Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Przez wiele lat pasożytowałam... ale po przeczytaniu wpisu #84238 i na mnie…

Przez wiele lat pasożytowałam... ale po przeczytaniu wpisu #84238 i na mnie przyszła kolej.

W tej historii Użytkowniczka słusznie zauważa, że przecież można sprawdzić ile naprawdę pracują nauczyciele. Ależ oczywiście, że można... tylko, że nauczyciele są pracownikami budżetówki zatem dla rządzących jest to całkowicie nieopłacalne.

Pozwólcie, że wyjaśnię to opisowo. Dla uproszczenia posłużę się przykładem Sprzedawcy z Biedronki, Lidla czy innego tego typu sklepu o dużej powierzchni.

Wszyscy wiemy, że Pracownicy w takich miejscach są "od wszystkiego": muszą wyłożyć towar na półki, zająć się piecami, w których pieką dla nas pyszne bułeczki, posprzątać rozsypany towar, umyć podłogi, usiąść na kasie (kiedy klientów dużo a rąk do pracy mało) i zrobić wiele innych rzeczy, o których my, klienci, nie mamy pojęcia bo ich, po prostu, nie widzimy.

I teraz wyobraźcie sobie, że taki Pracownik jest zatrudniany na zasadzie: 20 godzin pracy: wykonywanie zadań kasjera za stawkę XXX. Tylko w jego obowiązkach widnieje zapis, że wprawdzie jest zatrudniony jako kasjer na 20 godzin ALE jego tygodniowy wymiar pracy wynosi 40 godzin (nadal za tę samą stawkę XXX). I teraz wyobraźcie sobie wszyscy pracujący w wymiarze 40 godzinnym jakie pole do nadużyć ze strony kierownictwa to rodzi.

Jeszcze bardziej obrazowo: Pani Ania zatrudniona wg powyższych zasad siedzi na kasie 20 godzin. Po tym czasie zadowolona kończy pracę i chce iść do domu. Ale przychodzi pan Kierownik i mówi do niej: "Pani Aniu trzeba pozmywać podłogi". Pani Ania na to: "Ale panie kierowniku, ja skończyłam swoje 20 godzin i nie miałam nawet jednej przerwy". A pan Kierownik: :"Ale pani Aniu, o czym my mówimy. Ma Pani wpisany 40 godzinny tydzień pracy? Ma Pani. W związku z tym, z powodu braków kadrowych, wyznaczam Pani dodatkowe zadanie. ma Pani pozmywać podłogi". I co robi pani Ania? No zmywa te podłogi. Przez godzinę, dwie, dwadzieścia, trzydzieści... wstaw dowolną wartość. Dlaczego? Bo te 20 godzin na kasie to JEDYNY czas pracy, który pani Ani się liczy. Wszelkie dodatkowe zadania zlecone przez pana kierownika czy wykonane przez nią po to, żeby swoją pracę w ogóle mogła wykonywać, są nieewidencjonowane w żaden sposób. Wykonuje je "w ramach 40 godzinnego tygodnia pracy" i dostaje za nie wciąż te same pieniądze. A zbuntować się nie może. No bo jak udowodni, że przepracowała więcej? No nie udowodni. I to jest strasznie piekielne.

Tak właśnie wygląda praca nauczyciela, który niby ma 18 godzin przy tablicy ale 40 godzinny tydzień pracy. Bez żadnej ewidencji. Co oznacza, że dyrekcja może mu zlecić wykonanie dowolnego zadania zasłaniając się przepisami. I, wierzcie mi, większość dyrektorów skwapliwie z tego korzysta.

Kilka lat temu w łódzkich szkołach przeprowadzono pilotażowy program ewidencjonowania czasu pracy nauczycieli. Wyniki były zaskakujące (dla rządzących i społeczeństwa bo nie dla nauczycieli). Okazało się, że nauczyciel średnio poświęca 43 godziny tygodniowo na wykonywanie swojej pracy. Średnio. Czyli uwzględniono czas pracy polonistów, matematyków czy nauczycieli języków obcych, którzy mają tony sprawdzania, oraz nauczycieli przedmiotów artystycznych, wychowania fizycznego, religii itp, którzy prac pisemnych mają znacznie mniej albo wcale.

Uwzględniono czas pracy nauczycieli, którzy jeżdżą na wycieczki, promują szkołę, piszą i koordynują projekty unijne, przygotowują akademie i przedstawienia, prowadzą kółka zainteresowań i zajęcia wyrównawcze itd. itp., oraz tych, którzy po przeprowadzeniu 5 lekcji wychodzą do domu. I mimo wszystko wyszło ponad 40 godzin!

Czy wprowadzono ewidencję czasu pracy nauczycieli? No jak widzimy nie. Dlaczego? Bo byłoby to dla rządzących całkowicie nieopłacalne. Bo są poloniści, którzy pracują 60 godzin w tygodniu i matematycy, którzy pracują 50. Za darmo. W ramach "misji" i 40 godzinnego tygodnia pracy. A ewidencja czasu pracy ukróciłaby tę patologię. Tylko tym, którzy pracują więcej trzeba by było zapłacić. A obawiam się, że pieniędzy "zaoszczędzonych" na "leniwcach" mogłoby dla nich nie wystarczyć.

Co w tym piekielnego? Piekielne jest szczucie Społeczeństwa na nauczycieli. No nieroby. 18 godzin, 2 miesiące wakacji, tyle wolnego. Bo przecież każdy z nas w szkole był i widział. Ale widział tylko część pracy swoich, często nielubianych, nauczycieli. Czasem lepszą, czasem gorszą, czasem całkiem beznadziejną. A nie widział wszystkiego dookoła. Wszystkiego, czego "w ramach 40 godzinnego" tygodnia pracy się od nas wymaga. Ja też nie będę o tym pisać, bo i tak zrobiło się ciut przydługo.

Kończąc ten długawy wywód. Tak, jestem nauczycielką i o niczym innym nie marzę, jak o tym, żeby pracować 40 godzin tygodniowo. Za godziwe pieniądze. I żebym nie musiała wysłuchiwać jak straszną zakałą społeczeństwa jestem. Bo jest to strasznie przykre dla kogoś kto kocha tę pracę i robi wszystko, żeby wykonywać ją jak najlepiej. Pozdrawiam serdecznie.

by DeepPurple
Dodaj nowy komentarz
avatar czaron
11 13

@xpert17: nie, wtedy jest bliżej 70 godzin :p .

Odpowiedz
avatar Balbina
7 21

Moja córka jest przedszkolanką-tylko przedszkolanką(inaczej nauczyciel szkolno-przedszkolny) Pomijając wszystkie sprawy papierkowe skupię się teraz tylko na sprawach czysto dekoracyjnych. Rodzice wchodzą do przedszkola a tam dekoracje odpowiednie do pory roku,świąt czy innych okazji.Babci,dziadka,wiosny itp,itd. Kto to robi? Dzieci? nie -nauczyciel. Kiedy? w pracy? nie,w domu po pracy i przynosi do przedszkola. Dzień matki(dodaj taty,babci,dziadka)Trzeba zorganizować imprezę,ustroić salę.Trzeba zrobić upominki niby od dzieci. Wygląda to tak że nauczyciel robi z tego 70% a resztę dzieci. I wszystko to żeby rodzic się zachwycił jakiego ma zdolnego Brajanka. Sprzątanie po imprezie też należy do nauczyciela. (Sama pomagam córce bo inaczej padłaby na twarz, np wycinanie z materiału czerwonego serca w w ilości 50 szt. przygotowanie 25 igieł z nawleczoną nitką żeby dzieci mogły zszyć i wypchać watą) Festyny rodzinne robione w sobotę i poświęcanie na nie swojego prywatnego czasu.Nikt za to nie płaci. Ale przecież one mają lajtowe życie i mogłyby się bardziej postarać. Czasami słyszę-chciałabym tak wrócić do domu i już nie mieć nic wspólnego z pracą.Ale w tym zawodzie się nie da.

Odpowiedz
avatar Nowysam
8 14

@Balbina: potwierdzam. Rodzic wpłaci marne 5 zł miesięcznie i to z łaską, a przedszkolanka się dwoi i troi żeby na każdą okazję jakiś tani podarunek dla rodzica był, strój na występy, stroik. Nie mówiąc już o ćwiczeniach przed występami, gdzie nauczycielki przychodzą podwójnie aby nauczyć dzieci. Mawet nie spodziewalibyście się ile konkursów recytatorskich piosenek teatrów jasełek, wyjazdow do muzeów do teatru, do kina ma przedszkole. Nikt się nie pyta o nadgodziny. Jest wyjazd nauczyciel jedzie. Zresztą to wcale nie jest dobre dla dzieciaków, w tak młodym wieku mieć tyle bodźców. No ale robi się jak każe dyrekcja, a ona robi tak, żeby rodzice byli zadowoleni- czyli dziecko miało wszystko. To jest bardzo odpowiedzialna praca i bylibyście zdziwieni jak wyczerpujące jest przebywanie kilku godzin w takim hałasie. Jeszcze zdanie apropos złych nauczycieli. Nie da się ich wytępić w szkołach, bo albo mają tak duże plecy, albo pojedyncze lata do emerytury, ale tak jest w każdym zawodzie i zawsze uogólnianie krzywdzi

Odpowiedz
avatar tylkoNIEja
0 0

@Nowysam: tu sie zgadzam w 100% - uogólnianie zawsze krzywdzi. Sama pamiętam nauczycieli ze swojej szkoły. Byli tacy, którzy wydawało się wykonują swoja pracę za karę, ale byli tacy, którzy z sercem podchodzili do ucznia. Co prawda czasy się zmieniły, i teraz to rodzic rządzi szkołą. Jak coś się synusiowi nie podoba, bo Pani krzyczała, bo za dużo zadane itd. to mamusia myk do dyrektora, postraszy, postraszy i od razu nauczyciel ma przykazane być "mniej surowym". Potem taki gówniak wychodzi z przedświadczeniem, że to on jest dla nauczycieli a nie odwrotnie. Ja bym za żadne pieniądze nie zgodziła sie pracować w tym zawodzie, bo się zwyczajnie do tego nie nadaje: tyle hałasu, tyle odpowiedzialności, i tyle dzieciaków... Ale szkoda, że strajk najbardziej uderza właśnie w uczniów, przede wszystkim w okresie egzaminów, gdzie jak sama pamiętam stresu jest wystarczająco dużo.

Odpowiedz
avatar annabel
14 20

Pracowalam w szkole jak nauczycielka muzyki. Raczej w szkolach, bo muzyki jest malo i zeby wyrobic na etat musialam obskoczyc 4 szkoly w tygodniu. Caly czas gdzies jezdzilam, oczywiscie dyzury na przerwach nonstop, bo kazdy nauczyciel musi miec, wiec sie kumulowalo. Apele, akademie i konkursy muzyczne rowniez- w kazdej szkole trzeba przygotowac, wiec sa 4 koncerty Bozonarodzeniowe, 4 apele na poczatek roku, 4 na koniec, rozne swieta, spotkania z rodzicami, rady... wyjezdzalam z domu o 6 rano, wracalam kolo 17 (bo chorek, bo przygotowac apel) no i do nocy sprawdzac kartkowki, przygotowac lekcje, nowe utwory na chor, opracowania muzyczne na apele i koncerty. Bylo tego znacznie wiecej niz etat, placony mialam etat. Pod koniec czerwca juz ledwo zyjesz. No i potem ktos, kto wraca codziennie z pracy o 15, ma czas na rodzine lub przeczytac ksiazke (bez myslenia o tym, czy Jasiej, ktore juz 2 dni siedzi smutny na lekcji potrzebuje porozmawiac, zawiadomic rodzicow, psychologa, lub to nic takiego) ci mowi: ale wam fajnie, 2 miesiace wakacji, pare lekcji...

Odpowiedz
avatar Ohboy
21 27

Ja po prostu nie rozumiem, jak ludzie mogą mówić, że to jest taka fajna i opłacalna praca, kiedy nikt nie chce do niej iść i ciągle są braki. Przecież do fajnej pracy ludzie by się pchali. Więc może jednak nie taka fajna :(

Odpowiedz
avatar Armagedon
6 22

@Ohboy: Może fajna, może nie. Moja znajoma nie narzeka. Pracuje, co prawda, w szkole średniej, wieczorowej (tylko zajęcia są w dzień) i dorabia w zaocznej (ta sama szkoła). Czyli w co drugi weekend ma jeszcze jakieś lekcje. Fakt, że ma ten komfort, iż nie musi użerać się z małolactwem, bo uczy ludzi dorosłych. Wywiadówki jej odpadają. Wycieczki jej odpadają. Akademie, apele i koncerty - również. Za to co semestr ma "zaliczenia" i raz w roku matury. Uczy historii, trzyma się programu, odklepie swoje - idzie do domu. Za to wolnego ma całe mnóstwo. Ostatnio poszła sobie na roczny urlop "dla poratowania zdrowia", płatny, i owszem. Pensja zasadnicza + dodatek stażowy + dodatek mieszkaniowy (niektórzy dostają też dodatek wiejski). Z takiego urlopu będzie mogła skorzystać jeszcze dwa razy w okresie zatrudnienia. Praca nauczyciela też nie jest dla wszystkich taka sama. Jak w każdym zawodzie - trzeba umieć się "ustawić". A z rozmowy ze znajomą zapamiętałam dokładnie takie zdanie. "Kochana, ja dobrze wiedziałam po co do szkoły idę. Urlop muszę mieć w lato, kocham się opalać. Muszę mieć czas na przygotowanie świąt, na zakupy, na sprzątanie..." Tak że - co kto woli. Kwestia priorytetów. A znajoma na pewno się nie obrazi, jak dostanie kilka stówek podwyżki.

Odpowiedz
avatar Lenerox
15 21

@Ohboy: gdyby usunąć uczniów ze szkoły to sam poszedłbym uczyć. Użeranie się z dziećmi, którym się nie chce, rodzicami przekonanymi o doskonałości swoich potomków... Masakra... A jak szkoła jest "prestiżowa" to jeszcze do kompletu dochodzi dyrekcja żądająca żeby z bogatych idiotów robić naukowców.

Odpowiedz
avatar Zunrin
8 8

@Armagedon: Ładne kilka lat temu pojawiły się w prasie artykuły o nowej fali nauczycieli. Co to przeprowadzą swoje lekcje, jak najszybciej zwymawają się do domu, a jedyną aktywnością ponad minimum są działania związane z awansem zawodowym, żeby się porządnie zakotwiczyć w pracy (a i to nie zawsze). Ta twoja znajoma widocznie jest z tej grupy. No i prawdą jest, że jedną z największych zalet tej pracy jest wolne w wakacje. Nie ma tak jak w innych pracach, że terminy urlopu wpierw wybiera kierownictwo, pracownicy starsi i z dłuższym stażem, przydupasy kierownika, itd. Są wakacje, jest wolne - ograniczone jedynie przedłużającymi się radami na koniec starego roku szkolnego i radami przed rozpoczęciem nowego (ale to i tak zależy od organizacji w danej szkole).

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 6

@Ohboy: Powodów jest kilka. Po pierwsze wcale nie jest tak różowo. Oczywiście, można się odpowiednio ustawić, jak to opisuje Armageddon. Po drugie, i to jest pewnie główna przeszkoda dla ludzi przekonanych, jaka ti fucha, trzeba się uczyć. Absolwent zawodówki czy liceum nie zostanie nauczycielem. Trzeba mieć wykształcenie wyższe. I mam wrażenie, że większość tych, którzy zazdroszczą nauczycielom, jest na to zbyt leniwa albo zbyt głupia.

Odpowiedz
avatar Ohboy
6 6

@pasjonatpl: Ależ ja wiem, dlaczego ludzie nie chcą pracować. Użeranie się z dzieciakami, ich rodzicami, dyrekcją i papierkologią w połączeniu z niewielkimi zarobkami wystarczająco zniechęca. Problemem nie jest brak wykształconych osób, a brak chętnych do pracy w szkole. Są tacy, którzy nie wiedzą, ile tak naprawdę zarabiają nauczyciele, zwłaszcza młodzi, i rezygnują już podczas rozmowy o pracę :)

Odpowiedz
avatar de_most_en_es
10 16

Jest jeszcze inny powód, dla którego "państwu" nie zależy na ewidencji czasu pracy nauczycieli. Otóż gdyby nauczyciel miał wykonywać całą pracę w szkole, to logiczne, że zażądałby zapewnienia narzędzi pracy: biurka, obrotowego krzesła spełniającego normy BHP (obowiązują takie!), komputera z legalnym jedynym słusznym systemem operacyjnym i legalnym jedynym słusznym pakietem biurowym (lub szkolenia z obsługi darmowych narzędzi), telefonu służbowego do rozmów z rodzicami, dostępu do drukarki i papieru, itp. itd. Obecnie nauczyciele najczęściej wykorzystują własny sprzęt w domu, bo szkoła nie ma na takie rzeczy pieniędzy. Zarówno "państwo" jak i sami nauczyciele przymykają na to oko, bo mają inne przywileje, które rekompensują niedogodności.

Odpowiedz
avatar Balbina
10 18

@de_most_en_es: Moja córa prowadzi tez przedszkolnego Facebooka.Po pracy,na własnym sprzęcie,zdjęcia robi też swoim. I pretensje rodziców że wczoraj impreza a zdjęć jeszcze nie ma na profilu przedszkola.No co to takiego. Żadna filozofia. A prywatne życie jej to gdzie? Tylko jakoś żadna inna nauczycielka nie chce się tego podjąć.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 marca 2019 o 12:26

avatar Armagedon
2 12

@Balbina: A jest obowiązek?

Odpowiedz
avatar Balbina
12 14

@Armagedon:Niby nie ma ale dyrektorka nie ogarnia bo to stary rocznik.Więc znalazła "frajera" Teraz chyba każde przedszkole ma i stronę internetową i Facebooka żeby chwalić się osiągnięciami. Potrafi wysyłać jej o 23 różne propozycje co by mogła wstawić na profil przedszkola.

Odpowiedz
avatar Nowysam
6 8

@de_most_en_es: miałam bardzo krótki epizod w swoim życiu, kiedy byłam nauczycielką informatyki w szkole podstawowej. dostałam salę z 10 komputerami w tym 4 różne windowsy i każdy office inny.

Odpowiedz
avatar Grav
5 13

Generalnie to jest kij, który ma dwa końce. Tak, oczywiście, wielu nauczycieli pracuje więcej, niż 40h w tygodniu. Często pracują po nocach. Nie mają porządnego wyposażenia biurowego. Tylko ciekaw jestem ilu nauczycieli przystałoby na propozycję "unormowania" czasu i warunków pracy do siedzenia 40h rozliczanych tygodniowo godzin, pod warunkiem przejścia z karty nauczyciela na normalny KP :)

Odpowiedz
avatar golem_t
6 12

@Grav: Jako wyrodek z rodziny nauczycielskiej mogę Ci odpowiedzieć że wielu. Na pewno woleliby przychodzić do szkoły na 7.00 siedzieć do 15 a potem mieć święty spokój. Na pewno chcieliby aby materiały do nauki mogli sobie "wyprodukować" (np, skserować) w szkole a nie w domu. Wielu zgodziłby się zna podniesienie pensum do 27 godzin (mój ojciec jak zaczynał to miał 36). Bo w praktyce wypłata za 18h to za mało aby żyć za dużo aby umrzeć. Więc w praktyce i nauczyciele mają po te 20 parę godzin - nadgodziny albo cześć etatu w innej szkole. Ale kto za to wszystko zapłaci? Za sprawne ksero/drukarkę/komputer za 27 godzinny etat?

Odpowiedz
avatar bleeee
-3 11

@golem_t: Z tymi drukarkami i komupterami - nie wiem jak jest teraz - ale jeszcze około 10 lat temu, dość popularne było, że komputery i drukarki szły do nauczycieli szerokim strumieniem za wybór podręczników danego wydawnictwa...

Odpowiedz
avatar mati22252
11 13

@golem_t: Ale jakie dodatkowe wynagrodzenie jak on ma pracować 40 nie mniej nie więcej bo teraz twierdzi, że pracuje więcej. Dopiero powyżej 40 nadgodziny. Co do materiałów to zgadzam się jak najbardziej ale ja ze swoich szkół mam inne doświadczenia. Składaliśmy się na papier jako klasa a fotokopiarkę zapewniała szkoła.

Odpowiedz
avatar DeepPurple
7 7

@babubabu89: @Grav: Obawiam się, że to nierealne. Weźmy tylko kwestię urlopów. Nauczyciel ma wolne wakacje i ferie bo uczniowie mają wolne wakacje i ferie (i to też aż tak proste nie jest ale nie będę się już nad tym rozwodzić). I teraz, zamiast 8 tygodni płatnego urlopu (tyle się nam należy - zapis w Karcie) miałabym 26 dni. W sumie rezygnuję tylko z 3 tygodni (bez 1 dnia). Dla mnie OK. Ale chcę mieć możliwość wykorzystania ich wtedy, kiedy to ja ich potrzebuję a nie w czasie wolnym dla uczniów. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo to byłoby dezorganizujące dla pracy szkoły? Jakie śmieszne i straszne historie mogłoby to rodzić? Wbrew pozorom Karta Nauczyciela aż tak wiele przywilejów nie daje. No może poza tym, że zwolnienie nauczyciela jest problematyczne (ale nie niemożliwe). Ale akurat w tym miejscu zgadzam się ze Społeczeństwem: to jest patologia. Nie powinno być tak, że w XXI w. w polskich szkołach siedzą skamieliny, które od 30 lat dyktują te same notatki z zeszycików założonych na studiach.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
1 3

@bleeee: Masz jakieś źródło, które to potwierdza? Gdyby dyrektor narzucał podstawę programową i podręczniki, to mógłbym w to uwierzyć. Ale nauczyciel? Wiesz, ilu musiałby mieć uczniów, żeby taki prezencik się opłacał? Załóżmy, że komputer kosztuje 2000 zł. Ile teraz kosztuje podręcznik? Niech kosztuje nawet 100 zł (na serio nie mam pojęcia, ile teraz kosztuje jakiś podręcznik; zakładam że mniej). I te 100 zł to nie jest czysty zysk, bo dochodzą koszty wydania, dystrybucji itp. Tak więc załóżmy, że zysk minimalnie przekraczający cenę komputera. Czyli to musiałoby być ponad 40-50 podręczników, żeby w ogóle opłacało się coś takiego robić. Do tego zawsze dochodzi ryzyko wpadki (korupcja jest nielegalna). Nie wszyscy nauczyciele mają tylu uczniów, żeby w ogóle opłacało się takiego przekupywać komputerem. Jakieś drobniejsze "upominki" mogły się zdarzać, ale coś takiego to prędzej w ministerstwie edukacji, gdzie ustalają podstawę programową i listę dopuszczalnych podręczników. I to wszystko przy założeniu, że podręcznik kosztuje 100 zł. Jeśli mniej, to potrzebna jest większa liczba uczniów, żeby był z tego zysk.

Odpowiedz
avatar bleeee
-2 4

@pasjonatpl: Mam Ci nazwisko nauczyciela podac? Hahaha Wydawnictwo, o ktorym pisze, wydawalo podreczniki do wszystkich przedmiotow. Podreczniki, zeszyty cwiczen i inne 'pomoce naukowe'. Znam dwie nauczycielki, ktore dostaly sprzet komputerowy z tego wydawnictwa. Jedna byla polonistka i uczyla rowniez 'Wiedzy o kulturze'. Cen nie znam, ale na kazdy rok do jezyka polskiego byly 2 czesci podrecznika i do kazdego podrecznika zeszyt cwiczen. Czy to bylo drogie czy nie - nie wiem, nie pamietam. Uczyla lacznie chyba 6 klas (po dwie w kazdym roczniku), w mojej klasie bylo 26 osob. 26x6= 156 uczniow. Kazdy ma 2 podreczniki i 2 komplety cwiczen do polskiego i podrecznik do WOKu. Plus taka wspolpraca moze trwac wiecej niz jeden rok :) Mysle, ze wydawnictwu jak najbardziej sie to oplacalo. Druga, moja starsza kuzynka, jest matematyczka i uczy tez informatyki i 'podstaw przedsiebiorczosci' (o ile dobrze pamietam nazwe przedmiotu). Zeby byc w 100% uczciwy: jestem pewien, ze drukarka (z ksero) byla na 100% prezentem, jesli chodzi o komputery - mialy logo tego wydawnictwa na obudowie i na monitorze, wiec zalozylem, ze tez byly prezentem. Ale moglybyc np 'wspolfinansowane'. Dowiem sie wieczorem, bo akurat na skype z kuzynka bede rozmawial :D Poza tym: jaka korupcja? Zamawiajac podreczniki z danego wydawnictwa, nauczyciel czesto (praktycznie zawsze) dostaje tzw podrecznik dla nauczyciela, uzupelniony zeszyt cwiczen i czasem dochodza jakies tablice pomocnicze etc. Komputer/drukarke mozna podpiac pod wlasnie taka pomoc. Wystarczy, ze wydawnictwo wpisze w planie zajec, ze nalezy cos wydrukowac dla kazdego z uczniow i juz drukarka i komputer to 'niezbedna pomoc naukowa'. I korupcji nie ma.

Odpowiedz
avatar Ulek
2 2

@Grav: Uwierz, że sporo. Ja jestem terapeutą. Pracowałam kilka lat w szkole, potem prowadziłam prywatną terapię i dla różnych stowarzyszeń. Od 3 lat znowu jestem w szkole, i poważnie zastanawiam się czy to nie jest ostatni rok :( Uwielbiam pracę w szkole, to, że mam dzieciaki w różnym wieku, ale... mam dosyć. Chamstwo rodziców przechodzi ludzkie pojęcie, niedoinwestowanie szkoły to tragedia. Aby moje zajęcia były skuteczne nie powinnam mieć na nich więcej niż 3, no 4 uczniów z podobnym problemem. Mam 10, każdy inny. I aby przygotować się do zajęć 45 min,tak aby wszyscy skorzystali, siedzę często po godzinę- dwie i przygotowuję materiały. A wiecie co jest najśmieszniejsze, jeszcze rok temu można było zatrudniać pracowników na umowę zlecenie, albo inną formę i wtedy szkoła mogła mi płacić po 60-80 złotych za godzinę, na umowie mam około 20 złotych, jeżeli policzy się pensum (u mnie 20 godz) albo 10 złotych jeżeli policzymy cały etat 40 godzin. I nie pracuję mniej niż 40 godzin, fakt mojej pracy często nie widać, ale ja ją wykonuję.

Odpowiedz
avatar DeepPurple
0 0

@Grav: Natychmiast i już się na to zgadzam! I jakieś 80% mojego grona pedagogicznego. Bardzo proszę o stosowną petycję do Ministra Edukacji Narodowej.

Odpowiedz
avatar BlueByMe
10 18

@Pixi: Nauczycieli nie brakuje?? Sama skończyłam anglistykę, nie zostałam nauczycielem( a mam i magisterkę i międzynarodowy certyfikat dla nauczycieli i nawet szkoły prywatne mnie dręczą mailami i telefonami, czy będę u nich uczyć). Pracuję w korporacji, wiem co to jest nienormowany czas pracy i nacisk na wynik - i nawet nie chce myśleć, że musiałabym stawić czoła rozpuszczonym dzieciom i ich nienormalnym rodzicom. A ostatnio w tramwaju słyszałam rozmowę dwóch matek, które się żaliły, że przez pół roku ich dzieci angielskiego nie miały, albo miały z kimś tylko na chwile na zastępstwo. Teraz się ktoś pojawił, ale tragicznie słaby - i co? Dyrektor im powiedział, że mogą złożyć skargę, ale jak się Pani obrazi, to odejdzie i znów angielskiego nie będzie... Pozdrawiam

Odpowiedz
avatar babubabu89
0 20

Tak czytam te historie jak to nauczycielom jest źle i niedobrze bo pracują więcej niż powinni i to za darmo i czytam komentarze z kontrargumentami, że dłuższy urlop itp. A może zamiast strajkować dajcie zadziałać prawom rynku? Nie podoba się robota to ją zmieńcie, Będziecie mieli 40 godzin pracy w tygodniu i wyższą pensję. A jak wystarczająco dużo nauczycieli odejdzie to pensje siłą rzeczy będą musiały wzrosnąć.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-4 6

@babubabu89: to by było za proste na ten kraj

Odpowiedz
avatar paski
2 4

@babubabu89: "jak wystarczająco dużo nauczycieli odejdzie to pensje siłą rzeczy będą musiały wzrosnąć." Nie jest to prawdą. Mieszkam w Niemczech, znam osoby pracujące tu w edukacji, zarabiają dobre pieniądze plus przysługują im wszystkie przywileje "urzędnicze" a i tak co przychodzi wrzesień, to słyszymy w radio o niedoborach kadry nauczycielskiej w szkołach.

Odpowiedz
avatar bleeee
9 11

@marcelka: Jak tyś wyliczyła te 166 zł na godzinę? Widać jakich mamy nauczycieli matematyki! Etat to 18 godzin TYGODNIOWO, a pensja 3000 zł to pensja MIESIĘCZNA...

Odpowiedz
avatar Armagedon
1 9

@bleeee: Hmmm, te 18 godzin tygodniowo to są - powiedzmy - 72 godziny miesięcznie. W takiej sytuacji stawka godzinowa wynosi jakieś 41 zeta. No, ale jeśli dodasz te "dyspozycyjne" 22. godziny - to stawka spada do ok. 19. złotych. Dupy nie urywa. Tyle, że żaden nauczyciel nie wyrabia tych 40. godzin tygodniowo, tydzień w tydzień, miesiąc w miesiąc. Nie ma opcji...

Odpowiedz
avatar Zunrin
1 9

@Armagedon: Minimalna stawka godzinowa na rękę to ok. 11 zł. Niektórzy chcieliby mieć te 19...

Odpowiedz
avatar dayana
3 3

@Zunrin: Czyli mają się cieszyć, że nie dostają minimalnej? Przypominam - to są osoby z wykształceniem wyższym, jakimś stażem pracy i mnóstwem dodatkowych kursów (bo początkujący nauczyciel tyle nie dostaje). Znajoma mi nauczycielka ciągle sobie żartuje, że jak widzi ogłoszenie typu "Praca w Biedronce" to się zastanawia nad zmianą, bo i więcej płacą tym kasjerkom, i też nawet jak się masz poużerać z klientem to w końcu sobie pójdzie, a dziecko i jego głupi rodzic zostaną tak co najmniej na 3 lata.

Odpowiedz
avatar marcel_S
1 1

@dayana: Byłem nauczycielem. Mam wyższe wykształcenie. Rynek jest rynek. Nie mogłem przeżyć z nauczycielstwa, poszedłem za fizycznego do fabryki za minimalną do ręki. Czy to jakaś ujma? Mgr przed nazwiskiem czyni prace za minimalną czymś niegodnym dla człowieka?

Odpowiedz
avatar Librariana
7 15

Porównanie jest zupełnie nietrafione. Nauczyciel wykonuje swoje "nadgodziny" w domu, nikt mu nie każe zostawać w szkole. Do tego dochodzą wszystkie możliwe dni wolne od pracy, wakacje, ferie, przerwy świąteczne. W jaki sposób ewidencjonowano czas pracy łódzkich nauczycieli? Ktoś towarzyszył im przez miesiąc, zapisując każdą godzinę poświęconą na pracę? Zajęcia wyrównawcze/kółka zainteresowań to 1-2 godziny lekcyjne tygodniowo. Na wycieczki chyba nikt nie jeździ częściej niż kilka razy w roku (a i to chyba sporo), wyjścia do kina/muzeum/teatru odbywają się zamiast lekcji. A co do tego, że nie ma chętnych do pracy: kilka lat bezskutecznie szukałam pracy nauczyciela w mieście wojewódzkim, w każdej szkole (podstawówka, gimnazjum, szkoły ponadgimnazjalne) etaty były obsadzone na najbliższe kilka lat. Więc jeśli nauczyciele dyplomowani uważają, że mało zarabiają - niech rzeczywiście pójdą pracować w korpo.

Odpowiedz
avatar DeepPurple
3 9

@Librariana: No widzisz, nie do końca tak jest. Akurat moje zadania dodatkowe wymagają ode mnie przebywania w szkole. Wykonuję je po lub przed lekcjami. W domu tylko sprawdzam i przygotowuję testy oraz lekcje. Również wycieczki i wyjścia ze szkoły często wykraczają czasowo poza moje "godziny pracy". Choć masz rację, że nie zawsze. Zebrania z rodzicami i rady pedagogiczne odbywają się w szkole minimum raz w miesiącu. Taka rada trwa zazwyczaj około 2 godzin a zebranie... no cóż. Moja koleżanka rekordzistka zaczyna o 17.00 a kończy o 21.00. Jeśli chodzi o brak etatów - to nie wiem jakiego przedmiotu uczysz ale zapraszam do Warszawy - tu brakuje wielu nauczycieli. No chyba, że Twój nick jest związany z wykonywanym zawodem, to rzeczywiście, oferty pracy dla nauczycieli bibliotekarzy pojawiają się rzadko, ale się pojawiają. I, wybacz, ale irytuje mnie argument: "idź pracować w korpo". Czy naprawdę człowiek który kocha swoją pracę, dobrze ją wykonuje, jest lubiany i szanowany przez uczniów i rodziców, odnosi jakieś sukcesy, musi zmieniać zawód po to, żeby społeczeństwo go szanowało? Czy naprawdę chciałabyś, żeby wszyscy nauczyciele - pasjonaci odeszli z pracy? Czy chciałabyś, żeby Twoje dzieci uczyli nieudacznicy i niedouczeni frustraci? W swoim wpisie nie odnosiłam się do zarobków. Napisałam jedynie o "godziwych zarobkach". Jeśli uważasz, że nauczyciel dyplomowany, który z najwyższym dodatkiem stażowym zarabia 2800 netto, zarabia godziwe pieniądze to masz, oczywiście, do tego prawo. Mój wpis odpowiadał na bardzo mądry postulat Marcelki i miał na celu wyjaśnienie ludziom nie związanym ze szkołą, dlaczego nie zostanie on spełniony i dlaczego rządzącym odpowiada to, że nikt nie ewidencjonuje naszego czasu pracy. Nie odpowiem Ci natomiast na pytanie w jaki sposób w łódzkich szkołach sprawdzano czas pracy nauczycieli. Pamiętam jedynie, że robiła to zewnętrzna firma audytorska. I na koniec: naprawdę nie miałabym nic przeciwko temu, żeby spędzać 8 godzin w szkole i nie taszczyć ze sobą, w tę i z powrotem, ton podręczników, materiałów, klasówek i prywatnego laptopa (bo na szkolnym sprzęcie często pracować się nie da). Serdecznie pozdrawiam:)

Odpowiedz
avatar bezznaczenia
4 6

@DeepPurple: rada pedagogiczna i wywiadówka co miesiąc? Chyba troszeczkę Cię poniosło... Mam w rodzinie wielu nauczycieli, z różnych szkół, poziomów i przedmiotów i rady pedagogiczne mają 3 w roku:na początek, na koniec pierwszego semestru i na koniec drugiego. Owszem, rada potrafi trwać i ponad 2 h. Wywiadówka również ale tez jeszcze nie widziałam szkoły z wywiadówką co miesiąc. Chyba, że masz na myśli konsultacje dla rodziców.

Odpowiedz
avatar Zunrin
-1 3

@bezznaczenia: Z tymi radami zależy od szkoły. Też słyszałem o placówkach, gdzie dyrekcja uwielbiała robić często długie rady pedagogiczne. @DeepPurple Kiedyś słyszałem jak było robione jakieś badanie czasu pracy nauczycieli (nie wiem czy to łódzkie czy jakieś inne). Nauczyciele w specjalnych zeszytach zapisywali od której do której zajmowali się rzeczami związanymi ze szkołą.

Odpowiedz
avatar Librariana
4 4

@Zunrin: Zapisywali w zeszytach? Papier przyjmie wszystko...

Odpowiedz
avatar bleeee
0 0

@Librariana: Moze mieli zapis w umowie jak ja: kazdy odebrany telefon po godzinach pracy to +15 minut jako nadgodziny. I nie ma znaczenia, czy to telefon w stylu 'Nacisnij przycisk ON/OFF' czy moze ktos dzwoni poinformowac, ze nastepnego dnia potrzebuje 'wypozyczyc' ekran, bo jedzie na prezentacje :D

Odpowiedz
avatar DeepPurple
0 0

@bezznaczenia: Nigdzie mnie nie poniosło:) napisałam o szkole, w której pracuję. Choć rzeczywiście rady pedagogiczne sensu stricte odbywają się w sierpniu (organizacyjna) we wrześniu (plany pracy) w październiku (analiza wyników egzaminów zewnętrznych), w grudniu (klasyfikacja i zatwierdzenie klasyfikacji klas maturalnych na I semestr), w styczniu (klasyfikacja i zatwierdzenie klasyfikacji na I semestr w pozostałych oddziałach), w kwietniu (końcowa klasyfikacja i zatwierdzenie klasyfikacji klas maturalnych), w czerwcu (końcoworoczna klasyfikacja pozostałych klas) i w lipcu (6-8 godzinny moloch czyli ukochane przez nauczycieli podsumowanie pracy). Jedynym spotkaniem niewymaganym "odgórnie" jest spotkanie, w czasie którego analizujemy wyniki egzaminów zewnętrznych. Nie wiem więc jakim cudem nauczyciele szkół ponadgimnazjalnych (wkrótce ponadpodstawowych) z Twojej rodziny mogą mieć 3 rady. Jest to po prostu niezgodne z obowiązującymi przepisami prawa oświatowego. W "pozostałych" miesiącach w mojej placówce odbywają się tzw. "rady szkoleniowe" czyli po prostu szkolenia. W tym roku szkolnym żadnego spotkania nie miałam tylko w lutym (bo były ferie). Co do wywiadówek: rzeczywiście posłużyłam się skrótem myślowym. Zebrania w I semestrze są 3: na początku, na miesiąc przed klasyfikacją i semestralne a w II semestrze 2. Ale w pozostałych miesiącach mamy tzw. "dni otwarte", kiedy to od 17.00 do 19.00 dyżurujemy aby rodzice mieli możliwość indywidualnej rozmowy z nauczycielem każdego przedmiotu. Nie muszę dodawać, że dyżur mamy nawet jeśli pies z kulawą nogą w szkole się nie pojawi :). Miesiącami bez zebrań/spotkań z rodzicami w tym roku szkolnym były/będą: luty (bo ferie) i czerwiec (bo klasyfikacja końcoworoczna).

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-2 14

Nauczyciele sa nieefektywni. Wyniki matur jawnie wskazują kto chodzi na korki a kto nie.

Odpowiedz
avatar Ulek
2 2

@Pixi: No cóż, może nie koniecznie nauczyciele. Nauczyciel musi iść podstawą programową, którą piszą "eksperci" MEN. To w podstawie masz określone ile lekcji nauczyciel powinien przeznaczyć na dany temat. I... w klasie masz 25-27 uczniów, 5 z nich załapie temat po pierwszym opisaniu działań, następna 5-8 załapie pod koniec lekcji po kilku zrobionych i omówionych przykładach, więc zadajesz do domu kilka przykładów, aby dzieciaczki przeanalizowali i masz w zapasie jeszcze 1 lekcje na utrwalenie. Dzieciaczki zadania zrobią albo i nie. I zostaje 15 uczniów, część z nich podejdzie uczciwie do tematu i spróbuje zrobić zadania samodzielnie, a część oleje. Spisze wynik od kolegi, z internetu.Nauczyciel sprawdzając pracę domową widzi co sprawia trudność, więc jeszcze raz tłumaczy, większość klasy załapie, niektórzy nie... A to była ostatnia godzin przewidziana na ten materiał, bo trzeba lecieć z programem. I jeszcze jedna kwestia, dawno, dawno temu uczeń mający problem z nauką nie był dopuszczony do matury. A mógł też zostać w klasie na drugi rok (szok).

Odpowiedz
avatar KittyBio
9 11

Aż mi się nóż w kieszeni otwiera jak słyszę o podwyżkach nauczycieli. Mam ich w rodzinie całkiem sporo. Najniżej zarabia ciotka w klasy 1-3 (ok 3 tys brutto) z 18 letnim stażem.Nie słyszałam by kiedykolwiek narzekała - czasem wspomni o rozczeniowych rodzicach. Moi kuzyni pracują w ogólniaku i zawodówce - tu zarobki nawet do 5 tys netto. Najbliżej jestem z kuzynką, więc tak... Ma 34 lata. Uczy biologii i chemii w 1 szkole. W ogólniaku wycieczek nie ma, chyba że do kina/ teatru w godzinach pracy. Sprawdziany robi 2-3 na semestr + okazjonalnie kartkówka jak dzieci gadają. Prowadzi też zajęcia "wyrównawcze" dla maturzystów. Sprawdziany zazwyczaj sprawdza w pracy na okienkach. Rady są 2 w mies + co 2 mies zebranie z rodzicami. Zarabia 4,5 tys netto. Dodatkowo ma czas i chęci udzielać korków (nie skomentuje tego, że podatku nie odprowadza, bo na studiach i ja tym się trudniłam nielegalnie). Na korki z chemii chętnych nie barkuje - jako że nie ma parcia za dużego na hajsy to 2 tys wyciąga <kuzyn wyciąga miesięcznie 5 tys z korków z matematyki i fizyki>. Ma 1 dziecko i teraz najlepsze, bo w tym natłoku obowiązków, ma też czas dla swojego dziecka... A teraz od drugiej strony - skończyłam edukację jakieś 14 lat temu. W ogólniaku wspominam tylko dobrze p. od biologii. Chemiczka wysyłała nas po pączki i kazała samemu rozwiazywać zadania z Pazdro (a jak nie to na korki do jej koleżanki - za 5 można było do niej jechać i wypielić ogródek lub odsńieżyć podjazd). Matematyczka była niedouczoną idiotką, która nawet nie słyszała o liczbach zespolonych i chociażby pochodnych (sama nie umiała rozwiązywać zadań, więc na zajęciach robiliśmy aż 1-3 zadania, bo więcej nie zdążyliśmy - mi tłumaczył to ojciec, inni chodzili na korki). Polonistka w 1 klasie była dobra, ale poszła najpierw na roczny urlop a potem macierzyńskie, a druga... szkoda mówić. Wfista - mój ulubiony typ - "spaślak" siedzący w kantorku i grający na przedpotopowym komputrze w pasjansa (no dobra, w gimbazie miałam niespełnionego gimnastyka). No i ksiądz puszczjący jakieś badziewne filmy na religii. Informatyka - rysowanie w paincie i o dziwo podstawy worda. Językowcy - ang opowiadał o swoim życiu (przez 3 lata nie mieliśmy ani 1 sprawdzianu), a niem - więcej jej nie było niż była, ale po 3 latach nauki umiałam bym się jako tako przedstawić :) Fizyki nie mieliśmy wcale - był emeryt głuchy jak pień zajmujący się polityką, potem jakaś młoda, która wiecznie chora była. Sorry, ale za taką pracę w pracy, to chyba by mnie wypierdzieli na zbity ryj i jeszcze kazali dopłacić za braki (i nie pracuję w korpo).

Odpowiedz
avatar lowipe
-3 3

@KittyBio: Rozumiem, ze ty nie załapałaś się na te 5 tys netto za nic? I pracujesz gdzie pracujesz z poczucia obowiązku albo za 10 tys netto ?

Odpowiedz
avatar KittyBio
1 1

@lowipe: Pracuje w laboratorium doświadczalnym medycznym (w skrócie badania leków na zwierzątkach, także okazjonalnie "w ramach nadgodzin" koordynacja badań klinicznych) za minimalnie większą kwotę i osobiście nie zamieniłabym roboty na żadną inną (a z tytułem dr z biologii w każdej szkole przyjęli by mnie z pocałowaniem 4 liter, z tym ze szkoła nie opłaca "wycieczek" w ramach konferencjii i szkoleń, więc mimo, ze nie płacą mi za nic, to i tak roboty zmieniać nie zamierzam). Generalnie za dziećmi nie przepadam , a z byciem nauczycielem to tak jak z lekarzem - nie każdy się nadaje, tylko u lekarzy jest większy przesiew, bo ludzie odpadają już na etapie sekcji zwłok i egzaminu z patologii (a więc wiedza i praktyka), a znam kilku obecnych nauczycieli z mojej byłej klasy, którzy przejechali całe studia na farcie i nawet nie byli na praktyce. I pracują za 3-4 tys netto i chcą podwyżek. A zarabiają dokładnie tyle samo, co lekarz po stażu. Sama na studiach przez krótki epizod udzialałam korków z biologii, chemii, matmy. I powiem tak - albo dzieci są totalnymi głąbami i analfabetami (w co szczerze wątpie) albo nauczyciele w szkole nic nie robią, bo trudno mi inaczej wyjaśnic gimnazjaliste, który nie umiał dodawać ułamków albo maturzystka z rozszerzonej chemii, która nie umiała policzyć stężenia %. I tacy potem idą na "wymarzony" kierunek, odpadają po roku i idą na pedagogikę (przykład mojej koleżanki z I roku biologii, która dziś uczy w LO).Czego więc oni mogą nauczyć, skoro sami tego nie rozumieją?!

Odpowiedz
avatar Zunrin
0 0

@KittyBio: Co do umiejętności dzieci, to wydaje mi się, że jest to kwestia potężnych zmian w podstawach programowych. Podstawy, które dawno temu były omawiane w początkach edukacji podstawowej trafiły na koniec podstawówki albo dopiero są gimnazjum. I w pewnym momencie następuje kumulacja rzeczy do nauczenia się i nie wyrabiają albo dzieciom wykłada się materiał, do opanowania którego nie mają odpowiednich podstaw z innych przedmiotów.

Odpowiedz
avatar Jaladreips
10 14

Posługując się analogią do pracownika Lidla, powiem tak. Jakby nowo przyjęty pracownik Lidla okazał się debilem z dwiema lewymi rękami, na kasie miałby ciągle manko, przy wykładaniu towaru co chwilę by coś zrzucał i niszczył, a bułki w piekłby albo spalone albo niedopieczone, to by bardzo szybko z tej roboty wyleciał. Z kolei jak nauczyciel jest debilem, nie ma podejścia, nie potrafi nauczyć i ma wszystko w dupie ("wy to macie umieć, ja nie jestem od tego żeby was uczyć") to i tak będzie pracował w szkole i jest nie do ruszenia. Będzie przez następne kilkadziesiąt lat psuł kolejne pokolenia młodych.

Odpowiedz
avatar Trepan
-1 1

Jeszcze mała szpileczka: nauczyciel ma miesiąc wakacji w przybliżeniu. Bliżej połowy sierpnia jest rada i szkołą szykuje się do rozpoczęcia roku, już pracują. Koniec roku to też nie koniec, a poprawkowicze? Do tego rada po końcu roku, komisy czasem. Łącznie z 2,5 miesiąca wakacji dla ucznia, nauczyciel ma góra półtora.

Odpowiedz
avatar refael72
0 4

Jak komuś nie pasuje - nie ma przymusu bycia nauczycielem. Można iść do Biedronki i zarabiać więcej.

Odpowiedz
avatar Ulek
0 4

@refael72: Sory ale w biedrze mnie nie chcieli, za wysokie kwalifikacje. A tak może zauważyliście, że strumień hejtu i jadu spadający na nauczycieli jest wprost proporcjonalny do wykształcenia, im bliżej podstawówki tym większy?

Odpowiedz
avatar marcel_S
0 2

Szanowna Pani. Nauczyciel ma formalnie 18h, a dyrekcja troszczy się żeby dobił do 40, może 45. Jest Pani przekonana, że to takie wielkie obciążenie? Jestem specjalistą w firmie produkcyjnej. Zarobki mam jak na krajowe warunki bardzo dobre. Formalnie pracuję 40 godzin. Żyć nie umierać. Tyle że praca łączy się z wyjazdami. Dojazd do/z miejsca docelowego nie liczy się do czasu pracy. Tak mówi KP. Jeżdżę raz na dwa tygodnie. Typowa delegacja do Francji, to trzy dni kiedy nie ma mnie w domu, przy czym ze względu na przesiadki, 18 h spędzam na lotniskach i samolotach. Przy długich wyjazdach -np tydzień w Meksyku, na dojazd i powrót potrzebuję 55h. Czyli w praktyce lecę w jeden weekend (sobota wieczór), wracam w drugi (niedziela po południu). Dwa weekendy pracuje za darmochę ku chwale firmy. Nadal jesteśmy krajem na dorobku, i jeszcze z jedno-dwa pokolenia będziemy pracować w rzeczywistości więcej niż na umowie. Potencjalny strajk nauczycieli dotyka mnie bezpośrednio, starsza córka jest w maturalnej. I tu niestety objawia się piekielność szkoły/nauczycieli. Przez trzy lata, dzieciak jechał na całkiem dobrych ocenach. Liceum wybrała państwowe, ale jedno z lepszych w okolicy, więc byliśmy spokojni o naukę. Pół roku temu, jak zaczęła rozwiązywać zadania maturalne, okazało się że pomimo niezłych ocen, nie daje rady z minimum programowym z matmy i angielskiego. Bo lekcje były, oceny były, ino materiału na nich nie było. Od pół roku, na korepetycje wywalamy 1500-1600 na miesiąc, a córka zarywa wszystkie weekendy żeby nadrobić zaległości. Co ciekawe - z polskiego lekcje były prowadzone prawidłowo, i przy zbliżonych ocenach jak z dwóch wyżej wymienionych, córka jest gotowa do zdania polskiego rozszerzonego. Taki jest rozrzut w poziomie nauczania w jednej szkole. A strajk ma dać zarobić każdemu nauczycielowi. Tysiak dla tego co ma wyniki, i drugi dla tego który wstawia dobre oceny żeby się nikt nie czepiał. Moim zdaniem - NIE. Nie ma tysiaka dla każdego. Jeśli chcesz zarabiać więcej - musisz mieć efekty, a twoja praca musi być rozliczana co tydzień/miesiąc żeby uniknąć takich sytuacji. A każdemu nauczycielowi który zasłania się "misją" mogę powiedzieć tylko tyle - żadna misja cie nie potrzebuje. Jako dorosły człowiek masz zarobić na siebie i rodzinę w uczicwy sposób, a nie szantażem. Nie da sie w szkole? Przemysł powita z otwartymi rękami, zarobisz więcej, a na robotniczych stanowiskach nadgodziny są płatne.

Odpowiedz
avatar DeepPurple
0 0

@marcel_S: Szanowny Panie, Poczułam się "wezwana do tablicy" zatem odpowiadam. Do napisania mojego postu skłoniła mnie chęć wyjaśnienia i "odkłamania" pewnych mitów, które wciąż pokutują w naszym Społeczeństwie, a które są dla naszej grupy zawodowej bardzo szkodliwe. Do kwestii zarobków odniosłam się w kontekście tego, że to nie są pieniądze za 18 godzin oraz stwierdziłam, że chcę pracować za "godziwe" pieniądze (jak chyba każdy), o wspomnianej przez Pana "misji" nie mówiłam wcale. Napisałam, zgodnie z prawdą, że lubię swój zawód, lubię pracę z Młodzieżą (choć jest coraz trudniejsza) i tylko dlatego nadal jestem nauczycielem, bynajmniej nie z powodu braku innych możliwości. Proszę ponownie przeczytać mój wpis i wskazać mi miejsce, w którym piszę, że uważam te 40 godzin za "obciążające". Absolutnie tego nie robię, wykonuję swoje obowiązki i rozumiem, że moja praca to nie tylko "tablicowa osiemnastka." Jedyna rzecz, która mnie "uwiera" to brak ewidencji tego czasu pracy (o czym wyraźnie piszę) i fakt, że wpływa to na negatywne postrzeganie naszego zawodu przez Społeczeństwo. Jeśli chodzi o zróżnicowanie zarobków nauczycieli. No cóż... jako rodzic wiem doskonale, że nie wszyscy zasługują na "tysiaka", nie wszyscy zasługują nawet na to, co zarabiają, ale nie mogę się z Panem zgodzić w kwestii tego, kto na podwyżkę zasługuje. Tego, że na podwyżkę zasługuje nauczyciel, który nie uczy ale stawia dobre oceny i nie "robi problemów", nawet nie skomentuję bo większość zarzutów w stosunku do nas opiera się właśnie na tym, że nie pracujemy jak należy. W tym wypadku zresztą sam Pan sobie przeczy. Bo z jednej strony postulat o tysiaka dla tego, który "wystawia dobre oceny, żeby się nikt nie czepiał", a z drugiej rozżalenie, że Córka miała dobre oceny "ino materiału na [lekcjach] nie było" i musicie Państwo płacić za korepetycje. Natomiast odniosę się do poruszonych przez Pana "efektów", które nauczyciele muszą uzyskać aby zasługiwać na podwyżkę. Rozumiem, że jest Pan niezadowolony z pracy nauczycieli matematyki i angielskiego (i nie przyznałby im Pan "tysiaka") ale, żeby pomóc Córce, która jest ambitna, wysyła ją Pan na korepetycje. W rezultacie Pana dziecko dobrze lub nawet bardzo dobrze zda maturę z tych przedmiotów i Ci nauczyciele będą mieli "wyniki" czyli "efekty". I, paradoksalnie, jeśli Pański postulat dotyczący "efektów" zostałby spełniony, to właśnie oni dostaliby podwyżkę. Pójdźmy dalej w "gdybaniu", załóżmy że wynik z matury z języka polskiego Pańskiej latorośli będzie znacznie niższy niż te, które (dzięki korepetycjom i samozaparciu) uzyskała z pozostałych przedmiotów obowiązkowych (broń Boże Jej tego nie życzę: życzę Jej samych "stówek"). W rezultacie "efekty" uzyskane przez nauczyciela, z którego jest Pan w miarę zadowolony będą gorsze i "tysiaka" nie dostanie. Jak Pan widzi zmierzenie efektów naszej pracy wcale nie jest proste. Proszę mi wierzyć, że miałam uczniów, którzy na początku liceum nie byliby w stanie uzyskać nawet 5% na maturze podstawowej a po 3 latach dostawali 50%. Dla osoby, która nie ma nic wspólnego z edukacją to żaden wynik, żaden efekt. No co to jest 50%? 80, 90, 100 - to są rezultaty. Tylko, że to 50% kosztuje i mnie, i mało zdolnego ucznia znacznie więcej niż 100% "zdolniachy", który uczęszcza na wiele zajęć dodatkowych. Ale proszę mi wierzyć, że większą satysfakcję mam z tych 50% "zrobionych z niczego", niż z wyników stuprocentowych. Kończąc moją odpowiedź pozwolę sobie jeszcze odnieść się do kwestii piekielności wielu Komentujących, w tym Pańskiej. Nie rozumiem dlaczego nie komentujecie Państwo mojego wpisu tylko swoje o nim wyobrażenie. W żadnym miejscu mojego postu nie narzekam na swoją pracę, a mimo to, wielu Komentujących czuje się w obowiązku udzielenia mi rady typu: "jak się nie podoba to zmień zawód". No ale właśnie się podoba i nie chcę zmieniać. Mój wpis przedstawił fakt dotyczący mojego zawodu i czasu pracy. Coś, co można w każdej chwili sprawdzić, wystarczy przeczytać odpowie

Odpowiedz
avatar marcel_S
1 1

@DeepPurple: Szanowna Pani. Możliwe że emocje przysłoniły mi zdrowy rozsądek. Cóż, matura to nie tylko nerwy dla dzieciaka ale i dla rodzica, zwłaszcza gdy sytuacja strajkowa była jaka była. Pozwolę sobie odpowiedzieć. Fakt, nie narzekała Pani na 18h pracy i napisała że chciałaby godnej płacy za te średnia 43h. Tyle że dla większości ludzi, stawka za 40h pracy również jest niewystarczająca. Prawdę mówiąc nie znam nikogo kto przerobiłby w miesiącu równe 168h i nie narzekał na wypłatę. "Uczciwe stawki", jak podałem na swoim przykładzie, zawsze wymagają zaangażowania powyżej formalnego czasu pracy. Nadmieniła Pani również, że rządowe wyliczenie 43h było wyliczeniem średniej. A postulat był - każdemu po 1000. Nie do końca jest to sprawiedliwe. Co do oceny pracy nauczyciela. Przy obecnym systemie faktycznego braku oceny pracy nauczyciela, efekt jest dokładnie taki jak w pani przykładzie. Kiepski nauczyciel "wymusi" na uczniach korepetycje i efekt będzie. Z praktyki zawodowej wiem jednak że da się ocenić każdy proces, w tym proces nauczania. W przemyśle od dawna jest standardem ocena każdego szkolenia. Zarówno pod kątem wiedzy wyniesionej, jak i sposobu jego prowadzenia. Tyle że taka ewaluacja musi być robiona często i przy pomocy komputera żeby nie tracić na nią czasu. Co do "misji" poniosło mnie, chyba dlatego że przez ostatnie dni była ona ma ustach wszystkich. Faktycznie na misję się pani nie powoływała. Jednak, napisała Pani że kocha swój zawód i choć mogłaby wykonywać inny, to woli ten. No i to jest sedno problemu. Jeżeli robimy coś bo lubimy, a nie mamy z tego dochodu lecz stratę, to jest to kosztowne hobby. A domaganie się żeby ktoś łożył na naszą rozrywkę jest niemoralne. Dlaczego komentarze są piekielne? Bo wielu ludzi ma dzieciaki w klasach maturalnych. Ten egzamin to stress ogromny, a tutaj grono dołożyło swoje. Abiturienci mieli na początku podejście pozytywne, bo nauczycieli generalnie lubią. Zmieniło się po kilku dniach, jak nikt już nie wiedział na czym stoi. Na koniec taka historyjka o czasie poświęconym na sprawdzanie kartkówek. Przedmiot dajmy na to elektrotechnika. Pierwszy nauczyciel który podchodzi do klasówek klasycznie. Pięć zadań, dwie grupy, znane wzory i ... i kilka godzin oceniania prac, najczęściej i tak odpisanych lub rozwiązanych przy pomocy telefonu. Drugi nauczyciel. Bierze komputer i arkusz kalkulacyjny. Wpisuje algorytm zadań, generuje losowe dane, system liczy wyniki. Kopiuj-wklej, robi 25 zakładek i już dla każdego ucznia ma unikalny zestaw zadań, który potem może ocenić w czasie ponizej minuty. Tego samego arkusza bez obaw może użyć w innej klasie, i w innym roczniku. Raz zrobił wiecej żeby potem mieć mniej. Teraz proszę się zastanowić. Ilu zna Pani nauczycieli drugiego typu? Takich którzy wykorzystują to co wynieśli z uczelni do ułatwienia sobie pracy? Takich którzy stosują CAL? Ja taki byłem. Zanim nie zrezygnowałem z pracy nauczyciela ze względu na kiepskie zarobki.

Odpowiedz
Udostępnij