Przeczytałam #83220 i przypomniał mi się mój niedawny "pobyt" w szpitalu.
Gdańsk, piękny wrześniowy poranek.
Drepczę sobie z lubym nieopodal KFC przy Dworcu Głównym, palę papierosa, można rzec,że sielanka.
Aż tu nagle - jakby ktoś zarzucił mi czarną płachtę na głowę. Ostatnie co zapamiętałam to przerażony krzyk partnera :
- Hermiona!
I dalej nicość.
Dobudziłam się porządnie na SORze w Szpitalu Wojewódzkim.
Nade mną stał stojak z czterema kroplówkami a w pobliżu kręcił się naburmuszony lekarz.
Co się nasłuchałam, to moje. Lekarz (starszy pan, wyglądał na lekko przemądrzałego) ironizował,że pewnie zabalowałam, zaćpałam, kto to widział, aby zdrowa i wypasiona (!) 26 letnia baba mdlała na środku ulicy po zapaleniu papierosa.
Wypisano mnie po sześciu godzinach, całą skłutą i wymiętą. Od partnera dowiedziałam się,że 10-15 minut nie było ze mną kontaktu - oddychałam,ale za Chiny Ludowe nie mogłam otworzyć oczu.
Powieki mi drżały, i opadały zaraz jak tylko próbowałam je unieść. Żadne poklepywanie po twarzy,ani nic w tym stylu nie działało. Przyjechała po mnie karetka na sygnale.
Dopiero ratownik, który solidnie dźgnął mnie w mostek, sprawił że otworzyłam oczy.
Dotychczas nie miałam żadnych problemów zdrowotnych, badania w szpitalu też za wiele nie wykazały.
No, ale według lekarza "wypasieni ludzie" (cokolwiek miało to znaczyć) nie mają prawa mdleć.
Na drugi raz chyba pozostaje umrzeć.