Pracuję w sklepie branżowym. Klientów mamy różnych- od takich, którzy wpadną dwa razy do roku i wydadzą po 50 groszy, po takich którzy jednorazowo zostawiają kilka tysięcy, a są u nas tak często, że mówimy sobie po imieniu. Żeby premiować stałych klientów szefowa wprowadziła karty rabatowe. Karta o z niższym procentem (powiedzmy 4%), przeznaczona raczej dla hobbystów, wydawana jest przy jednorazowym zakupie za określoną kwotę.
Karta z wyższym procentem (powiedzmy 10%) jest przeznaczona raczej dla klientów prowadzących działalność, ponieważ przyznawana jest po wydaniu u nas kilku tysięcy w ciągu miesiąca. Co ważne karty są na okaziciela. Jest to wygodne dla nas- nie musimy przechowywać danych i sprawdzać tożsamości, oraz dla klientów- na zakupy mogą wysłać żonę/męża, kierowcę, pracownika, albo i Pana Zdzisia z 4 piętra. System jest prosty - wystarczy pokazać kartę (nie trzeba jej nawet wyciągać z portfela) i na kasie wbijany jest rabat. Dla większości jest oczywiste, że jeśli ktoś nie ma karty przy sobie, to rabatu nie dostanie, ale zawsze znajdzie się wyjątek.
Piekielny wpadł w piątek po południu i poprosił o przygotowanie towaru, za jakieś 20 zł. Ruchu nie było wtedy zbyt dużego, więc kiedy kompletowałam zamówienie koleżanka poszła nabić je na kasę, żeby było szybciej. Piekielny poleciał za nią wykrzykując "Proszę mi nabić rabat!" Koleżanka w pierwszej chwili zdębiała, ale szybko uświadomiła sobie, że pewnie w ten uroczy sposób klient informuje, że posiada naszą kartę, więc poprosiła o jej okazanie. Piekielny nie miał jej ze sobą.
P: Nie będę sobie portfela obciążał! Zawsze mam rabat!
K: Czy mógł by Pan powiedzieć jaki ma pan rabat?
P: 6%! Powinnaś to wiedzieć!
Takiej zniżki u nas nie ma i nigdy nie było, więc oczywiście włączyła nam się wielka czerwona lampka i już wiedziałyśmy, ze cokolwiek Pan by nie zrobił (oprócz okazania karty) rabatu nie dostanie. Z naszej perspektywy wyglądało to po prostu na próbę wyłudzenia, a żadna z nas nie ma ochoty potem odpowiadać za przyznawanie zniżek na lewo. Piekielny oczywiście się wkurzył, zaczął nas wyzywać od idiotek, które szkół nie pokończyły i nadają się tylko do szorowania kibli, po czym wpadł na genialny pomysł.
P: Sprawdźcie na fakturze! Zobaczycie, że zawsze miałem rabat!
K: A kiedy była ostatnia faktura?
P: Dwa lata temu, jakoś na wiosnę.
Ta... Jasne, już biegniemy.
Pan poawanturował się jeszcze trochę i wyszedł, żeby pięć minut później zadzwonić i jeszcze kilka razy wyzwać koleżankę od idiotek.
klient nasz pan
No ale towar za te dwie dych kupił w końcu, czy zostawił w sklepie i poszedł?
Odpowiedz@Armagedon: Co dziwne kupił. Pewnie był mu potrzebny na już a jak nie my, to pozostaje internet i trzeba trochę poczekać.
OdpowiedzKonieczność pokazywania karty rabatowej przy każdym zakupie NIE JEST wygodne dla klienta. Wygodna to by była aplikacja mobilna, albo weryfikacje w waszej bazie danych na podstawie np. numeru NIP z faktury. W dzisiejszych czasach jak się nosi po 2 - 3 karty płatnicze/kredytowe, prawo jazdy, dowód osobisty, kartę miejską, multisporta, swoje wizytówki czy jeszcze inne "plastiki", każda kolejna karta to dodatkowy problem rozpychający portfel. Wygodne to to jest dla was, bo nie musicie się wysilać na pilnowanie bazy danych pod kątem RODO itp. Przy czym kombinatorzy mogą sobie pożyczać kartę na okaziciela, żeby wyłudzić rabacik.
Odpowiedz@TomX: Widzisz, duża część naszych klientów wpada do na raz na jakiś czas popatrzyć na nowości, a potem zakupy robi przez pracownika i to nie zawsze tego samego. Karta bierze ze sobą osoba, która u nas będzie. Gdyby była to aplikacja, każdy pracownik musiał by mieć ją u siebie na komórce, a to dopiero było by pole do nadużyć, w końcu rabat "firmowy" jest sporo większy. Z kolei weryfikacja po NIP nie sprawdzi się dla klientów, którzy nie prowadzą działalności, a takich również mamy sporo. A możliwość pożyczania sobie karty nam zupełnie nie przeszkadza- nasz klient pożycza kartę np. swojemu znajomemu, żeby ten wybrał sobie rodzaj/kolor/wielkość, a kupione rzeczy i tak będą wykorzystane przez naszego klienta.
Odpowiedz@LittleM: a do tego nawet jak ktoś komuś pożyczy po prostu dla pożyczenia, żeby ten ktoś miał taniej, to zwyczajnie ten ktoś przyjdzie do Was i Wam zostawi kasę, a nei konkurencji. :) Wciąż jesteście do przodu. :) I mówię to ja, człowiek, który portfel zabiera jedynie kiedy wsiada do auta, a tak to wszędzie porusza się bez niego – tylko z telefonem z wbitymi w niego kartami i dwiema dychami w kieszeni.
Odpowiedz@ampH: ale to i tak trochę tłumaczenie głupiego. @TomX ma tutaj rację. Większość to klienci biznesowi, a więc jak była wystawiana faktura (nie ma znaczenia czy na firmę czy imienna), to klient jest wprowadzony tak czy siak. Wystarczy przypisać stały rabat dla klienta i po sprawie. Program sam naliczy rabat przy każdych zakupach - nawet jak klient zapomni, że rabat ma. Chyba, że korzystają z jakichś mega archaicznych rozwiązań,a program kasowy jedyne co ma to "liczydło" i nic ponad to. Jaki sens z pożyczanej karty, żeby wszyscy na około mieli taniej? Dajemy rabat wszystkim, czy po prostu doceniamy stałych i lojalnych klientów? Jeśli to pierwsze, to nie lepiej od razu zrobić niższą cenę od konkurencji i nie bawić się w karty rabatowe? To będzie jeszcze mniej roboty....
Odpowiedz@Lobo86: zaraz, to komu ma zależeć żeby był rabat, klientowi czy sklepowi? Bo chyba jednak ten pierwszy powinien się tym zainteresować...
Odpowiedz@yanka: wymigiwanie się na zasadzie "a bo chcemy uniknąć RODO" to po prostu brednie. Dane i tak mają na fakturach, a te muszą przechowywać, więc przepisy wynikające z RODO i tak muszą spełniać. Wprowadzenie stałego rabatu określonym firmom to nie problem. Wystarczy potem podać nazwę firmy przy kasie (lub numer klienta, aby danych nie podawać "na głos") i program sam uwzględnia przypisany rabat. Sprzedawca i tak nie ma prawa legitymować klienta z wyjątkiem sytuacji podejrzenia niepełnoletności wobec artykułów tytoniowych i alkoholowych. Żadna karta przekazywana z rąk do rąk potrzebna nie jest. Niech sobie robią co chcą - ich sprawa. Po prostu karta rabatowa na okaziciela, którą można dać komukolwiek nie ma żadnego sensu. Bo ani to docenienie stałych klientów, ani nie wiadomo co. Karty się gubią, niszczą, ludzie o nich zapominają. I co wtedy? Klient miał rabat, ale go stracił? Żyjemy w tak cyfrowym świecie, z taką ilością rozwiązań, że to akurat karta rabatowa na okaziciela jest anachronizmem.
Odpowiedz@Lobo86: Się zastanawiam, Lobo, jak to jest? Im rozsądniejsza i bardziej logiczna jest twoja wypowiedź - tym więcej minusów zbierasz. Masz jakąś teorię?
Odpowiedz@Armagedon: ludzie to idioci. Serio. W PL wtórny analfabetyzm i nieumiejętność czytania ze zrozumieniem dotyczy przeszło 80-90% społeczeństwa. A poważnie....tak Napoleon jak i obecni politycy rozgryźli temat: statystyczny polak w pupce ma logikę. On podejmuje decyzje na płaszczyźnie emocjonalnej.
Odpowiedz@TomX: zaskocze cie- nie kazdy ma smartfona :)
OdpowiedzRozbić z siebie dziada żeby zaoszczędzić złotówkę, to trzeba być... Dziadem Januszem
Odpowiedz@kojot_pedziwiatr: złoty dwadzieścia, a to już różnica:P
OdpowiedzAż się wierzyć nie chce... przy takiej kwocie chcieć rabat, to tak jak w biedronce kłócić się o naklejki -.-
Odpowiedz@Kuczirino: ale naklejki z biedronki to ty szanuj ;-)
Odpowiedz@Kuczirino: Byłam dziś w biedronce, stojąc w kolejce przy kasie, sześć razy usłyszałam pytanie: - a naklejki? - naklejki wydawaliśmy do 18.11. :D Aż dziwne, że nikt nie wpadł na pomysł, by powiedzieć: skoro do 18.11, a wczoraj byliście zamknięci, to jeszcze dzisiaj powinniście dawać!!!
Odpowiedz@Kuczirino: Mam "na zbyciu" jedną naklejkę z Biedronki, miałam komuś oddać, ale może się o nią pokłócę... ;)
OdpowiedzMoże miał horom curke i mu się należało?
Odpowiedz