Jest mi niesamowicie przykro, że taka sytuacja miała w ogóle miejsce.
Dzisiaj, powrót do domu, Rybnik, przy restauracji Clasica, parę minut przed godziną 22.00. Na środku drogi stał mały, czarny piesek, który krwawił. Nie było wątpliwości, że ktoś go potrącił i nawet nie raczył się zatrzymać. Wraz z dwoma panami, którzy byli tam wcześniej i szukali pomocy w fundacjach pomagającym zwierzętom, powiadomiliśmy straż miejską, gdzieś około godziny 22.04. Pies stanowił zagrożenie dla ruchu drogowego, nie wspominając, że strasznie cierpiał.
Pan ze straży wykazał się niesamowitą inicjatywą i powiadomił patrol interwencyjny dla zwierząt. Mijało kolejnych naście minut, w trakcie których pies tracił coraz więcej krwi, przewracał się, dostawał drgawek i uderzał rozbitą głową o kostkę brukową.
Próbowaliśmy samodzielnie złapać psa i przewieźć do lecznicy całodobowej, ale pies zbyt cierpiał, piszczał i gryzł koc. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to przemieścić go z ulicy bezpiecznie na chodnik i pilnować, by ponownie nie wbiegł na jezdnię.
Ponowny telefon na straż miejską, czy mogą jakoś przyspieszyć pomoc. Nie, patrol już powiadomiony. Nie wiemy, skąd patrol przyjedzie, ile czasu mamy na nich czekać, nie dostaliśmy żadnego kontaktu do nich. Zdesperowani zawiadomiliśmy policję, która mimo informacji o zagrożeniu dla ruchu drogowego zrobiła tyle samo, co straż miejska.
Czekaliśmy tam GODZINĘ, aż ktokolwiek przyjedzie pomóc. Patrol przyjechał około godziny 23.00 wraz ze strażą miejską, kiedy pies wczołgał się pod zaparkowane auto, w stanie agonalnym.
Obawiam się, że ta historia nie będzie mieć happy endu przez profesjonalną spychologię, zwykłą znieczulicę i brak jakiejkolwiek empatii dla żyjącego stworzenia.
I tylko psa w tym wszystkim szkoda.
Straż miejska Rybnik
Mały piesek chyba nie stanowi zagrożenia dla ruchu drogowego. A że cierpiał, trudno. Może policja musiała jechać do cierpiącego człowieka.
OdpowiedzNiestety, ale straznicy miejscy czy policja nie sa przeszkoleni w udzielaniu pomocy zwierzetom. Powiadomili 'zwierzecy patrol', wiec zrobili co w ich mocy. Ratowanie obcego zwierzecia jest niestety bardzo ryzykowne i przy calym wspolczuciu, rowniez raczej nie dotknalbym rannego psa, w obawie przed pogryzieniem.
Odpowiedz@bleeee: Ta, albo tak powiedzieli dla "świętego" spokoju. W tej kwestii akurat im nie wierzę.
Odpowiedz@GlaNiK: Widzialem podobna sytuacje z potraconym kotem i straz miejska w Bydgoszczy wezwala animal patrol. Tylko, ze to wolontariusze - nie sa gotowi do akcji w 10 minut...
Odpowiedz@bleeee: Nie mówię, że to nie prawda. Natomiast im nie wierzę, Tobie się przydarzyło, że wezwali, ale kilka razy słyszałem, że niby wezwali a nikt się nie pojawił. Może wezwali i nikt nie przyjechał. Tak czy inaczej im nie wierzę ogólnie.
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 10 kwietnia 2019 o 12:14
@bleeee: Strażnicy miejscy nie muszą być przeszkoleni, by osobiście udzielać pomocy medycznej - prawda. Natomiast miasto/gmina ma narzucony ustawowo obowiązek opieki nad bezdomnymi zwierzętami. Pies bez opiekuna kwalifikuje się jako bezdomny, więc jeżeli opiekuna przy nim nie było, strażnicy mieli obowiązek zorganizować psu pomoc. Oczywiście to nie wina strażników, że miasto (zapewne) nie podpisało umowy z lecznicą całodobową, by można było od razu sprowadzić lekarza.
Odpowiedz"Wracając dzisiaj do domu (...) na środku drogi stał mały, czarny piesek". Czy naprawdę tak ciężko pojąć zasady stosowania imiesłowów?
Odpowiedz@Librariana: Bo piesek wracal do domu i sobie stal na ulicy cicho krwawiac.
OdpowiedzW Łodzi jest Animal Patrol który jeździ ratować zwierzęta. Często widuję ich w mieście. Z tego wynika, że nie grzeją się w siedzibie tylko działają. Zresztą można poczytać o ich interwencjach ratujących zwierzęta. Niestety mogą dojeżdżać nieraz dość długo z powodu innej interwencji i tak samo mogło być u was w Rybniku. Pan z rybnickiej Straży Miejskiej powiadomił patrol interwencyjny dla zwierząt i prawdopodobnie po otrzymaniu zawiadomienia zebrali się, wzięli sprzęt i przyjechali. Mogą nie mieć stałych dyżurów. Mogli być na innej interwencji. Może też jednak być, że nie śpieszyło im się. Tak tylko snuję domysły.
OdpowiedzA ja nie rozumiem za bardzo jaki jest sens tej historii? Chodzi o to, że długo czekaliście czy chcesz ponarzekać na Straż Miejską? Bo za bardzo nie wiem do czego te żale się mają sprowadzać. Ok, ja rozumiem, że zwierzę cierpi. Ok rozumiem, że może zdechnąć i to nie jest nic fajnego. Ale niestety, wiem też, że nieraz na karetkę ratującą życie ludzkie trzeba czekać (zwłaszcza jeśli w danym momencie wszystkie są "na wyjazdach"). I wiem, że takie sprawy jak przyjazd ratowników (dowolnych) to może nie być kwestia 5 minut. Nie wiem czego byś oczekiwała, śmigłowca, który przyleci po psa czy masz jakieś inne wnioski, ale cała historia, jak dla mnie, to zwykła rzeczywistość, a nie jakaś specjalna piekielność.
OdpowiedzWydaje się, że jest zbyt malo jednostek. Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w Łodzi z uziałem człowieka i karetka przybyła po ponad półgodzinie. Zbyt późno na uratowanie. Oczywiście nikt z tym nic nie robi, krowa plus i inne rozdawnictwo, a na ratowanie zwierząt (a nawet ludzi!)nie ma funduszy.
OdpowiedzKomentarz Dominika z fb jest bardzo nie na miejscu. Relatywizm moralny głoszący, że cierpienie można hierarchizować, że można zaniechać ratowania, bo hipotetycznie na świecie są większe tragedie ("ratujesz pieska, a biedne dzieci w Afryce umierają") jest niedorzeczny. I tak, należy wezwać policję do rannego zwierzęcia. A wiecie co? W praktyce łańcuszek spychologii: policja - straż miejska - schronisko - inne służby rzeczywiście potrafi trwać godzinami, więc ja zawsze zawijam delikwenta w koc (prowizoryczny kaganiec, by pies nie pogryzł, można zrobić np. ze smyczy do kluczy, z byle czego - o ile nie utrudni mu się oddychania) i pędzę do najbliższego weta, a myślę później. Poważnie, tak jest najszybciej (zwłaszcza potrącone koty, bo często taki potrafi przeleżeć i trzy doby na poboczu w stanie krytycznym, bez ruchu i żyć; zawsze więc zatrzymuję się i sprawdzam).
Odpowiedz