Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O żółtych aniołach i samochodzie zastępczym. Będzie przydługi wstęp, ale pewne informacje…

O żółtych aniołach i samochodzie zastępczym. Będzie przydługi wstęp, ale pewne informacje są istotne dla właściwej części historii.

Zacznę od tego, że pod koniec pobytu w Irlandii kupiłam nowy samochód. To znaczy nie kupiłam z myślą o wyjeździe z kraju, tylko kupiłam funkiel nówkę w salonie, a kilka tygodni później okazało się, że przeprowadzamy się do Niemiec. Nowego auta kompletnie nie opłaca się sprzedawać, więc wzięłam je ze sobą i tak sobie jeździłam moim anglikiem przez prawie 10 lat. Ostatnimi czasy pojawił się problem, że samochód coraz bardziej zaczynał przypominać skarbonkę, wypadałoby go wymienić na coś nowego, ale tego nie sposób sprzedać. Jedynie na części za kilkaset złotych. Zostawiałam go już nawet otwartego w różnych miejscach, licząc, że ktoś zrobi mi przysługę i go ukradnie, ale nic z tego.

Nadeszła sobota, 9 lutego tego roku. Zdawałam tego dnia egzamin w pewnej instytucji. Część pisemną skończyłam o 12, ustna miała zacząć się dopiero o 15. Ponieważ instytucja znajdowała się 10 km od mojego domu, stwierdziłam, że wrócę do domu coś zjeść. Pada marznąca mżawka, śliska jezdnia, do tego ciasno, wszyscy jadą powoli. Robi się korek. Kierowca przede mną gwałtownie hamuje. Ja też wciskam hamulec, ale chyba zbyt gwałtownie, auto jedzie ślizgiem, potem pamiętam tylko huk, wybuch poduszki i silny ból w nodze.

Szczęście w nieszczęściu, w samochodzie za mną jechał lekarz wracający z wizyty domowej, a za nim samochód jakiejś lokalnej inicjatywy patrolującej ulice i zajmującej się wstępnym ogarnianiem tematu w razie wypadków, zanim przyjadą służby. Panowie zajęli się odpowiednio: jeden zabezpieczaniem miejsca wypadku, drugi oględzinami uczestniczek. Dziewczynie, w której samochód uderzyłam, na szczęście nic się nie stało, ja miałam rozcięty nadgarstek i mocno spuchniętą nogę. Ponieważ dla obydwu z nas była to pierwsza stłuczka w życiu i nie bardzo wiedziałyśmy, co robić (ja do tego musiałam być w szoku, gdyż w kółko powtarzałam, że muszę natychmiast wracać na egzamin), zdałyśmy się na pomoc tych dwóch panów. Panowie wzywają karetkę i policję, ja w międzyczasie próbuję zadzwonić do mojego faceta, żeby przyjechał, bo jeśli mnie wezmą do szpitala na oględziny, będzie potrzebny na miejscu, żeby ogarnąć temat z policją, samochodem itd. Nie odbiera, wysyłam mu WhatsAppa, piszę, co się stało i że ma przyjechać. On za chwilę odzwania, zamieniamy dwa słowa, wsiada na rower i przyjeżdża. Mnie w tym czasie oglądają w karetce i faktycznie, pada decyzja, że nogę trzeba koniecznie prześwietlić i musimy do szpitala. Mojemu facetowi daję jeszcze moje dokumenty i numery polis: ubezpieczeniowej oraz automobilklubu, który swoim członkom udziela pomocy w razie wypadku lub awarii samochodu (nazwijmy ich ABCD, oni siebie nazywają również "żółtymi aniołami"), żeby zgłosił stłuczkę.

W szpitalu poszło szybko, noga okazała się tylko stłuczona, dostałam L4 na tydzień i mnie wypuszczono. Zdążyłam nawet na egzamin. W międzyczasie wymienialiśmy się z facetem wiadomościami, jak poszło w szpitalu i na miejscu wypadku (policja spisała protokół, mandatu nie będzie, mam tylko wpaść na komendę opowiedzieć swoją wersję, ubezpieczalnia powiadomiona, ABCD odholowało auto do najbliższego współpracującego warsztatu, ogólnie wszystko ok, pani na infolinii ABCD spytała tylko, kto był kierowcą, powiedział, że ja, a on do nich dzwoni, bo ja jestem w szpitalu).

Teraz trzeba się dowiedzieć, co z samochodem oraz zorganizować jakiś zastępczy pojazd, żeby mieć czym jeździć do pracy, jak skończy się L4. W poniedziałek (11 lutego) rozmawiam z ubezpieczycielem. Oni jeszcze nic nie wiedzą, trzeba czekać na rzeczoznawcę, nie wiadomo, kiedy będzie miał czas. Samochód zastępczy? Jeśli zdecydują się na naprawę mojego, to tak, a jeśli szkoda całkowita, to nie. Trzeba czekać, co powie rzeczoznawca. Z ewentualnym kupnem nowego samochodu też jesteśmy wstrzymani do decyzji rzeczoznawcy. Ale... Przypomniało mi się, że jakiś miesiąc wcześniej zmieniłam członkostwo w ABCD ze standardowego na plusowe i przysługuje mi samochód zastępczy od nich. Dzwonię.

Żółty anioł na infolinii informuje mnie, że ogólnie tak, ale w tym przypadku nie, bo nie wpłaciłam różnicy w cenie między członkostwem Standard i Plus w zawrotnej kwocie 12,80. Przypominam im, że mieli sobie tę kwotę sami pobrać z konta, więc dlaczego nie pobrali. Bo zapomnieli, zdarza się, ale ja w związku z tym nie mam dostępu do świadczeń. Pytam, czy jeśli im tę kwotę zaraz natychmiast przeleję i wyślę dowód wpłaty, to czy będą mi przysługiwać świadczenia. Dopiero jak zaksięgują wpłatę.

Środa 13 lutego. Dzwonię do ABCD. Tak, pieniądze wpłynęły, tak, mam dostęp do świadczeń, tak, przysługuje mi samochód zastępczy na 7 dni w wybranym przeze mnie terminie, niezależnie od tego, czy mój własny zostanie naprawiony, czy też pójdzie do kasacji, nie, nie mogę odebrać samochodu zastępczego w ten piątek, gdyż potrzebna jest im pisemna opinia rzeczoznawcy z mojej ubezpieczalni, tak, wiedzą, że to bez sensu, ale Ordnung ist Ordnung i papiery muszą się zgadzać. Dzwonię do ubezpieczalni, co z rzeczoznawcą, czy znalazł już może czas, bo raz, że ten warsztat, gdzie stoi moje auto, kasuje mnie 20 euro za każdy dzień postoju, a dwa, w poniedziałek wracam do pracy i muszę mieć czym do niej dojechać, więc mi się tak jakby spieszy. Dobra wiadomość. Tak, rzeczoznawca jest umówiony na oględziny na jutro i potem będzie się kontaktował. Czyli jest progres.

Czwartek 14 lutego. Brak kontaktu od rzeczoznawcy. Pod wieczór dzwonię do warsztatu. Tak, rzeczoznawca był, popatrzył, pokiwał głową i poszedł. Nic nie powiedział.

Piątek 15 lutego. Dzwonię do ubezpieczalni. Rzeczoznawca się do nich nie odezwał, ale oni dadzą mi do niego numer. Dzwonię do rzeczoznawcy. No tak, obejrzał samochód. I sam nie wie. No bo z jednej strony zniszczenia nie są duże, więc teoretycznie można naprawić. Ale auto jest stare, w dodatku anglik, więc się raczej nie opłaca. No on nie wie. Próbuję go przekonać, że auto to szrot i naprawdę się nie opłaca, wydaj pan opinię, zamknijmy temat, ja muszę do pracy jeździć. No nie, on musi to sobie przez weekend "na spokojnie usiąść i przemyśleć" i da znać jakoś w przyszłym tygodniu. Nosz k...a...

Udaje mi się na tydzień pożyczyć od znajomego samochód jego żony, którą dopadła grypa, więc leży w łóżku i jej chwilowo niepotrzebny. Ale powoli mija kolejny tydzień, a postępu ni huhu.

W końcu! W czwartek 21 lutego przychodzi opinia rzeczoznawcy: szkoda całkowita. Odtańczam taniec radości i dzwonię do ABCD, że wysłałam im właśnie mailem opinię rzeczoznawcy i niech szykują dla mnie samochód. Jasne, zaraz wyślą maila z potwierdzeniem. Za jakąś godzinę przychodzi mail. Czytam i oczom nie wierzę. Żółte anioły dziękują za przesłanie opinii rzeczoznawcy, jednocześnie informują, iż samochód zastępczy mi nie przysługuje, gdyż przysługuje on tylko, jeśli w momencie wypadku kierowcą był właściciel polisy. A tutaj kierowcą była osoba trzecia, a ja byłam pasażerem.

Dzwonię do nich i pytam, co oni za przeproszeniem pie*dolą, skąd mają takie informacje i kto niby był według nich kierowcą. Pani na to, że mają w systemie, że kierowcą był pan, nazwijmy, Gustav Andersson. Aha, czyli mój chłop. Dobra, tłumaczę im przebieg zdarzenia i że on do nich dzwonił, bo ja byłam w szpitalu, że nawet go pytano, kto był kierowcą i on wyraźnie powiedział, że ja. Pani na to, że taką historyjkę to ja sobie mogłam wymyślić teraz na poczekaniu (mogłaby się na Piekielnych zatrudnić jako tropiciel fejków), więc ona chce twardych dowodów na potwierdzenie tego, co mówię. Nie ma sprawy.

Wysyłam im skan wypisu ze szpitala z opisem, że obrażenia powstały przez eksplodujące poduszki powietrzne KIEROWCY, oraz skriny WhatsAppów z facetem po wypadku. Za jakąś godzinę dzwonię ponownie, czy dostali maila. Dostali, zapoznali się, ale to w sumie wcale nie dowodzi prawdziwości mojej wersji, bo szpitalu mogłam przecież nakłamać (kolejna tropicielka fejków).

Pytam w takim razie, co ze skrinami mojej korespondencji z panem Anderssonem. Ja wiem, że po wypadkach ludzie bywają w szoku i robią dziwne rzeczy, ale chyba pisanie WhatsAppów do kierowcy siedzącego obok mnie, że miałam wypadek i żeby przyjechał na miejsce byłoby chyba jednak trochę zbyt ekstremalne, zwłaszcza że on odpisywał i pytał, co się stało. Proponuję, że jeśli chcą, mogę im dosłać jeszcze numer akt policyjnych oraz dane świadków wypadku, którzy potwierdzą moją wersję. No dobra, wierzy mi, ale samochodu i tak nie dostanę, bo oni mają przepis, że to kierowca ma obowiązek do nich zadzwonić. Pytam, co w sytuacji, jeśli kierowca po wypadku jest nieprzytomny? Ona nie wie, połączy mnie z menedżerem. Ta sama gadka z menedżerem, ja swoje, on swoje. Herman the German ma przepis, w związku z tym klapki na oczach i nic innego nie ma znaczenia. Nie odpuszczam i tłumaczę raz jeszcze, że w przypadku złapania gumy czy wyładowanego akumulatora rozumiem, ale przy wypadkach? Przecież kierowca może być nieprzytomny i mogą do nich dzwonić służby ratunkowe. W końcu się ze mną zgodził. Dostanę samochód.

Pyta jeszcze, jakie mam życzenia odnośnie typu samochodu. Mówię, że obojętne, byleby był mały, automatik i benzyniak (dieslem nie mogę wjechać do centrum, poza tym muszę opanować jazdę z kierownicą po drugiej stronie i nie chcę mieć dodatkowego stresu z opanowywaniem gabarytów auta czy wrzucaniem biegów prawą ręką). On że ok, jutro rano między 8 a 12 podstawią mi samochód pod dom. Przysłał mi jeszcze maila z potwierdzeniem.

W piątek 22 lutego czekam na samochód. Nie ma. O 14 stwierdzam, że już mi go chyba nie przywiozą, więc dzwonię do ABCD i pytam, gdzie samochód. Żółty anioł na to, że no jak to. Podstawili mi dzisiaj rano pod dom, ja odebrałam i pokwitowałam odbiór. Mówię, że nie wiem, gdzie i komu go podstawili, ale u mnie nikogo nie było. On sprawdzi. Muzyczka...

Za chwilę odzywa się pan: "Ach, szajse.... Bo ten tego... Nam się klienci pomylili i podstawiliśmy samochód komuś innemu". No miło, to co teraz ze mną? No jest mały problem, bo innych samochodów na chwilę obecną nie mają. W żołnierskich słowach oznajmiam panu, że kopię się już z nimi od dwóch tygodni i mam serdecznie dość. Oni dali ciała i mają zasmarkany obowiązek naprawić swój błąd. Mnie guano obchodzi, skąd go wezmą, ale mają mieć dla mnie samochód i koniec. Pan mówi, że się tym zajmą. Faktycznie, po jakiejś godzinie dostaję telefon z centrali, znaleźli dla mnie samochód w jakiejś wypożyczalni, tylko muszę go sobie stamtąd sama odebrać. No dobra, niech im będzie. Potwierdzam jeszcze, czy samochód na pewno taki, o jaki prosiłam. Tak, oczywiście, wszystko się zgadza.

Docieram do wypożyczalni. Pan za ladą informuje mnie, że samochód owszem dostanę, ale muszę dopłacić 180 eur z własnej kieszeni, gdyż ABCD pokrywa wypożyczenie do kwoty 400 eur, a samochód, który oni dla mnie przygotowali, kosztuje 580 eur. Pytam, co to w takim razie za samochód. Jakiś karawan wielkości VW Sharana, manual, w dodatku z napędem na tylne koła. Tłumaczę, że to jest zupełne przeciwieństwo tego, co zamawiałam. Pan pokazuje, że takie wytyczne przyszły z ABCD. Na szczęście udaje się sprawę odkręcić i dostaję Golfa. Cena za tydzień wynosi 360 eur, więc ABCD pokrywa ją w całości.

Potem wszystko poszło gładko, ubezpieczalnia wypłaciła całkiem przyzwoite odszkodowanie, kupiliśmy nowy samochód, Golfa oddałam, zapomniałam o sprawie. Do czasu. Miesiąc później, 21 marca, przychodzi list z ABCD. Data stempla na kopercie 20 marca. List z datą 12 marca, o treści, że oni przeanalizowali moją sprawę i doszli do wniosku, że samochód zastępczy jednak mi nie przysługiwał z powodu opóźnienia we wpłacie kwoty 12,80 za różnicę między członkostwem standard i plus i oni w związku z tym domagają się zwrotu kwoty 360 eur w terminie 7 dni od daty tego pisma (czyli do 19 marca, przypominam, list wysłany 20 marca), albo będzie źle. Tu nastąpiła cała lista możliwych konsekwencji, napisana tonem przypominającym nakaz rozstrzelania. Na mój rozum chyba nie mogą tak robić, ale na wszelki wypadek dzwonię do prawnika i pytam, co w tej sytuacji. Prawniczka radzi, co im odpisać, a ja wysyłam do ABCD maila o treści mniej więcej, że po rozmowie z prawnikiem jestem zmuszona ich poinformować, że otrzymane pismo jest bezpodstawne z trzech względów:

1. Płatność miała nastąpić poprzez pobranie przez nich pieniędzy z konta, czego zapomnieli zrobić, więc to oni dali ciała, a nie ja;
2. W momencie, kiedy wystąpiłam o przyznanie samochodu zastępczego, opłata została już uiszczona i miałam dostęp do wszystkich świadczeń, co potwierdził ich pracownik;
3. Gdybym świadczenia mi jednak, mimo wszystko, nie przysługiwały, zasmarkanym obowiązkiem ich pracowników było to sprawdzić i mnie o tym poinformować.
Zamiast tego dostałam pisemne potwierdzenie, ze samochód mi przysługuje, w dodatku sami mi ten samochód zorganizowali i zaangażowanych było w to mnóstwo osób. Ja nie mogę ponosić odpowiedzialności za błędy ich pracowników.

A poza tym, wysyłając mi takie pisma, narażają się na odpowiedzialność karną za próbę wyłudzenia.

Chyba podziałało, bo wkrótce dostałam odpowiedź, że bardzo przepraszają, pismo „przez pomyłkę wysłał nowy stażysta” i mogę je wyrzucić do kosza.

Dzień później przyszły wyniki egzaminu. Zdałam. :)

zagranica

by Crannberry
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar kartezjusz2009
5 7

Gratulujemy zdanego egzaminu! :)

Odpowiedz
avatar Crannberry
2 2

@kartezjusz2009: Dziękuję :)

Odpowiedz
avatar DeceiverInI
-1 3

a to ty nie meiszlkalas w tej normalnej irlandii tylko polnocnej?

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 2

@DeceiverInI: w normalnej mieszkałam, ale tam też mają ruch lewostronny

Odpowiedz
avatar DeceiverInI
-1 3

@Crannberry: uu nie wiedzialem ze tam tez sie po brytujsku jezdzi

Odpowiedz
avatar kitusiek
2 2

@DeceiverInI: Biorąc pod uwagę historię - po staremu, po "normalnemu".

Odpowiedz
avatar mariaaawaria
1 1

A potem się niektórzy dziwią, że ludzie nie chcą się ubezpieczać.

Odpowiedz
avatar madman
3 3

Historia świetna, ale "Herman the German" zrobił mi dzień :)

Odpowiedz
avatar kojot_pedziwiatr
1 1

Mam wrażenie że wszystkie firmy konkurują o nagrodę Janusza Biznesu roku.

Odpowiedz
avatar yfa
-2 4

Jak Ty byś sobie poradziła w normalnym kraju, takim jak Polska, gdzie nikt nie byłby tak ...pomocny i uprzejmy, jak wszyscy na początku tej historii. A co do środka i zakończenia - zastanawiam się, na ile wpływ na to mogły mieć problemy z komunikacją w natywnym języku. Zastanawiam się tylko. Ale co do wniosków: 1. jeżeli kasy nie pobrali ze swojej winy, to cóż - nadal nie jest to ich problem. Nie wypełniłaś świadczenia pieniężnego, a mogłaś się upewnić. Chyba że masz w umowie zapis na taką okoliczność, ale wątpię, klasyczne umowy nie regulują takich reakcji krzyżowych. Gdyby byli złośliwi, to wręcz mogliby naliczać odsetki i nawet w sądzie miałabyś bardzo duże problemy, żeby udowodnić swoją rację - rozumiejąc przez "pobranie z konta" kartę kredytową, musiałabyś uzyskiwać od operatora czy z banku logi, że nie próbowali nawet, inaczej mogą się skutecznie obronić twierdzą, że transakcja nie została zrealizowana mimo ich prób. 2. opłata usługi już po kolizji, a przed wnioskiem o samochód zastępczy, sugeruje tak na pierwszy rzut oka próbę wyłudzenia nienależnego świadczenia. Będąc złośliwymi i znając dokładnie swoją umowę, możesz się pięknie podłożyć - w sądzie się oczywiście wybronisz, o ile będziesz mieć ochotę stracić na to dużo czasu. 3. nie, nie jest to ich ani zasmarkanym ani nawet żadnym innym obowiązkiem (na dochodzenie roszczeń jest kilka lat, mogą wystąpić w ostatni dzień do sądu) - chyba że jest to określone w umowie lub regulaminie. Czytałaś? Jeżeli dostałaś takie sugestie od prawnika ...cóż, widzę dwie opcje. Albo prawnik kumaty i powyższe podał jako takie zdroworozsądkowe, ludzkie wytłumaczenie, żeby sami z siebie zrobili wyjątek i poszli na rękę, ugodowo, bo (prawnik) wie, że prawnie to nic z tym nie zrobisz - wtedy maila pisz, ale w grzecznym tonie. To bardzo często działa - żadnej ze stron (za wyjątkiem psychicznych klientów, bywają tacy) nie zależy na marnowaniu czasu, włóczeniu się po sądach, burzy w mediach, utracie umowy itp. Albo prawnika ...należy zmienić, bo zasugerował bzdury przez telefon, nie czytając nawet umowy, regulaminu ani nie przeglądając dokumentów. W obu przypadkach pisanie w tonie "bo mi się to należy, a wy macie teraz prokuratora!" jest ogromnym błędem. Sam wiem, jak z tego typu pism i straszenia konsekwencjami od ludzi, którym coś się wydaje, mamy polewkę.

Odpowiedz
avatar Crannberry
1 3

@yfa: jak chcesz trollować, naucz się najpierw czytać ze zrozumieniem oraz podszkol się w jezyku polskim. Kwestionując rzeczy, które w historii są bardzo wyraźnie napisane, do tego błędnie stosując zarówno konstukcje imiesłowowe (które się przerabia już w szkole podstawowej), jak i pseudogórnolotne wyrażenia ("język natywny"? nie można powiedzieć "ojczysty? Ładniej i bez niepotrzebnych udziwnień), kompletnie nie rozumiejąc ich znaczenia (użyłes tego sformułowania w kontekście moich rzekomych problemów z niemieckim, co dowodzi, że nie masz pojęcia, co to słowo znaczy), próbujesz błysnąć, a tylko robisz z siebie idiotę

Odpowiedz
avatar Ina89
1 1

@yfa: myślę, że przenosisz całe zdarzenie na grunt polski i tu pojawiają się błędy w Twoim rozumowaniu.Ściągnięcie z konta, czyli tak zwany Lastschrift, to co innego niż zablokowanie środków na karcie kredytowej, a umowa jest wiążąca od czasu podpisania, a nie opłacenia. Jak wykupujesz w Niemczech jakiekolwiek ubezpieczenie, które ma obowiązywać od zaraz, to normalnym jest, że pieniądze ściągają dopiero po miesiącu, albo nawet dłuższym czasie. ADAC, to nie jest taka zwykła ubezpieczalnia od OC, jak u nas(tzn. mają też to w ofercie, ale nie jest to ich głównym obszarem działalności). ADAC jest dodatkowym ubezpieczeniem kierowcy, nie samochodu, które obejmuje holowanie, drobne naprawy na miejscu, pomóc przy rozładowanym akumulatorze, zatrzaśniętych kluczykach i.t.d. Więc może bez takich złośliwości do autorki. @Cranneberry 5ez mamy ADAC i zastanawiam się nad zmianą. Patrzyłam na Check24 i są tańsi i oferujący więcej

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 2

@Ina89: no dokładnie. Płatność miała być przez Lastschrift, świadczenia wg umowy zaczynały obowiązywać 24 godziny po jej podpisaniu. Kasę ściągają sobie, kiedy im pasuje, ja mam tylko obowiązek mieć te środki na koncie. Widzę, że bez problemu rozszyfrowałaś, o kogo chodzi ;) Korzystałam z nich od wielu lat, jeszcze w czasach, kiedy mieli praktycznie monopol i aż do tej historii wszystko było ok. W tej chwili zastanawiam się nad rezygnacją, bo te same usługi mam niby zapewnione w gwarancji mobilności od Mitsubishi i w sumie nie ma sensu dodatkowo płacić za to samo. Nie wiem tylko, jak u nich z zasięgiem i dostepem do usług, kiedy coś sie stanie daleko od dużego miasta, bo ADAC są jednak wszędzie

Odpowiedz
avatar Ina89
0 0

@Crannberry: pytanie czy ta gwarancja jest na kierowcę czy na auto, czy obejmuje transport sanitarny, czy można podpiąć dzieci/małżonka. Musisz rozważyć czego potrzebujesz. Mnie ostatnio zdrzaźnili, jak nam wysprzęglik poszedł, jak jechaliśmy z córką na zabieg. Tłumaczę, że pedał sprzęgła w podłodze, żeby od razu lawetę przysłali, to oni mi najpierw i tak wysłali tego w osobówce (30 minut czekania), żeby usłyszeć, że trzeba wezwać lawetę, bo ona tu na miejscu nic nie zrobi. Laweta dojechała, owszem, po 3 godzinach, do dużego miasta. Zanim oni przysłali lawetę i odwieźli auto pod dom, ja zdążyłam z dzieckiem po zabiegu wrócić pociągiem na naszą wioskę. Jeszcze się trzeba było z infolinią wykłócić, że chcemy auto pod dom, a nie do warsztatu W przyszłym roku chyba ich zmienię.

Odpowiedz
avatar Crannberry
0 0

@Ina89: Ja mam ADAC serdecznie dość po opisanej historii. Raz juz mi sie zdarzyło korzystać z gwarancji mobilności Mitsubishi (przypisana do samochodu, nie do kierowcy), jak mi kuna pogryzła kable pod maską i spisali się super. Auto zastępcze od ręki bez takich cyrków. Tylko że to było w Monachium. Nie wiem jak by to wyglądało, gdybym np. załapła gumę na jakims zapupiu w Beskidach. Czy nie okazałoby się, że najbliższy serwis jest w Krakowie i tak daleko nie dojadą.

Odpowiedz
Udostępnij