Historia długa jak moje zmagania ze służbą zdrowia.
Jakiś czas temu zaczęłam mieć niepokojące objawy zdrowotne, głównie o charakterze neurologicznym, które wraz z biegiem czasu mocno się nasilały.
Problemy zaczęły się niedługo po przeprowadzce do stolicy, więc wybrałam się do nowego rodzinnego. Pracowałam jeszcze wtedy na śmieciówce - zlecenie, więc płaca średnia, godzin dużo, ale naprawdę lubiłam tę robotę.
W każdym razie pojawiły się u mnie zawroty i bóle głowy, ogólne osłabienie, drgawki. Badania krwi książkowe - to na pewno przez nową pracę, dużo godzin, do tego stres i przemęczenie. Doktor przepisała mi jakieś cudowne, sponsorowane witaminki, więc jedziemy dalej.
Po czasie niby trochę zelżało, ale drgawki pozostały, czasem przyplątała się migrena z aurą, kołatania serca i problemy z koordynacją. Przez dłuższy czas nie mogłam się dostać do rodzinnego i cały czas byłam odsyłana z kwitkiem. Zabrałam papiery i przenosiłam się do innej przychodni. Zaczęło się.
Graniczyło z cudem aby za każdym razem dostać się do tego samego lekarza, ale że każdy z nich miał wgląd w moją kartę, lepsze to, niż nic.
Doktor nr 1 - przemiły Ukrainiec (absolutnie nie mam nic do naszych wschodnich sąsiadów, co będzie ważne przy końcu historii). Opowiedziałam mu wszystko po kolei, co pieczołowicie wklepywał w klawiaturę komputera, ale po chwili zorientowałam się, że po prostu googlował moje objawy. W rodzinie jakieś choroby przewlekłe? No tak, nadciśnienie.
Tym sposobem na jednej wizycie dostałam skierowanie do kardiologa, laryngologa i okulisty. W głowie odpaliłam największą medyczną imprezę mojego życia i myślę sobie - no dobra.
Kardiolog robi EKG, osłuchuje, stwierdza tachykardię. Opowiadam mu o współtowarzyszących problemach neurologicznych. W rodzinie są jakieś choroby serca? Wyżej wspomniane nadciśnienie. A ma pani wysokie ciśnienie? Ostatnio mierzę, bo mam te kołatania, bywa różnie. No to faktycznie może pani mieć problemy z nadciśnieniem, to często dziedziczne, więc i stąd inne objawy. Pomierzyć sobie w domu i zapisać się na następną wizytę.
W międzyczasie zmieniam pracę na taką z półki - "ta wymarzona". Całkowicie zdalna, z branży, zgodnie z wykształceniem, zarobki o niebo lepsze, więc jest super, oprócz tego, że dość stresująca przy początkowym wdrażaniu się na nowe stanowisko.
Mierzę to ciśnienie, na ciśnieniomierzu co jakiś czas wyskakuje info o arytmii, tętno w spoczynku czasem winduje do 90-120.
Wracam do kardiologa z rozpiską pomiaru ciśnienia - no jest ta tendencja do nadciśnienia plus tachykardia, ale najwidoczniej to u pani rodzinne. Na tapetę wchodzi Ebivol, reguluje moje serducho, ale objawy neurologiczne, co prawda zelżone, ale zostają, z biegiem czasu poszerzając się o oczopląs, zaburzenia ruchu i coraz mocniejsze drgawki.
Doktor nr 2 - ta sama przychodnia, krótkie info na temat przebiegu leczenia, bo resztę ma w systemie. Ma pani skierowanie do neurologa? Nie? No to wypiszemy. Badania krwi są bardzo dobre, to pewnie kwestia nadciśnienia i stresu w pracy, niech się to wszystko unormuje. Jest taki super, czysty magnes w sklepie z ziołolecznictwem obok. W domu pytam wujka google o moje objawy, ale rezygnuję po kolejnej lekturze o glejakach i innych takich.
Otwieram kolejną zapadnię z tabliczką "gabinet laryngologiczny". Trochę mi się ucho lewe przytyka i te szumy uszne - no tak, może tak być przez to nadciśnienie. Audiogram wykazuje mi nadwrażliwość na dźwięki - słyszę, że to nic poważnego. Po wszystkim kręci mi się w głowie. Nie ma pani problemów z błędnikiem? No nie wiem, może mam, czekam na wizytę do neurologa.
Raz jest lepiej, raz gorzej, w międzyczasie dopada mnie paskudne grypsko, więc czując się jak naczelny hipochondryk, próbując dostać się do lekarza rodzinnego. Tydzień z rzędu brak numerków, gorący okres, tłumy przed przychodnią o godzinie 7:00 na czele z babciami, które przynoszą swoje własne krzesełka. Dziękuję, postoję.
Tego samego dnia leżąc już w łóżku i zasypiając dostaję silnych drgawek - nogi same mi podskakują, światło uderza mi do głowy. Wstaję i zaczyna mi być cholernie zimno - jest gorący lipiec, ludzie śpią przy otwartych oknach. Ubieram zimowe ciuchy i jadę do szpitala, serce wali mi jak młot, dygoczę z zimna i w myślach modlę się żeby dojechać. Dojeżdżam, czekam, biorą mnie - ciśnienie 200/110, tętno 165. Opowiadam o tym, co działo się ze mną pół godziny temu i że mam na co dzień takie a nie inne objawy oraz że przyjmuję Ebivol. Czym się pani tak denerwuje? Stresująca praca? Praca jak każda inna, bywa stresująca. No to pewnie ma pani nerwicę. Dają mi zastrzyk i odsyłają do Nocnej Pomocy, na razie nie wymagam hospitalizacji, a na SORze tylko pilne przypadki. Ze stresu gardło mi wysycha tak, że nie mogę oddychać, ale jadę. W NP spada mi trochę ciśnienie, ale nieznacznie, dostaję kolejny zastrzyk. Tętno nadal jest wysokie i odsyłają mnie z powrotem do szpitala, gdzie spędzam 4 godziny podłączona do kroplówki, z wypisem, a raczej tylko i wyłącznie opisem tego, czego doświadczyłam. Zalecana konsultacja z lekarzem rodzinnym.
Kilka dni później idę prywatnie do kardiologa - ciśnienie całkiem dobre, tętno przyspieszone. Usg nie wykrywa żadnych zmian w sercu, jest git.
Idę też prywatnie do neurologa - 250 zł w plecy i alleluja. Wie pani co, opisane objawy mogą mieć związek z różnymi chorobami neurologicznymi, nie chciałbym pani straszyć, ale... I już w głowie mam wizję guzów i innych zwierzątek pełzających do tyłu, tak szeroko opisywanych w googlowych publikacjach. Trzeba koniecznie zrobić rezonans głowy, odcinka szyjnego, żył. Dostaję skierowanie, dzwonię do prywatnych placówek, cena zbija mnie z nóg, nawet, jak na to, że w miarę dobrze zarabiam.
W końcu po kilku dniach i codziennym wiszeniu po pół godziny na linii, dodzwaniam się do rejestracji mojej przychodni, po to, by po raz kolejny usłyszeć, że "sory-memory". Placówka ma kilka swoich oddziałów przychodni, w innej są miejsca do rodzinnego, ale to wiąże się z przeniesieniem. Dobra, niech będzie.
Doktor nr 3 - i tego samego dnia trafiam w dziesiątkę. Mówię o tym z czym się borykam i o szpitalnej akcji. Lekarz pyta mnie o wszystkie objawy, więc wymieniam to co, dotychczas miałam: wysokie ciśnienie, tachykardia, bóle migrenowe z aurą, wymioty, oczopląs, drgania obok powiek, nadwrażliwość na dźwięki i światło, drgawki. Pyta, jak te drgawki wyglądają, więc opisuję - podnosi mi kończyny, czuję jakbym miała wyładowania do głowy, czasem odrzuca mi głowę na bok.
Bingo - podejrzenie padaczki.
Czuję jakby ktoś wcisnął mi reset w mózgu, więc pytam, jak to? Ano rodzajów padaczki jest kilkadziesiąt, nie każda wygląda tak samo. Nie musi przecież nas rzucać na ziemię ze ślinotokiem. I owszem, pani objawy są niepokojące, trzeba pilnej konsultacji z neurologiem. Na szczęście tę na NFZ mam za kilka dni.
Przez kilka ostatnich dób do wizyty boję się zasnąć, z obawą, że dostanę padaczki i palpitacji serca. I w końcu nadciąga ten wyczekiwany, piękny dzień.
Neurolog to starsza pani, lekko niedosłysząca. Zagląda do starego i świeżego skierowania z padaczką. Niech pani streści swój życiorys, dolegliwości i ten swój atak. Zaczynam opisywać, tylko po to, żeby za chwilę zebrać soczysty opierdziel. Ma pani wynik EEG? Nie? No to nie musi być padaczka i pewnie nią nie jest, to pewnie nerwica. I w ogóle kto pani takich głupot naopowiadał? Do neurologa to idzie się w ostatniej kolejności, najpierw trzeba sprawdzić wszystkie opcje. Była pani u kardiologa? No byłam, ale za bardzo poprawy nie ma. No jak nie ma, to pewnie nerwica, już pani mówiłam. Miesiączkę ma pani regularną? Ostatnio może nie za bardzo, ale wszystko konsultowane ginekologicznie, mieści się w granicach normy. Stres of kors. Pani doktor stuka mnie młoteczkiem po policzkach i stwierdza, że to mogą być równie dobrze zaburzenia hormonalne i ona to czuje. Do mojej kolekcji trofeów dołącza skierowanie do endokrynologa, a to co czuję ja, to to, jak cofam się do tyłu. Każe mi wrócić po endokrynologu i EWENTUALNIE wtedy zrobimy EEG. Termin do endokrynologa... Około dwóch - trzech miesięcy.
Wychodzę i po prostu ryczę. Z bezsilności, straty czasu, braku jakiejkolwiek pomocy. Zaczynam się zastanawiać, czy może ze mną jest coś nie tak i wyolbrzymiam?
Następnego dnia rozmawiam z dobrą znajomą z Ukrainy i nakreślam jej mniej więcej patową sytuację. Swieta jest zszokowana i zaczyna opowiadać o tym, jak działa u nich prywatna służba zdrowia, jak również o tym, że wiele Polaków oraz innych zachodnich sąsiadów przyjeżdża do nich na diagnostykę oraz leczenie.
Jestem pełna uprzedzeń co do funkcjonowania ukraińskiej służby zdrowia, ale razem ze Swietą kalkuluję, czy faktycznie to mi się opłaca. Koszt ok. 1300 zł, czyli mniejszy niż za moje 3 rezonanse w Polsce prywatnie. Obejmuje to przejazd, nocleg, pakiet badań na najnowszych sprzętach medycznych: rezonans głowy i tętnic, przysadki mózgowej, szyi i tętnic szyjnych, kręgosłupa, usg serca, szyi, tarczycy, badania laboratoryjne, badanie EEG, konsultację neuropatologa. Wszystko, autentycznie - W JEDEN DZIEŃ, włącznie z wszelkimi wynikami i konsultacją.
Biorę wolne na trzy dni - jedziemy we środę, czwartek badania i piątek dajemy sobie na zakładkę w razie co.
Praktycznie nie śpię całą noc, z nerwów i ekscytacji. Ze wszystkiego na przemian.
Na pierwszy rzut badanie EEG - owszem, coś tam wyszło. Mój mózg bardzo żywo reaguje na bodźce świetlne i jest "w spazmach", podłoże nerwowe. Podejrzenie padaczki, ale dla pewności trzeba wykonać rezonans.
Następnie usg szyi - tętnica prawa zwężona. Usg tarczycy - guzek, do dalszej diagnostyki, zapewne hormonalny.
Szereg rezonansów magnetycznych potwierdza - padaczka o charakterze mioklonicznym. Do tego zwężona tętnica w głowie, naczyniak kręgosłupa szyjnego, a w bonusie przepuklina na dolnym odcinku kręgosłupa i początki osteochondrozy. Niestety również i nerwica, która jasno wyszła na EEG i która była powodem nasilania się moich drgawek podczas napadów. To nic z czym nie da się żyć i walczyć, ale w końcu wiedziałam, co mi jest. Byłam po prostu szczęśliwa.
Po powrocie do Polski wszelkie badania i zdjęcia z rezonansów zostały przetłumaczone i zaakceptowane jako zgodne, tylko badanie EEG zostało zrobione raz jeszcze, potwierdzając wszystko powyższe.
Bardzo chciałabym wysilić się na jakąś puentę, ale nie mam siły. W jeden dzień dowiedziałam się tego, o co walczyłam przez rok, ba, nawet o wiele więcej, co znacznie przyspieszyło moją "walkę" na różnych płaszczyznach.
Pytania rzucone w tłum.
Ile jest takich osób, które jak kauczuk odbijają się od drzwi do drzwi instytucji medycznych, doświadczając opieszałości lub totalnej ignorancji?
Ile jest osób, które dzięki wykonywanej pracy mogą pozwalać sobie na to, aby tak się odbijać?
I w końcu ile jest osób, które mają determinację i środki pieniężne, aby to robić?
Jest mi po prostu przykro.
słuzba_zdrowia
Tego nie da się skomentować. Wytrwałości Ci życzę i dużo, dużo zdrowia.
Odpowiedz@PaniMasztalska: Dziękuję:)
OdpowiedzTapet... Brać na tapet nie tapetę
Odpowiedz@thcl: Wiele osób robi ten błąd..
OdpowiedzPodobna historie mam z Norwegi...powiesz cos wiecej na temat tych "wycieczek" na Ukraine?
Odpowiedz@annababy97: Gdybyś miała pytania, śmiało, szczerze mówiąc uważam, że to naprawdę dobra alternatywa, a już na pewno dla osób, które leczą się prywatnie. Często prywatnie terminy są z lekka średnie. "Wycieczka" z mojej strony wyglądała tak, że siadłam wieczorem z koleżanką i kalkulatorem. Skonsultowałam, jakie badania powinnam zrobić, wygooglowałam też opcje dotyczące rezonansu głowy i jej obszarów, trochę poczytałyśmy. Zdecydowałam się na Winnicę, ponieważ to miasto rodzinne mojej koleżanki i o wiele szybciej mogłyśmy się poruszać po nim, niż np. po Lwowie. Na badania umawiasz się telefonicznie - EEG, badania laboratoryjne, usg szyi i tarczycy i pierwszą konsultację z neuropatologiem miałam w zakładzie medycznym Altamedika. Zakład ma 2 oddziały i ma lekarzy z różnych dziedzin. Nie ma tam problemów z terminami, badania można ułożyć po prostu po sobie. Można nawet w trakcie dołożyć sobie dodatkowe - np. po usg szyi i tętnic doktor sama zapytała, czy chciałabym zrobić od razu usg tarczycy. Koszt to jednego usg waha się ok. 20 - 45 zł na nasze, czyli 130 - 250 hrywien. Jak dopłacałam za usg tarczycy to było to bodajże 180 hrywien, czyli jakieś 33 zł. Resztę badań (prócz usg serca) miałam robione w zakładzie Neuromed. Jest położony na takim kompleksie różnych placówek medycznych - neurologicznych, ginekologicznych, laryngologicznych, kardiologicznych, i tak dalej. Tam za wszystkie rezonanse i konsultacje zapłaciłam ok. 4200 hrywien. To mniej więcej równowartość półtora kwoty rezonansu głowy prywatnie w Polsce. Wszystkie badania udało nam się ustawić tydzień przed wyjazdem i to ustawić je tak, aby na wszystko zdążyć po kolei. Wystarczył nam dosłownie jeden dzień. Nie spotkałam się kompletnie z żadnym zimnym przyjęciem u żadnego z lekarzy. Przyznam, że naprawdę byłam uprzedzona co do ich wiedzy i funkcjonowania i naprawdę się pomyliłam. Po rezonansie miałam jeszcze jakąś godzinę czy półtorej zapasu do konsultacji z neurologiem, więc podeszłyśmy obok do kardiologa, który "z buta" zrobił mi usg serca, między jednym pacjentem, a drugim. Naprawdę czułam się po tym wszystkim absurdalnie. :) Do zapisów na badania potrzebne były moje dane z paszportu no i to, żeby był aktualny.
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 18 grudnia 2019 o 22:24
@sylfida: rozumiem, że miałaś przy sobie mówiącą po ukraińsku koleżankę, a co gdyby na badania zechciał umówić się ktoś niewładający ukraińskim?
Odpowiedz@GoshC: Z tego co podpytałam, są też tzw tour-biura medyczne które zajmują się wyjazdami i takie organizują, włącznie z opieką na miejscu, takie osoby rozmawiają zarówno po ukraińsku jak i po polsku. Potem zostaje, tak jak u mnie, kwestia przetłumaczenia dokumentacji medycznej.
Odpowiedz@GoshC: To jest podobnie jak w Czechach - tam wiele placówek ma bezproblemową obsługą po polsku. U nas jest tak fatalnie, że tak wiele osób jeździ do Czech, Ukrainy, Litwy czy nawet Białorusi, że z językiem polskim nie ma większych problemów.
Odpowiedz"Szereg rezonansów magnetycznych potwierdza - padaczka o charakterze mioklonicznym."- rezonans nie jest w stanie potwierdzić charakteru padaczki "Niestety również i nerwica, która jasno wyszła na EEG"- nie ma "jasnych" kryteriów na diagnozę nerwicy w EEG, dlatego do jej diagnozy nie jest potrzebne to badanie "Nie ma pani problemów z błędnikiem? No nie wiem, może mam, czekam na wizytę do neurologa."- chorobami błędnika zajmuje się właśnie laryngolog Ciekawe, czy jesteś po prostu mylącym fakty pacjentem, czy kimś, komu zabrakło logiki do wymyślenia fejka
Odpowiedz@aka: Szereg rezonansów potwierdził - był to skrót myślowy, ponieważ jak zaznaczyłam w tekście byłam po konsultacji z neuropatologiem na Ukrainie, jak i również później, w Polsce, więc owszem, zostało to finalnie potwierdzone. Zarówno padaczka, jak i jej charakter. Co do nerwicy - może również mogłam użyć innego sformułowania dotyczącego EEG, więc naprostuję - nie jasno wyszła, a potwierdziła (między innymi) nerwicę :) Co do błędnika - dokładnie tak odpowiedziałam osobie wykonującej mi badanie, że czekam na konsultację do neurologa, bo, jak wydać mylnie, choroby błędnika kojarzyły mi się ze sprawą neurologiczną. Jak widać codziennie człowiek uczy się czegoś nowego i akurat z tego powodu szczerze się cieszę. Odpowiem całkiem szczerze - mylącym fakty pacjentem. Gdybym miała coś zmyślać, nie włożyłabym ani grama serca i emocji w to, co napisałam. Zresztą zupełnie by mi się nie opłacało pisać takiego elaboratu - lepiej byłoby napisać artykuł i chociaż dostać za niego jakiś ekwiwalent. Pozdrawiam :)
Odpowiedz"Bo w Polsce trzeba mieć zdrowie żeby chorować." A tak na serio, to ostatnio też miałem podobne poszukiwania "po omacku" choroby. Gdyby nie to, że użyte były finanse (lekarz prywatny), bujałbym się jeszcze z rok. Wyznaję zasadę "na zdrowiu się nie oszczędza", dzięki czemu mam odpowiedzi już dzisiaj i mogę właściwie działać.
Odpowiedz@kartezjusz2009: I to co właśnie mnie wku.wia, to brak tej alternatywy. Brak możliwości efektywnej walki o swoje zdrowie dla osób, które nie mają środków na leczenie prywatne. Przecież to nie powinna być nawet walka. Dokładnie - dla mnie najważniejszą rzeczą było to, że w końcu wiem, co mi jest i mogę działać. Zdrowia:)
Odpowiedz@sylfida: Kiedyś zastanawiałem się nad rozwiązaniem sytuacji. Największym problemem nie jest brak specjalistów czy brak sprzętu, ale kolejki. Kolejki ludzi, którzy i tak nie przychodzą, ale miejsce dla nich jest zajęte. I na takich ludzi pojawia się rozwiązanie: opłata w formie kaucji. Jeśli przychodzisz, zwracana jest Tobie cała kwota. Jeśli nie przyjdziesz - przepada. Oczywiście wprowadzenie takiego przepisu wiązałoby się z wieloma przypadkami szczególnymi (np. możliwość zwolnienia z opłaty najuboższych) i całkiem pokaźną machiną fiskalną w przychodniach.
OdpowiedzW Polsce to i tak lepiej bo rodzinny wypisze skierowania a ostatecznie mozna pojsc prywatnie. W Anglii GP (czyli rodzinny) bardzo niechetnie wypisuje jakiekolwiek skierowania, trzeba nieraz sie wyklocac a za bardzo nie ma opcji leczenia prywatnie (nie jest to takie popularne jak w Polsce wiec ceny leczenia sa na kieszen szejkow arabskich). Ostatnio poszlam z problemem ginekologicznym, dowiedzialam sie, że to stres. Zapomnij o jakimkolwiek badaniu. Dobra opieka jest jedynie w szpitalu,ale jesli nie masz zagrozenia życia a cos sie dzieje to odbijasz sie od systemu.
Odpowiedz@nursetka: GP nie jest odpowiednim "rodzinnego" (w sensie posiadanej wiedzy), a bardziej szkolnej higienistki w PRLu. Żeby być GP nawet nie musisz mieć mastersa, wystarczy bachelor. GP to tak naprawdę w większości wypadków student-stażysta. Samodzielnie tę pracę mogą wykonywać dopiero po ~8 latach praktyki.
Odpowiedz@Lobo86: GP to general practitioner czyli lekarz z ukonczona specjalizacja. Maja praktyki w szpitalach zanim moga przyjmowac pacjentow w przychodnii. Problemem w UK nie jest ich brak wiedzy po specjalizacji tylko zbyt duza autonomia i prywatyzacja.
OdpowiedzJestem jedną z takich osób o których piszesz na końcu. Specjalnie założyłam tu konto żeby zapytać, o jakieś namiary, nazwę tej prywatnej placówki, czy był tam polski personel, tłumacz, ktokolwiek pośredniczy? Ja się męczę 5 lat z rzeczami których NFZ nie refenduje, wolałabym zapłacić raz a mieć z głowy :(
Odpowiedz@Aki7: też chętnie się dowiem co i jak. Do granicy ukraińskiej mam daleko, ale też mam dość. Od roku bujam się z jedną przypadłością (i to prywatnie! Bo nawet prywatnie trzeba czekać kilka miesięcy na wizytę...), która nawet normalnemu człowiekowi mocno utrudniała by życie, a w połączeniu z resztą moich chorób sprawia to, że nie mogę egzystować samodzielnie. Pracy podjąć nie mogę, orzeczenia o niepełnosprawności nie dostanę (mogłabym pracować, ale musiałabym na specjalnych warunkach, m.in. mieć możliwość zjedzenia posiłku co godzinę, mieć możliwość usiąść gdy poczuję się słabo, itd.), bo żadna z moich chorób osobno nie kwalifikuje się do orzeczenia, a to, ze razem to combo przez które nie mogę żyć normalnie mają w dupie... to, że nie toleruję jedynego leku na moją chorobę, przez co mogę co MUSZĘ jeść co godzinę, bo inaczej zasłabnę, też mają w dupie. Mam sobie znaleźć taką pracę gdzie będę mogła do godzinę jeść i siedzieć. Nie dadzą mi orzeczenia bym mogła pójść pracować gdziekolwiek tylko na trochę innych warunkach... Serio, kto zatrudni pracownika, który mu zwymiotował i zemdlał już na dniu próbnym?
Odpowiedz@Aki7 Jeśli mogę jakoś pomóc - napisz do mnie na priv.
Odpowiedz@Shi Właśnie to jest to - tutaj prywatnie można naprawdę wydać kupę kasy, ale nie zawsze jeszcze gwarantuje to wygraną. Teraz akurat jest sporo możliwości pracy zdalnej, ale trzymam kciuki, że jednak finalnie wszystko się uda. Jak coś napisz na priv, może coś uda mi się podpowiedzieć w tej wyjazdowej sprawie.
Odpowiedz"(...) cofam się do tyłu." No, a weź się cofnij do przodu.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 grudnia 2019 o 9:49
Ja od jakichś 10 lat kaszlę. Obskoczyłem laryngologów, pulmunologów, gastrologów, alergologów i cholera wie co logów. Każdy coś tam próbował po czym odsyłał mnie dalej. Miałem prostowaną przegrodę nosową, leczonego helikobactera pylori, chlamydię, krztusiec, refluks i nie pamiętam co jeszcze. W końcu stwierdziłem, że jak mam tyle życia marnować po lekarzach to ja sobie pokaszlę.
OdpowiedzJa też mialam operacje na Ukrainie. Dokładnie w Czerkaskim Szpitalu Laryngologicznym. Jeden z najlepszych w Europie. Miałam usuwane wszystkie 3 migdały i polipa z lewej zatoki szczękowej. W Krakowie musialam czekać na operacje ponad 6 miesięcy a tam termin dostalam po 2 miesiącach. Ordynator nie chciał przyjąć pieniędzy za operacje tylko chciał żebyśmy opłacili leki i anestuzjologa. Mialam nawet pokój vip.
OdpowiedzCzy można do Ciebie jakiś kontakt prywatny? Mam 25 lat, a moja historia z służbą zdrowia jest jeszcze dłuższa niż Twoja. Jestem na skraju załamania nerwowego bez żadnej jasnej diagnozy. Bardzo chciałabym zadać Ci kilka pytań
Odpowiedz@Tomnieboli94 Nie ma sprawy, napisz wiadomość prywatną.
OdpowiedzMoją babcię 3 lata diagnozowali, badań zrobili tyle, że lekarz rodzinny żartował już że jest najlepiej przebadana w gminie. Przez trzy lata słyszała, że to na 100% nie rak, że wszystko co wyklucza. W końcu ktoś mądry stwierdził, że skoro badania nic nie pokazują, to może wytniemy kawałek zmiany z płuc i zobaczymy co to? I tak zrobili, jeszcze po operacji szybko pod mikroskop - no na pewno nie rak. I przyszły wyniki badań. Wiecie co to? Rak.
OdpowiedzDzięki za historię, na przyszłość będę wiedzieć, żeby brać pod uwagę Ukrainę :)
OdpowiedzW całej tej bajce jest ziarno prawdy - zmieniła pracę. Teraz pisze reklamy na zamówienie ;)
Odpowiedz