Dorywczo pracuję jako tłumacz. Trafił niedawno do mnie klient z krótkim, 5-stronicowym dokumentem do tłumaczenia.
W tłumaczeniach pisemnych standardem jest płacenie za stronę maszynopisu, tj. 1800 znaków ze spacjami. Zaliczka wpłacona, dokument zrobiony, przesyłam Klientowi skan że znakiem wodnym i deklaruję: "9000 znaków ze spacjami, X złotych za 1800 znaków, należy się kwota Y". Na kolejny dzień dostaję przelew, w którym brakuje około 15% kwoty. Dzwonię do Klienta - i słyszę, że on policzył sobie i wyszła mu taka kwota jak przelał. Jak liczył? Oczywiście znaki bez spacji. Nie szło wytłumaczyć "prośbą ni groźbą", że umowa na start była inna. "Spacja to jest nic, a on za nic płacić nie będzie". Cóż... Jak tak rozmawiamy... Odesłałem dokument z usuniętymi wszystkimi spacjami...
Brakujące 15% kwoty trafiło wieczorem na moje konto, bez zadawania dodatkowych pytań - a Klient dostał swój właściwy dokument.
Freelancing
Owszem, piekielne. Tyle że ta historia lata po branży co najmniej od 2006 roku, bo wtedy ja ją usłyszałam, a nie sądzę, abym była świadkiem jej narodzin. Nawet Ci się nie chciało zmienić zdania "spacja to jest nic, on za nic płacić nie będzie".
Odpowiedz@didja: Zgadza sie, stare ale... jare :D
OdpowiedzCo? To - primo - już było na głównej. Secundo - to moja historia, więc pojawienie się jej znowu, jako świeżej jest żartem...
OdpowiedzOstatnio sporo sobie losuję i dość często na nowo pojawiają się jakieś nowe(stare) historie
OdpowiedzMoże i była na głównej, może i stara, ale niestety to standard dla tłumaczy. Na mnie to już nie robi żadnego wrażenia. Mówię wtedy zleceniodawcy, że ok, zrobię bez spacji. Zwykle dopłacają bez słowa.
Odpowiedz