Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Mieszkając jeszcze w Polsce czy w Irlandii, często słyszałam od ludzi mieszkających…

Mieszkając jeszcze w Polsce czy w Irlandii, często słyszałam od ludzi mieszkających w Niemczech różne historie o piekielnych sąsiadach, głównie w wieku emerytalnym, którym wszystko przeszkadza i którzy uprzykrzają życie, np. przychodząc z pretensjami lub nawet wzywając policję, kiedy ktoś włączy odkurzacz, ubija kotlety, zadzwoni mu budzik lub po godzinie 22 spuści wodę.

Traktowałam te opowieści raczej z przymrużeniem oka, dopóki sama tam nie zamieszkałam i nie przekonałam się, że ludzie potrafią zachowywać się, powiedzmy, dziwnie. Nie wiem, czym pewne zachowania są spowodowane, może są to różnice kulturowe, może stetryczenie, może lata "chowu wsobnego" w Bawarii zrobiły swoje i coś się poprzestawiało w puli genetycznej, a może jeszcze coś innego. Z tego, co z reguły czytam/słyszę, bardzo popularnym egzemplarzem jest nadwrażliwy emeryt, który jest zawsze w domu i któremu wszystko przeszkadza, nawet, że za głośno oddychasz.

U mnie w budynku takich zawziętych strażników ciszy, którym przeszkadzają codzienne czynności, na szczęście nie ma, ale jest za to kilka innych okazów. Opisane sytuacje wydarzyły się na przestrzeni 9 lat, kolejność od najdrobniejszej do najbardziej piekielnej. O ile pierwsze trzy są nieszkodliwe i bardziej do pośmiania się, to z ostatnim osobnikiem jest faktycznie duży problem.

1. Babcia z dołu.

W mieszkaniu pod moim mieszka babcia, ponad 90 lat, bardzo sympatyczna, trochę przygłucha. Mówiąc "trochę" mam na myśli, że trzeba do niej mówić bardzo głośno i powoli, a jak włączy telewizor, drży cały blok. Lat temu bodajże 8, kiedy z pierwszym mężem podjęliśmy decyzję o rozstaniu, odbyliśmy tę rozmowę w niedzielne popołudnie. Bardzo cicho i spokojnie, bez krzyków czy awantur. W dodatku po angielsku.

Następnego dnia, kiedy wychodziłam do pracy, babcia z dołu zaczepiła mnie na schodach. Po zwyczajowej wymianie uprzejmości powiedziała mi, że mam się niczym nie przejmować, to że będę teraz mieszkać sama, to nic złego, ona też mieszka sama, i inne babcie w bloku też. Na pewno dam sobie radę. Jak chłop się chce wyprowadzić, to niech się wyprowadza i kij mu w oko. Byłam dość zaskoczona, poza tym nie radziłam sobie przesadnie z językiem (przy wysileniu zwojów mózgowych rozumiałam, co się do mnie mówi, ale ciężko mi było samej coś sensownego powiedzieć), więc powiedziałam tylko, że miło z jej strony, dziękuję za ciepłe słowa i się pożegnałam. Po chwili dopiero dotarło do mnie, że z byłym przecież rozmawialiśmy naprawdę cicho, on po tej rozmowie nigdzie nie wychodził, a zanim odbył rozmowę ze mną, raczej nie zwierzał się babci z dołu, z którą nigdy słowa nie zamienił, że będzie chciał ode mnie odejść. No więc jakim cudem babcia, która normalnie nie słyszy, co się do niej mówi, wiedziała, co się dzieje w moim domu? W bloku jest niezła izolacja, a dziur w podłodze nie mam.

2. Babcia z góry, rok 2013 lub 2014.

Któregoś wieczoru usłyszałam dochodzące skądś piszczenie czujnika dymu. Jakby z dołu. Zeszłam na dół, próbując zlokalizować źródło i weszłam do piwnicy. Pisk dochodził z tzw. pomieszczenia elektrycznego, znajdującego się za ciężkimi ognioodpornymi drzwiami. Pomieszczenie było zamknięte, klucz miał tylko dozorca, który był na urlopie. W administracji osiedla tez nikt nie odbierał telefonu, nawet alarmowego (było po 22). Dym się nie wydobywa, drzwi zimne, ale mimo to warto sprawdzić, co się tam stało, poza tym pisk był już bardzo głośny i było go wyraźnie słychać u mnie w mieszkaniu. Zadzwoniłam w takim razie na straż pożarną. Dyspozytor podziękował za zgłoszenie i powiedział, że wysyła natychmiast ekipę z ciężkim sprzętem (trzeba się do tego pomieszczenia jakoś dostać). Za chwilę przyjechały 3 wozy na sygnale, wybiegł z nich tłum strażaków, dostali się do pomieszczenia i zresetowali czujnik dymu. Winne okazały się tylko wyczerpane baterie. Co ciekawe, przez ten cały czas, nikt z sąsiadów nie zainteresował się, co się dzieje i dlaczego przed klatką stoi kilka wozów straży pożarnej na sygnale.

Spisujemy jeszcze tylko szybko protokół i panowie się żegnają, kiedy na sygnale przyjeżdża policja. Jak się okazuje, wezwana przez babcię z góry z powodu zakłócania ciszy nocnej (babcia poskarżyła się policji, że sąsiedzi hałasują, nie dodała jednak, że chodzi o straż pożarną). Policjanci i strażacy, widząc się nawzajem, byli lekko zdezorientowani, ale zaraz w koszuli nocnej i wałkach na głowie zeszła babcia z góry, pomstując na czym świat stoi o "hałasowanie po nocy strażą pożarną" i żądając od policji zrobienia z tym porządku. Główny strażak puknął się w czoło, pytając babcię, czy jak następnym razem zapali jej się pod dupą, to mają nie gasić. Babcia na to, że ona mieszka na czwartym piętrze, do niej żaden ogień nie dotrze i ona sobie żadnej straży pożarnej na przyszłość nie życzy. Dostała pouczenie.

3. Sąsiad pedant z naprzeciwka.

Bardzo sympatyczny, samotny pan, w wieku trudnym do określenia, coś pomiędzy 30 a 60. Dość pedantyczny, swoje mieszkanie odkurza codziennie punktualnie o 5 rano, a jego sposób wieszania prania przypomina szachownicę (w sensie tak równiutko jak od linijki).

Niedługo po przeprowadzce do Monachium musieliśmy wyjechać na 4 dni do Polski. Mieliśmy wtedy chomika i ponieważ lecieliśmy samolotem i nie mogliśmy go ze sobą zabrać, musieliśmy poprosić kogoś z sąsiadów, żeby pod naszą nieobecność dał mu jeść i zmienił wodę w poidełku. Mieliśmy parę zaufanych sąsiadów (Polka i jej partner), ale niestety wyjeżdżali w tym samym czasie, więc musieliśmy poprosić kogoś innego. Padło na pana z przeciwka. Pan bez problemu się zgodził, przyszedł zobaczyć chomika, pogłaskał go (chomik był trochę nietypowy, bo do wszystkich szedł i uwielbiał, jak go ktoś głaskał lub nosił na rękach), opowiedział nam, że jako dziecko sam chciał mieć chomika, więc oczywiście, zajmie się najlepiej, jak będzie umiał.

Po powrocie zauważyliśmy, że pan z naprzeciwka nie tylko karmił i poił chomika, ale również wysprzątał mu klatkę, kupił dodatkowe trociny, a oprócz tego wysprzątał nam mieszkanie: wyniósł śmieci, odkurzył, umył podłogi (nie żebyśmy wcześniej mieli brudno, ale widać było, że jest świeżo wymyte, poza tym środki czystości stały na wierzchu) i poprzestawiał kwiatki na parapetach, żeby stały równiutko. Trochę "overkill". Poszliśmy do pana podziękować za opiekę nad chomikiem i pytamy, dlaczego u nas sprzątał, bardzo oczywiście miło z jego strony, ale nam głupio tak teraz i w ogóle. On na to, że chomikowi sprzątał codziennie klatkę, żeby miał czyściutko i skończyły mu się trociny, to kupił nowe. A jak zmieniał trociny, trochę wysypało mu się na podłogę i chciał odkurzyć, a jak już zaczął odkurzać, to wysprzątał całe mieszkanie. Bardzo miło, no ale naprawdę nie trzeba było.

Jakiś miesiąc później chciałam zrobić na szybko coś na kolację i przypomniałam sobie, że w zamrażalniku miałam pudełko z sosem bolognese, którego kiedyś zrobiłam więcej i zamroziłam. Zanurkowałam w zamrażalniku, wyciągnęłam gdzieś z głębi pudełko i widzę, że połowy sosu nie ma. I to nie tak, jakby ktoś rozmroził, zjadł połowę i zamroził resztę, tylko połowa zamrożonego sosu była idealnie równiutko odkrojona. Pytam się byłego, dlaczego zjadł połowę sosu, nic mi nie mówiąc, i go jeszcze tak głupio kroił zamiast rozmrozić. On na to, że nie wie, o czym mówię. Przecież zawsze jemy razem.

Zaczęliśmy się zastanawiać, co się mogło stać. I przypomnieliśmy sobie o panu z przeciwka, który jako jedyny przebywał w naszym mieszkaniu pod naszą nieobecność. Widocznie zgłodniał podczas sprzątania i się poczęstował. Nie żebym mu tam żałowała, czym chata bogata, ale to jednak trochę zbyt dziwne, zwłaszcza że pudełko z sosem nie leżało na wierzchu, tylko było dość głęboko schowane. Nie chcieliśmy myśleć, gdzie jeszcze grzebał, czego jeszcze szukał i co przestawiał, żeby było równiutko; postanowiliśmy na przyszłość nie dawać mu kluczy.

4. Dziadek nazista z klatki obok. O ile w poprzednich przypadkach można mówić o nieszkodliwych dziwactwach, to z nim naprawdę jest problem. Nienawidzi cudzoziemców i opowiada wprost, jak to za pana na H było dobrze, bo "robił porządek z Auslendrami" i wtedy to były czasy, a teraz nie ma czasów. Sąsiadów atakuje bezpośrednio (wyzywając, grożąc, strasząc dzieci, niszcząc mienie) lub pośrednio przez pisanie wyssanych z palca skarg, donosów, pozwów (żona jest emerytowanym prawnikem, więc pewnie ona mu je pisze), nasyłanie policji itd. Czepia się tak absurdalnych rzeczy, że ktoś podlewa kwiatki na swoim balkonie i przy tej czynności wystaje ponad barierkę, a w regulaminie wspólnoty jest napisane, że nic na balkonie nie może ponad barierkę wystawać, albo że ludzie w okresie świątecznym dekorują okna, a jemu to przeszkadza. Szczególnie cięty jest na ludzi z Europy środkowo-wschodniej.

Mnie ze względu na nazwisko oraz fakt, że przez kilka lat jeździłam samochodem z kierownicą po drugiej stronie, uważa za Brytyjkę, a ja nie wyprowadzam go z błędu, więc mam jeszcze względny spokój. Względny w porównaniu z innymi, ale swoje też z nim przeszłam. Raz miałam przeciętą oponę i raz urwane lusterko (zgłoszone na policję, ale że za rękę nie złapałam, nic nie mogą zrobić; fakt, że dziadek dzień wcześniej pluł się do nas o auto na obcych blachach, a do zniszczeń doszło w garażu podziemnym, do którego dostęp mają tylko mieszkańcy nie był wystarczającym dowodem) - skończyło się, jak przerejestrowałam samochód. Raz widział mnie, jak wyrzucałam śmieci i odniósł mi je do domu, bo on sobie nie życzy "auslenderskich" śmieci w niemieckich kontenerach (tu miał pecha, bo drzwi otworzył mu mój były, Niemiec, więc dziadek budynek opuścił niemalże na kopach). Kiedy miałam remontowany balkon, stał pod nim codziennie i robił kafelkarzowi zdjęcia oraz napisał kilka donosów do właścicielki mojego mieszkania, opisując, jak ja to mieszkanie niby zdewastowałam. Właścicielka przekazała mi kopie listów, które od niego dostała, a ja wybrałam się z nimi do dziadka, w swojej naiwności licząc na to, że uda mi się z nim porozumieć jak z człowiekiem i wyjaśnić temat.

Przeliczyłam się, dziadek mnie opierdzielił i zwyzywał, a potem napisał skargę do administracji osiedla oraz właścicielki mieszkania, jak to ja go niby naszłam w domu późnym wieczorem, agresywnie się zachowując. Na szczęście przed rozmową z dziadkiem włączyłam nagrywanie w telefonie, więc bez problemu udowodniłam, ze "późny wieczór" była to 18:50, a agresywny był wyłącznie on. Właścicielka najpierw próbowała interweniować w jego sprawie w administracji, tam jednak powiedziano jej mniej więcej, że oni chcą mieć święty spokój, dlatego łatwiej jest im iść na rękę dziadkowi. Ostatecznie kobieta poinformowała go, że jeśli ja przez jego szykany się wyprowadzę, to ona pozwie go za poniesione przez nią straty czy utratę dochodu czy coś tam, i że nie odpuści. Nie wiem, czym tam go jeszcze postraszyła, ale chyba pomogło, bo na razie, odpukać, mam od 4 lat spokój, dziadek, jak mnie widzi, nawet mi grzecznie mówi „dzień dobry”.

Przerąbane ma za to moja sąsiadka Polka ze swoim partnerem (partner pochodzi z Rumunii). Na swoje nieszczęście mają jeszcze psa. Co chwilę mają kontrole z różnych miejsc, gdyż dziadek donosi, że dewastują mieszkanie, że znęcają się nad psem, że po nim nie sprzątają (po psie, owszem, sprzątają, dziadek jednak podąża ich tropem, wyciąga torebki z odchodami ze śmietnika, rozrzuca zawartość, fotografuje i pisze donos), że pies jest niebezpieczny i atakuje ludzi, że kradną samochody i łupy trzymają w garażu, i tak dalej, i tak dalej, co tylko dziadkowi przyjdzie do głowy. Oprócz tego dziadek działa również bezpośrednio, zostawiając im na wycieraczce dwójeczki (produkcji zapewne własnej), kradnąc im pocztę ze skrzynki, co jakiś czas mają też uszkodzony samochód.

Każda taka akcja jest zgłaszana, tylko że albo nie został złapany za rękę (więc wszyscy wiemy, kto to, ale nie można udowodnić), albo, jak już zostanie na czymś złapany, typu wyzwiska czy przysłanie pogróżek (robi to swoją drogą tak sprytnie, że między wierszami można bez problemu wyczytać, że dziadek czymś grozi i z jakiego powodu, ale oficjalnie nie ma się do czego przyczepić), gdzie podpisuje się imieniem i nazwiskiem, okazuje się, że dziadek ma jakieś tam "żółte papiery" i nic mu nie można za bardzo zrobić. Stopień jego niezrównoważenia nie jest jednak na tyle silny, żeby uznać, że stanowi zagrożenie i zamknąć go w zakładzie. Wszystkie donosy dziadka traktowane są za to z pełną powagą. W pewnym momencie moi sąsiedzi byli oboje już tak udręczeni, że brali pod uwagę rozwiązanie wymagające czarnego worka i metalowej rurki.

Wyprowadzka w mieście, gdzie mieszkań jest o wiele mniej niż chętnych, a ceny najmu są astronomiczne nie wchodziła u nich w grę, ze względu na to, że mając psa mieli marne szanse na wygranie castingu, a niski dochód nie pozwalał na płacenie wyższego czynszu. Zresztą nie mieli też gwarancji, że w nowym miejscu nie trafiliby na drugiego takiego wariata.

Kilka miesięcy temu dziadek się jednak doigrał. Wpuszczając super glue do zamków w ich samochodzie niechcący nagrał się na kamerkę samochodową zamontowaną w ich drugim samochodzie, zaparkowanym bezpośrednio za tamtym. Nareszcie był konkretny dowód, wezwali policję, dziadek miał sprawę w sądzie, którą przegrał. Musiał zapłacić karę oraz zasponsorować im nowe zamki (plus opłacić koszty postępowania). Najpierw biegał po osiedlu, skarżąc się naokoło, jak go sąsiedzi imigranci prześladują i musi zapłacić kilka tysięcy kary, a nie ma biedny z czego, potem zmienił zdanie i chwalił się, jak to wygrał sprawę przeciwko imigrantom i oni muszą teraz wypier… z jego kraju, a następnie poszedł się chyba poskarżyć lokalnej prasie, gdyż niedługo później w lokalnej gazecie (link podesłała sąsiadka) ukazał się artykuł o tym jak to biedny emeryt mobbingowany przez sąsiadów cudzoziemców miał sprawę w sądzie, mimo iż ci, jego zdaniem, nie mieli żadnych dowodów jego winy. Gdyby ktoś był ciekaw, tutaj artykuł (co prawda po niemiecku, ale google daje radę - lepiej tłumaczyć na angielski, ale po polsku też idzie się zorientować):
https://www.merkur.de/lokales/ebersberg/ebersberg-ort28611/nachbarschaftsstreit-wird-vor-amtsgericht-eberberg-verhandelt-rentner-74-muss-zahlen-10260464.html.

Wyjaśnienie odnośnie artykułu. Pomijając fakt, że jest on napisany tak bełkotliwie, iż, nie znając sprawy, miałabym trudności ze zorientowaniem się, o co tam chodzi (dziadek go chyba dyktował), pojawia się pewna nieścisłość. Sąsiadka mówi, że dziadek sprawę przegrał i został obciążony wszystkimi kosztami (których wyszło łącznie ponad 3000 euro). W artykule podane jest, że sprawę niby umorzono, jednak dziadek mimo to dostał karę (co się chyba trochę kupy nie trzyma, ale nie jestem prawnikiem, nie znam się), ale nie musiał zwracać kosztu nowych zamków. Jak było naprawdę, wiedzą tylko sami zainteresowani, ale biorąc pod uwagę inne bzdety, które dziadek wypisywał, osobiście skłaniam się raczej ku wersji sąsiadki i że dziadek naziol naopowiadał głupot dziennikarzowi

sąsiedzi

by Crannberry
Dodaj nowy komentarz
avatar digi51
9 11

W ogóle tak się zastanawiam, co z tą Bawarią? Mieszkałam już w kilku różnych dzielnicach Monachium, wszędzie przeważająca część sąsiadów to emeryci. Mogę się tylko utożsamić z tym, co napisałaś, w każdy mieszkaniu miałam przynajmniej jednego sąsiada-wariata ustawiającego całą klatkę po swojemu, raz nadgorliwa babcia, osiedlowy monitoring, w tym samym budynku druga uważająca, że wszystkie pety w promieniu kilkuset metrów od mieszkania pochodzą ode mnie i mam je wszystkie zbierać. Pierwsza właścicielka - wariatka kontrolująca, kto mnie odwiedza (w dzień, nie na noc), obecnie nad nami kretyn, który najpierw wypowiedział wojnę całemu palącemu sąsiedztwu żądając zakazu palenia na balkonach, w mieszkaniach i w obrębie budynku, osiągnął zakaz palenia na balkonie w określonych godzinach - nadal drze papę, jak tylko usłyszy, że w tych godzinach otwierają się u nas drzwi balkonowe i raz w tygodniu zgłasza do spółdzielni, że palimy na balkonie. Sęk w tym, że od roku nikt u nas w mieszkaniu nie pali. Ten sam sąsiad uważa, że ma prawo urządzać sobie całodniowe koncerty Iron Maiden i nawet mandat od policji i kara od spółdzielni nie do końca go przekonała, że tak nie jest. Co do emerytów, to najczęściej mają mocno naziolską mentalność, jeśli nie tak ekstremalnie jak dziadek nr 4, to na pewno do dziś traktują obcokrajowców z wyższością, przekonani o tym, że okazują wielką łaskę akceptując nas w swoim kraju... Nie zauważyli, że już od dawna bez nas ich kraj by nie istniał.

Odpowiedz
avatar Crannberry
6 6

@digi51: Na tym portalu co chwilę ktoś się mnie pyta, czy ja tylko psychopatów spotykam. I coś w tym jest, bo o ile mieszkając wcześniej w Polsce czy w Irlandii spotykałam w 99% normalne osoby, to od czasu przeprowadzki na Bawarię mam wrażenie, że to jest jakaś enklawa po*ebów i mało kto tutaj jest do końca normalny. Jedynych chyba pozytywem jest, że jest o czym pisać i tematy same za człowiekiem biegają. Z kim nie porozmawiam, to każdy w bloku ma przynajmniej jednego upierdliwca, który terroryzuje cały budynek i ustawia wszystkich pod siebie. A przeprowadzka gucio daje, bo nie dość, że musisz zaliczyć kilkanaście kastingów, żeby znaleźć cokolwiek, to nie masz żadnej gwarancji, że w sąsiedztwie nie będziesz mieć trzech jeszcze gorszych. O czym dowiesz się dopiero, jak tam zamieszkasz. Ja się cieszę, że przynajmniej mam ogromne szczęście, że właścicielka mieszkania to chodzący anioł. Mnie w mentalności, nie wiem, czy Niemców, czy Bawarów, najbardziej wk...a to ich przekonanie, że cudzoziemiec to idiota, któremu można wcisnąć każdy kit albo go w ogóle zastraszyć, a on na pewno wszystko łyknie, bo przecież nie zna swoich praw i można go wyrolować (vide moje przepychanki z ADAC w którejś z pierwszych historii). Czasami pomaga opie*dol, a czasami dopiero straszenie adwokatem. Tylko czy naprawdę każda rozmowa z obsługą klienta czy urzędnikiem w celu uzyskania dostępu do należnych świadczeń musi się sprowadzać do grożenia pozwami? Bawarów najlepiej podsumowała moja znajoma, która po kilkudniowej wizycie stwierdziła: "Wiesz, wydaje mi się, że oni tu z jednej strony tak sielsko, takie ogródeczki, kwiateczki, serduszka w okienniczkach, a z drugiej jak taki Bawar widzi, że jesteś "obca", to przygrywając holaladidi na akordeoniku, spaliłby cię w piecu. Ubrany w te swoje krótkie spodenki"

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 3

@Crannberry: Być może to nie przypadek, że właśnie tam, a nie w jakimś innym landzie, Hitler zaczynał swoją "karierę". Byłe NRD jest dość nacjonalistyczne i nie bardzo lubią tam obcych, ale to w dalszym ciągu inny świat w porównaniu z resztą Niemiec. Komuna mocno wypaczyła ich mentalność.

Odpowiedz
avatar katem
2 2

@pasjonatpl: A wiesz - bywałam na północy Niemiec. I wszędzie tam zetknęłam się z wręcz serdecznością ludzi - a przecież mój niemiecki, jak się okazało, tam nie do końca był zrozumiały, a i ja ich nie do końca rozumiałam, więc było oczywistym, że ja nietamtejsza. Byłam tym pozytywnie zaskoczona.

Odpowiedz
avatar digi51
1 1

@Crannberry: Tak ekstremalnych doświadczeń nie mam, ale w codziennych życiu i w drobnostkach widzę, że u Bawarczyków to nie jest, jak twierdzą, duma regionalna, tylko zwykła arogancja i fanatyzm. Traktują Niemców z północy jak ubogich krewnych, a tych ze wschodnich Niemiec to już w ogóle jak wieśniaków z jakiegoś zadupia Europy. Do dziś pamiętam jak w pierwszym tygodniu mojego pobytu tutaj jakaś stara kwoka ekstremalnym bawarskim akcentem w sklepie opierdzieliła mnie, że tu jest Bawaria i tu się mówi po bawarsku, jak nie rozumiem bawarskiego to mam sobie jechać do wschodnim Niemiec. Nawet co rozsądniejsi rodowici Monachijczycy mówią, że to miasto i ta wszechobecna arogancja ich męczy. Ja się czasem zastanawiam z czego oni są tacy dumni, tradycje mają fajne, ale fajne tradycje to ma prawie każdy kraj i region, mają szczęście, że mają rozwinięty przemysł, co ich czyni tak bogatym regionem i każdy chce tu przyjeżdżać, a ci jeszcze narzekają, bo przez tych wstrętnych przyjezdnych mieszkania takie drogie. To nie wiem, może pozamykajcie połowę firm, to nikt nie będzie przyjeżdżał, bo na ten moment nawet z tymi wstrętnymi przyjezdnymi brak wam rąk do pracy. A w innych aspektach 100 lat za murzynami, urzędy pootwierane do 12 i żeby coś załatwić trzeba się ustawić w kolejce 2h przed otwarciem. Tak to wesoło w tym naszym bawarskim grajdołku ;)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
3 3

Z niemirckiej prasy kojarzę tylko "Der Spiegel". Dlatego mam pytanie. Czy merkur.de to nie jest jakaś prawicowa gazetka, która lubuje się w historyjkach o dobrych Niemcach i złych imigrantach? W takim przypadku z przyjemnością by opisali wszystkie rewelacje tego dziadka i nie zawracali by sobie głowy weryfikacją jego wersji.

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 5

@pasjonatpl: aż sobie poczytałam. Nie, Münchner Merkur należy do koncernu Axel Springer (właścicieli bodajże TVN i Onetu), więc do prawicowych gadzinówek mu daleko. Artykuł o dziadku znajduje się w sekcji lokalnej dotyczącej powiatu Ebersberg - czyli przedmieść Monachium, gdzie psy dupami szczekają, mieszkają głownie rodziny z małymi dziećmi, emeryci i rolnicy, i nie dzieje sie kompletnie nic. Taka typowa sypialnia otoczona przez pola uprawne i lasy. W lokalnych gazetach niusem dnia jest, że supermaket zmienił godziny otwarcia albo komuś uciekł pies. Podejrzewam, że redaktorowi dziadek naziol ze swoimi rewelacjami z nieba spadł i ten miał wreszcie o czym pisać. A że Bawarczycy specjalna miłościa do cudzoziemców nie pałają (generalnie Monachium i resztę Bawarii można sobie wyobrazić jakby kosmopolityczną Warszawę otoczyć stereotypowym Podlasiem, gdzie mentalność nadziewania na widły wszystkiego, co obce, zaczyna się tuz po przekroczeniu granic miasta), trafił na podatny grunt. Bawiąc się w dziennikarstwo śledcze i dociekając, jak było naprawdę, ryzykowałby, że padnie mu artykuł i nie rozliczy sie z wierszówki

Odpowiedz
avatar Linkaa
0 0

Też mieszkam w Niemczech i trafiłam na piekielnego sąsiada. O dziwo nie był to stary dziadek a facet około 35lat , Niemiec. W sumie chyba jednak napisze o tym osobną historię, bo wychodzi za długi komentarz. Niestety przez problem z cenami i znalezieniem tutaj mieszkań trzeba sie męczyć z takimi ludźmi.

Odpowiedz
avatar VAGINEER
0 2

Że niby gdzie jest piekielność w numerze 3? Taki sąsiad to skarb, chciałbym aby ktoś sprzątał mi mieszkanie w zamian za obiad

Odpowiedz
avatar bazienka
0 2

@VAGINEER: i wyzeral zapasy schowane gleboko? i grzebal po prywatnych rzeczach biorac sobie, co mu sie spodoba?

Odpowiedz
avatar este1
2 2

Bo Ci starsi Niemcy to się strasznie nudzą w domach. Też mam z nimi przeboje. Już pomijam fakt, że chodzę w kurtce zimowej a babcie wybadaly już że jestem z ciąży, absolutnie nie wiem jak. Może za często używam pewnych słów po niemiecku w swoim mieszkaniu i podsłuchuja, a może dodały pierwiastek z 5 i całkę z 8, bo nie dźwigam nic i nie robię godzin nocnych i im wyszło...?

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

nie wiem jakie jest dokladnie prawo w Niemczech ale nie mozna go pociagnac za - propagowanie nazizmu? - znieslawienie? - nekanie?

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 0

@bazienka: każda akcja z dziadkiem była zgłąszana na policję, tak że kartotekę ma już sporą, ale za każdym razem był problem, że: - brak dowodów - słowo przeciwko słowu (kiedy zgłaszaliśmy jak dziadek wychwalał metody działania nazistów usłyszeliśmy od policjanta właśnie ten argument plus ostrzeżenie, że rzucanie takich oskarżeń, nie mając na to dowodów, jest w Niemczech karalne) - niska szkodliwość - żółte papiery dziadka

Odpowiedz
avatar Trepan
1 1

Robi coś raz, drugi, kolejny i 80zł nikt nie ma na kamerkę? W ojro zarabiają, lepiej kilkaset strat pokryć niż 20 na zabezpieczenie?

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

@Trepan: no tez mnie to uderzylo, ludzie maja notorycznie straty na kilkaset ojro a nikt nie kupi kamerki...

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 1

@Trepan: kupno kamerki nie stanowi problemu, gorzej z legalnością jej używania. Na samochodową dziad się włąśnie nagrał. W bloku nie wolno zainstalować (nawet kwiatków na balkonie nie postawisz w nieregulaminowy sposób). Robiąc to wbrew zakazowi i nagrywając dziadka bez jego wiedzy i zgody, większych problemów narobi sobie właściciel kamerki.

Odpowiedz
avatar magic1948
1 1

Ad 1 To się nazywa słuch selektywny. Ad 4 Tak, jak w innych komentarzach, nie mogą ludzie zamontować kamerek? Nie tylko w autach, ale i np. na bloku, żeby obejmowały teren? A dziennikarz... Poziom rzetelności jak u nas w Fakcie. Nie sprawdzą, nawet poprawnie nazwy miejscowości nie napiszą, ale "artykuł" jest. Masakra.

Odpowiedz
avatar Polansky
0 0

...okazuje się, że dziadek ma jakieś tam "żółte papiery" - kluczowe zdanie. Z zachowania dziadka wynika, że nie jest on normalny. Do tego pewnie jakieś przeżycia z czasów wojny, w czasie której widział to i owo, co mogło mieć wpływ na jego psychikę. Też mieszkam w Monachium i zdarza się, że słyszę o podobnych przypadkach - np. znajoma Polka wróciła do kraju, bo sąsiadka z dołu robiła wciąż awantury, że córka znajomej za głośno chodzi po dywanie ;-) Mam wrażenie, że jest tu sporo starszych ludzi, którzy mają nierówno pod sufitem, co zresztą czasem widać na ulicach.

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 0

@Polansky: przeżyć z czasów wojny raczej nie ma, bo o ile faktycznie ma 75 lat, to urodził się w 1945. Ale fakt, normalny do końca nie jest. Starsi ludzie starszymi ludźmi, ale mając wątpliwą przyjemność korzystać przez jakiś czas w Monachium z Tindera, śmiem twierdzić, że nierówno pod kopułą mają też młodsze pokolenia.

Odpowiedz
avatar koty_89_98
0 0

Nie myślałaś może o wydaniu książki z "życia"? Bo fajne historyjki produkujesz, i dobrze się to czyta:) także, powodzenia:) I dobry dobór czytelników :)

Odpowiedz
Udostępnij