Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

W dość odległych czasach, gdy 10 zł/h było świetną stawką, postanowiłam sobie…

W dość odległych czasach, gdy 10 zł/h było świetną stawką, postanowiłam sobie nieco dorobić (ponieważ pracę miałam, tylko na pół etatu). Zaczęłam szukać w branży, w której pracowałam na studiach - telemarketingu (który wówczas nie był tak znienawidzoną społecznie profesją, jak obecnie).

Znalazłam ogłoszenie dużej firmy ubezpieczeniowej - w skrócie, praca miała polegać wyłącznie na umawianiu spotkań z agentem, żadnej telesprzedaży. Dostałam zaproszenie na rozmowę. Firma mieściła się w eleganckiej willi w bogatej dzielnicy. W środku wszystko było równie eleganckie i nowoczesne: drewno, szkło, kawa z ekspresu ciśnieniowego na wejście i wymuskani agenci w garniturach.

Posadzono wszystkich kandydatów razem, najpierw gadka o firmie, potem padło hasło: unikamy podpisywania umów, dzięki czemu zarobią państwo więcej! Po tych słowach niektórzy wstali i wyszli. Kilka osób (w tym ja) zostało. Byłam ciekawa, co będzie dalej. Nie przedłużając - zostałam przyjęta, uznałam, że zawsze mogę spróbować, szczególnie w tak przyjemnym miejscu.

Niebawem zaproszono mnie na dzień próbny. Zderzenie z dniem rekrutacji było bolesne niczym zderzenie sobotniego wieczoru z niedzielnym porankiem. Zaprowadzono mnie do "pokoju telemarketerów", który znajdował się w piwnicy. Przez okienko pod sufitem widać było koła parkujących samochodów. W zimnym pomieszczeniu, oświetlonym jarzeniówką, w którym jedyne umeblowanie stanowiło kilka lichych biurek, czekało na mnie dwoje studentów (wyglądali jeszcze młodziej, co w połączeniu z brakiem jakiejkolwiek umowy nie byłoby zaskakujące). Dostałam od nich krótki instruktaż, co mówić oraz "narzędzia pracy" - telefon stacjonarny (ze słuchawką na kablu) oraz... "Anonse" sprzed pół roku jako bazę danych.

Po tym "szkoleniu" poszłam na górę, żeby upewnić się, że dzieciaki na dole mnie nie wkręcają i faktycznie mam pracować w piwnicy, korzystając ze starej gazety z ogłoszeniami jako bazy potencjalnych klientów. A potem cóż... zebrałam swoje rzeczy i poszłam do domu. Aż tak zdesperowana nie byłam, ale do dziś jestem pod wrażeniem, że naprawdę znana firma ubezpieczeniowa proponuje pracę na czarno w podłych warunkach...

by Librariana
Dodaj nowy komentarz
avatar szafa
2 4

Że niby kiedyś tego nie nienawidzono? Ciekawe, jak ja szukałam pracy 10 lat temu, to wolałam pójść do spożywki, gdzie zawsze był i będzie kołchoz niż do telemarketingu naciągać ludzi... więc moim zdaniem to zawsze była znienawidzona profesja. Wybacz, ale prostytutki są bardziej uczciwe i potrzebne.

Odpowiedz
avatar Librariana
-1 1

@szafa: jakoś nigdy nie pracowałam przy "naciąganiu", zawsze to było właśnie umawianie spotkań, przedłużanie abonamentów itp., więc ominęłam najciemniejszą stronę tej profesji. I mam wrażenie że te 10 lat temu jednak ludzie inaczej reagowali na telemarketerów - choć oczywiście natrętni naciągacze skutecznie ich pogrążyli. I ja sama też obecnie rozłączam się, gdy do mnie dzwonią...

Odpowiedz
avatar yfa
1 1

@Librariana: no, inaczej - 10 lat temu rzucało się mięsem, dzisiaj rzuca się RODO. Telespamerzy byli plagą jeszcze za telefonów stacjonarnych. Dla jasności - spamem jest obdzwanianie własnych klientów, którzy nie wyrazili na to zgody lub wyrazili wcześniej dezaprobatę dla takiej formy kontaktu, bądź ooób w ogóle niezwiązanych z nami (wszelkie "bazy danych" czy wręcz losowanie numerów).

Odpowiedz
avatar krogulec
0 0

@yfa: Parę lat temu, mimo wyraźnego braku zgody, potrafiłem dostawać kilka telefonów dziennie od mojego operatora. Wtedy jeszcze nie było łatwego blokowania numerów. To bluzgałem jak najęty, po czym szedłem do najbliższego salonu i tak robiłem karczemne awantury. W końcu w systemie dostałem łatkę chama i buraka oraz przestali dzwonić.

Odpowiedz
Udostępnij