Jestem nauczycielem.
W czerwcu rozstałem się z poprzednią szkołą, ponieważ osoba, którą zastępowałem, wróciła z urlopu macierzyńskiego.
Niedawno zostałem zaproszony na rozmowę do innej. Oszczędzając Wam szczegółów, wszystko zostało ustalone z dyrektorką tak, jak bym chciał. Za kilka dni zadzwonią, żeby przyjść podpisać umowę.
Po tygodniu wracam, dyrektorki akurat nie ma, ale umowa jest i czeka tylko na mój podpis. Biorę do ręki, czytam i pojawia się duże „ale”. Wbrew wcześniejszym ustaleniom, kończy się 30 czerwca, a nie 31 sierpnia. Zgłaszam błąd sekretarce, ale ona jakoś dziwnie "zaskoczona" i nic nie wie. Tak jej dyrektorka kazała przygotować.
Mówię, że nie podpiszę tego, bo to się wiąże (znowu, trzeci rok z rzędu) z zupełnym brakiem kasy przez dwa miesiące. Sekretarka wielce zaskoczona, że odmawiam pracy, kiedy już wszystko dogadane i oni przecież ze względu na mnie zakończyli rekrutację na to stanowisko. Odpowiadam, że ustalenia były inne i gdyby od razu mnie poinformowano, że umowa nie obowiązuje w wakacje, tobym się nie zgadzał.
Proponuję jeszcze, żeby zadzwonić do dyrektorki lub przyjdę innego dnia i wyjaśnimy to nieporozumienie. Pani mówi że błędu nie ma, dyrektorka kazała dokładnie tak przygotować. W takim razie powiedziałem, że rezygnuję, proszę o zwrot dokumentów, które im dostarczyłem i życzę miłego dnia. Pani jakaś obrażona i w ogóle nie ogarnia, jak mogę odrzucać pracę.
Mogę, ponieważ nie lubię, jak mi się kłamie prosto w twarz i nie uśmiecha mi się znowu odkładać przez cały rok szkolny tylko po to, żeby mieć za co jeść i za co opłacić rachunki w wakacje.
Zauważyłem, że to jest dość częsta taktyka, brakuje czasu na szukanie nowej pracy, więc zdesperowany nauczyciel podpisze niekorzystną umowę.
Nie tym razem.
Szkoła
Nieobecność dyrektorki, była, rzecz jasna, czystym, absolutnym i oczywistym przypadkiem, tak się akurat niefortunnie zdarzyło, że nie mogła być na miejscu i od razu tej "pomyłki" sprostować. Zatrudnianie nauczycieli zasługuje na solidne przeoranie przepisów. Postulaty nakazania zawierania umów do końca roku szkolnego, a nie zakończenia zajęć (nagminna praktyka w wielu placówkach) pojawiają się chyba przy każdym proteście, tylko jakoś nigdy nie chcą dać się zrealizować (tak samo zresztą jak wprowadzenie możliwości wypowiedzenia przez nauczyciela umowy z winy pracodawcy bez okresu wypowiedzenia, co jest osobnym kuriozum).
Odpowiedz@Ursueal: z jednej strony ok, rozumiem. Z drugiej--nauczyciele i tak mają tyle przywilejów, a jeśli nie ma dla nich pracy w wakacje no, to co? Ze zbieraczem owoców nikt nie podpisuje umowy poza sezonem na owoce. W wakacje są obozy, kolonie, przysługuje ekwiwalent za niewykorzystany urlop... No chyba że szkoły zaczną organizować w wakacje półkolonie dla dzieci które nie wyjeżdżają, wtedy to będzie miało sens.
Odpowiedz@Lapis: Kiedyś chciałabym znaleźć kogoś, kto będzie umiał wymienić te wszystkie legendarne przywileje. Jedyne realne, jakie znam, to zatrudnienie na zasadzie mianowania po odpowiednio wysokim awansie i trochę dłuższy urlop. Z naciskiem na trochę. A medal ma dwie strony, bo te profity też są obciążone wcale nie tak przyjemnymi konsekwencjami. Na przykład tym, że nauczyciel rzadko kiedy ma możliwość rezygnacji z pracy w innym momencie niż koniec roku szkolnego. Nawet jeśli np. dyrektor będzie go codziennie walić po pysku na oczach uczniów, sądy prawomocnie orzekły, że prawo nie pozwala nauczycielowi rozwiązać umowy o pracę ze skutkiem natychmiastowym.
Odpowiedz@Lapis: Porównanie nauczyciela do zbieracza owoców trochę kiepskie.
Odpowiedz@Lapis: Dwa miesiące wakacji - gdzie dwa tygodnie po zakończeniu roku szkolnego jest domykanie papierków z jednego roku, później od połowy lipca masz np. nowe podstawy, nowe podręczniki, nowe klasy - musisz zapoznać się z nowościami, zrobić poprawki/przygotować plan nauczania na nowy rok szkolny dla wszystkich klas, a dwa tygodnie ostatnie sierpnia masz już rady, egzaminy poprawkowe, przygotowanie do roku szkolnego. Dużo wolnego?
Odpowiedz@calodniowysen: Nawet gdyby bite dwa miesiące mieli siedzieć na tyłkach i nic nie robić, to stwierdzenie, że powinni mieć krótsze wakacje jest bezsensowne - mieliby przez dwa-trzy tygodnie siedzieć w pustych salach i uczyć krzesełka i ławki? To by się musiało wiązać z zaczynaniem roku szkolnego wcześniej (np. w połowie sierpnia, jak w niektórych krajach europejskich) i "oddawaniem" tych dwóch tygodni w dalszej części roku - na przykład na przełomie października i listopada. Problem z tym "dużo wolnego" jest przede wszystkim taki, że mało się mówi, ile tak naprawdę nauczyciel ma obowiązków - dla większości ludzi to tylko wejść do klasy, kazać dzieciakom przeczytać coś w podręczniku, zrobić dwa zadania i koniec lekcji, wszystkie sprawdziany, plany nauczania weźmie się z wydawnictwa, a arkusze klasyfikacyjne i sprawozdania wygeneruje dziennik elektroniczny. Tylko że to zwyczajnie tak nie działa i do mało kogo to dociera.
Odpowiedz@kitusiek: Odsetek nauczycieli pracujących na odj*b się jest pewnie taki sam, jak odsetek pracujących tak lekarzy, pielęgniarek i urzędników. Po prostu brak motywacji do wydajnej pracy powoduje, że takiej zwyczajnie nie ma, a jeśli dołożyć do tego pewność, że nikt człowieka nie zwolni, to rusza lawina olewactwa i potem wychodzą takie kwiatki, o jakich można tu poczytać. Rosnące nie tylko w nauczycielskim ogródku. A że kwitną ładnie, to na resztę już nikt nie zwraca uwagi. W czasie ostatnich protestów z bardzo dużym mozołem tłumaczyłam obrońcom jedynej słusznej władzy, że, wbrew wszelkim pozorom, wuefiści, muzycy i plastycy też mają co robić poza lekcjami i te zadawane w gadzinowych mediach pytania "jakie sprawdziany musi przygotować wuefista, bardzo ciekawe, hehehe" to tylko popisywanie się ograniczoną wyobraźnią. Nie dotarło.
Odpowiedz"Odsetek nauczycieli pracujących na odj*b się jest pewnie taki sam, jak odsetek pracujących tak lekarzy, pielęgniarek i urzędników" @Ursueal: Czyli jakieś 99,9%.
Odpowiedz@Ursueal: możliwość rocznego urlopu dla poratowania zdrowia, możliwość wykonywania 50% pracy w domu, zasadniczo praca rzadko kiedy później niż do 16 (wywiadowki były raz na 2-3 miesiące we wszystkich szkołach do których chodziliśmy z bratem), gwarancja zatrudnienia nawet jeśli nauczyciel jest głąbem który uwala 40 osób w 2 klasach, gwarancja awansu zawodowego, wolne weekendy...
OdpowiedzBrak rozliczania z wykonywanej pracy. Szkoły trwają 12 lat, w tym czasie 1 !!! raz ktoś się wyrobił z materiałem z matematyki. Dla odmiany dobra nauczycielka chemii zrobiła program rozszerzony w 2,5 roku (oraz przerobiła z nami logarytmy, bo na matmie oczywiście tego nie było) i ostatni semestr poświęciła na rozwiązywanie starych matur.
Odpowiedz@Lapis: trochę sprostowania:1) nie możliwość, a konieczność wykonywania nawet więcej niż 50% pracy w domu. Nie znam żadnego nauczyciela który cieszy się z tego że po powrocie do domu siada znowu do pracy. Nie, nie zrobi to go w szkole bo nie ma warunków (komputera i drukarki tylko dla siebie i w każdej chwili, ja np musiałem przynosić swój prywatnie kupiony papier i dopłacać do tonera więc skoro i tak za to płaciłem, to wolałem zrobić to w bardziej komfortowych warunkach w domu), samo sprawdzenie prac uczniów to nie wszystko, trzeba się jeszcze przygotować do lekcji. A to się robi w domu. 2)jest wiele zawodów które pracują 8-16 lub 9-17 ew. 10-18 więc co to za przywilej jeżeli się wraca do domu po ośmiu h pracy? 3) jeżeli ktoś "uwala" uczniów to znaczy że uczniowie nie opanowali materiału. Z KAŻDEJ jedynki wystawionej na koniec semestru lub roku nauczyciel się gęsto tłumaczy. 4) nie ma gwarancji awansu, na to normalnie jest egzamin nie nauczysz się, to nie zdasz przed komisją, 5) wolne weekendy, serio? Nauczyciele to taki wyjątek? 6) jest rozliczenie z wykonywanej pracy. Po każdym semestrze pisze się sprawozdanie z tego ile materiału się zrealizowalo, jeżeli to za mało, to dlaczego i jak i kiedy to się nadrobić. Nawet po lekcjach. Inna sprawa że uczniowie nie chcą zostawać dłużej, ale co nauczyciel ma zrobić, siłą ich zatrzymać? Nauczyciel musi zostać bo a nuż jeden uczeń przyjdzie spóźniony. To, że jest tyle materiału do zrealizowania to wymysł ministerstwa a nie Nauczyciela. Nie miałeś nigdy wrażenia że każą uczyć się czegoś bez sensu? To reklamację do tego kogoś kto wymyśla podstawy programowe a nie do tego który ma je realizować.
Odpowiedz@Lapis: Jak słyszę "roczny urlop dla poratowania zdrowia", to mnie krew zalewa... Jasne, nauczyciele na rocznym urlopie dla poratowania zdrowia opalają się cały czas w tropikach, przepijając do siebie drinkami z palemką, a smagli niewolnicy masują im stopy. Wszystko z nauczycielskich pensji. Po pierwsze, ten urlop mają nie tylko nauczyciele. Mają go też np. takie bardzo nieuprzywilejowane zawody, jak policjanci i górnicy. Dając go nauczycielom jako grupie zawodowej, ustawodawca zrównał szkodliwość ich pracy z takim oto górnikiem fedrującym na przodku i jakoś od dawna, mimo nowelizowania przepisów co świątek, piątek i niedzielę, nie zmienił zdania. CIEKAWE CZEMU. Zapewne z czystego lenistwa. Urlop dla poratowania zdrowia to największe świństwo, jakie można było nauczycielom zrobić, bo na dobrą sprawę odbiera im możliwości walki o rekompensatę za pracę w warunkach szczególnie uciążliwych i niebezpiecznych dla zdrowia. Kiedyś powszechne były problemy z płucami od pyłu kredowego (do dzisiaj zresztą po osłuchu można strzelać, czy pacjent pracował przy tablicy), dzisiaj zostały TYLKO takie przyjemności, jak ciągły hałas wielokrotnie przekraczający normy, niedoświetlenie pomieszczeń pracy (czyli kłania się wysiłkowe i cyfrowe zmęczenie oczu z kurzą ślepotą na horyzoncie) i konieczność długotrwałego wysiłku głosowego. Nauczyciel po 10 latach pracy ma krtań w podobnym stanie, co emerytowana sopranistka z bogatym dorobkiem scenicznym. Badałam, widziałam, nie chciałam uwierzyć, ale musiałam. A teraz surprise: urlop może być przyznany po tym, jak lekarz medycyny pracy wskazany przez szkołę rozpozna u nauczyciela chorobę gardła spowodowaną długotrwałym wysiłkiem głosowym. W przedszkolu jeszcze chore kolano, a co, ustawodawca miał gest. Pozostałe dwa, rzadkie bardzo, przypadki to skierowanie do sanatorium i rehabilitację. Na niedosłuch spowodowany wrzaskami uczniów - nie ma urlopu. Na wypalenie zawodowe i dystymię - które to schorzenia są plagą wśród nauczycieli - nie ma urlopu. Na depresję, bezsenność, nerwicę - zapadalność grupy zawodowej jak wyżej - nie ma urlopu. Na upośledzenie receptorów zmysłowych (powszechne w technikach chemicznych i farmaceutycznych) - też nie ma urlopu. Czyli najpierw trzeba zachorować, żeby ratować zdrowie na urlopie. Od L4 różni się to jedynie maksymalną długością i odrobinę większym wynagrodzeniem. Z tym, że na L4 można iść niemal od razu po przyjęciu do pracy, a na urlop dla poratowania zdrowia praktycznie dopiero po 7 latach nieprzerwanej pracy w szkole, bo te przerwy, które dopuszczono, to właśnie dziury na niepłatne wakacje. I niespodzianka numer 2: rok to nie standardowy, ale maksymalny czas tego urlopu. W orzeczeniu może być 45 dni. Albo 60. Albo 30. To nie nauczyciel decyduje, ile będzie na urlopie, ale szkoła i lekarz medycyny pracy. O tym, że lekarz medycyny pracy niemal nigdy nie jest jednocześnie laryngologiem albo ortopedą już nawet nie wspominam. Jak patrzę na to, w jakim stanie zdrowotnym są nauczyciele, a jako lekarz trochę się znam na ocenie stanu zdrowia, to o wiele lepiej wyszliby na uznaniu ich zawodu za pracę w warunkach szkodliwych z powodu nadmiernego hałasu i stresu i przejściu na wcześniejszą emeryturę. Przynajmniej organizmy mieliby mniej zrujnowane.
Odpowiedz@Lapis: Ale mi to awans zawodowy. Po kilkunastu latach i kilku awansach dostajesz miesięcznie trochę ponad 3 tysiące na rękę - co prawda nie za bardzo jest jak porównywać branże, ale student informatyki potrafi tyle zarabiać jako kompletny świeżak w zawodzie. A tu zaczynasz od minimalnej i dopóki nie zdobędziesz stopnia nauczyciela dyplomowanego, dosłownie zarabiasz mniej niż kasjer w Biedronce. Kwestia realizacji materiału to w ogóle śmieszna sprawa. Nie jest ważne to, czy rzeczywiście przerobisz całą podstawę programową, tylko czy liczba godzin i zrealizowane tematy zgadzają się z założeniami z początku roku. Problemem w tym wszystkim jest to, że zakłada się bodajże 30 lekcji w ciągu roku na każdą lekcję w tygodniu (tzn. dla przedmiotu z 1h w tygodniu - 30 godzin lekcyjnych, dla przedmiotu z 4h w tygodniu - 120h) i w sprawozdaniu z pracy nauczyciela na koniec roku trzeba wpisać w jakich dniach i z jakiego powodu nie odbyła się lekcja - a do tego zalicza się m.in. wycieczka klasowa albo choroba nauczyciela. W "rekordowym" roku mojej mamie w jednej z klas przepadło 9 lekcji na 30 możliwych - powodów było mnóstwo i żaden nie był spowodowany tym, że mamie "nie chciało" się przerabiać materiału. W mojej dwunastoletniej "karierze ucznia" tylko jednemu nauczycielowi udało się zrealizować cały materiał - matematykowi w liceum. Powód - 7 godzin matematyki w tygodniu ze względu na klasę z rozszerzeniem. Z logarytmami chyba coś ci się pomieszało, bo są w zakresie nawet podstawowej matematyki, a od wielu lat jest tendencja do wywalania rzeczy z podstawy zamiast dokładania - większość rzeczy, które dzisiaj są w zakresie rozszerzonej podstawy z matematyki, jeszcze kilka lat temu były na podstawie. Wolne weekendy czy dwa miesiące wakacji wynikają nie z przywilejów nauczycielskich, a ze specyfiki nauczania w szkole. Zapytam znowu - mają siedzieć w pustych salach i mówić do ścian? Jest mnóstwo nauczycieli, którzy mówią wprost - zlikwidujcie nam kartę nauczyciela, zabierzcie wszystkie dodatki, zróbcie z nich normalną, równą pensję przez cały rok. Wprowadźcie normalny, czterdziestogodzinny tydzień pracy, żebyśmy siedzieli w szkole 8-16 ucząc dzieci przez połowę czasu, a drugą połowę przygotowywali się do pracy i byli dostępni dla rodziców. Tyle że żaden rząd tego nie zrobi - politycy doskonale liczą pieniądze i zdają sobie sprawę z tego, że nagle musieliby płacić znacznie więcej nauczycielom ze względu na nadgodziny (naprawdę mało który wyrobiłby się ze wszystkim przez te 40 godzin tygodniowo) i odpadłoby im to, o co długo się starali - wiele fałszywych stwierdzeń głęboko zakorzenionych w społeczeństwie, dzięki którym można bezkarnie pluć na nauczycieli, a w razie protestów - dogadywać się tylko i wyłącznie z prorządowymi związkami zawodowymi. Moja dziewczyna kilka tygodni temu zdobyła wykształcenie pedagogiczne i może uczyć w szkole - na razie tylko podstawówki. Podczas obowiązkowych praktyk w szkole podobało jej się to niesamowicie, dzieci ją bardzo polubiły (jak kończyła praktyki, chciały żeby została na stałe), a dyrektor od razu zaproponował jej pracę po skończeniu studiów. Poprowadziła 30 lekcji (a to więcej niż wymagane, praktyki trwają tylko miesiąc, przy czym w teorii ma więcej obserwować niż prowadzić), żadna nie była lekcją "z podręcznika" i na każdą miała po kilka pomysłów. I mimo, że chciałaby pracować kiedyś w szkole - pewnie nigdy tam nie pójdzie. Nie za takie pieniądze, nie przy takich wszechobecnych kłamstwach o pracy nauczyciela i hejcie na nich. Wiecznie gnojonego niewolnika nie będzie z siebie robić.
Odpowiedz@raff319: 1 Co wy macie z tymi drukarkami, w korpo jest jedna drukarka na piętro z której korzystają wszyscy. Nie spotkałam się, żeby nie bylo na początku roku zrzuty na papier 10-20 zł od ucznia, przypominam że ryza papieru kosztuje właśnie ok 10zł. Jak pracowałam w spożywczaku to sama sobie musiałam ogarnąć i uprać uniform do pracy, kupić czarne jeansy i buty, których pracodawca wymagał a nie zapewniał. To jest normalne, ze wychodząc z pracy nie zostawia się pracy totalnie za sobą. 2 Te zawody rzadko kiedy pracują 8h, bo obecnie w modzie jest obowiązkowa półgodzinna niepłatna przerwa na obiad/odetchnięcie, co sprowadza się do tego, że siedzi się w biurze 8,5h, a płacą za 8. Btw praca 10-18.30 wygląda tak, że w domu jesteś najwcześniej o 19. Być może kończąc o 15 nie jest to tak zauważalne że trzeba jeszcze wrócić do domu. 3 jesli ktoś uwala 40 uczniów na 60, i to takich którzy dobrneli do 2 klasy LO, czyli wcześniej dawali sobie radę z przedmiotem to chyba jednak z nauczycielem jest coś nie tak. Pani nie radziła sobie z prowadzeniem lekcji ze zbiorów, wjechało jej to na ambicję i tłukliśmy zbiory prawie do końca semestru, 2 ostatnie tygodnie zaczęliśmy nowy dział, a powinniśmy przerobić 7 działów (!!!!!) 4 w korpo jedyną gwarancją awansu jest zmiana pracy, tam to normalne, że ludzie rekrutowani 3-4 lata później dostają na start więcej niż pracownik z kilkuletnim doświadczeniem. 5 tak, serio, w korpo pracującym z klientem rotacyjnie obstawia się support w weekendy, bo banki, instytucje normalnie pracują. Ba, jest obowiazek pracy w święta narodowe, bo zagraniczni kontrahenci nie obchodzą weekendu majowego ani 1 listopada. 6 dla każdego bez sensu jest coś innego, chyba o to chodzi w szkole, żeby liznąć wszystkiego i mieć pojecie na co się decyduje idąc na studia?
Odpowiedz@Lapis: No to wyobraź sobie, że jesteś nauczycielem. 5 lat studiów, może jakieś przygotowanie pedagogiczne, może kurs w trakcie studiów. Uczysz np. matmy. I naprawdę w wakacje pójdziesz zbierać owoce jak ludzie bez wykształcenia, albo młodzież, czy pojedziesz opiekować się dziećmi 24/7 przez jakiś tydzień? Przecież Ty tylko chcesz uczyć matmy. W tyłku masz opiekę nad dziećmi (no wiadomo, że musisz się opiekować tymi w klasie, ale tutaj nie ma zagrożenia, że dziecko wlezie do jeziora i się utopi, albo wpadnie na inny durny pomysł + niedogodności związane z mieszkaniem w jakimś domku/schronisku), czy pracę fizyczną (nie po to się studiuje, a niektórzy mogą mieć jakieś problemy zdrowotne i np. nie móc dźwigać).
Odpowiedz@Lapis: Uwaga, hicior! Jak się kończy o 15, to się nie zauważa, że trzeba wrócić do domu! Po prostu we wszystkich szkołach słychać "Hold my hand, Harry" i nauczyciele teleportują się do swoich domów, żeby w zadowoleniu z życia na koszt mas uciskanych kontemplować popołudnie dłużej niż normalni, ciężko pracujący ludzie. Inna opcja jest taka, że o 15 droga powrotna ma 2 kilometry, ale o 18.30 rozciąga się do 5, na złość wszystkim nienauczycielom, żeby na pewno zauważyli, że muszą wrócić do domu z pracy. Drukarka jest akurat idealnym przykładem patologii ekonomicznej w polskich szkołach (i nie tylko szkołach). W korpo jest jedna na piętro, kolejkuje drukowanie, bardzo często jeszcze sama posortuje wydruki, żeby nie trzeba było długo szukać swoich. A jak papier się skończy, to z magazynku materiałów biurowych weźmie się ryzę do uzupełnienia. Koszt machiny i papieru korporacja radośnie wrzuca w koszty prowadzenia działalności biznesowej. Jak się skończy papier, to się wyśle office managera, żeby zamówił albo kupił własnoręcznie, jak się skończy toner, to się wezwie serwisanta i wymieni. Wyobraź sobie sytuację, w której na próbnej maturze wszystkie zadania zostają podyktowane, bo szkoła nie kseruje arkuszy dla uczniów. A to bardzo realne, bo szkoła nie ma działalności biznesowej, żeby wrzucić cokolwiek w jej koszty, drukarek jest mało (są szkoły, gdzie jest jedna na całą placówkę), najczęściej są stare (wg badań ponad 70% polskich placówek edukacyjnych - czyli nie tylko szkół, skala problemu jest zatem jeszcze większa - ma zużyty elektroniczny sprzęt biurowy, działający długo po okresie wsparcia producenckiego - ergo ten sprzęt jest potencjalną bramą do ataków cyfrowych), a roczny budżet na wszystkie zużywalne materiały (biurowe, chemię czyszczącą i całą resztę) w niektórych placówkach (co przyjęłam do wiadomości z czystą zgrozą) wynosi 500 zł. Tak, 500 zł i więcej nie będzie, bo koszt utrzymania szkoły spoczywa na samorządzie, a w Polsce gminy bankrutują i przestają istnieć, więc tym bardziej nie mają pieniędzy na oświatę. Godzina pracy pracowni chemicznej w technikum, licząc wyłącznie zużyte materiały, gaz i elektryczność, to ponad 40 zł. W takiej np. zawodówce gastronomicznej na pewno jest o wiele droższa (pamiętam artykuł o tym, że pączki cukiernik w szkole robi raz, bo są drogie, a ciasto drożdżowe robi do porzygu, bo jest bardzo tanie dla szkoły). Kiedy koszt druku podniesie się za bardzo, korporacja zwyczajnie podniesie ceny swoich usług. Co ma zrobić szkoła, ogłosić niepodległość i narzucić podatki za przebywanie na jej terenie? Dlatego są składki na papier do ksero, są też składki na papier toaletowy! Kondycja finansowa polskiej oświaty jest niezwykle nędzna i żaden urlop dla poratowania zdrowia nie usunie poczucia wstydu, kiedy wydziela się uczniom papier toaletowy na listki, bo jest towarem bardziej deficytowym niż za komuny. Żeby nie było, dokładnie taka sama sytuacja jest w polskich szpitalach i na polskich uczelniach. Widziałam na własne oczy, że w 2016 roku jedyny komputer "do pracy naukowej, dydaktycznej i organizacyjnej" w zakładzie miał Windowsa 95 i nawet nie można było przejść na Linuxa, bo hardware nie pozwalał. To, że w szpitalu pacjent musi mieć własną srajtaśmę, mydło i leki(sic!) jest dla mnie szczytem upokorzenia tego pacjenta przez państwo. Tymczasem rodzice, trzymając się ściśle litery prawa, domagają się od szkół zaopatrzenia w materiały na plastykę, technikę, strój na wf i inne przybory szkolne. Nie wiem, czy zapadły już prawomocne wyroki, ale wiem, że same postępowania sądowe trwają i placówki oświatowe czują na karku nerwowy dreszcz, bo jeśli sądy uznają, że konieczność zapewnienia bezpłatnej edukacji przez gminę rozciąga się także na ten obszar, to, począwszy od przedszkola, każda kartka z bloku rysunkowego, każdy ołówek, każda farbka będzie musiała zostać sfinansowana przez szkołę. Bardzo prawdopodobne, że tak będzie, ponieważ zajęcia artystyczne są w obowiązkowej podstawie programowej i dziecko
Odpowiedz@Lapis: Dobrze, że trafiła na klasę, która dała radę.
Odpowiedz@Ursueal: I nie wiem, skąd wszyscy krytykujący biorą te dwa miesiące wakacji. Zgodnie ze znowelizowaną Kartą Nauczyciela nauczycielowi przysługuje 35 dni urlopu, podczas gdy pracownikom podlegającym kodeksowi pracy - 26 dni. Naprawdę o te 9 dni taka wojna? Przy czym nauczyciel NIE MOŻE wziąć urlopu w innym terminie niż wakacje. No i teraz, po nowelizacji, pojawiła się regulacja, że jeśli szkoła działa w systemie feryjnym, to i ferie ma wolne, chociaż to martwy przepis, bo i tak nauczyciele mają przymusowe dyżury w ferie.
Odpowiedz@Ursueal: Jestem emerytowaną nauczycielką. 39 lat nieprzerwanej pracy . Nie czuję bym miała cokolwiek zrujnowane. Bez przesady, lekarko :)
Odpowiedz@Ursueal: Bardzo szkoda, że piszesz takie brednie.
Odpowiedz@Lapis: z tym awansem w korpo - cóż, sama w korpo pracuję. Kategorie pracowników są dwie niższy personel administracyjny, najprostsza obsługa klienta, proste prace biurowe. Tu jest duża rotacja, tego da się nauczyć na szkoleniu w weekend i nie opłaca się inwestować. ale kadra wyższa, specjaliści, informatycy, najlepsi handlowcy, obsługa największych klientów, inżynierowie - tych ludzi się docenia i szanuje, pracodawca dba, żeby nie odeszli, a konkurencja przychyla im nieba, żeby ich podkupić (co często pracodawca kontruje). Można argumentować, że wszystko jedno kto pracuje w szkole, może niektórym nie przeszkadza, że dzieci mają co roku innych nauczycieli, że wszystko jedno, czy nauczyciel zły czy dobry, byle zgodził się tanio pracować. Ale nie mów, że tak jest w korpo bo to po prostu nieprawda - tzn jest, ale na niskich szczeblach.
Odpowiedz@didja: Urlop 26 dniowy liczy się od poniedziałku do piątku, urlop nauczycielski z sobotami i niedzielami. Jeśli mnie pamięć nie myli to tego urlopu jest 56 dni z tego 14 w ferie zimowe. Nie wiem jak jest w placówkach nieferyjnych.
Odpowiedz@the: A to może oświecisz nas dlaczego Ursueal pisze brednie? Czy może piszesz tak by tylko pisać?
Odpowiedz@bembenek: I ja tak pamiętałam. Ale specjalnie popatrzyłam na strony z przepisami i w wersji z 2018 r. podane jest tak, jak napisałam.
OdpowiedzJeżeli jesteś nauczycielem i szkoła jest publiczna to podpisując umowę w czerwcu, lipcu, sierpniu podpisujesz ja na rok szkolny (do 31.08). Od 02.09. masz umowę do 30.06. z tego co pamiętam (a piątek wieczór...) jest to zapisane w ustawie.
OdpowiedzDobrze zrobiłeś nie podpisując takiej umowy. Nie śledzę teraz przepisów oświatowych. Kilka lat temu było tak, że umowa podpisana od 1 września musiała się kończyć 31 sierpnia. Dotyczyło to placówek feryjnych. Umowy podpisywane we wrześniu kończyły się w ostatnim dniu nauki szkolnej.
OdpowiedzAle z drugiej strony... Po co płacić za 2 miesiące nic nie robienia?
OdpowiedzJeśli tak ustaliłeś wcześniej, to rację w tym przypadku masz, ale to miauczenie o rachunkach i jedzeniu w wakacje jest zabawne/żałosne. Praca obecnie jest na zawołanie, nawet nieźle płatna, a że nie taka, jak byś chciał... Znajomy policjant po godzinach dostarcza pizzę. Nie tylko nie narzeka, ale wręcz chwali takie odmóżdżające zajęcie jako odskocznię, a z napiwków uzbiera się sympatyczna suma.
Odpowiedzz anuczycielami jest ten problem ze to bardzo odpowidzialny zawod do tego nostwo roboty w domu ale ..... tylko dla chetnych! bo jesli nauczyciel ma wszytsko w odbytnicy to moze nie robic niemal NIC - zarowno ja jak i kadzy mial pewnie w swojej edukacji oba przypadki - z jednej strony pilny nauczyciel robiacy kola tematyczne konkursy przygotowujacy pomoce naukowe - a obok totalny olewacz ktory nigdy nie zabiera pracy do domu bo wszystko robi na lekcji (w tym sparwdzanie sparwdzianow) ani nawet nie ukalda nowych pytan bo co roku ma te same schematy pytan i odp
OdpowiedzNosek utarty dyrektorce
Odpowiedz