Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Zaszczyt i szczęście mnie wielkie spotkało, po wielu trudach, milionach wydanych monet…

Zaszczyt i szczęście mnie wielkie spotkało, po wielu trudach, milionach wydanych monet i masie czasu, pewna państwowa instytucja pozwoliła mi posiadać >coś< (co konkretnie, nie ma najmniejszego znaczenia dla historii, więc pozwolę sobie zachować odrobinę tajemniczości, choć sam fakt, że ktoś musi mi "pozwolić" na to, żebym za własne pieniądze sobie coś kupiła, i w wolnym czasie używała, już jest moim zdaniem wystarczająco piekielny, jednakże nie o tym historia, więc zmilczę).

Ale nie ma tak pięknie-owszem, posiadać mogę, ale żeby sobie kupić wymarzone >cosie< potrzebuję jeszcze zaświadczeń uprawniających do zakupu. Mogłam oczywiście złożyć wniosek o zaświadczenia razem z wnioskiem o wydanie decyzji, ale nie miałam pewności czy decyzja będzie pozytywna, a zaświadczenia też kosztują, więc wolałam poczekać.
Ogólnie wydział tej instytucji w moim mieście jest dość przyjaznym miejscem dla petentów, wyróżnia się pozytywnie na tle kraju, ale nawet w tak sielankowej scenerii musi się trafić jakiś niemiły incydent, i stąd ta historia.

Jeśli chodzi o składanie wniosku o wydanie decyzji, i samo wydanie tejże, doświadczyłam samych pozytywnych zaskoczeń. Nie tylko urzędniczki były miłe, a nawet pomocne, ale w dodatku wyrobiły się z wydaniem decyzji szybciej niż musiały, co zaoszczędziło mi pewnych trudności, i związanej z nimi straty czasu. Na wydanie decyzji ustawodawca przewidział 30 dni, a one wydały ją w 26, w dodatku w grudniu, kiedy dni pracujących jest zdecydowanie mniej, a spraw do zamknięcia przed końcem roku zdecydowanie więcej, więc jestem wdzięczna. Ale z początkiem nowego roku jakby straciły impet, bo już z zaświadczeniami nie było tak różowo. Na ich wydanie instytucja ma tydzień. Poszłam złożyć wniosek we wtorek, miła pani sama zapytała, czy mają wysyłać pocztą, czy odbieram osobiście. Mam bliziutko, poza tym tak byłoby szybciej, więc oczywiście chciałam je odebrać sama, o czym, poza odpowiedzią na zadane pytanie, wspomniałam jeszcze dwa razy, a pani sobie to gdzieś zanotowała. Kazała mi przyjść w kolejny wtorek, bo wtedy już na pewno będą gotowe do odbioru.

Ukontentowana opuściłam gościnne progi instytucji, i jeszcze tego samego dnia, wraz z mężem, żywo zainteresowanym i zaangażowanym od początku w cały proces, pojechałam na rajd po sklepach, żeby poszukać, i w razie konieczności pozamawiać, moje wyśnione i wymarzone >cosie<. Poszukiwania były owocne, i jeszcze przed końcem tygodnia zarezerwowałam >cosie< w trzech sklepach, z czego w dwóch wpłaciłam zaliczkę, a w jednym zadatek, i poumawiałam się na odbiory we wtorek i środę, przy czym w dwóch z trzech sklepów zarezerwowałam ostatnie sztuki, i sprzedawcy zastrzegli, że jeśli nie pojawię się do końca tygodnia, to rezerwacja mi przepadnie, i o ile o zaliczkę nie musiałam się martwić, to o zadatek już owszem. Nie stresowałam się tym jednak za bardzo, w końcu wszystko było załatwione, i nic nie powinno być nie tak, a nawet jeśli, to od wtorku do piątku chwila jest, więc czym tu się martwić. Zwłaszcza w takim nastroju :) Gdyby ktoś się dziwił dlaczego tak mi było śpieszno, to usprawiedliwia mnie to, że czekałam na ten dzień (w sensie dzień zakupu) w sumie od ponad roku, w dodatku bez pewności czy kiedykolwiek nadejdzie (przy decyzji odmownej pewnie bym się odwoływała, ale nadzieja już by w zasadzie umarła), a marzyłam o tym już o ho ho i jeszcze trochę :)

Przyszedł wyczekiwany wtorek, pomknęłam do instytucji jak na skrzydłach, ale miła pani jak tylko mnie zobaczyła, już wyglądała ciut nie wyraźnie... Mówię radośnie, po co się tam znowu przypałętałam, miła pani przeszła do innego pomieszczenia, a gdy wróciła, oznajmiła, że "ojej, koleżanka wysłała pani zaświadczenia pocztą" No żeż niech to chudy, rudy byk na rogi weźmie, przecież wyraźnie mówiłam, w sumie trzy razy, że przyleze sama po te papierzyska! Trudno, mleko się rozlało, nie nakrzyczę na kobietę przecież, bo to i nie w moim stylu, i jeszcze nie raz będę tu coś załatwiać... Zapytałam grzecznie kiedy wysłała. W czwartek. A, no to nie tak źle, teoretycznie to nawet dziś może dojść.

Kopytkuję więc do domu, czekać na listonosza, jak na ukochanego wracającego z wojny, wypatrując i wypytując sąsiadów, czy go przypadkiem nie widzieli. Tak mi zeszło do wczesnego wieczora, i w przebłysku geniuszu pomyślałam, że śmignę na pocztę niedługo przed zamknięciem, może tam coś wiedzą. Nie wiedzieli... Ale sympatyczna babka z poczty poradziła mi "idź pani do placówki x, bo u nas listonosze zostawiają do odbioru awizowane przesyłki, ale na pani rejon, to wychodzą z placówki x, więc jeśli to przyszło dziś, to będzie u nich." Z językiem niemal na plecach dotarłam do placówki x, zdążyłam, jeszcze kwadrans do zamknięcia. Pytam kolejną sympatyczną kobietę o moją przesyłkę, pani sprawdza w komputerze-no nie ma, "ale pani zaczeka, ja zobaczę z tyłu, bo może jest, tylko jeszcze nie wprowadzona do systemu". Dzięki Ci uczynna pracownico poczty! Ale lipa, tam też nie ma... "A numer nadania pani ma? To bym pani chociaż powiedziała, gdzie teraz jest." No durna jestem jak but, nie zapytałam o numer! Ale nic straconego, rano zadzwonię do instytucji i zapytam. Zawiedziona wróciłam do domu.

Rano zadzwoniłam i zapytałam. I dowiedziałam się, że numer nadania mogę dostać najwcześniej za dwa dni :O Bo instytucja jest duża, i ma dużo różnych działów, i korespondencja z nimi wszystkimi jest obsługiwana przez taką ich wewnętrzną pocztę. I żeby wydobyć od nich ten numer, to pani może wysłać oficjalne zapytanie, a oni jej oficjalnie odpowiedzą. Za dwa dni conajmniej... Trudno, mówię, pytaj ich kobieto, najwyżej się nie przyda jeśli by przesyłka przyszła wcześniej. Po południu odbyłam kolejną wycieczkę do obu placówek poczty, ale i tego dnia wróciłam do domu zawiedziona. Już się powoli zaczynałam martwić o ten nieszczęsny zadatek, i zastanawiałam się, czy kolejnego dnia dzwonić do sklepów, czy poczekać z tym do piątku.

W czwartek odbyłam kolejną (niemal rytualną już) wyprawę na obie poczty. I bingo! Wreszcie jest, w placówce z której kolejnego ranka już zabrałby ją do mnie listonosz, czyli do sklepów i tak bym nie zdążyła, bo listonosz w moim bloku pojawia się zawsze mniej więcej o tej samej porze, czyli między 15 a 16, sklepy są rozrzucone w trzech różnych krańcach miasta, a ja mieszkam w samym centrum. Dodatkowo pani z poczty radośnie poinformowała mnie, iż moja przesyłka trafiła do nich niecałe pół godziny wcześniej, czyli gdybym poszła tam przed zrobieniem zakupów na kolację, a nie po, to bym jej tego dnia nie zobaczyła. Najprawdopodobniej straciłabym w ten sposób kilka stów zadatku, i kilka tygodni oczekiwania na kolejne egzemplarze >cosiów<, bo te "moje" najpewniej by się sprzedały, i musiałabym czekać na kolejną dostawę, albo wybrać coś innego, co wcale mi się nie uśmiechało. Ale dzięki niech będą wszelkim duchom opatrzności, bo rzutem na taśmę się udało, i choć straciłam niemal cały tydzień, w którym miałam rozpocząć intensywne użytkowanie nowych zabawek, to przynajmniej nie straciłam kasy, i w sumie został mi jeszcze weekend.

Daty na zaświadczeniach i data nadania się pokrywają, więc to nawet nie ich wina, że szły do mnie tydzień, ale prosiłam, do nagłej, jasnej, dajcie mi te papiery do ręki... I jeszcze bym zrozumiała, gdyby ten konkretny rodzaj papieru który mi wystawiały wychodził od nich hurtowo, i w nawale identycznych spraw gdzieś im umknęło, że ta upierdliwa baba przyjdzie sobie sama to odebrać, ale tego wcale nie ma tak dużo, o czym świadczy choćby to, że, już po mojej drugiej wizycie tam, byłam kojarzona kto ja zacz i czego tam od nich chcę, a wielokrotnie słyszałam, jak do znakomitej większości petentów zwracały się po imieniu, bo poprostu taka specyfika tego miejsca, i zakresu jego "usług", że osoby tam pracujące znają, a przynajmniej kojarzą prawie każdego petenta, bo wcale nas jakoś bardzo dużo nie ma. I tylko nerwów szkoda, tym bardziej, że dałoby się uniknąć tego całego cyrku i mojego biegania, gdyby się pani wysyłająca trochę bardziej skupiła, będąc w końcu w pracy...

by anulla89
Dodaj nowy komentarz
avatar kartezjusz2009
5 5

Zapewne mówisz o pozwoleniu na broń? Można pogratulować, że zaliczyłaś wszystkie egzaminy i testy, ale jeden test oblałaś. Racjonalnie najpierw uzyskujesz wszystkie dokumenty, a później załatwiasz w sklepach. Chyba najpierw się pyta, a później strzela? Ps.: następnym razem dodaj akapity do swojej historii. Lepiej się ją wtedy czyta.

Odpowiedz
avatar anulla89
1 3

@kartezjusz2009: Teoretycznie miałam wszystkie dokumenty, w każdym sklepie mówiłam, że promesy odbieram we wtorek, dlatego sprzedawcy, znając realia sami dawali mi czas do końca tygodnia, ale na to, że list polecony z miejsca oddalonego ode mnie o dokładnie 1100 metrów będzie szedł 8 dni, to jednak nie wpadłam. Zresztą, gdybym chciała żeby mi to wysyłali, to rzeczywiście poczekałabym aż dojdzie, i dopiero szła do sklepu, ale żyłam w błogim przekonaniu, że pójdę sobie tam we wtorek i dostanę papiery do rączki (nawet gdyby ich jeszcze nie wystawili, musieliby to zrobić tego dnia, więc zaczekałabym sobie na miejscu te 15 minut, bo tyle maksymalnie by to trwało...) A za gratulacje dziękuję-cieszę się jak dziecko, i jeszcze nie do końca wierzę, że to co leży w sejfie to naprawdę moje, legalne i w ogóle :)

Odpowiedz
avatar anulla89
2 2

@kartezjusz2009: Nie zdążyłam edytować poprzedniego komentarza. Dzięki za sugestię, masz oczywiście rację, akapity zdecydowanie ułatwiają czytanie i poprawiają estetykę. W ogóle jakaś okropnie długa wyszła ta historia-muszę więcej pisać i popracować nad skracaniem tekstu. Jeśli ktoś zauważy jakieś błędy, to będę wdzięczna za zwrócenie uwagi. Staram się co prawda, ale jednak zawsze istnieje ryzyko, że coś przeoczę...

Odpowiedz
avatar MentalFreedomFighter
0 0

Z jednej strony cieszysz się, że posiadasz broń... A brata do paki za posiadanie zioła chciałaś wysłać :P To jest chore, że osobom cywilnym organy mogą wydać pozwolenie na broń, a pozwolenia na zioło nie :P Nie trzeba mieć dużej wiedzy, żeby zrozumieć, że jedna z tych rzeczy potrafi zabić :)

Odpowiedz
avatar anulla89
0 0

@MentalFreedomFighter: Wiesz, nie ma takiego obowiązku, ale gdybyś poświęcił dwie minuty, i zajrzał w komentarze pod tamtą historią, to wiedziałbyś, że nie chciałam go "wysłać do paki" za zioło, tylko wysłać go tam za cokolwiek, żeby przestał stanowić dla mnie zagrożenie. Gdyby wsadzali do pudła za np. krzywy zgryz, to osobiście bym mu go skrzywiła. Co do pozwolenia na broń, czy na zioło - też uważam, że to nie jest normalne. Moim zdaniem i jedno i drugie powinno być dostępne dla normalnego, pełnoletniego obywatela. Państwo nie powinno nam >pozwalać<, bo to już nie jest wolność. Państwo powinno ewentualnie zabraniać jednostkom, które dowiodły, że nie powinny czegoś robić lub posiadać. A co do ostatniego akapitu: żadna z tych rzeczy nie potrafi zabić. To człowiek zabija, broń jest tylko narzędziem. Równie skutecznie można kogoś zabić nożem, kijem, kamieniem, albo nawet gołymi rękoma.

Odpowiedz
Udostępnij