Nie wiem czy się to na piekielnych do końca nadaje, ale gdzieś "wypisać się" muszę. Wybaczcie mi, jeśli będzie chaotycznie - w tym co napiszę siedzi bardzo wiele emocji, nawet jeśli z tekstu nie będzie ich "czuć".
Byłam w związku. Związek nieformalny, 9 lat ciągnięty, bo jeszcze od czasów szkolnych. Zawsze wiedziałam, że mój partner jest uczuciowy, wrażliwy. To ja byłam ta twarda i harda, która mogła dźwignąć wszystko i ze wszystkim sobie poradzić. Jednak razem z dorosłością przyszły problemy większe i mniejsze, w których ja również potrzebowałam wsparcia i silnego ramienia, takiego zdatnego do wypłakania się.
Niestety, dźwigać musiałam siebie, jego i nas. Im starszy był tym mniej poradny, więcej go przytłaczało, mniej sobie radził z codziennością. Dochodziło do sytuacji kuriozalnych, kiedy płakał, bo ktoś pod sklepem zarysował mu auto, w pracy wydarzyło się coś nie po jego myśli, ktoś powiedział mu coś niezupełnie miłego. Wybuchy szły też w stronę agresji i awantur, które powodował niszcząc sprzęty, krzyczał, wzywał, uderzał głową w ścianę. Rozmowy nic nie dawały, więc uznałam to wszystko za objawy nadające się dla specjalistów i prosiłam o to, by wybrał się do psychologa oraz skonsultował z nim swoje zachowanie, którego kompletnie nie akceptowałam. Oczywiście lekarza nie odwiedził, a jego patologie jedynie się nasilały.
Doszło do tego, że bałam się w jakim nastroju wróci, pilnowałam się, co mówić, a czego lepiej nie, w końcu złapałam się na tym, że najlepszy moment dnia to ten, kiedy nigdzie obok go nie ma. Byłam zmęczona, nie chciałam na niego patrzeć, spać obok niego ani nawet do niego mówić. Po kolejnym wybuchu postanowiłam sama zawieźć go do lekarza pod byle pretekstem, niestety, gdy zorientował się, co się święci, uciekł mi z samochodu na światłach i nie wracał do domu przez kilka godzin, nie odbierając komórki. Po kilku kolejnych awanturach i moich groźbach, że odejdę nastał spokój. Błoga normalność, która wróciła mi wiarę w niego, siebie i nas oboje. Do czasu. Podczas kolejnej awantury otworzył okno i powiedział, że wyskoczy, żebym patrzyła i że to moja wina. Nie patrzyłam. Podeszłam, dałam mu w pysk, a gdy już wyszedł z szoku, byłam za drzwiami razem ze swoim skromnym dobytkiem.
Teraz to ja muszę się leczyć, psycholog zdiagnozował nerwicę. Dzwonił, pisał, błagał, ale dziś już nie ma mowy o powrotach. A żeby było zabawniej - dla wszystkich wokół to ja jestem złą, bo przecież tyle lat było dobrze, to pewnie mi z dobrobytu się poprzewracało.
To nie "wszyscy" żyli z nim na co dzień, tylko Ty. Dlatego nie daj sobie wmówić poczucia winy czy odpowiedzialności za jego zachowanie! A kiedy po jakimś czasie - paru miesiącach czy pól roku - najdą Cię wątpliwości, że może jednak powrót - to przypomnij sobie, jak się czułaś wtedy, pod tym oknem. I miej siłę powiedzieć: nie.
OdpowiedzPozwoliłaś na cyrki więc się rozkręcał. Niestety tak to funkcjonuje, pasożyty emocjonalne tak mają. Bardzo dobrze zrobiłaś, szkoda tylko, ze tak późno. Powodzenia
OdpowiedzDla takich "mężczyzn", na tego typu zachowania, jest jedno skuteczne lekarstwo. https://icdn.2cda.pl/g/92550_20870bf69bd8f91d69f0ff290f134d15.jpeg
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 stycznia 2019 o 18:34
Byłaś z chorym człowiekiem. Nie mówię tego by go urazić tylko, z tego co piszesz faktycznie wynika, że był chory. Ty to widziałaś on nie dopuszczał tej myśli do siebie. Choremu najtrudniej jest się przyznać przed samym sobą, że jest chory. Dobrze, że odeszłaś, bo jeśli oferowałaś pomoc a on nie chciał skorzystać to nic więcej nie mogłaś zrobić. Szkoda mi was obojga.
OdpowiedzŚwietnie że odeszłaś bo w tej sytuacji nie miałaś szans mu pomóc, a jedynie byś sobie jeszcze bardziej zaszkodziła. Nie dziw się jednak otoczeniu bo skoro nikt nie wiedział o sytuacji u was w domy, to wygląda to tak że odeszłaś od faceta bez powodu. Niestety jeśli nie chcesz opisywać otoczeniu dokładnie sytuacji w jakiej byłaś, musisz się z tym pogodzić i przestać się przejmować.
OdpowiedzZawsze mam problem ze zrozumieniem, czemu ludzie się nie leczą...
OdpowiedzNie miałaś innego wyjścia. Z takimi nadwrażliwcami im dalej, tym gorzej. Szczęście w nieszczęściu, że nie dorobiliście się dzieci - taki człowiek potrafi się np. na nich wyżywać za swoje problemy w pracy, karząc niewspółmiernie do przewinień. Dla żony nie chce być najważniejszy - chce być WSZYSTKIM. W miarę, jak dzieci dorastają (nawet jeśli żona pracuje zawodowo), całe jej życie koncentruje się na odgadywaniu jego nastrojów, życzeń, potrzeb... Jemu należy się wszystko, jej - nic (mimo że kwieciście zapewnia o miłości). Czy muszę dodawać, że dzieci z takiej sielanki uciekają z hukiem zaraz po maturze? A zresztą - nie będę się rozpisywać. Poszukaj w necie "Maja Friedrich - Moje dwie głowy", a najlepiej kup sobie tę książkę jako szczepionkę na wypadek, gdyby Ci przyszło do głowy jeszcze kręcić pączki z tego żówna ("odnowa związku" się to nazywa). Pozdrawiam serdecznie!
Odpowiedz@pchlapchlepchla16: wiesz co... sama jestem osoba o tzw "podwyzszonej wrazliwosci", 17-18/20 cech sie zgadza, zawsze czulam wszystko bardziej... ale takich akcji to nie robilam nigdy
Odpowiedz@bazienka: Bycie nadwrażliwym # bycie psychofagiem (dosłownie "pożeraczem duszy"),wampirem energetycznym - jak zwał, tak zwał. Na temat psychofagii to sama mogłabym książkę napisać - młodym ku przestrodze :(
Odpowiedzjestem z ciebie dumna, ze zdolalas sie "wypisac" tak ostatnio doszlam do wniosu, ze jesli mam byc w zwiazku sama z poblemami, to wole byc sama ogolnie, i poblemow mniej ( boogarniaj nie tylko swoje, ale i patnera), i brak zobowiazan...
Odpowiedz