Moja kochana firma zasponsorowała mi studia zaoczne w związku z tym, że pani K. za 2,5 roku idzie na emeryturę, a jej zaszczytny i o wiele bardziej płatny etat przypadnie mi, o ile ukończę ową "uczelnię".
Piekielności:
- Wf na studiach zaocznych - na swojej alma mater też miałam, przy czym do wyboru było ponad 20 różnych dyscyplin, a wf był na zal (wystarczało być i coś robić - można było iść na basen, w następnym tygodniu iść na zumbę, a innym razem na badmitona). Tutaj jest do wyboru siłownia w niedzielę o 14 albo... siłownia na 9 rano w sobotę. Oczywiście na ocenę.
Zajęcia prowadzi jakiś niespełniony "osiłek", który, jeśli nie przejedziesz 10 km w 20 minut na rowerze, nazywa cię "leniwą kluchą" (WTF?!) <to nie było o mnie, bo pewnie napisałabym życzliwą skargę do kierownika>.
- Dziekanat -> jest połowa listopada - do dziś nie mogę uzyskać kart przedmiotów ani planu studiów. Uprzejme panie nigdy nic nie wiedzą. Nie wspomnę już o gburowatym podejściu (Pani siądzie! Pani podpisze! Pani czytać nie umie?! Nie ma, to nie ma, jak będzie, to będzie!).
- Pseudowykładowcy - czemu pseudo? Ano bo większość jest mgr zatrudnionymi chyba przez znajomości, bo wiedzy za specjalnie nie mają (matematyk, który sam nie ogarnia macierzy, prawnik, który nie odróżnia podstawowych terminów i używa ich naprzemiennie). Mam dr z biologii, a to, co teraz omawiamy już miałam, ale przepisać nie mogą, bo inny wymiar godzin i ECTS-u.
Nie wiem, czy tak się zestarzałam, ale mówienie "dzieciaczki niech łaskawie zanotują", "kwiatuszki popatrzą" nie wydaje mi się zbytnio na miejscu (może w podstawówce, chociaż do nas tak się nie zwracali).
Poza tym są też tacy, którzy o swojej nieobecności nie raczą poinformować (u mnie większość miała ten szacunek i albo dzwoniła do starosty, albo była kartka w drzwiach, albo wiadomość na USOS-ie), a obsługa komputera i rzutnika to dla nich magia.
Nie wspominam już o jakości prezentacji tych, którzy tę tajemną sztukę posiedli (slajdy nabite tekstem pełnym błędów ortograficznych, czytanie tekstu słowo w słowo ze slajdów).
Ja wciąż nie mogę się otrząsnąć z tego, jakim prawem taki cyrk funkcjonuje i ma się całkiem dobrze. Gdzie, do jasnej ciasnej, są jakieś PKA albo inne komisje oceniające pracę uczelni (uczelnia państwowa)?
studia
Na mojej uczelni zajmuję się takimi rzeczami, więc napiszę to z doświadczenia: studenci sami są sobie winni takiego stanu rzeczy. Niestety, ale każda firma cechuje się pewną bezwładnością systemu. I o ile ludzie nie zaczynają składać oficjalnych skarg z wieloma podpisami, to najwyższe władze albo udają, że o problemie nie wiedzą, albo faktycznie o problemie nie wiedzą. Od tego są starości i samorząd. Od tego biorą oni udział w komisjach, posiedzeniach senatu czy radach wydziałowych. U mnie też byli tacy prowadzący, co niewiele potrafili. Ale w pewnym momencie miarka się przebrała i poszło pismo z podpisem całego roku. Efekt? Uczelnia zakończyła współpracę z takim człowiekiem. Z prezentacjami u mnie jest podobnie. Mieliśmy kilka zebrań ze starostami. Wnioski i propozycje przekazane wyżej. Efekt? Będzie określony wzór prezentacji (czcionka i jej wielkość, max ilość tekstu na slajd itp). W dodatku prowadzący się rzucają o "prawa autorskie" i zakazują robienia zdjęć, choć nie mają takiego prawa. Na to też znaleźliśmy sposób i zostanie ten problem rozwiązany. Co do ECTSów - no tego to się nie przeskoczy. Niestety. Ale jak się nie dało w dziekanacie, to nie znaczy, że się nie da u prowadzącego. Czasem wystarczy zagadać, aby problem rozwiązać w inny sposób. "Nie wiem czy tak się zestarzałam, ale (...)" Tak. Zestarzałaś się. Dzisiejsze Szkolnictwo Wyższe jest nim w zasadzie jedynie z nazwy. Informacje czerpane z wikipedii, nieudolne (rozpikselowane) grafiki, na których praktycznie nic nie widać czy ściany tekstu żywcem zerżnięte z podręcznika (często już nieaktualnego) to standard. Ze świecą szukać dydaktyków z pasją i wiedzą, którzy są w stanie nauczać. Nie bez przyczyny na liście szanghajskiej są tylko dwie uczelnie z PL i jedna zamyka 4 setkę, a druga piątą.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 16 listopada 2018 o 22:49
Ja znam w sumie kilku wykładowców - którzy jeśli chodzi o nauczanie i wiedzę - mają pojęcie, ale to są tylko w sumie 3 osoby na ponad 60
Odpowiedz@BlackAndYellow: no to u mnie jest zdecydowanie lepiej z proporcjami....
Odpowiedz@Lobo86: Nie wiem kto Cie minusuje, ale żeś samą prawdę napisał. Tylko problem jest taki, że chyba teraz na studia idzie się dla papierka, a nie po wiedzę. Nikt się pod taką skargą nie podpisze, bo przecież jeszcze zaczną od nich coś wymagać, będą musieli notować albo coś... A tak większość gra na srajfonach w chińczyka (dosłownie). Zresztą jak napiszę, a oni są po znajomości, to ja oberwę, a muszę wytrwać tam 3 lata, bo inaczej będę za ten badziew płacić. Prezentacje(i plany studiów) mają być na moodlu, tylko jest problem... Nie ma moodla. Ma być, ale też nie wiadomo kiedy. A z tymi ECTSami to wiem, tylko jak poszłam się człeka zapytać czy przepisze, to nie, bo nie może, bo on nie wie czy na pewno to miałam. A teraz na każdych zajęciach pyta mnie o jakieś duperele po czym mówi "źle, ja państwu pokaze" po czym zmienia szyk zdania i mówi dokładnie to samo. Tylko na ćwiczeniach mnie nie chce do tablicy wziąć... Prawdę mówiąc boję się nawet przyznać, ze mam tytuł dr. Pan mgr za każdym razem nam powtarza jak trudno było dostać mgr z socjologii, a ja bym tu z takim dr wyskoczyła, to chłop by pomimo wieku na zawał zszedł " i z czego się panie śmieją?<za pierwszym razem się uśmiechnęłam z politowaniem jak mówił o tych trudnościach> To wcale nie jest tak, ze tu każdy zdaje. Panie zobaczą jak trudno napisać pracę".
Odpowiedz@KittyBio: Ludzie minusuja Lobo86, bo nazywa sie Lobo86. Nie jest zbyt lubiany tutaj, wiec wspaniali piekielni go minusuja za kazda wypowiedz.
OdpowiedzGlówny probem polega na tym, że weryfikacja faktycznej wiedzy następuje dopiero w praktyce - momencie zatrudniania po prostu nie ma fizycznej możliwości sprawdzić, czy dany potencjalny wykładowca rzeczywiście zna swoją dziedzinę, czy też zdobył tytuł, bo przeleciał na ściagach. I tu pojawia się właśnie kwestia o której wspomniał Lobo - wykładowca sam nie posiadający wiedzy, zazwyczaj nie będzie też wymagał nie wiadomo czego od studentów - ot "wykujcie się na pamięć ksiązki mojego autorstwa i z tego będzie egzamin". Wykuć się na pamięć zamiast nauczyć się, zrozumieć i umieć zastosować w praktyce - jest łatwiejsze i wygodniejsze. A że u większość studentów dorosłość kończy się na dacie w dowodzie osobistym- to po co zgłaszać. Inny wykładowca przeciez może faktycznie WYMAGAĆ.
Odpowiedz@Iras: Cóż, może zależy od uczelni, ale u mnie to właśnie ci którzy najmniej się znają mają największe, wręcz kosmiczne wymagania. Zwykle takie którym nikt nie jest w stanie sprostać. I nie mówię tu o dużej ilości materiału bo zaraz ktoś mi zarzuci lenistwo, ale np podawanie jednych wymagań, a potem egzekwowanie innych, z innych tematów, innych źródeł. Notoryczna sytuacja. Nie mam nic przewciwko wymaganiom, wręcz przeciwnie, lubię kiedy się czegoś odemnie wymaga ale tez lubię kiedy jest to jasne i możliwe do spełnienia. I dlaczego nie zgłaszamy - bo zwykle tacy wykładowcy mają najlepsze plecy...
OdpowiedzWF na studiach to jest jakaś chora paranoja. Nie wiem kto to wymyślił i czym się kierował. U mnie był w piątek o godzinie 18. Z tym że w piątek mieliśmy zajęcia do godziny 14, tak więc większość z nas miała wybór - albo wracać do domu i za 3 godziny (przejazdy) tłuc się z powrotem na WF, albo siedzieć 4 godziny i czekać.
Odpowiedz@Jaladreips: Tak jak nie lubiłam w-fu w szkole, tak akurat na studiach uważam, że to fajny pomysł. Studiowałam filologię, więc czytania masa, a człowiek przesiaduje głównie w domu albo bibliotekach i takie popykanie sobie w badmintona raz w tygodniu było bardzo miłą odmianą. No ale miałam to szczęście, że udało mi się na tego badmintona zapisać, a prowadząca miała normalne podejście, a nie traktowała nas jak dzieci w podstawówce.
Odpowiedz@jass Fajnie masz. Na AGH nie ma wyboru, wf jest taki jak w szkole.
OdpowiedzKiedy studiowalas swoj pierwszy kierunek? Ja zaczelam studia po maturze w 2006 roku i zalapalam sie na ostatnie late gdy jeszcze studia cos znaczyly a nie kazdy sie na nie dostawal, a o wykladowcach na UJ mowiono z szacunkiem i nobilitacja dla wykladawcy bylo ze ma kilka godzin na UJ. Przez pierwsze lata studiow wykladowcy prowadzili wyklady bez prezentacji bo takie nowinki dopiero zaczely wchodzic, pozniej bylo coraz gorzej. Nie wiem co sie stalo, moze wszechobecny Internet oglupil ludzi.
Odpowiedz@nursetka: prezentacje PP jako "nowinki techniczne", to "zaczęły dopiero wchodzić" w 2006 ? Co mogło, to mi opadło...
Odpowiedz@Lobo86: wiem jak to glupio brzmi, ale tak bylo na mojej uczelni, panstwowej.
Odpowiedz@nursetka: No bez przesady. ok 2000 roku na polibudzie śląskiej na wydziale mat fiz w prawie każdej sali ćwiczeniowej i w niektórych wykładowych były działające rzutniki i czasami wykładowcy z nich korzystali.
Odpowiedz@rodzynek2: chodzi ci o rzutnik, czy projektor?
Odpowiedz@nursetka: W 2000 roku PowerPoint nie był żadną nowinką i projektory na uczelniach też były. Może nie w salach ćwiczeniowych, ale w wykładowych - na pewno. Co najwyżej "betony" profesorskie mogły trzymać się folii i rzutników, bo tak im było wygodnie.
Odpowiedz@nursetka: Ja ten sam rok (2006). No u mnie było normalnie i rzadko kto nie posiadał prezentacji (dobra, czasem zdarzały się folie,ale to była rzadkość). I już wtedy ludzie umieli robić prezentacje (mało tekstu, umiarkowanie "kolorowe" i spójne) i naprawdę z radoscią chodziło się na znaczną część wykładów, bo prowadzący (często w podeszłym wieku) byli jakos bardziej dynamiczni i zaangażowani w to co robią. Tu jest jakaś porażka i chyba wolę nie myśleć jak jest na dziennych.
OdpowiedzZle sie wyrazilam nazywajac powerpointa nowinkami bo przed 2006 rokiem w gimnazjum i liceum robilismy prezentacje, po prostu na mojej uczelni to bylo cos nieznanego ;) co oczywiscie specjalnie dobrze nie swiadczy o uczelni, ale czlowiek byl mlody i glupi..
Odpowiedz@Lobo86: Dokładnie. Sama zaczęłam studia raptem chwilę wcześniej niż nursetka i prezentacje były standardem. Nie tylko u wykładowców, sami ich robiliśmy mnóstwo. Po to, żeby się nauczyć, że nie wystarczy wrzucić na slajd całą stronę tekstu z podręcznika i to później przeczytać. Prezentacja miała być bazą do tego o czym się mówiło - najważniejsze informacje w skrócie, hasła, które zapadną w pamięć oglądającym.
OdpowiedzGdy ja po magisterce zaczalem doktorat, musialem wykladac, bo tego wymagal Uniwersytet. Iles tam godzin w roku musialem miec wykladowych i tyle. Wiec nie rozumiem spiny o 'magistrow' wzietych po znajomosci. Kolejna rzecz: bo tys jest k... najmadrzejsza. Nie lubie jak ludzie oceniaja czyjas wiedze, sami nie bedac przynajmniej 2 stopnie uniwersyteckie wyzej. Moj promotor, jak sie oburzylem na jednego z profesorow i powiedzialem, ze to nieduczony starzec, powiedzial mi, ze mozna miec ogromna wiedze i nie umiec jej 'sprzedac' albo stresowac sie przed studentami i mylic podstawowe rzeczy. Oczywiscie oburzylem sie jeszcze bardziej: to po co on do cholery wyklada? Ano dlatego, ze w Polsce nie da sie wyzyc z bycie 'naukowcem'. Trzeba robic wyklady, zeby miec co do garnka wlozyc...
Odpowiedz@bleeee: Ja osobiście nie miałam zajęć ze studentami w planie, ale czasem szłam "na zastępstwo" za profesora. Oczywiście też się stresowałam (trajkotałam jak przekupka na targu), ale co innego jest się stresować i mylić pojęcia (i za chwilę je sprostować), a co innego nie posiadać elementarnej wiedzy. Przykład z ostatniego zjazdu - pani nie rozumiała jakim cudem 20+50% nie jest równe 20*150% (chodziło o podwyżkę ceny). Po wyjaśnieniu stwierdziła że to matematyczna sztuczka i wadliwy kalkulator, bo ten pierwszy zapis na pewno jest też poprawny. Co do uważania się za k... najmądrzejszą - jeśli ktos z tytułem prof będzie Ci wmawiał, że mleko krowy normalnie jest czarne, to nie będziesz z nim dyskutować? Mój promotor właśnie zawsze sie mnie czepiał, że przyjmuje za pewnik to co on mówił, to co było w publikacjach i uwielbiał udowadniać, jak wiele jest w nich błędów. Mnie studia nauczyły, że nie nigdy nie będę wszystkiego wiedzieć i pewnego krytycyzmu wobec wiedzy własnej i cudzej.Jakby to był wykład z fizyki kwantowej,(a że moja wiedza kończy się na prostej teorii kwantu) więc automatycznie przyjmę za pewnik, co ktoś mówi, ale jeśli coś wiem i jestem tego pewna (a co ważniejsze, wiele artykułów na ten temat jest), to czemu mam stosować "błędną" wiedzę? Ale w pełni sie zgadzam, że w Polsce profesor na uczelni pełni bardziej funkcję dydaktyka niż naukowca.
Odpowiedz@KittyBio: Czy myslisz, ze gdziekolwiek indziej jest inaczej? To samo jest w Wielkiej Brytanii - jak profesor Ci powie, ze biale jest czarne, to tak jest. Mimo, ze wiesz, ze nie jest. Tak jest ten swiat ulozony - jestes studentem - gdy bedziesz profesorem, bedziesz mogla uczyc ludzi, ze biale jest biale. A teraz - ucz sie, czego kaza i usmiechaj sie.
Odpowiedz@bleeee: To zależy od wykładowcy i uczelni chyba. U mnie taka dyskusja była wręcz wymagana, a jak napisałam wyżej, mój promotor miał na jej punkcie bzika (często zadawał pytania takie proste, a jednocześnie tak potrafił skołować, że nie wiedziałaś czy faktycznie "białe nie jest przypadkiem zielone w odcieniu trawy o poranku :) ). Podobnie jak na matematyce owóczesny dziekan zawsze mówił (bo właśnie się chyba stresował i "nie potrafił" liczyć) , żeby jak się pomyli, to zwyczajnie mu powiedzieć. Oczywiście że teraz będę siedzieć cicho, uczyć się i uśmiechać (ba ze mnie typowy czopek jest, więc i ciasteczka przyniosę). Aczkolwiek to nie znaczy, że to nie jest piekielne (a może po prostu nieetyczne) i nie należy z tym walczyć, bo jeśli będziemy siedzieć cicho (my którzy mamy rozwijac naukę), to absolutnie nic się nie zmieni.
Odpowiedz"O wiele bardziej platny".. A moze byc platny tylko troche? ;-) Wiem.. czepiam sie. Ale mnie to rozbawilo ;-)
Odpowiedz@Tranquility: Może być trochę bardziej płatny
Odpowiedz@Tranquility: Chodziło o podkreślenie wielkosci podwyżki:D Trochę bardziej płatny to załóżmy by była podwyżka o 100 zł, a dużo bardziej płatny to podwyżka o 1500 zł :D
Odpowiedz