Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Jak prawdopodobnie ktoś chciał nas zrobić w balona. Mój partner sprzedawał auto:…

Jak prawdopodobnie ktoś chciał nas zrobić w balona.

Mój partner sprzedawał auto: w świetnym stanie (kupując, wiedział, że kiedyś je sprzeda), z aktualnym przeglądem itd.

Zgłosił się chętny z miasta obok. Umówiliśmy się na sobotę, facet był nastawiony na kupno, jeśli po oględzinach wszystko będzie grało. Przyjechał z kompanem. Oględziny wyglądały dość zabawnie: panowie jedynie obeszli auto dookoła, kopnęli w opony i zadecydowali, że kupują. Zaproponowaliśmy przejażdżkę, bo jak to tak...? Ok, niech będzie, przejażdżka odbyła się, wszystko super, biorą. Papiery podpisane, zapłata uiszczona, panowie pojechali.

Godzina od ich wyjścia i telefon: "auto coś dziwnie jeździ, ma mało mocy". Wcześniej przy kupnie pan wspominał, że odda auto do swojego znajomego ''czarodzieja od tuningu'', który samochód podkręci, doklei spoilery i będzie do ściganka, więc on jutro pokaże mu ten samochód, to on sprawdzi, co jest nie tak. Ok, czekamy zatem.

Mija kilka dni, pan dzwoni z werdyktem: uszczelka pod głowicą do wymiany i w ogóle cała głowica też, jak pokryjesz pan większość kosztów, to się dogadamy. Partner prosi w takim razie o ekspertyzę na piśmie od owego czarodzieja, żeby mieć podkładkę i bez problemu pokryje naprawę (chociaż jeszcze kilka dni wcześniej, kiedy korzystaliśmy z auta, wszystko grało... dziwne!).

Okazuje się, że no niestety, ale czarodziej nie wystawi papierka, bo nie może, bo cośtam, proszę wierzyć na gębę. Śmierdzi wałkiem na kilometr, partner idzie w zaparte: albo papierek z pieczątką mechanika, albo za nic nie płacimy. Pan poprosił o kilka dni na ogarnięcie sprawy.

Dni mijają, pan na dowód wysyła nagranie testu na obecność C02 twierdząc, że to wystarczy za papierek. Partner powtarza: dokument albo bujaj się pan sam. Kupujący w końcu w nerwach rzuca, że jak zapłacimy za ekspertyzę mechanika, to on odstawi auto do kontroli. Zgodziliśmy się, auto odstawione. Przychodzą wyniki: mechanik stwierdził, że nie da się jednoznacznie stwierdzić usterki. To panu nabywcy nie wystarcza, on żąda orzeczenia od biura ekspertyz motoryzacyjnych! Zgadzamy się pod warunkiem, że sam sobie za to zapłaci. Koleś unosi się wściekłością, decyduje się na ASO. Czekamy.

Orzeczenie z ASO potwierdza nasze podejrzenia: wszystko gra, jak na swój wiek auto mega zadbane, nie stwierdzają uszkodzenia. Kupujący wściekły, krzyczy, że wszyscy go oszukali i on tego tak nie zostawi, on to auto sprzeda, bo czarodziej spojlerowy stwierdził, że jest usterka i już!

A sprzedawaj pan.

Po kilku dniach pan dzwonił jeszcze do nas, wymyślając sobie jakie dodatkowe pisma potrzebne mu do sprzedaży, jednak to już nas nie obchodziło.

samochód sprzedaż

by moomoo
Dodaj nowy komentarz
avatar tatapsychopata
5 13

W umowie MUSI być stwierdzenie że stan auta jest kupującemu znany. Przynajmniej na wszystkich mi znanych umowach tak jest. Kupił? To jego problem. Palcem bym nie kiwnął. Szczególnie mając pewność co do stanu bez zarzutu.

Odpowiedz
avatar glan
1 3

@tatapsychopata: Niekoniecznie. Kupiłem już 2 auta i jeden motor i za każdym razem podpisywaliśmy umowę bez tego zapisu. W zamian umowa mówiła, że pojazd jest sprawny i bezwypadkowy.

Odpowiedz
avatar le_szek
8 8

@tatapsychopata: "Nierzadko w umowach sprzedaży są umieszczone zapisy, które w teorii wyłączają odpowiedzialność sprzedawcy z tytułu rękojmi, ale nie do końca tak jest w praktyce. Widząc dość typowy zapis "kupujący oświadcza, że stan techniczny pojazdu jest mu znany i kupuje go w takim stanie, w jakim on się znajduje”, można się zniechęcić do korzystania ze swoich praw, ale tak naprawdę nie ma to wpływu na rękojmię. Tego typu zapisy nie są żadnym wyłączeniem odpowiedzialności, jak mogłoby się wydawać. To tylko poświadczenie tego, że kupujący widzi i wie co kupuje. Mówiąc kolokwialnie, zapis ten zabezpiecza sprzedającego najwyżej przed tym, że kupujący zgłosi się do niego z roszczeniem: "chciałem niebieskie auto, a pan mi sprzedał zielone"." https://autokult.pl/30433,rekojmia-na-samochod-uzywany-uwazaj-na-niekorzystne-zapisy-w-umowie-sprzedazy Zabezpieczyć się można jedynie wyraźnie stwierdzając w umowie, że przy sprzedaży nie obowiązuje rękojmia (i jest to możliwe tylko przy transakcji między dwoma osobami fizycznymi).

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 13 stycznia 2020 o 20:20

avatar Grav
4 4

Wygląda na to, że gość szukał jelenia, który mu pokryje część kosztów odprężenia silnika, do którego trzeba zdjąć głowicę. Zabieg potrzebny przy dokładaniu do samochodu turbiny - jeśli gość planował z tego robić driftowóz, to scenariusz całkiem prawdopodobny. Na kanale Miłośnicy 4 kółek była kiedyś historia jak to gość po regeneracji turbiny w dieslu przyjechał z ryjem, że spieprzyli temat i nie jedzie. I mają kasę oddawać. No to samochód wzięty na gwarancji z zapisem, że dozwolona jest jazda próbna, zabrali furę na hamownię - wypluło 117 z fabrycznych 115KM.

Odpowiedz
avatar pfefferminztee
0 0

Coś musi być na rzeczy, bo niedawno słyszałam podobną historię od wkurzonej sąsiadki, która sprzedała swój bolid bardzo rzeczowemu i zdecydowanemu Januszowi. I owszem, w drodze powrotnej samochód "się zepsuł". Kobiecina nawet przelała gościowi 2 czy 3 stówy na rzekome naprawy, taki był przekonujący. Janusz się rzecz jasna rozkręcił i dawaj wymyślać dalsze usterki. W końcu kobita zainwestowała w prawnika, ten w jej imieniu wysmarował pismo do "poszkodowanego" i nagle problemy z autem się skończyły.

Odpowiedz
Udostępnij