Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Znowu szkolne, sorry. Idzie koniec roku. Co tam idzie, biegnie jak żul…

Znowu szkolne, sorry.

Idzie koniec roku. Co tam idzie, biegnie jak żul po flaszkę. Dzięki deformie mamy podwójne roczniki do szkół średnich, a co za tym idzie upiorną walkę o każdy punkt na świadectwie. Rozumiem to. Sam mam dzieci (co prawda już dorosłe) i wnuki i chciałbym im nieba przychylić. No ale istnieją pewne granice.

Jak zwykle, o tej porze odbywają się ostatnie w tym roku spotkania z rodzicami. To, co teraz będzie, to nie tylko moje, ale i z nasłuchu od znajomych.

Moje dziecko musi mieć szóstkę z matematyki.
Motywacja - bo za to jest od czapy punktów. Owszem, dzieciątko jest niezłe, tak między czwórką a piątką. Żadnych osiągnięć w konkursach (w każdej szkole jest przedmiotowy system oceniania, precyzujący wyraźnie, za jakie wyniki jest konkretna ocena - może to być ujęte procentowo albo przy pomocy średniej generowanej przez dziennik elektroniczny). Mógłbym postawić, ale laureat konkursów w mojej klasie musiałby wtedy dostać ósemkę, a nie szóstkę.

Korepetytor mojego dziecka twierdzi, że jest ono piątkowe.
Być może. Nie znam tego korepetytora. Średnia ocen to 71%. W mojej szkole czwórka jest od 75%. Jednak proponuję czwórkę. No i będę miał dzieciątko na sumieniu, bo nie dostanie się do wymarzonej szkoły bez piątki.

Dzieciątko przez cały rok w czasie zajęć prowadziło ożywione życie towarzyskie, nie zwracając uwagi na przebieg zajęć. Zrzynając na sprawdzianach (czasami się milczy pomimo ewidentnych dowodów) z jedynki dogrzebało się do 45%. Ocena zgodnie z systemem - dopuszczająca. Stawiam trzy, bo nie chcę rzucać kłód pod nogi. Mamunia żąda czwórki, bo to takie dobre dziecko jest. Ręce opadają jak witki.

Wszystko staram się zrozumieć i cierpliwie wytłumaczyć, dlaczego nie. Z drugiej strony mam łzy, wymuszania i agresję. I nie tylko ja.

Kochani rodzice. Robimy, co możemy. Moi uczniowie będą mieli bardzo dużo punktów za egzamin (sprawdzone w wywiadzie). Jeśli nauczyciele z innych szkół postawią same szóstki, to przy ich słabszych wynikach nasi i tak polegną.

Sam nie wiem, co robić. Na razie siedzę wieczorami nad ocenami i kombinuję. Obniżam progi ocen, biorę pod uwagę aktywność. Nie mogę wszystkim postawić piątek i szóstek - istnieje coś takiego jak etyka zawodu (przynajmniej u mnie).

A Pani Zalewskiej gorąco dziękuję za Armageddon.

by jotem02
Dodaj nowy komentarz
avatar kitusiek
23 23

I właśnie ze względu na to "naciąganie ocen" uważam, że wpływ świadectwa na liczbę uzyskanych punktów rekrutacyjnych do liceum powinien być minimalny. Nie wiem jak to jest teraz, ale 6 lat temu, kiedy rekrutowałem się do liceum, połowa wszystkich punktów pochodziła z egzaminu gimnazjalnego, 40% ze świadectwa, a 10% za osiągnięcia. Według mnie punkty za oceny w podstawówce (czy gimnazjum dla tego ostatniego rocznika) nie powinny przekraczać 15% maksymalnej liczby punktów rekrutacyjnych. Egzamin dla wszystkich jest taki sam, a ten sam uczeń w różnych szkołach (a często nawet u różnych nauczycieli w tej samej szkole) może mieć całkiem inne oceny.

Odpowiedz
avatar antyalergiczka
-2 14

@kitusiek: niby tak, ale z drugiej strony, egzamin może zwyczajnie pójśc nie tak - a to stres, a to zły dzień, a to cokolwiek innego. Piza tym, w ten sposób byśmy pokazali, że cała ciężka praca dla ocen przez 3 lata gimnazjum poszła na marne i trzeba było się uczyć tylko tych zagadnień, które mogą być na egzaminie. A nie na tym polega edukacja, żeby wstrzelić się w klucz.

Odpowiedz
avatar kitusiek
7 7

@antyalergiczka: A czym to się różni od matury? ;)

Odpowiedz
avatar aegerita
7 7

@antyalergiczka: No popatrz, a mnie się wydawało, że praca w szkole ma być dla wiedzy i umiejętności, nie dla ocen... Jeśli ktoś wiedzę ma, ale jest zbyt zestresowany, żeby ją przekazać - to i tak sobie nie poradzi w szkole o wyższym poziomie, więc po co tam na siłę iść?

Odpowiedz
avatar Eander
8 8

@antyalergiczka: Tak egzamin może ci nie pójść, możesz mieć gorszy dzień lub wypadek i co z tego? Tak wygląda życie jest w nim doza szczęścia i nie ma co oszukiwać dzieci że jest inaczej. Co do zarzutów o ciężką prace. Uczysz się aby zdobyć wiedzę, a nie dla oceny. Sama ocena jest jedynie informacją jak twój poziom wiedzy wypada na tle grupy ocenianej razem z tobą.

Odpowiedz
avatar antyalergiczka
1 1

@Eander: ale życie wcale nie musi tak wyglądać, że przez jedną wpadkę zmarnujesz sobie całe życie. Możemy tak je skonstruować, żeby to lata pracy miały wpływ na nasza przyszłość a nie łut szczęścia/pech w ciągu jednego dnia. To my tworzymy świat wokół nas. Ale to chyba za trudne dla niektórych biorąc pod uwagę minusy. Dlaczego o wszystkim ma decydować JEDEN egzamin? Dlaczego nie wszystko co się osiągnęło do tej pory? I średnia i egzamin? A co do ocen - przeczytaj dokładnie co napisałam w pierwszej odpowiedzi.

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
0 0

@antyalergiczka: to już nie te czasy, że matura była jedna na całe życie. mozna powtarzać za rok matury, egzamin gimnazjalny, 6-klasisty

Odpowiedz
avatar bazienka
0 0

@starajedza: nie zapomne kolezanki kujonki, ktora miala piateczki, a rownika na mapie na geografii szukala dobre 5 minut. i nie znalazla jestem tez za powrotem egzaminow na studia

Odpowiedz
avatar aegerita
0 0

@antyalergiczka: Dramatyzujesz. W najgorszym wypadku źle napisany egzamin może uniemożliwić dostanie się do wybranej szkoły (przynajmniej w danym roku), a ta przyszła szkoła to raptem kilka lat, nie od razu całe życie. Z każdej szkoły można rozwinąć wymarzoną karierę, trzeba na to po prostu zapracować. I nie, egzamin to nie "łut szczęścia". Jeżeli jesteś DOBRZE przygotowana z całości materiału, egzamin to zwyczajnie kwestia zaprezentowania swojej wiedzy. O łucie szczęścia może mówić osoba, która NIE jest przygotowana, NIE zna większości materiału, ale przypadkiem trafi akurat na pytania z tego wycinka materiału, o którym ma jakieś pojęcie.

Odpowiedz
avatar singri
0 10

Osobiście uważam reformę za dobry pomysł. Natomiast nie rozumiem tego ganiania na ocenami. Gdy ja szłam do liceum, liczyła się średnia, owszem. Do szkoły zanosiło się m. in. świadectwo, ale szczerze mówiąc nie pamiętam, w jakim stopniu miało wpływ na wynik rekrutacji. Wiadomo było, że "Ci od piątek i szóstek" idą do liceów z pierwszej dwudziestki najlepszych w Warszawie (to czy się później w nich utrzymaliśmy jest innym tematem), "ci od czwórek i trójek" zostają w miejscowym liceum, "ci dwójkowi" byli zachęcani do wyboru szkoły zawodowej. To nie był jakiś narzucony system, raczej uważaliśmy to za naturalny stan rzeczy, "tak było, jest i będzie". Uważaliśmy, że oceny świadczą o wiedzy i o tym, jak potrafimy ją wykorzystać. Mam wrażenie że wtedy nastolatkowie byli niejako dojrzalsi niż są teraz... A kwestia nauczenia się "tego co będzie na egzaminie" odpadała, nikt nie wiedział co będzie na egzaminie. Poza tym nie polegał on na "wstrzeleniu się w klucz" tylko na napisaniu wypracowania i zrobieniu kilku zadań z matematyki.

Odpowiedz
avatar Habiel
14 18

@singri: Ja mam przeciwne zdanie. Reforma ta niczego nie reformuje. Pozostaje walka o oceny, wstrzelanie się w klucz na egzaminach-czy to gimnazjalnych/podstawówkowych, czy na maturze. Nikt nie uczy samodzielnego myślenia, a uczeń wręcz jest za to ganiony, bo jak wyjdzie poza schemat na egzaminie, ma ucinane punkty. Masz wiedzieć to, to i to. A jeśli wiesz trochę więcej i popiszesz się tym na egzaminie dodając, że a z tego wynika tamto, to już wyszedłeś poza temat pracy i przykro mi, ale masz ucięte punkty. Jedynie na matematyce została pewna dowolność, gdzie liczy się wynik, a sposobów na jego osiągnięcie może być wiele. A wystarczyłaby likwidacja klucza i nastawienie się na argumentacje. Zamiast pisać "Słowacki wielkim poetą był" wystarczyło by napisać "Moim zdaniem nie był, ponieważ w jego epoce żyli inni poeci, którzy posiadali bardziej rozbudowany język." itp. To właściwe uzasadnienie powinno oznaczać zdanie lub niezdanie egzaminu, a nie czy akurat zgadliśmy co układający egzamin myślał. Oraz nasz system szkolnictwa jest przestarzały. W dobie technologii liczy się weryfikacja informacji i ich szybkie znalezienie, gdy w szkole nadal wkuwa się na pamięć. Na np. informatyce, zamiast uczyć się jak bezpiecznie używać sieci, jak odróżniać fałszywe informacje od dobrych, jak należycie pisać prace przy użyciu worda, uczy się obsługi Painta i to zapewne w wielu szkołach, na komputerach, od których potężniejsze są dzisiejsze telefony. Jak również nie ma przedmiotów, które wprowadzą cię do dorosłego życia. Jedynie podstawy przedsiębiorczości dawały malutki zakres wiedzy. A niestety nie każdy ma rodziców, którzy nie trzymają dzieci pod kloszem i nakazują im samodzielne działania. Potem rosną pokolenia, które nie wiedzą, że po dowód osobisty trzeba iść do gminy, a o rozliczeniach ze skarbówką, już nawet nie wspomnę.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 maja 2019 o 7:58

avatar singri
7 7

@Habiel: Że system edukacji jest fatalny, to racja. Ja patrzę na to z perspektywy "ło panie, bo kiedyś to było..." Ano było. Na egzaminach licealnych, w wypracowaniach szkolnych, nawet w wypracowaniu maturalnym czy na ustnej maturze wyżej punktowano wypowiedź prawidłową, ale podaną innymi słowami, niż wyklepanie formułki słowo w słowo z podręcznika. Uczono rozumieć, a nie wkuwać. Gimnazja są tylko częścią tego fatalnego systemu, niestety bardzo widoczną. Niektórzy myślą, że po likwidacji gimnazjów wszystko magicznie wróci do normy, ale tu jest potrzebna grubsza reforma.

Odpowiedz
avatar jotem02
5 5

Jak pewnie zauważyliście, do tej pory nie komentowałem komentarzy do swojego posta. No cóż, nasz system edukacji jest pochodną pruskiego systemu, w którym chodziło o to, żeby nieco (ale bez przesady) podkształcone społeczeństwo było bardziej produktywne, a żołnierze potrafili obsłużyć co bardziej skomplikowane narzędzia śmierci. Czy lepsze były gimnazja, czy ośmioklasówka? Nie mam zdania. Oba systemy miały wady i zalety. Natomiast przeoranie systemu, do którego wprowadzenia szykowano się kilka lat w czasie jednego roku to była zbrodnia, deforma i kilo mułu. I nie zasłonią tego wyszczerzone ząbki pani minister. Szkoła jest jaka jest. Nie dysponujemy obiektywnym systemem oceniania uczniów, bo to nie fabryka śrubek z suwmiarką. Taki system zresztą nie istnieje i istnieć nie może. Dobry nauczyciel potrafi ocenić swoich podopiecznych bez stopni na podstawie aktywności w czasie zajęć i bezpośredniej obserwacji. Nie wiem, jak można było rozwiązać problem rekrutacji do szkół średnich. Ocena, ocenie nie jest równa (bo to czysty subiektywizm), a egzamin, to jeszcze kwestia dyspozycji danego dnia, stresu i pierdyliarda innych, nieuchwytnych czynników. Dziwne, ale po tylu latach pracy nie widzę dobrego rozwiązania. I tyle.

Odpowiedz
avatar Aluna
8 8

Boże, co z tymi ludźmi się dzieje. Jak ja byłam w szkole to za słabe oceny mi się obrywało od rodziców i żaden z nich nawet nie pomyślałby latać do nauczyciela i prosić o naciąganie. Przecież to jest całkowicie niewychowawcze.

Odpowiedz
avatar Ascara
0 0

Byłam bardzo dobra m.in. z chemii i polskiego - takie 5+. Z obu przedmiotów usłyszałam, że właściwie to mogłabym dostać 6 na koniec z LO (kończyłam ze średnią powyżej 5, więc to nic superwyjątkowego), ale nie da rady - bo z obu przedmiotów byli laureaci (polski) i osoby, które o laur na olimpiadzie się otarły (chemia). Zwyczajnie kilka 6 na sprawdzianach nie mogło być zrównane z tym, że ktoś osiągnął poziom olimpijski. Zaakceptowane, zrozumiane. Takie rzeczy później i tak weryfikują się zgodnie z uczciwością - na rozszerzonej maturze z chemii chłopak, który olimpijczykiem ostatecznie nie został, więc musiał podejść, miał 100% (tak, równie 100, najmniejszego błędu), ja 83% - dużo, owszem, no ale jednak... Jest spora różnica, prawda? A on 7 dostać nie mógł. Nie to, żebym nigdy innych ocen nie miała troszkę podciągniętych. Ale zwyczajnie gdy wchodzą w grę laureaci, to przestaje być fair.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 1 czerwca 2019 o 13:10

avatar dayana
0 0

Ale po co to robisz? To jest uczciwe, że dostanie się dziecko z naciągniętymi ocenami, zamiast takie, które faktycznie zasłużyło? Dziwna mentalność w tych szkołach jest. Pamiętam, że niektórym średnia o 0,5 czy nawet o 1,0 rosła jak pochodzili i pomarudzili, że im do paska brakuje. Na studiach jak zabrakło 2 punktów procentowych do wyższej oceny to hehe pech. I dobrze, bo to nieuczciwe w stosunku do kogoś, kto uzbierał te 2 punkty więcej, a oszacować ocenę było można już wcześniej, bo kryteria były znane. I nie wiem o co chodzi z tymi szkołami. Ja chodziłam do beznadziejnego liceum i obecnie mam o wiele bogatsze cv niż niejeden absolwent szkoły z czołówki w kraju. Nawet po beznadziejnej szkole można się dostać na ten bardzo elitarny kierunek, bo maturę pisze uczeń, a nie jego nauczyciel i naprawdę nie odejmują tam punktów za szkołę. Fakt, że lekcje to często zmarnowany czas, ale bądźmy szczerzy, w Polsce nie ma selekcji na osoby lepsze i gorsze, jak jest na zachodzie. Te lepsze szkoły są lepsze, bo być może lepsi nauczyciele tam uczą (tylko co to znaczy lepsi? Bo przygotowują olimpijczyków? To znów bardziej kwestia ucznia niż nauczyciela, zresztą raz byłam na olimpiadzie i trochę to dziwne, że przed jej rozpoczęciem ludzie rozmawiali o pytaniach, które tam faktycznie byłym przypadek?), klasa jest inteligentna, więc z materiałem idzie się w sensownym tempie. Tylko, że to wciąż ten sam materiał. Jak magister nie jest w stanie przybliżyć komuś materiału na poziomie liceum to jest totalną porażką. Większość osób jednak potrafi to zrobić (naprawdę, materiał szkolny to ewentualnie się powtarza na pierwszym semestrze licencjatu, a potem już jest coś, czego w szkole nie ma i nie będzie), a jak nie no to można poczytać podręczniki, poszukać materiałów w internecie, czy iść na korepetycje. Nie wiem po co wywiera się taką presję na tych dzieciach. Przez to są zestresowane i te egzaminy faktycznie im gorzej pójdą, bo będą się zastanawiać czy 2+2 to na pewno jest 4.

Odpowiedz
Udostępnij