialeth
0 0

Cewnik może usunąc i zmienić pielęgniarka środowiskowa, ratownik medyczny, ogólnie każdy, przyjął się pogląd po prostu w Polsce, że kobiety, kobiety,a męzczyzn, mężczyźni. Może inaczej wcześniej było, ale odkąd studia skończyłam też wiele rzeczy uległo zmianie. W każdym razie nie usunięcie cewnik grozi śmiercią w boleściach poniewaz jak zgnije balonik w układzie moczowym to tylko mogiła, leci zakażenie, pęknięcie pęcherza i wylewanie się treści do otrzewnej. Tak. To jest zagrożenie życia.

Odpowiedz
avatar Ina89
0 0

@Arcialeth: mnie całe studia powtarzali, że mężczyzn, że względu na anatomię cewnikuje lekarz, bez względu na jego płeć. Na pracowni to robiliśmy, więc wiem z czy to się je, ale na żywym pacjencie tego nie ćwiczyłam. W sumie w pracy, na chirurgii też nie cewnikowałyśmy mężczyzn.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 1 maja 2020 o 0:07

avatar Ina89
0 0

Aż poszperałam w przepisach, bo na bloku mnie to nie dotyczyło. Teraz pielęgniarka rzeczywiście może cewnikować także mężczyznę.

Odpowiedz
Udostępnij