Taka tam historia z emigracji.
Wynajmowaliśmy z kumplem mieszkanie. Któregoś dnia zapytał mnie, czy miałbym coś przeciwko, żeby zamieszkał z nami jego kolega, który przyjedzie ze swoją kobietą. Mieliśmy wolny pokój, który służył za graciarnię, więc żaden problem. Zwłaszcza że opłata za mieszkanie będzie się rozkładać na cztery osoby, a nie na dwie. Poza tym znałem gościa jeszcze z Polski, a tak mi się przynajmniej wydawało.
Krótko po zakwaterowaniu koleś okazał się kmiotem do kwadratu i tak będę go nazywał w dalszej części historii, gdyż żadne inne słowo nie odda lepiej tego, kim był.
Jak coś właśnie jecie, to radzę przestać czytać.
Niesprzątanie po sobie i robienie syfu to był standard, ale kmiot potrafił też siedzieć na blacie kuchennym (tym, na którym się przygotowuje jedzenie) i pierdzieć w niego. W tym oraz szeregu innych zachowań rodem z chlewa (jak pierdzenie, podczas gdy ktoś jadł czy zostawianie w sedesie brązowej smugi) nie widział nic złego.
Upomnienia nic nie dawały, a wręcz przeciwnie, reagował na nie agresją. Już wtedy wiedziałem, że nie chcę mieszkać z tym warchlakiem, bo prędzej czy później dojdzie do rękoczynów. Miarka przebrała się, gdy w coraz częstszych konfliktach na linii ja i kmiot, kolega brał jego stronę.
Postawiłem ultimatum - albo kmiot się wyprowadza, albo ja. Kolega nie chciał w tej sprawie zająć żadnego stanowiska, a kmiot powiedział, że nigdzie się nie rusza. Zatem klamka zapadła. Nowe lokum znalazłem z dnia na dzień. Kmiot i jego partnerka, po angielsku ani me ani be, pracy żadnej nie znaleźli, mimo że minęły dwa tygodnie od ich przybycia.
Wyprowadziłem się, ale kontakt z kolegą dalej utrzymywałem, bo pracowaliśmy razem. Po kolejnych dwóch tygodniach powiedział mi, że kmiot nie znalazł pracy i skończyły mu się pieniądze na wynajem. Z dobrego serca kolega utrzymywał kmiota i jego kobietę* jeszcze przez dwa tygodnie, po czym również powiedział basta, przyznał mi rację i nawet przeprosił.
Przynajmniej tyle.
PS: Gdy na gardle kmiota pojawił się nóż w postaci wylotu na bruk, pracę znalazł z dnia na dzień i poszedł na swoje (wynajął pokój w innym mieszkaniu), a do mnie i kolegi więcej się nie odzywał.
*Kobieta kmiota była normalna. Do teraz nie pojmuję, co w nim widziała.
emigracja mieszkanie
"a do mnie i kolegi więcej się nie odzywał" klasyka, śmieć sam się sprzątnął.
Odpowiedzbyl oblechem ale przystojnym to widziala i tyle
OdpowiedzTypowe.
OdpowiedzTeż to przerabiałem jak lata temu wyjechałem za granicę. Robiłem wtedy po 16 godzin dziennie żeby tylko było mnie stać na wynajem czegoś na wyłączność i obiecałem sobie, że już nigdy nie będę mieszkał z obcymi ludźmi.
Odpowiedz