Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Kilka lat temu miałem okazję pracować jako programista w firmie windykacyjnej. Nie…

Kilka lat temu miałem okazję pracować jako programista w firmie windykacyjnej. Nie lubię się tym chwalić, gdyż wiem jaki w Polsce panuje stosunek do tego typu firm, dlatego nigdy nie opisywałem na tej stronie piekielnych opowiastek związanych z tą dziedziną. Jednak ostatnio spotkałem znajomego, który jak to się okazało ma dług w firmie, której wierzytelności obsługiwała firma, w której pracowałem. Nie będę przytaczał słów jakie usłyszałem od "dobrego kumpla", który zadłużył się w parabanku i ani myślał spłacać, bo był to jedynie zapalnik, który skłonił mnie do streszczenia innych historii.

Zanim przejdę jednak do meritum chciałbym jednak wspomnieć, że zdaję sobie sprawę, że w Polsce istnieje wiele pseudo firemek, które za nic mają sobie prawo czy rozporządzenia UOKiK'u, że jest kilku wielkich partaczy typu GetBack. Jednak tego typu firmy są sukcesywnie zamykane lub są na nie nakładane ogromne kary pieniężne, gdyż działają wbrew przepisom. Natomiast większość firm windykacyjnych działa zgodnie z prawem i jedyne do czego dążą to odzyskanie należnych wierzycielom pieniędzy.

Jako programista nie miałem praktycznie wcale do czynienia z samymi dłużnikami. Do moich zadań należało pilnowanie by system działał prawidłowo. Jednak wiadomo, że w firmie rozmawiało się o tych najbardziej upierdliwych dłużnikach. Poza tym w pewnym momencie otrzymałem zadanie napisania modułu, który w nagranych rozmowach wyszukiwał pewnych fraz, by łatwiej katalogować sprawy reklamacyjne. Jako próbkę otrzymałem jakieś tysiąc nagrań rozmów z dłużnikami (żeby nie było wszelkie zgody, RODO i klauzule poufności już dawno były przeze mnie podpisane). Stąd kilka przemyśleń i anegdot.

Na samym początku muszę jednak wyjaśnić skąd firmy windykacyjne, w ogóle biorą informacje o dłużnikach. Ano głównie z trzech źródeł. Pierwszym z nich są fundusze inwestycyjne, które udostępniają firmom pożyczkowym pieniądze. Część z tych pożyczek, które zdążyły się wypowiedzieć jest następnie sprzedawana do firm windykacyjnych, które zajmują się pełną obsługą wierzytelności (naliczanie odsetek, obsługa sądowa, itp.). Drugim typem są wierzytelności od banków (głównie parabanków). W tym przypadku większością obsługi zajmuje się wierzyciel. Firma windykacyjna natomiast codziennie (lub nie, zależy od kontrahenta) otrzymuje dane dotyczące zadłużenia i próbuje odzyskać dług. Poza tym są jeszcze inne firmy typu dostawcy internetu lub osoby trzecie i tu zależy od kontrahenta jak ma wyglądać obsługa.

I tu dochodzimy do pierwszej piekielności pod tytułem "Skąd macie moje dane?!". Ano od wierzyciela. "A jakim prawem?!". Ano prawem umowy jaką podpisałeś. W przypadku wszystkich wierzytelności jakie trafiały do obsługi firmy, w umowie musi być zawarty fragment mówiący o tym, że zadłużenie może być sprzedane lub może być obsługiwane przez inną firmę. I nie ma zmiłuj.

Druga piekielność "Przedawnienie". Prawda, dług może się przedawnić, ale nie wygasa. Przedawniony dług sprawia jedynie, że dłużnik ma w rękawie asa w przypadku skierowania takiej sprawy, przez firmę windykacyjną, do sądu. Poza tym istnieją "sposoby" na wyzerowanie okresu przedawnienia, np. podpisanie ugody. Głupie myślenie dłużników, nie będę nic wpłacał, nie będę odbierał pism z sądu, poczekam kilka lat i git. Co z tego, że co kilka miesięcy obiecywałem cuda na kiju i podpisywałem kolejne pisma, według, których uznaję zasadność zadłużenia. A potem płacz, bo odsetki przebiły wartość kapitału.

Dalej "KRD". Raz na miesiąc była przygotowywana paczka wierzytelności, które kwalifikują się do oznaczenia ich w Krajowym Rejestrze Dłużników i kilku podobnych miejscach. Oj, jaka wtedy zaczynała się zbulwersowana kakofonia oburzonych dłużników. Bo przecież jak mówiłem rok temu, że spłacę te 10 tysięcy to spłacę... Trochę łączy się to z poprzednim punktem, ponieważ do KRD można wpisywać przedawnione długi. Ci krzyczeli najbardziej.

"Patologia", bo inaczej tego nazwać nie mogę. Wiadome, że nie obsługiwaliśmy wszystkich banków, czy instytucji, w których można się zadłużyć. Mimo to mieliśmy gagatków, którzy mieli w naszym systemie 10 aktywnych długów i jeszcze deklarowali co najmniej kilka w innych miejscach. Rekordzista jakiego udało mi się znaleźć miał długi w 12 firmach, które obsługujemy i w piśmie do nas deklarował kolejne 20.

Najlepszy argument "nękanie". W call center firmy pracowało 60 osób. Jedna rozmowa (jeśli ktoś odebrał) trwała średnio 15-20 minut. Do obdzwonienia natomiast zwykle było około 200 tys. osób. Dziennie udawało im się dodzwonić do może 300-400 i wykonać przy tym 2000 nieodebranych połączeń (przy założeniu, że do jednego dłużnika można dzwonić tylko dwa razy w tygodniu i cztery razy w miesiącu). Poza tym były wysyłane maksymalnie 3 esemesy i 5 maili w miesiącu. Poza tym byli terenowi, którzy mogli odwiedzić dłużnika tylko raz w miesiącu, jednak ze względu na ich ilość wychodziło na to, że jeździli tylko do osób, które rokowały największą szansę spłaty zadłużenia. No i oczywiście trzeba pamiętać, że obsługa trwała jedynie od 8-ej do 20-ej. No nękanie pełną gębą... Jak ktoś miał pecha to mógł mieć 4 telefony, 3 esemesy, 5 maili i jedną wizytę terenową (TRAGEDIA!), przy czym taki szczęściarz nie trafił się ani razu w historii firmy (ach te algorytmy...).

"Wredni windykatorzy". Tutaj jest dość ciężki punkt, bo rzeczywiście zdarzali się partacze w call center, ale byli szybko eliminowani. Poza tym każdy może w końcu się złamać gdy kolejny dłużnik nazywa cię ".urwą" (a to i tak delikatna obelga). Mimo to większość dłużników uważa wszystko co mówią windykatorzy za co najmniej zniewagę. Przykład:

Pan ma dług z wypowiedzianą umową na kwotę powiedzmy 50 tys. zł. Spłaca jednak skrupulatnie co miesiąc 20 zł... Spokojne tłumaczenia osoby z call center, że taka wpłata kompletnie nic nie daje, bo miesięczne naliczane odsetki od kapitału przewyższają kwotę jaką co miesiąc wpłaca, uznaje za obelgę i jedzie z urwami. Ba! Kolega z call center proponuje ugodę, która wstrzyma naliczanie odsetek i pozwoli na spokojne spłacanie długu, ale minimalna kwota raty wynosiłaby 80 złotych. Mało mi uszy nie zwiędły jak słuchałem reakcji.

Ciężko mi opisać w jednej historii wszystkie przypadki bo tego jest multum. Tutaj przytoczyłem jedynie ogólniki (i to nie wszystkie), chciałbym to jednak jakoś podsumować. Przed napisaniem tej historii poczytałem jeszcze trochę wpisów w internecie dotyczących windykacji, przejrzałem kilka kanałów na YT zajmującej się tą tematyką i mam jeden komentarz... JA JEBE!

Ludzie! Bierzecie od kogoś pieniądze lub zobowiązujecie się do czegoś, to czytajcie urwa umowę i wywiązujcie się z niej. A jak się nie wywiązujecie to się nie dziwcie, że ktoś chce byście zwrócili mu należne pieniądze.

windykacja

by Satsu
Dodaj nowy komentarz
avatar toomex
8 16

Umów należy dotrzymywać, a samo przedawnienie długu to jakieś nieporozumienie.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 9

Potwierdzam. Byłem nie tak dawno temu uczestnikiem rozmowy z dość przypadkowymi ludźmi, gdzie jeden utrzymywał (a drugi przytakiwał), że jak to nie są pieniądze z banku, to nie trzeba oddawać, wystarczy przeczekać do przedawnienia. Jak zapytałem skąd bierze takie info, to tylko uzyskałem "on wie, bo on tak robi już od dawna".

Odpowiedz
avatar este1
12 14

Ohhh, nie wiem z czego to wynika, ale pracowałam kiedyś u komornika i też nie warto było się chwalić. Dla mnie była to ciekawa odmiana bo przychodził petent a nie klient i to on musiał być miły :) To jest naprawdę karygodne że ktoś chce odzyskać swoje pieniądze które ktoś pożyczył. W większości naszych spraw dłużnicy nie spłacali. Najlepsze były sprawy gdzie ktoś miał pełną świadomość tego że zawalił ale nie ma z czego spłacać. Ludzie też nie zdają sobie sprawy z pewnych spraw które są zgodne z prawem ale im się wydaje że nie :)

Odpowiedz
avatar niemoja
1 7

@Armagedon:To nie była windykacja tylko zajęcia komornicze. Komornik to urzędnik państwowy i ma trochę inne uprawnienia niż firma windykacyjna. W końcu to zawód zaufania publicznego (choć raczej powinno być: "zawód BAARDZO ograniczonego zaufania").

Odpowiedz
avatar Armagedon
4 4

@niemoja: A przeczytaj ty sobie jeszcze raz komentarz este1. Bo mnie się coś wydaje, że pisze o pracy u KOMORNIKA. "...pracowałam kiedyś u komornika..." "W większości NASZYCH spraw dłużnicy nie spłacali. Najlepsze były sprawy gdzie ktoś..." Więc...?

Odpowiedz
avatar este1
2 2

@Armagedon: dzięki, generalnie nie będę zagłębiać się w szczegóły sytuacji ale mruglo mi wtedy kilka znajomych nazwisk na aktach. I tak, windykacja i komornik to różnica. Windykacja może wysłać smutnych panów w garniturach...

Odpowiedz
avatar hulakula
11 13

klasyka. kali ukraść krowę - jest ok. jak kalemu ukradną- to źle. jakby ktoś od tych ludzi pożyczył stówę i nie oddawał: to jaki byłby wysryw komci, że złodziej. ale komuś nie oddawać, no to luz, to niczyje pieniądze.

Odpowiedz
avatar nemo333
7 9

To co, może coś z drugiej strony, bo można uznać że jestem niesłusznie nękany przez firmy windykacyjne. Mam to nieszczęście że 2 numery telefonu które używam, należały wcześniej do dłużników, kupiłem karty w sklepie a o tym fakcie dowiedziałem się kilka dni później... Limit 4 połączeń w miesiącu chyba nie jest jednak przestrzegany albo nie każda firma coś takiego wprowadza, bo u mnie były to w skrajnych przypadkach 4 telefony na godzinę, i konsultanci i automatyczne nagrania. W większości przypadków rozmowa wyglądała w ten sposób: Dzień dobry, firma Wierzyciel, Pani Ewa Piekielna? Nie, pomyłka Aha. Nie zna pan pani Ewy? Nie, nie znam To na pewno nie jest członek pana rodziny, ani znajomy? Nie, mówię że pomyłka Po kilkunastu takich telefonach prosiłem o zaznaczenie że to niedawno kupiony numer, i nie znam poprzedniej właścicielki, oczywiście mimo zapewnień że to już zrobione, i tak niedługo później miałem kolejny telefon z tej samej firmy w tej samej sprawie. I tak do usr... śmierci, telefony, SMSy, z różnych numerów, albo numerów prywatnych, nagrywanie się na pocztę itp. Pomogło z grubsza dopiero gdy do firm skierowałem pisma z żądaniem zakończenia nękania, informacja że ten numer już nie należy do osoby która szukają, z paragrafami itp. Co prawda dalej zdarzają się pojedyncze telefony, ale to może kolejne firmy zorientowały się że ten numer znów nadaje. Wielkie szczęście że te karty były mi tylko potrzebne do sprawdzenia jakości usług operatorów przed migracja mojego numeru, a nie na dłużej, bo teraz jak już wykorzystałem środki to mogę je wyrzucić do śmieci i zapomnieć o sprawie. A co do przedawnienia i upominania się o stare roszczenia to też znam przypadek upominania się bez zdania racji o pieniądze. Dawno, dawno temu, jakoś w okolicach roku 2000 moja mama miała prenumeratę gazetek. Po pewnym numerze z niej zrezygnowała, a po jakimś czasie dostała wezwanie do zapłaty za rzekomo dostarczone 2 numery. Kontaktuje się i rzekomo wysłali, ale nic nie dostała, zresztą zrezygnowała na czas to czemu jeszcze kolejne wysyłają. Kilka lat później znalazła się firma windykacyjna która kupiła sobie radośnie takie długi od wydawnictwa i zaczęli się znów upominać. Oczywiście, bez reakcji na to że sprawa była z wydawnictwem wyjaśniona i żadnych gazetek nie było więc nie mają za co ściągać pieniędzy. Do teraz co jakiś czas przychodzi zwykłym listem upomnienie o spłacie tego zadłużenia. Ciekawe, dlaczego zwykłym listem? ;) Może dobrze wiedzą że ich roszczenia są niesłuszne i nic nie ugrają, ale jednak liczą trafić na głupiego który dla świętego spokoju zapłaci i kilka zł na tym zarobią.

Odpowiedz
avatar Satsu
5 11

@nemo333: Twój numer, pomimo usilnych próśb, nie były wypisywany z bardzo prostego powodu: dłużnicy kłamią. Dlatego osoby z call center najczęściej nie mają możliwości zdezaktywowania telefonu. Jedyne co może zrobić taki ktoś, to zostawić notatkę informacyjną, której kolejna osoba obsługująca wierzytelność najpewniej nie przeczyta (ze względu na brak czasu), lub jeśli ma dużo czasu (a raczej nie ma ze względu na wyniki do wyrobienia) może poinformować managera zmiany. W takich przypadkach najlepiej albo prosić o rozmowę z kierownikiem zmiany (bądź działem reklamacji) albo od razu wysyłać oficjalne pismo (wzorów takiego pisma jest w necie masa). Jeśli natomiast okazało się, że trafiłeś na pseudo firemkę i nie wyrobili się w okresie 14 dni na rozpatrzenie reklamacji, to do sądu i tyle. Maksymalny limit prób kontaktu z dłużnikiem jaki przewiduje UOKiK jest wyższy niż ten przyjęty w firmie, w której pracowałem. Mimo to z tego co opisujesz w twoim przypadku został on najpewniej przekroczony. I tutaj są dwie możliwości, albo trafiłeś na partaczy, albo dłużnik, którego numer przejąłeś miał długi w więcej niż jednej firmie windykacyjnej. I drugi przypadek jest bardzo częsty. Ile razy otrzymywaliśmy skargę o nękanie wraz z listą kontaktów do dłużnika, a potem się okazywało, że większość wykazanych w nim telefonów czy maili pochodzi z innych firm. Jeśli dług trafił do firmy windykacyjnej to wychodzi na to, że sprawa z wydawnictwem nie została wyjaśniona. A jeśli została wyjaśniona, to znaczy to, że to wina wydawnictwa a nie firmy windykacyjnej. Skąd windykatorzy mają wiedzieć czy dług wykazany przez kontrahenta jest mu należny. Najprawdopodobniej firma dostała od kontrahenta umowę i faktury, z których część była nieopłacona (czytaj istnieje zadłużenie i trzeba je windykować). A jeśli chodzi o pytanie czemu upomnienie zostało wysłane zwykłym listem, bo tak po prostu jest taniej. Firmy windykacyjne wysyłają dziennie setki różnych pism i jeśli w przepisach nie jest sprecyzowane, że tego typu pismo musi iść listem poleconym to nie opłaca się go w taki sposób wysyłać. Jako polecone idą głównie pisma sądowe, komornicze, wpisy do KRD i pisma, których podpisanie i odesłanie spowoduje odnowienie okresu przedawnienia.

Odpowiedz
avatar joannastrzelec
1 11

Bzdury na kiju. Raz mi się zdarzyło, że trafiłam do windykacji. Nic sczególnego, zapomniałam o 2 ostatnich ratach. Jakby mi ktoś przypomniał, zapłaciłabym od razu. Ale nie. P roku mail, traf chciał, że w piątek a potem się zaczęło - sobota rano - telefon o 7 rano, 8 rano, 9 rano... Ale nikt nawet nie czekał aż odbiorę. Ot, takie "przypomnienie". W niedzielę przerwa, od poniedziałku od nowa. Co przeżyłąm do środy, kiedy to się wpłata "zaksięgowała", to moje. A wystarczyłoby przypomnienie typu "Zapomniał pan/pani, przypominamy...

Odpowiedz
avatar Doombringerpl
4 6

Panie Satsu. Wszystko fajnie, że wiesz jak wygląda sprawa "od środka". Niestety jako kolega po fachu nie przygotowałeś się za dobrze. Większość poważnych firm windykacyjnych ma jeszcze jeden sposób zarabiania. Skupuje hurtem długi. A te długi mają pewną cechę. Niektóre są wyssane z palca. Pracuję ze znajomym, który kiedyś pomógł mi w pewnej sprawie windykacyjnej, bo sam w tej firmie kiedyś pracował jako prawnik. Opowiedział mi anegdotkę. Normalne banki mają coś takiego jak raporty kwartalne. Przedstawiają one bilansy, do których zaliczają się też kredyty. I owe banki potrafią zrobić mały przekręt. Klient spłacił raty w wysokości ustalonej przez banku. Niestety okazuje się, że wskutek waloryzacji zostaje kilak groszy zadłużenia. Bank nie wyśle powiadomienia bo koszt listu będzie wyższy niż zadłużenia. Ale kredyt nie został zamknięty i wisi. Jeśli klient jest z tych mało kumatych to nie ma konta w BIK i się o tym nie dowie. Przychodzi czas na raport. Trzeba pozbyć się takich kwiatków, więc sprzedaje się to hurtem windykacji. A oni nie patrzą na to ile zostało spłacona, a ile było pożyczone i to próbują odzyskać. I niestety, jak frajer zgłupieje i zapłaci, to musi zapłacić wszystko. Ja z kolei z własnego doświadczenia, w którym pomógł mi rzeczony prawnik, mogę przedstawić inną historię. Fakt, mieliśmy dług. Ale jak tylko wybrnąłem z dołka, przelałem firmie, której byłem winien kwotę wyższą niż żądali. Między telefonem a przelewem upłynęło 10 minut. Nadwyżka miała zabezpieczyć mnie przed ewentualnymi odsetkami za czas przelewu(czasy, kiedy przelewy szły dwa dni). Temat uznałem za zakończony. A tu po dwóch miesiącach zadzwoniła babka z windykacji, że rzeczona firma dokonała cesji długu. Cesji dokonali ponad miesiąc po moim przelewie. Na wieść, już dawno temu przelałem kasę, kazała mi wysłać przelewy z numerami faktur. Kiedy dowiedziała się, że poszedł jeden duży przelew, stwierdziła, że w takim razie dług nadal jest do spłaty. Póki nie wysłałem im pisma z groźbą zawiadomienia prokuratury o próbie wyłudzenia pieniędzy, miałem ciągłe telefony. Po tym piśmie nagle okazało się, że nie mają roszczeń. A jakbym był przeciętnym kowalskim? Nie. Póki firmy windykacyjne będą stosować takie praktyki, nikt mnie nie przekona, że to są tez ludzie. A osoba, która mnie nęka, jest reprezentantem firmy i skoro nęka mnie, to mój gniew werbalny skupi się na niej. Już nie wspomnę o tym, że teraz łatwo uzyskać kredyt na czyjeś dane... A spłacać musi właściciel danych. Nawet jeśli ma status pokrzywdzonego z prokuratury. Dla windykatorów nie jest ważne. A przy e-sądach, które klepią wyroki na nieistniejące adresy i błędne dane PESEL(było ty lub na anonimowych), ciężko potem to odkręcić. Co innego osoby, które rzeczywiście świadomie lub nie narobiły sobie bigosu.

Odpowiedz
avatar szafa
3 3

Tak jak wyżej. Niestety komornicy sami zasłużyli sobie na to, jakie się ma do nich podejście. Niestety z różnych historii, jakie mi opowiadano, jakie widziałam w różnych reportażach i artykułach wynika, że w wielu wypadkach to niestety tacy sami, jak nie więksi oszuści i złodzieje niż ci, z których się ściąga długi. Oczywiście nie każda firma ma takie podejście - ja na przykład odziedziczyłam długi po babci. Mea culpa, nie zrzekłam się. ALE. Jedna firma przyszła "po ludzku" po pół roku od śmierci babci, wszystko szybko sprawnie ogarnięte, spłacone, koniec. Mija chyba z 4 lata i nagle budzi się druga firma! Czemu czekali tyle lat? Nie wiem. Zakładam, że okaże się, że dlatego, że odsetki ładnie narosły w tym czasie.

Odpowiedz
avatar dzialkis
0 4

Niby programista w a sercu Ormowiec

Odpowiedz
Udostępnij