Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O nieudanej adopcji kota, czyli jak przepracować porażkę. Chciałam adoptować kota. Całe…

O nieudanej adopcji kota, czyli jak przepracować porażkę.

Chciałam adoptować kota. Całe życie był gdzieś przy mnie kotek/kotki i pół roku bez zwierzaczka zrodziło silną tęsknotę za kimś ciepłym i mruczącym. Chłopak się zgodził, znalazłam uroczego Rudzika na portalu ogłoszeniowym. Szybko okazało się, że kotek, który "szuka domu" jest do adopcji przez jedną z fundacji. Tutaj zaczynają się schody: ankieta, wizyta w domu, kilka telefonów wydawać by się mogło czysto formalnych.

O ile mi wiadomo, panie z fundacji sprawdzają po prostu czy ludzie, którzy chcą zwierzaka są rzeczywiście świadomi, że to przede wszystkim obowiązek, koszt i nie zabawka - nie baliśmy się więc żadnych formalności. Tak naprawdę nie powinny się dla nich liczyć majętność, czy jest się w trakcie malowania w domu, czy stoją kartony po przeprowadzce, a owe podejście do zwierząt. Nie miałam wątpliwości, że panie z fundacji zobaczą w nas ludzi, którzy dadzą dobry dom zwierzęciu.

Poszło dosyć szybko, zobowiązaliśmy się nawet kupić zabezpieczenia do okien (ograniczenie uchyłku, siatki). Mimo kilku niezbyt poprawnych, ale przynajmniej szczerych odpowiedzi na szczegółowe, a czasem nieco prowokacyjne sformułowania i pytania kontrolne (o jakie ładne meble, a co jak kotek podrapie? Będę go oduczać, zaniosę pod drapak, no przecież nie pochwalę... jaką karmę chcecie kupować? Suchą, taką a taką.... A po suchej mogą wysiąść kotu nerki po iluś latach. Trzeba tak i tak. A co jak pojawi się dziecko, co z kotem? Będzie członkiem rodziny i będzie musiał przywyknąć do dziecka. Do jakiego weterynarza chcecie jeździć? Konsternacja, jakiegoś tam wymieniliśmy, nie znaliśmy nazwiska i dokładnego adresu, ponieważ to byłby pierwszy kot u nas, a ja nie mieszkałam w tym mieście wcześniej. Kto zajmie się kotem jak będziemy musieli wyjechać? Sąsiadka, też ma kota, Rudzik będzie mieć kolegę).

Otrzymałam telefon, że dostaniemy kota. Moja radość nie trwała zbyt długo. Dwa dni później zadzwoniła pani, która prowadziła dom tymczasowy dla zwierząt i w którym to domu był Rudzik. Stwierdziła ona, że tym konkretnym kotem interesuje się inna para, a oni zweryfikują komu go wydać. Dziwne, kot około sześcioletni, zazwyczaj koty w tym wieku nie mają szczególnego popytu, ogłoszenia są odnawiane miesiącami. Potem kolejny telefon z pytaniem czy zrobimy test na koci HIV kotu sąsiadki (bo co jakby adoptowanego zaraził itd.) i czy u sąsiadki są zabezpieczone okna (w złości chciałam zapytać czy może jeszcze pół osiedla przebadać i okna zamurować). Zrobiło mi się przykro i nieprzyjemnie, bo nie było mowy o tym, że sąsiadka, która mogłaby do nas czasem przyjść pod naszą nieobecność, dać kotu jeść i pić, nagle może być punktem zwrotnym w sprawie. Nie zgodziła się ona jeździć ze swoim kotem na badania dla potrzeby naszej przecież adopcji, o ingerencji w jej mieszkanie absolutnie nie mogło być mowy. Koniec końców niby konkurencyjna para miała dostać kota, nie my. Podziękowałam za poświęcony nam czas i dodałam, że mam nadzieję, iż Rudzik znajdzie kochający dom

Podsumowując, kot, który na swoje starsze lata mógł dostać ciepły, spokojny dom, czystą kuwetę, dobre jedzenie i... naszą miłość, zniknął z portalu ogłoszeniowego żeby znowu pojawić się tam po dwóch tygodniach.

Jakiś czas po tej nieudanej adopcji byłam u kosmetyczki, gdzie wysłuchałam historii o kobiecie, która w mojej okolicy ratuje zwierzęta, ma w domu dwadzieścia kotów (oraz bardzo brzydki zapach, wątpliwie dobre dla nich warunki). Nie zaproponowano nam wyjazdu do domu adopcyjnego na obejrzenie kota, a sytuację odwrotną: to z kotem przyjechano by do nas. Wszystko zaczęło mi się układać w jedną całość. Według historii z salonu kosmetycznego życie kobiety z fundacji jest zawładnięte przez zwierzęta do tego stopnia, że jej najbliższa rodzina zerwała z nią kontakty, ponieważ nie da się z nią normalnie rozmawiać, ani zwrócić jej uwagi, że można by ograniczyć ich zdaniem poważne uzależnienie od pomagania, zapominanie dbać o siebie. Czy jeśli Rudzik trafiłby z takiego domu na czyste pięćdziesiąt własnościowych metrów kwadratowych gdzie nie przepychałby się pośród innych do miseczki to miałby gorzej?

Na dodatek jakiś czas po tym wszystkim odbieram telefon z historyjką z fundacji, że pojawił się u nich inny rudy kotek, a ja podobno lubię rude i że nie jest wysterylizowany, one się zastanowią czy fundacja pokryje koszt zabiegu czy nowa rodzina, ona wyśle mi zdjęcie... Podziękowałam. Podobał mi się jeden konkretny kot. Poczułam się jak w sklepie z zabawkami - nie kupiłam jednej, to może następną mi wcisną z promocji. Bo jesteśmy młodzi i ktoś może pomyślał sobie za nas jaki zwierzak do nas najlepiej pasuje, albo sam z przyzwyczajenia nie chciał oddać kotka, który niby był "do adopcji".
Niestety na podstawie moich doświadczeń nie polecam... Proces był rozczarowujący, dobre chęci to za mało wobec wygórowanych oczekiwań.

Znalazłam przez portal ogłoszeniowy uroczą kotkę, którą oddała mi osoba prywatna z opakowaniem karmy, do której była już przyzwyczajona za symboliczną kwotę. Sfinansowałam zabieg sterylizacyjny, kupiłam jedną z najlepszych karm, dużą kuwetę, zabawki i poświęcam naszej kotce swój czas, bawiąc się z nią, sprzątając po niej, jeżdżąc z nią do weterynarza. Ona odwdzięcza się swoim kochanym spojrzeniem, mruczeniem, leżeniem przy nodze.
Jest dobrze, za adopcję to my już dziękujemy. 1% podatku dostała od nas chora dziewczynka, wnuczka znajomej kobiety. Pomaganie zwierzętom uratowanym z ulicy? Nie, dziękuję.

Poznań

by Zmieja
Dodaj nowy komentarz
avatar jass
3 5

@Izura: Bez przesady, "to tak jakbyś jadła ciągle maka" - owszem, jak karmi się koty jakimiś supermarketowymi paskudztwami czy innymi zbożowymi Royalami i Purinami. Wystarczy się rozejrzeć za dobrą karmą bezzbożową.

Odpowiedz
avatar aegerita
5 5

@jass: Jasne, przyzwoita paszą bezzbożowa to rozwiązanie lepsze niż whiskas czy inny royal. Ale to nadal chrupki - produkt wysoko przetworzony, drażniący żołądek, a przede wszystkim obciążający wrażliwe u kotów nerki. Wiadomo, jak kot obok normalnego (=świeżego) jedzenia podjada sobie tego "maka", to jeszcze żadna tragedia. Ale żywienie wyłącznie/głównie suchym prowadzi właśnie do tego, że sześcioletni kot uważany jest za "starszego" (WTF?). No jakoś na chrupkach i koty, i psy żyją jakby dużo krócej...

Odpowiedz
avatar jass
-4 8

@aegerita: Mam dwie kotki, starsza właśnie skończyła 10 lat. Młodsza chora nie była nigdy, starsza raz - zapalenie górnych dróg oddechowych (tuż po tym jak sprowadziłam do domu młodszą, wet powiedział że mimo że tamta nie była chora to pewnie przywlokła zarazę ze sobą). Pod wieloma względami, łącznie z szalonymi zabawami, zachowują się wciąż jak kociaki. A jedzą w zasadzie wyłącznie chrupki, saszetki dostają raz na kilka dni, jako smakołyk. Faktycznie, sucha karma to takie zło i koty tak fatalnie na niej żyją...

Odpowiedz
avatar aegerita
4 4

@jass: A Ja mam dwa 12-letnie kocury (w nienormalnie dobrym zdrowiu, zważywszy na fakt, że jako chore na wszystko piwniczne kociaki zostały wyciągnięte za ogony z drugiej strony i żyją pożyczonym życiem) i 14-letnią kotkę. Wszystkie jedzą to samo, czyli codziennie mięso/dobrą puszkę + dojadają bezzbożowym suchym. Starsza kotka miała brata, który miał hopla na punkcie chrupek, mokrego nie chciał jeść prawie w ogóle. W zeszłym roku umarł - niewydolność nerek. I ten jednostkowy przypadek nie jest dowodem, że chrupki są złe. Tak samo 90-letni nałogowy palacz nie jest dowodem, że papierosy są świetne dla zdrowia. Bo od szczegółu do ogółu daleka droga i potrzeba trochę więcej danych, niż Twój czy mój kot. A dane ogólne są takie, że według wytycznych producentów komercyjnych pasz 7-letnie koty to już seniorzy... I nie bez powodu, bo od czasu spopularyzowania suchego żarcia jako najlepszej (w sensie: najłatwiejszej dla człowieka, nie najzdrowszej dla zwierzaka) metody żywienia, średnia długość życia psów i kotów spadła. A jeśli nadal wierzysz, że jedzenie przez całe życie przetworzonego granulatu jest takie zdrowe - proszę, znajdź dietetyka, który zaleci taki tryb żywienia na stałe człowiekowi, sensownie to uzasadni i poprze faktami.

Odpowiedz
avatar Koralik
3 3

Chciałabym karmić moją kotę mokrym żarciem. Nawet BARFa bym dla niej robiła. Ale ona nic innego jak chrupki nie tknie :/ Kupiłam więc dobrą karmę bezzbożową i badamy kota co pół roku...

Odpowiedz
avatar Habiel
3 3

@Koralik: Z moim kotem było tak samo- za Royala suchego dał się pokroić. Jeśli chcesz oduczyć kota od suchej jako głównego posiłku, to na pewien czas musi ona w ogóle zniknąć z domu. Kot wyczuwa, że gdzieś jego sucha jest i wie, że się przełamiesz i mu ją dasz, jeśli nie tknie nic innego. Karmę suchą wywalić z domu, zostawić mięso. Może akurat pomoże, bo u mnie nawet się sprawdziło.

Odpowiedz
avatar Koralik
1 1

@Habiel: Jak się skończy karma to może przetestuję - za droga była, żeby wywalać ;) Dzięki za patent.

Odpowiedz
avatar Bryanka
11 13

Moja mama miała podobne przejścia z fundacjami. Oprócz tego, że była dla nich "nieodpowiednią osobą", to jeszcze w trzech fundacjach strony internetowe były nieaktualne i jak pytała o konkretne koty, to słyszała, że "dawno nieaktualne". U mamy niechęć wzbudził dom z ogrodem i pies. Kot, którego później wzięła od znajomej, i tak nie wychodzi i śpi z psem na jednym posłaniu.

Odpowiedz
avatar Niechcacy
9 11

@AndrzejN: Tak, ale jak idziesz do schroniska to oni to nazywaja "Procesem Adopcyjnym" i mowia o adopcji, a nie przygarnieciu :) Dawno temu szlo sie do schroniska, bralo pieska, zostawialo iles zlotych, wg uznania, a teraz to przychodza z wizytacja do domu i podejmuja decyzje czy pieskowi bedzie tu dobrze. Schroniska dostaja hajs na kazdego pieska, wiec coraz trudniej jest wziac do domu i dac mu kochajaca rodzine.

Odpowiedz
avatar popielica
3 5

@Niechcacy: i efektem takiego oddawania jak popadnie, bez sprawdzania i kastracji, jest ponad 100 tys. bezdomnych psów w naszym kraju.

Odpowiedz
avatar Niechcacy
2 4

@popielica: oczywiscie, ale nawet po wizytacji gdzie schronisko zgodzi sie oddac pieska, rodzina go moze porzucic, bo wakacje i nie ma co zrobic z psiakiem lub inne powody. Ja zostalam zapytana czy pokaze akt notarialny posiadania domu. A przez to rozumiem, ze gdybym wynajmowala to moje szanse spadaja? Prawda jest taka, ze moze byc rodzina biedna, w rozpadajacym sie domu, a dla pieska bedzie miejsce i nie bedzie chodzil glodny, a moze byc rodzina z wielka chata, ktora psiaka odda. Taka wizytacja nie daje schronisku 100% pewnosci, ze piesek do nich nie wroci. Do mnie schronisko jeszcze nie zadzwonilo, a minal miesiac juz. Psiaka kupilam od jakiejs Pani co miala mlode i ma sie dobrze.

Odpowiedz
avatar popielica
7 7

@Niechcacy: wymóg okazania aktu notarialnego jest absurdem. Tak samo nie oddawanie zwierząt osobom wynajmującym - co jest zresztą krytykowane i w samym środowisku prozwierzęcym. Jeśli chodzi o wizyty, to jednak jakieś pojęcie dają, także w kwestii, czy dany pies pasuje do takiego domu i zmniejszają prawdopodobieństwo oddania zwierzęcia w złe ręce. Natomiast kupowanie psa nierasowego jest nieodpowiedzialne i napędza rozmnażanie bez żadnej kontroli, a efekty widać w schroniskach. Poza tym kobieta, która sprzedała Ci psa, popełniła przestępstwo, bo sprzedaż psów i kotów bez rodowodu od kilku lat jest ustawowo zakazana.

Odpowiedz
avatar Niechcacy
2 2

@popielica: czyli lepiej, aby porzucila lub oddala do schroniska? Psiak by tam siedzial miesiacami zanim schronisko by sie pokwapilo z telefonem do potencjalnego nowego domu :)

Odpowiedz
avatar popielica
-2 2

@Niechcacy: nie rozumiem twojego komentarza.

Odpowiedz
avatar Mantigua
2 2

@Niechcacy: Nie, lepiej (i legalniej) aby oddała psy za darmo lub zostawiła je sobie i sama je utrzymywała.

Odpowiedz
avatar Niechcacy
0 2

@Mantigua: pies mial wszystkie szczepienia zgodnie z wiekiem, odrobaczenia zgodnie z wiekiem, wiec w sumie platnosc pokrywala wizyty u weterynarza :) Sama utrzymywac 7 szczeniat (taki byl miot) plus 2 dorosle psy nie zarabiajac jakichs wielkich pieniedzy? Oczywiscie, mogla psy wykastrowac i nie miec zadnego miotu, problem z glowy, ale stalo sie i szczeniaki powstaly :) Ja uwazam, ze Pani dobrze zrobila, oddala pieski za mala oplata, ja na tym skorzystalam, bo schronisko wciaz nie zadzwonilo :) a na fejsie dalej widze posty z prosba o adopcje :)

Odpowiedz
avatar popielica
-1 1

@Niechcacy: to pani nie wiedziała, że z dwóch dorosłych psów odmiennych płci prędzej czy później szczeniaki powstaną?

Odpowiedz
avatar AndrzejN
2 20

Po drugie. Żyjecie na tym świecie ładnych parę lat i nie dociera do was, że wiele przedsięwzięć jest tworzonych nie po to, aby złapać króliczka, lecz żeby go gonić. Bo za to jest kasa.

Odpowiedz
avatar Gienek
-2 8

@AndrzejN: Dokładnie tak to wygląda. Nie dalej jak 2 tygodnie temu wziąłem kota z miejskiego schroniska. Wcześniej miałem z tego schroniska suczkę, która u mnie była 16 lat. ZERO problemów - dostałem jeszcze drapak i 3 kg SUCHEJ karmy. Panie ze schroniska były poinformowane, że kot do domu myszy łapać, ale podwórko jest otwarte. - nie było problemu - wydały takiego który się "łapał" na takie zasady. Przed wizytą w schronisku żona rozmawiała tylko z panią z jakiejś fundacji - siatka w oknach, jakieś odrobaczenie, absolutny zakaz wypuszczania kota na podwórko. Nie wyobrażam sobie jak kota trzymać w 4 ścianach jak blisko prawie 4 ha otwartej przestrzeni. 1% podatku powędrował ( jak wcześniejsze )na wspomniane schronisko miejskie.

Odpowiedz
avatar yfa
1 1

@Gienek: koty zwykle nie polują na myszy, tylko na ptaki. Pomyśl chwilę logicznie - myszy w życiu pewnie widziałeś mniej, niż ptaków możesz sobaczyć dziennie. Ja mysz u siebie widziałem jedną (nie umiała wyjść z dziury, uratowana i wypuszczona). I jako posiadacz kota powiem: trzeba te drapieżniki zamykać właśnie w 4 ścianach. Na szczęście są już miejsca, gdzie wprowadza się zakazy posiadania kotów.

Odpowiedz
avatar Morog
8 8

Miałem podobnie jak chciałem kupić fretkę, para małolatów z zasyfionym mieszkaniu miała takie wymagania, że podziękowałem.

Odpowiedz
avatar Niechcacy
5 5

Mialam taki przeboj ze schroniskiem. Tak reklamuja aby przyjsc i zaadoptowac, ze nic tylko leciec do schroniska i brac. Ladnie weszlysmy, powiedzialysmy, ze chcemy szczeniaka. Pani otworzyla klatki, pokazala nam pieski na 5min, na zadawane pytania nie umiala odpowiedziec, tylko pytala kolegi, po czym zamknela drzwi i nas...olala, bo ludzie wyprowadzajacy pieski byli wazniejsi i CALA ekipa musiala sie nimi zajac. Poczekalysmy na jeszcze jednego szczeniaka, ktory byl na spacerze, ale nie dane bylo nam go zobaczyc, bo Pani przejela pieska i prosto do klatki niedostepnej dla ludzi. W koncu stwierdzilysmy, ze zapiszemy sie na liste do szczeniaka, czekalysmy 20min na wlascicielke, zadala pytania, chciala takze aby udostepnic akt notarialny wlasnosci domu podczas wizyty. Spisala numery i wciaz czekamy na telefon, a bylysmy w schronisku ostatniego marca. Tak wiec tego samego dnia znalazlysmy Pania, ktora miala szczeniaki na sprzedaz i po prostu zaplacilysmy za pieska.

Odpowiedz
avatar Lucka
1 3

Z fundacjami i schroniskami nie ma reguły. Teoretycznie wszędzie teraz jest proces adopcyjny z umową, wizją lokalną itp, a w praktyce to wszystko zależy na kogo się trafi. My adoptowaliśmy psinę że schroniska bez najmniejszych przeszkód, wystarczyła rozmowa z pracownikiem o warunkach bytowych itp. Znajoma pomaga w fundacji i przez jej ręce przeszło już dziesiątki kotów i psów, które trafiły do nowych domów. W tej konkretnej fundacji procedura to: wywiad, wizyta w domu, zapoznanie zwierzaka z nowymi opiekunami i wizyta ponowna, aby sprawdzić czy zwierzakowi się dobrze mieszka. Zdarza się odmawiać ludziom, ale z powodów zasadnych (np. wybrali aktywnego, młodego psa, a mieszkają w kawalerce i 12h ich nie ma w domu; chcą kota dla dziecka na typową zabawkę i nie są świadomi jak się nim opiekować), ale zwykle po rozmowie można dobrać właściwego zwierzaka do właściwych ludzi. Także nie zrażać się i próbować, a co najważniejsze: adoptuj, nie kupuj. Btw, mój 1% zawsze na zwierzaki czy to na schronisko czy na fundację :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 5

Jak zawsze winny jest człowiek. Nie wiem jak jest teraz ale jak brałam pierwszego kota z naszego schronu to wolontariuszka wyszukała nam takiego "który nie boi się psa", zawiozła do domu własnym samochodem i cieszyła się z nami, że przytulak ma dom. A drugiego kota wziałam prosto z ulicy. Zapchloną, starą kotkę z uszkodzonym okiem. Po pół roku z nami zmieniła się w kociaka, który najchętniej spałby cały czas na kolanach albo ganiał za piłką. Oba żyją, mają się dobrze i rozstawiają psa po kątach:)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 kwietnia 2019 o 11:27

avatar popielica
1 5

Problem w tym, że trafiliście na zbieraczkę, nie normalną fundację. Ja sama dopiero co adoptowałam dwa koty od osoby, prowadzącej w domu azyl. Do domu, który jest w trakcie remontu i WYCHODZĄCEGO (co w niektórych fundacjach skreśla adopcję od razu). Z kotami zapoznałam się u tej osoby (warunki jak to w domu, w którym mieszka kilkadziesiąt zwierząt, ale ani nie było syfu, ani nie śmierdziało), potem ona je do mnie przywiozła. Zero problemów, a koty są kochane i miziaste, zostały przed adopcją wykastrowane i widać po nich, że w azylu o nie dbano :) Jeśli ktoś byłby zainteresowany, mogę podać namiar na priv.

Odpowiedz
avatar aegerita
5 9

Niejasne trochę te żale, podobnie jak wnioski z historii. Czy ja dobrze rozumiem, że upatrzony przez Ciebie kot przebywał w tym domu, o którym plotkował ktoś u kosmetyczki? Bo z historii wynika w sumie nie wiadomo co. I owszem, istnieją w niektórych fundacjach dziwni ludzie z nierealnymi wymaganiami - tak samo jak dziwni ludzie z nierealnymi wymaganiami istnieją wśród potencjalnych adoptujących. Czy to oznacza, że wszyscy z fundacji i wszyscy chętni na kota czy psa są z założenia nienormalni i niewarci rozmowy? Na razie historia sprowadza się do tego: chciałam mieć kota, upatrzyłam sobie konkretnego, ale opiekun zdecydował, że mi go nie da. U kosmetyczki usłyszałam historyjkę o wariatce, która trzyma 20 kotów. Więc fundacje są złe, adopcji nie polecam, pomagać bezdomnym zwierzętom nie chcę. Gdzie tu w ogóle jakikolwiek związek? Na marginesie: Wzięcie do domu kota, bo chcesz mieć kota, trudno nazwać "pomaganiem zwierzętom przygarniętym z ulicy". To po prostu spełnianie swojej zachcianki. Oczywiście - o ile dobrze się kotem opiekujesz - nic w tym złego, ale robienie z siebie wspaniałomyślnego dobrodzieja to lekka przesada. Szczerze, gdybym od chętnego na kota usłyszała, że sześcioletniego futrzaka bierze się "na starsze lata", to zapaliłaby mi się czerwona lampka i dopytałabym, jakie ma wyobrażenie o potrzebach kotów. Plan trzymania kota w samotności to też znak ostrzegawczy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 4

@aegerita: Faktycznie, motyw plotek u kosmetyczki przedstawiony wyjątkowo niejasno i nie wiadomo jak to się ma do reszty historii. Faktem jest jednak że ludzi nawiedzonych na punkcie zwierząt nie brakuje. Mam ciotkę która w domu trzyma kilkanaście kotów. W domu syf i malaria, ciotka gada że chciałaby kilka sztuk wydać jakimś dobrym ludziom, ale jak moi rodzice wyrazili zainteresowanie to natychmiast jej się odwidziało. Ja zaś mam u niej opinię sadysty i zwyrodnialca bo śmiałem kiedyś powiedzieć że ze względu na silną alergię nie darzę kotów zbyt wielką sympatią.

Odpowiedz
avatar aegerita
1 1

@Fenriss: Akurat podany przez Ciebie przykład - stado kotów trzymanych w złych warunkach - wygląda bardziej na zbieractwo niż nawiedzenie na punkcie zwierząt... Tak samo zbieractwo śmieci nie ma nic wspólnego z hoplem konkretnie na temat śmieci, to złożone zaburzenie, którego przedmiot może być jakikolwiek. Co nie zmienia faktu, że nawiedzeni istnieją - po obu stronach. Ja akurat więcej złych doświadczeń miałam z roszczeniowymi chętnymi na pieska/kotka "dla dziecka" (i czasem wielkie oburzenie, że jak to nie wydam szczeniaka na prezent dla ośmiolatka, skandal!) albo ludźmi totalnie bez zrozumienia cech tego konkretnego zwierzaka (no jak to nie oddam chorowitej kotki z powikłaniami po kocim katarze na wieś do łapania myszy, oni chcą koniecznie ją, bo taka ładna). Ale jak najbardziej wierzę, że i wśród osób wydających zwierzaki zdarzają się oszołomy. Sama przeprowadzałam wizytę przedadopcyjną u fantastycznych ludzi, którzy chcieli przygarnąć staruszka-trójłapka, a jedna z pracownic schroniska z jakiegoś powodu strasznie robiła im pod górkę, uparcie wciskając jakieś inne psy. Po co? Nie mam pojęcia.

Odpowiedz
avatar elda24
2 2

Dlatego ja swoje koty przygarnelam od okolicznych rolników, którym się ich "dzikie" koty okocily. I nikt nie sprawdzał czy mam warunki w domu i czy jest bezpiecznie, bo większość ich rodzeństwa szla na takie same farmy do lapania myszy.

Odpowiedz
avatar KBV
0 2

Standardowe wymogi adopcyjne fundacji to osiatkowanie okien (zabezpieczenie stosuje się po to, by kot nie pofrunął i nie połamał kręgosłupa - zbierałam już takie przypadki z ulicy; zabezpieczenie okna uchylnego - by kot się nie udusił lub nie został sparaliżowany). Jeśli fundacja daje porady, jak karmić kota - to przecież nikomu na złość tego nie czyni, a dla dobra zwierzęcia. Druga strona medalu jest taka, że kot z fundacji jest odpicowany: przebadany przeciw chorobom zakaźnym, wyleczony, zaszczepiony, z książeczką; ktoś się o niego troszczył, więc zależy mu, by kot nadal miał dobrostan. To jest oczywiste. Jeśli więc komuś przeszkadza ingerencja osób bardziej doświadczonych i nie zależy mu na bezpieczeństwie zwierzęcia, z ulicy może przecież przygarnąć - nikt się nie będzie wtedy wtrącał. Ale to i zaszczepić trzeba, i inne może koszty... prawda? Problem patologicznego zbieractwa zwierząt to osobny, bardzo szeroki i straszliwy temat - ci ludzie w ogóle nie są kontrolowani i to jest straszne.

Odpowiedz
Udostępnij