Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

W historii #84292 pisałem o swojej niekompetentnej nauczycielce od matmy, tutaj chciałbym…

W historii #84292 pisałem o swojej niekompetentnej nauczycielce od matmy, tutaj chciałbym napisać o moich osobistych perypetiach z nią.

Z matmy zawsze byłem bardzo dobry. Był to jeden z moich ulubionych przedmiotów, zawsze sprawiał mi przyjemność, a i oceny miałem zawsze wysokie. W liceum też zacząłem od 5+, więc myślałem, że dalej będzie tak samo. Niestety, tak nie było.

Jak już pisałem, moja licealna matematyczka nie była najlepiej wykwalifikowanym nauczycielem, jakiego poznałem. Któregoś razu zwróciłem jej uwagę na błąd, który zrobiła przy rozwiązywaniu zadania na tablicy. Problem w tym, że zrobiłem to z wdziękiem słonia w składzie porcelany i zamiast powiedzieć to jakoś delikatnie, zasugerować, żeby sprawdziła rozwiązanie raz jeszcze, po prostu wystawiłem palec w stronę miejsca, gdzie był błąd i powiedziałem "Tam jest błąd!".

W sumie nawet w tamtym czasie nie myślałem, że robię coś niestosownego, co może się komuś nie spodobać, byłem nauczony mówić prawdę prosto z mostu, bezpośrednio, i tak też zrobiłem w tym wypadku. Dopiero gdy trochę ponad rok później zastanawiałem się z kolegą z ławki, dlaczego przy mniej więcej takich samych ocenach cząstkowych ja mam 4+ na semestr/koniec roku, a on 4/5, co różni się tym, że on się może poprawiać, a ja nie, kolega przypomniał mi tę sytuację.

W sumie albo powód był taki, albo nie lubiła mnie bez powodu, bo innych tego typu sytuacji sobie nie przypominam. Gdy się zorientowałem, że ona mnie zwyczajnie nie lubi (z powodem lub bez), nie pozostałem jej dłużny. Na sprawdzianach i w pracach domowych specjalnie używałem niestandardowych oznaczeń (np. trójkąt nie był ABC, tylko DUP lub QĄŹ, szukane to nie x i y, tylko ó i ż), żeby nie mogła korzystać ze swoich gotowych rozwiązań, tylko musiała uważnie sprawdzać.

Zazwyczaj rozwiązywałem zadania poprawnie, za to moją piętą achillesową było rysowanie - wykresów funkcji oraz szkiców brył czy figur geometrycznych. Strasznie fatalnie mi to wychodziło, nawet przy linijce potrafiłem narysować krzywo. No więc skoro nie dało się obciąć punktów za obliczenia, to mi obcinała za rysunki/wykresy. Czasem przez nieuwagę coś źle policzyłem i wtedy to już w ogóle miała satysfakcję.

I tak przez 3 lata moje oceny semestralne wyglądały tak:

I klasa:
I semestr - 4+ bez możliwości poprawy;
II semestr - 4+ bez możliwości poprawy;
Ocena końcowa - 4+ bez możliwości poprawy.

II klasa:
I semestr - 3+ bez możliwości poprawy;
II semestr - 5;
Ocena końcowa - 4+ bez możliwości poprawy.

III klasa:
I semestr - 4+ bez możliwości poprawy;
II semestr - 5;
Ocena końcowa - 4+ bez możliwości poprawy.

O ile we wcześniejszych latach po prostu pytałem, czy nie mogę jednak czegoś poprawić, żeby mieć 5, a ona mówiła, że nie, o tyle w klasie maturalnej na koniec roku się postawiłem.

Powiedziałem, że uważam, iż zasługuję na 5 i chciałbym pisać poprawę, tak jak kilka innych osób. Ona na to, że ją głowa boli od sprawdzania prac, ja jej, że jedna więcej chyba jej nie zbawi i o dziwo się zgodziła. Było to akurat wyjątkowo coś z liczenia, z czego miałem 3 lub 4, bo zrobiłem jakieś błędy rachunkowe na sprawdzianie, więc nie miała szans mi obciąć za wykresy i rysunki, a ja tym razem byłem bardzo uważny i dostałem to upragnione 5.

Liceum matematyka

by CzytelniczyPepe
Dodaj nowy komentarz
avatar hatesmog
8 12

Zabrzmi to jak licytowanie się, ale trudno. Pierwsza/druga klasa liceum - 2/3, zawsze jakoś spadało na to 2. Trzecia klasa - 1 na semestr. Próbowała mnie "nie dopuścić" do matury, wyedukowałam się, że nie może mnie nie dopuścić, to po prostu stwierdziła, że mnie obleje xd na koniec miesiąc przed maturą, ja już miałam wybrane liceum zaoczne, taka ze mnie panikara, dostaję test "na 2', który rozwiązuję bardzo słabo, akurat tego dnia bardzo źle się czułam - nieważne. Dostaję 2. I wow, piszemy maturę. Wyniki? Ponad 80% z podstawy i niecałe 70% z rozszerzenia. Wiadomo, to nie laureat olimpiady matematycznej - ale jest to raczej wiedza na 3/4, a nie "nie wiadomo czy zdasz". I po co? Z tego co się orientuję, ok. 1/3 była w identycznej sytuacji, wszyscy co do jednego mieli drastycznie zaniżone oceny.

Odpowiedz
avatar CzytelniczyPepe
8 10

@hatesmog: W żadnym wypadku nie wziąłem tego za licytowanie się. Ot, kolejny stronniczy nauczyciel. Warto takich piętnować, bo tak jak zgadzam się, że nauczyciele powinni zarabiać więcej, tak też uważam, że powinni być mocniej rozliczani z tego, jak uczą i co sobą reprezentują.

Odpowiedz
avatar Izura
7 7

@hatesmog: mam na maturalnym 2 z polskiego a na maturze 80%.

Odpowiedz
avatar hatesmog
3 5

@Izura: o, polski też ciekawa historia Generalnie całe liceum nic nie robiłam, nawet lektur nie przeczytałam. Ale! W pierwszej klasie napisałam esej na pierwszy etap olimpiady. 6 na koniec. W drugiej klasie również, też nie przeszłam dalej. 6 na semestr. 5 na koniec. W maturalnej chciałam uczyć się do egzaminu - 3 na koniec xd Poza kilkoma testami czy esejami pisanymi na kolanie na przerwach i lekcjach przed dosłownie nic nie zrobiłam na polski przez te trzy lata.

Odpowiedz
avatar CzytelniczyPepe
14 14

@feline1: dla satysfakcji. Bo uważałem, że zasługuję na 5. A do tego (aczkolwiek wtedy o tym jeszcze nie wiedziałem), ta ocena przydała mi się do stypendium - dzięki temu na świadectwie ukończenia liceum miałem średnią 5.0, co dało jakieś jednorazowe stypendium z dzielnicy.

Odpowiedz
avatar butelka
0 0

@feline1: o ho ho to nigdy nie wiadomo, ja 15 lat temu jak kończyłam liceum też tak myślałam - no co z tego, że mam 3 z matematyki na świadectwie ( też mnie nauczyciel nie lubił ) jak przecież i tak będę zdawać egzaminy na studia. No ale tak się złożyło, że parę lat później zdawałam na inne studia i właśnie przez tę ocenę się nie dostałam na jedną uczelnię (nie płakałam, bo dostałam się na tą, która była moim pierwszym wyborem). A w zeszłym roku też poszłam na studia, gdzie przy rekrutacji okazało się, że liczy się m.in. co miałam z matury z polskiego i co miałam na świadectwie z fizyki. Także nigdy nie wiesz jak będzie. A ja akurat jestem ostatnim rocznikiem starego systemu (bez gimnazjum) i powiem ci, że przez te ostatnie 15 lat to naprawdę były bardzo różne zasady rekrutacji osób ze starą maturą, potrafiły się co rok zmieniać i wychodziły różne kwiatki typu - brali pod uwagę ocenę z pisemnej matury z angielskiego, gdzie w moich czasach takową zdawali praktycznie tylko ci co szli na filologię, jak nie masz to masz 0 pkt (przez to nie dostałam się na drugą uczelnię). W pewnym okresie uczelnie mogły przeprowadzać tylko egzaminy z czegoś czego po prostu nie ma na maturze czyli np. test umiejętności studiowania ( i dopiero dzięki temu się dostałam ).Potem było tak, że uczelnie potrafiły wymagać od kandydatów zdawania egzaminów porównywalnych z nową maturą ( co jak można się domyślić odstraszyło większość ). Obecnie po wielu latach wreszcie doszli do wniosku, że nie mogą traktować osób ze starą maturą inaczej niż tych z nową i biorą oceny z matury. Tyle że ciężko to czasem przeliczyć na procenty, nie było "rozszerzonej" i zdawaliśmy tylko 2 przedmioty pisemnie ( w tym obowiązkowo j. polski ). A i tak często uczelnia sama nie ogarnia dokładnie kryteriów rekrutacji, co innego mi powiedziano przez telefon, co innego na uczelni, a co innego było napisane na stronie w kwestii tego czy mam wybrać ocenę z matematyki ze świadectwa (3), z matury pisemnej (4) czy ustnej (5).

Odpowiedz
avatar Hideki
0 0

Doskonale Cię rozumiem. Też ostatni rocznik przed wprowadzeniem gimnazjów. Klasa mat-fiz, w szkole najlepszy w konkursach nie tylko z matematyki, matematyczka mocno do kitu. Wolałem zdawać inny przedmiot niż matematykę nie dlatego, że bym nie potrafił rozwiązać zadań (potrafiłem - rozwiązałem sobie na luzie dzień po egzaminie), ale dlatego, że oceniałaby mnie moja matematyczka, u której miałem na koniec liceum 3 mimo wiedzy na 5. Dla mnie wtedy ocena na świadectwie czy niezdawanie matematyki na maturze nie miały znaczenia, zdawałem bowiem egzaminy wstępne na studia. Tyle że w późniejszych latach nie było tak pięknie. Egzaminów nie było i albo liczyła się tylko ocena z matury (nie zdawałeś - 0 pkt.), albo brali że świadectwa końcowego z gorszym przelicznikiem (5 na świadectwie końcowym dawała mniej pkt. niż 3 z matury), więc z moją trójką mogłem sobie odpuścić. Ograniczyło to mój wybór do uczelni prywatnych i mało popularnych uczelni państwowych.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
12 12

Jeśli byłeś pewien swojej wiedzy, to mogłeś zażądać egzaminu komisyjnego na koniec każdego semestru. Za każdym razem byś ją ośmieszał. Ewentualnie, o ile to było wykonalne w twojej szkole (nie wszędzie skargi ucznia są brane pod uwagę), mogłeś złożyć na nią skargę, oskarżyć o stronniczość. Matematyka to przedmiot ścisły, więc widać czarno na białym, czy popełniłeś jakieś błędy.

Odpowiedz
avatar CzytelniczyPepe
5 5

@pasjonatpl: w pierwszej klasie nawet nie zwróciłem uwagi na tę prawidłowość (że kolega ma praktycznie takie same oceny jak ja, a może się poprawiać na 5, a ja nie), dopiero jak trzeci raz była taka sytuacja, w pierwszym semestrze drugiej klasy, to zacząłem się zastanawiać czemu. Co do skargi/egzaminu komisyjnego... W obecnej chwili tak bym właśnie zrobił, natomiast będąc w wieku szkolnym wolałem się jakoś szczególnie nie wychylać, nie słyszałem o kimkolwiek, kto by takiego egzaminu zażądał. A ja miałem też inne priorytety, wolałem uniknąć dodatkowego stresu i zamiast tego pograć z kumplami w piłkę. Z perspektywy czasu uważam to za błąd, że siedziałem cicho, ale jako uczniowi nawet mi to nie przyszło do głowy, żeby wejść z nią w jakiś ostrzejszy spór.

Odpowiedz
avatar butelka
1 1

@pasjonatpl: Mnie się kiedyś taka decyzja odbiła czkawką, gdy okazało się że nauczycielka nie prowadziła zajęć zgodnie z programem i nagle na komisie jest co innego niż było na lekcjach. Ledwo wyciągnęłam na ocenę, którą miałam.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 0

@butelka: Takie rzeczy się zdarzają. Ale odnoszę się wyłącznie do tej historii i jej autor twierdzi, że jego wiedza znacznie przekraczała to, co nauczycielka pokazywała na lekcjach.

Odpowiedz
avatar cassis
-5 11

Nie ma ocwn połówkowych na koniwx roku, nie mogłeś więc mieć 4+. Oceny na zakończenie mogą być tylko pełne - znaczy się w twoim wypadku czwórki. Już soboe tego plusa bie dodawaj ku poprawie samooceny,co?

Odpowiedz
avatar CzytelniczyPepe
0 6

@cassis: oczywiście, że nie ma ich na świadectwie, ale nauczyciele, nie tylko ta konkretna z historii, jak wypisywali oceny wstępnie, ołówkiem, to wystawiali z plusami, minusami, tak dla rozróżnienia. I sądzę, że doskonale o tym wiesz, tylko chciałeś zabłysnąć.

Odpowiedz
avatar Hideki
1 1

Potwierdzam, ja regularnie w liceum miałem z takiej historii 4+, nie licząc dwóch ostatnich semestrów.

Odpowiedz
avatar vezdohan
-5 5

Niewielkim kosztem zdobyłeś wiedzę: Widzisz błąd, siedź cicho i czekaj skutków.

Odpowiedz
avatar dayana
2 2

Gratulacje. A do rekrutacji na studia ta ocena w ogóle była do czegoś potrzebna? :)

Odpowiedz
avatar CzytelniczyPepe
0 0

@dayana: nie była, zdawałem nową maturę i wtedy tylko ona liczyła się do rekrutacji.

Odpowiedz
Udostępnij