Moi obecni koledzy w pracy mają denerwujący zwyczaj do egzekwowania przerw...
Na pierwszej zmianie co najmniej pół godziny rano siedzą i piją kawę, a przerwę przedłużają o kolejne co najmniej pół godziny. Druga zmiana zazwyczaj tylko przerwa, bo każdy jest po obiedzie... I zazdrośnie to egzekwują, bo stołówka to prowizorycznie wydzielony kawałek hali... co prawda nie dochodzi do rękoczynów, ale atmosfera robi się mniej miła jak im ktoś młotem zacznie machać lub szlifierkę uruchomi... Problem w tym, że pracujemy na akord, a przez te parę minut można coś podciągnąć.
Jednak ostatnio jeden z nich mnie dość wnerwił... Druga zmiana, na hali byliśmy we trzech i zeszliśmy na przerwę. Zjadłem i siedzę. Temat nie specjalnie mnie ciekawił, rozgrzany na stanowisku, to tam się chłodno wydawało, ale siedzę... W końcu zeszło na coś co mi nie pasowało, a że było już za dwadzieścia, to wstałem i w sumie bez słowa na stanowisko...
Zaraz za mną krzyk, żebym się nie wygłupiał, ale zaraz przerwany... Wiadomo, za wcześnie... Za parę minut wyjrzałem, zostaliśmy we dwóch...
Tak, tak... Najpierw się chciał wykłócać o ciszę, potem do domu poszedł...
a ja myslalam, ze szembor ma niejasne historie... co tu sie podzialo? no wiesz, jak typ opuscil stanowisko pracy, to sie to raportuje przelozonemu i to on jest od wyciagania konsekwencji...
OdpowiedzO co kurła chodzi
OdpowiedzPoczątek jak cię mogę. Od połowy to dupa blada.
OdpowiedzNo no, talent czystej wody jesteś. Ćwicz mocniej. Więcej. Nie poddawaj się.
Odpowiedz@PooH77: Tylko może w notatniku, a nie na Piekielnych :)
Odpowiedz