Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Nie owijając w bawełnę, jestem byłym wychowankiem domu dziecka (dalej dd) celowo…

Nie owijając w bawełnę, jestem byłym wychowankiem domu dziecka (dalej dd) celowo z małej litery.
Większość z Was nie wie (nie chce wiedzieć?) co się tam dzieje.

Często ma stereotypowy obraz o umieszczonych tam dzieciach
(np. że większość to sieroty - a w 95% mają rodzica/rodziców, a powodem że są w dd to alkoholizm w rodzinie), albo że dzieci w dd siedzą w oknach i tylko czekają na adopcję, a większość z nas doskonale wiedziała o nikłej szansie na adopcję, która malała wraz z wiekiem (starsze dzieci rzadziej znajdują nowe rodziny), i liczebnością rodzeństwa (z reguły starano się ich nie rozdzielać)

Opiszę Wam: Mój pierwszy dzień w dd (piszcie w komentarzach czy i co chcecie wiedzieć).
Przywieźli mnie do nowego miejsca, zaprowadzili do pokoju gdzie był już brat(umieszczony w dd parę miesięcy wcześniej).
Nie do końca ogarniałem co się właściwie dzieje, pełno obcych dzieci (poza bratem), zero wyjaśnień czy wsparcia (na etacie z trzech psychologów - bezużyteczni - zero realnej pomocy, tak samo jak z psychologami w szkołach).

Jak już zostaliśmy sami w pokoju, brat zaczął chować po pokoju, w dziwnych miejscach (np. w pustej doniczce na "cenniejsze rzeczy" (głównie słodycze). Pytam go:
- Co ty robisz?
- Zobaczysz, zaraz przyjdą starsi wychowankowie i zabiorą ci wszystko co masz.

Niedługo po tym przyszli, moje słodycze znaleźli szybko (słabo schowałem - w pościeli w łóżku).
Próbowałem ich powstrzymać, ale jako że silniejsi szybko mnie spacyfikowali.
Co robisz gdy dzieje Ci się krzywda?
Ano idziesz do wychowawcy zgłosić, że cie okradli, mówisz kto i masz nadzieję, że odzyska twoją własność, a złodziei ukarze.

Ehh... ta dziecięca naiwność, dd to inny świat (o czym się szybko przekonałem) tu rządzi prawo dżungli(silniejszego), serio tak mówiliśmy!
Wobec tych starszych nie wyciągnięto żadnych konsekwencji, przynajmniej nie skutecznie. Słodyczy nie odzyskałem.
Za to co działo się potem... no cóż z kapusiem nie ma ma miękkiej gry - pół grupy (byliśmy podzieleni na kilkunastu osobowe grupy jednej płci) dorwało mnie w korytarzu i urządzili "przekopkę", czyli przewracają cię, i kopią gdzie popadnie.

To była pierwsza i najważniejsza lekcja, taka uświadamiająca - cokolwiek się dzieje(pobicie, kradzież) wychowawca ci nie pomoże, możesz liczyć tylko na siebie.

Dom Dziecka

by bidulowiec
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar andtwo
15 17

Piekielne. Chętnie poczytam więcej.

Odpowiedz
avatar bidulowiec
4 4

@andtwo: o czym konkretnie, piekielności czychały na każdym kroku większości "dzieciństwa" ;P

Odpowiedz
avatar andtwo
6 6

@bidulowiec: Nie da się wskazać konkretnego tematu, nie będąc na twoim miejscu.

Odpowiedz
avatar KatiCafe
16 24

A tymczasem na adopcje czeka się miesiącami i latami bo sprawdzają czy masz 100m2 dom, pełną rodzinę i badają genetykę na 5 pokoleń wstecz. Że niby dla dobra dziecka - phi

Odpowiedz
avatar bleeee
5 13

@KatiCafe: Moja matka chrzestna w momencie, gdy adoptowali swojego syna (a mojego chrzesniaka, teraz juz o pol glowy wyzszego ode mnie podrostka) wynajmowala z mezem kawalerke na 11 pietrze komunistycznego bloku. Pani z opieki (czy skad tam byla) przyszla, popatrzyla i mowi 'Ale zeby lozeczko wstawic, to bedzie trzeba troche przemeblowac'. Gdy ciotka z mezem sie rozesmiali mowiac, ze koncza budowe domu (z basenem :D ) to pani z osrodka powiedziala 'Ale to nie ma znaczenia. Wie pani, to nie jest najwazniesze. Minimum musi byc spelnione (osoba na iles metrow), ale to nie jest tak, jak sie mowi, ze dziecko MUSI miec osobny pokoj z tarasem i lazienka...' Naroslo duzo mitow odnosnie do adopcji, wiekszosc nieprawdziwa. Choc tez pewnie zalezy to od osrodka adopcyjnego. W przypadku mojego chrzesniaka - cala procedura trwala okolo 4 miesiecy plus 2 miesiace 'przyzwyczajania' bobka do nowych rodzicow. Polegalo to najpierw na kilku wizytach i zabawie z dzieckiem w obecnosci psychologa, pozniej byl czas z dzieckiem, wlaczajac w to zmienianie pieluchy (bobek mial okolo roku), pozniej pozwolono dziecko zabrac na kilka godzin i ostatecznie na weekend. No i na stale. Byly pytania o stabilnosc zatrudnienia (zarobki rowniez, ale nie bylo to glowne kryterium - nie na zasadzie 'musisz zarabiac 1000000 zl miesiecznie'). Wizyty w domu - przez cale teraz chyba juz 13 lat po adopcji mieli 1 wizyte w domu i raz byli poproszeni o to, zeby przyjechac na rozmowe z psychologiem.

Odpowiedz
avatar cassis
7 13

@bleeee: twój chrześniak jest tzw. dowodem anegdotycznym, czyli niebyłym. Znam dokładnie odwrotne historie. Kilkanascie nawet. Wszystko zależy od ośdorka, poniewaz w przepisach nie ma ŻĄNYCH szczegółowych wytycznych jakie mają zostac spełnione. Jest tylko luźne hasełko pt."dobro dziecka". Jeden ośrodek pod to podciągnie własny pokój, inny tylko rodziny z katolickim ślubem a jeszcze innemu wsio rawno, byle tylko dziecko nie gniło w bidulu albo w patologii, ale dorastało w domu pełnym miłości. Ludzie na forach adopcyjnych się wymieniają adresami ośrodków gdzie nie robią problemów i cyrku z adopcji. A w większości ośrodków jednak te problemy robią. Zwłaszcza babki starej daty, bo czują władzę.

Odpowiedz
avatar bidulowiec
6 6

@KatiCafe: Problem z adopcjami jest bardziej skomplikowany niż nam się wydaje. Dzieciaki w dd, poza niemowlakami posiadają już bagaż przeżyć i problemów, i nie każdy zdaje sobie sprawę i podoła wychowaniu oraz pokocha bądź co bądź obce biologicznie dziecko. Adopcja jest przede wszystkim pomocą dziecku nie rodzicom adopcyjnym. Kolejny problem to nadużycia, za każdym dzieckiem idą pieniądze. Zapomogi, 500+, inne(nie wiem jakie, nigdy nie korzystałem) Mój wójek(rodzony brat mojej Mamy) jak się dowiedział, że podczas usamodzielniania dostanę około 5k pln na zagospodarowanie w mieszkaniu to sobie o nas(o mnie i bratu) przypomniał, zapraszał na grę w piłkę...)

Odpowiedz
avatar bidulowiec
2 10

@KatiCafe: Adopcje, bądź co bądź, nie są na rękę pracownikom placówek typu dd. Bez dzieci w dd(wiem, utopia) nie ma kasy na prowadzenie placówki i pensje pracujących tam ludzi. Tak wiem, teoria spiskowa, ale warte przemyślenia...

Odpowiedz
avatar dayana
2 2

@bleeee: Nie od dziś wiadomo, że te same instytucje w różnych miejscach różnie działają. Zazwyczaj wynika to z niekompetencji pracowników (i wyższego, i niższego szczebla). Wiele rzeczy się da, ale ewentualnie w razie kontroli trzeba byłoby się z tego wytłumaczyć. I nie każdy podejmuje takie ryzyko, a części też się po prostu nie chce.

Odpowiedz
avatar ciamaya
1 1

@KatiCafe: A czasem z kilkunastu dzieci przebywających w placówce dzieci żadne nie jest wolne prawnie, w związku z czym nie może być skierowane do adopcji...

Odpowiedz
avatar Raveneks
21 21

Pewien paradoks moralny zawsze mnie dziwił. Jeśli kradzież, rozbój, pobicie czy molestowanie ma miejsce na ulicy to mówi się na to "przestępstwo" i należy zgłosić policji. Jeśli identyczna sytuacja ma miejsce w szkole czy placówce opiekuńczej to staje się "problemem wychowawczym", "incydentem", "przypadkiem" a najwięcej wysiłku w udawanie że nic się nie stało, wkładają osoby których służbowym obowiązkiem było zapewnienie ofierze bezpieczeństwa w tym czasie.

Odpowiedz
avatar bidulowiec
9 9

@Raveneks: Jak nie wiadomo o co chodzi, tu również chodzi o pieniądze, dd dostawało kasę na każdego dzieciaka. Nie wiem ile teraz, ale za moich czasów jakieś 2,5k pln (teraz mam ponad 30 wiosen ), wysyłanie patologicznych wychowanków do poprawczaka było ostatecznością, nie pamiętam by któryś tam wylądował. Jednej wychowawczyni mówili by się odje..ła i poszła robić loda Mirkowi(inny wychowawca) i zero konsekwencji.

Odpowiedz
avatar cassis
5 9

Mój współlokator był z bidula. Historie, które opowiadał jeżyły włos na głowie: - dzieci były głodzone, straszone, zamykane w ciemnym pomieszczeniu - zmuszane do uczestnictwa w obrządku katolickim, lub patrz jak wyżej [ośrodek świecki, państwowy!!!] - nieposłuszne nie dostawały kolacji - pyskujące jadły np. tylko chleb z masłem i cebulą - młodsze były bite przez starszych. Starszych nikt nie karał, młodszych nikt nie słuchał - jak za dużo sikały w pieluchy - nikt ich nie przebierał - wizyty kontrolne w takim ośrodku zawsze były zapowiadane więc "dziwnym trafem" nigdy nic nie wyszło na jaw Kumpel po dziś dzień przed snem robi sobie kanapkę, skrzętnie zawija w papier i chowa pod poduszkę. Bo a nuż następnego dnia nie będzie miał skąd wziąć. A to już sporo dekad za nim :(

Odpowiedz
avatar bleeee
-3 11

@cassis: To kumpel chyba ma ze 90 lat, co? Bo od kilknastu lat, gdyby ktokolwiek w bidulu nie dal dziecku kolacji, albo, nie daj 'borze' byl ukarany fizycznie (zamkniecie w ciemnym pomieszczeniu czy karmienie cebula) to 100% wychowawca idzie siedziec. Znam przypadek wychowawcy, ktory wylecial (tzn. zostal poproszony o zwolnienie sie, bo inaczej dyscyplinarka) za to, ze 14-letniej blondi wyrzucil kosmetyki, ktore od kogos dostala, bo nie reagowala na prosby, zeby nie malowac sie (a przynajmniej nie na klauna) do szkoly, bo nauczyciele sie skarza. Dzieciaki, te z bidula tez, maja internet i sa BARDZO swiadome swoich praw. I o ile dziecko w domu moze ojca straszyc 'Jak mnie uderzysz to zadzwonie na policje', ale nie zadzwoni, bo jednak sie nie oplaca ojca tracic plus oczywiscie jest relacja milosci/bliskosci miedzy nimi, o tyle dzieci z bidula skrupulow nie maja. Bo im jest wszystko jedno, czy beda w jednym bidulu czy drugim. Jak wychowawcy nie lubia, to bez zastanowienia ida w szkole do pani psycholog i potrafia opowiadac (nie zawsze wiarygodnie) historie typu 'Pan Wojtek mnie dotykal w majteczki'...

Odpowiedz
avatar bidulowiec
9 13

@bleeee: Wiesz, dzieciak dzieciakowi nierówny. 5, czy 10 latek nie zna swoich praw, a nawet jak zna to nie wierzy, że ktoś go wysłucha, i że mu pomoże(skoro wychowawcom mówili i nie pomogli). W szkole na dzieci z dd patrzy się przez pryzmat poprzednich wychowanków z dd: "o kolejny z którym będą problemy". Żeby powiedzieć komuś z zewnątrz trzeba mu zaufać: psycholog w szkole - w dd było 3ch na etacie, cokolwiek im się powiedziało przekazywali wychowawcom, i tak samo jak wychowawcy wiedzieli o przemocy i kradzieżach i nie robili NIC. Nauczyciele: do dziś pamiętam jak nauczycielka-wychowawca klasy na mnie krzyczała bym odsunął się od ZAMKNIĘTEGO okna: "bo wypadniesz", jakbym był debilem który na sam widok okna je otwiera i skacze...

Odpowiedz
avatar bidulowiec
8 12

@bleeee: "To kumpel chyba ma ze 90 lat, co? Bo od kilkunastu lat{...}" jeżeli od kilkunastu lat tak jest(czemu nie przeczę) to aby wychowanek MIAŁ DZIŚ 90 lat musiałby opuścić placówkę mając około 70tki? Dobrze liczę?

Odpowiedz
avatar Raveneks
4 6

@bleeee: Nie musiał mieć 90 lat, wystarczy że pamięta '90 lata, a nawet jeszcze dwutysięczne. W '98 roku zakolegowałem się podczas ferii z kilkoma chłopakami, którzy zostali zabrani rodzicom. Sam miałem wtedy jakieś 7 lat więc nie rozumiałem wszystkiego. Jak sobie to teraz przypominam to w życiu bym nie uwierzył co oni muszą znosić gdybym sam nie widział i nie słyszał. Metody stosowane wobec nich przypominały falę w wojsku. Była przemoc, upokarzanie, zastraszanie. Nie tylko jako kary, ale też bezsensowne okrucieństwo. Sprawa poprawiła się znacznie kiedy opowiedziałem o tym rodzicom i zrobili awanturę, ale dobrze wiedziałem że jak tylko nikt nie widzi to wszystko wraca do "normy". Nic dziwnego że w czasach internetu i telefonów z kamerami taki "wychowawca" jest w ciężkim szoku że dziecko ma jakiekolwiek prawa.

Odpowiedz
avatar bleeee
-2 4

@bidulowiec: O hiperoboli kiedys w szkole uczyli? To taka figura retoryczna, ktora polega na przejaskrawieniu, wyolbrzymieniu wypowiedzi, zeby podkreslic jej znaczenie, w tym przypadku wzmocnic element, ktory jest niewiarygodny.

Odpowiedz
avatar irulax
1 1

@cassis: Normalnie jak byli więźniowie obozów koncentracyjnych. Niektórzy do tej pory chowają chleb w skrytkach. Przeraźliwie smutną rzecz napisałeś. Nie byłem tego świadomy.

Odpowiedz
avatar irulax
0 2

@bleeee: Niekoniecznie. Dzieciaki mają różne charaktery, jedne są silne i potrafią wywalczyć sobie przywileje, drugie stają się ofiarami. Tak się dzieje również w szkołach itp. Tylko, że mając własną rodzinę masz większe szanse na uzyskanie pomocy, wsparcia. Wychowankowie dd takiego luksusu nie mają. Dla wychowawcy to tylko robota, może dzieciakom współczuć ale nie tyle, ile własnym dzieciom. Historia jest bardzo prawdopodobna. Od skończenia szkoły podstawowej mieszkałem w różnej maści internatach, akademikach. Ja nie miałem większych problemów ale dla nieprzystosowanych dzieciaków to była trauma. Spokój musiałem sobie wywalczyć w przenośni i dosłownie - bić się musiałem kilka razy. Ja akurat miło wspominam tamtą szkołę życia. Do tej pory mam sporo znajomych i przyjaciół. Jednak niektórzy chcieliby jak najszybciej zapomnieć o tamtych czasach.

Odpowiedz
avatar bleeee
0 0

@irulax: Internat to cos innego. W latach 2007-2011 bylem wolontariuszem w stowarzyszeniu, ktore pomagalo osobom bezdomnym, ale tez w ramach stowarzyszenia prowadzilismy swietlice dla dzieci - zeby po szkole mogly przyjsc i uzyskac pomoc w nauce, czy po prostu spotkac sie z rowiesnikami. Wspolpracowalismy z lokalnym domem dziecka. Dzieci w wieku 10-15 lat do nas przychodzily prawie wszystkie. I serio - nie wiem od jak dawna to jest, ale maja tyle pomocy psychologow, wsparcie w szkole, ze nie jedeno dziecko z tzw 'pelnej' rodziny moze o takim pomarzyc. I na pewno takie rzeczy moglby sie zdarzac, ale z tego, co autor komentarza pisal, to 'normalnosc' - a normalne to nie jest, w sensie czestotliwosc wystepowania nie jest za pewne duza, zeby nazwac to norma. Zaraz ktos powie, kazda placowka jest inna, itp. Byc moze tak jest, nie neguje tego. Dzieci, ktore ja poznalem, byly o co najmniej 3-4 lata do przodu, jesli chodzi o 'cwaniactwo' i pewna specyficzna zaradnosc zyciowa niz ich rowiesnicy. I mowili nam o wszystkim, a jak mielismy zajecia z psychologiem to probowaly wmawiac, ze pani X je bije - tylko, ze pani X pracowala u nas i nigdy nie byla sama z dziecmi, a inni nauczyciele/opiekunowie by na to nie pozwolili. Tylko, ze X miala wade w ich oczach - 15-latki nie mogly wyjsc za salke na papierosa :)

Odpowiedz
avatar irulax
0 0

@bleeee: To są ciężkie tematy. Łatwo generalizować, łatwo przyznać komuś rację na wyrost kierując się współczuciem. Cały czas sobie próbuję przypominać aby próbować ocenić sprawę z różnych stron. Też miałem wiele hardkorowych sytuacji. Gdybym je pozbierał z przestrzeni kilku lat, ktoś mógłby ocenić, że mieszkałem w jakiejś patologii. Kilka z nich miałoby szanse zajść wysoko w rankingach "piekielnych". Dzieciaki potrafią bezbłędnie wykorzystać każdą słabość. To fakt. Nieciekawe sytuacje zdarzają się wszędzie. Dla mnie dd to taki rodzaj więzienia bez krat.

Odpowiedz
avatar antys
1 1

Mam znajomego po "bidulu". Całe życie niedowartościowany, niewierzący we własne siły i możliwości, o myślach samobójczych... Dający się łapać w pracę na czarno bez wypłacalności pracodawcy czy w krzywe układy z pracodawcami. W pewnym momencie pomagaliśmy mu na poziomie: daj jeść, bo zwyczajnie po kilku miesiącach braku wypłaty po prostu głodował. O opłacaniu mieszkania, które dostał w spadku po matce alkoholiczce nawet nie ma co wspominać (wraz z długiem). Mieszkanie przepadło. Minęło parę lat. Ma rodzinę. Dzieci. I po wyjeździe za granicę początki budowy domku. A człowiek taki, że do rany przyłóż, tylko początki miał kiepskie. Ale bezradności uczył się właśnie w bidulu. Takie pierwsze przykłady z tego co pamiętam, co mu powtarzano od wychowawców w dd: - nikt cię nie chce - jesteś głupi - jesteś debil - sp***j... Szkoły też nie pomagali ukończyć. Cóż, cieszymy się, że w końcu udało mu się zerwać z tym wbitym na siłę do głowy przymusem do czucia się winnym swojej egzystencji. I na prawdę nawet nie mam pomysłu jak można by to celniej ująć. Teraz dopiero wszystko układa się tak, jak powinno.

Odpowiedz
Udostępnij