Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Nie cierpię dzieci. Po prostu nie znoszę tych miniaturowych ludzików. To znaczy,…

Nie cierpię dzieci. Po prostu nie znoszę tych miniaturowych ludzików. To znaczy, już z dwunastolatkiem porozmawiam, ale słowo "dziecko" kojarzy mi się z drącym zapłakanym smarkaczem. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że sam jeszcze niedawno takim łebkiem byłem (mam 17 lat), ale po prostu nie mogę wytrzymać w towarzystwie dzieciaków. Z tego powodu wydałem oficjalny zakaz zbliżania się dzieci do mojego pokoju. Z jednej strony jest to prośba dość egoistyczna, bo po prostu nie chcę widzieć dzieci na oczy, ale z drugiej myślę przy tym o swoich rzeczach i pasjach.

Nie raz już zdarzyło się, że jakieś trzyletnie dziecko otworzyło szafkę (lub ktoś mu pomógł), wyciągnęło moje rysunki i komiksy, nad którymi naprawdę długo się starałem, po czym albo je podarło, albo je pomazało flamastrami. Zawsze, kiedy nie było mnie w domu, a jakieś dziecko wpadło z rodzinną wizytą, zawsze ktoś musiał wyciągnąć moje drogie kredki akwarelowe, żeby dziecko sobie porysowało. Kredki te zawsze kończyły kompletnie stępione, czasem nawet połamane. Dwa lata temu musiałem sobie odmalować pokój, bo jakiś gówniarz (czyt. słodki kuzynek) narysował "słodkiego kotka" na ścianie. Poza tym moje pamiątki z dzieciństwa, które trzymałem na wysokich półkach, były często zdejmowane przez dorosłych i dawane dzieciom do zabawy (czyt. niszczenia). Jak przychodziły dzieci, to było jakieś 90% szans na to, że będą sobie coś chciały wziąć do domu. Często są to moje drogie kredki, pędzle, czasem nawet szkice (jako kolorowanki). Ja nie miałem nic do gadania, bo każda moja zwrócona uwaga była odwracana przeciwko mnie i cała rodzina była na mnie obrażona. Musiałem się zatem godzić na takie traktowanie.

W końcu kilka szczerych rozmów przekonało (tak mi się przynajmniej zdawało) dorosłych w mojej rodzinie, że mój pokój to moja własna, prywatna strefa, do której tylko ja mam wstęp.

Minęło kilka lat, znalazłem sobie nowe hobby. A jest to konkretnie zbieranie różnego rodzaju elektroniki, głównie tej przeznaczonej na rynek rozrywkowy. Chodzi mi tu o wieże stereo, głośniki, ale także stare konsole do gier (Pegasusy, PS1, Segi, wiecie o co chodzi). No i dwa dni temu stało się to:

Przyjechała kuzynka z mężem i córcią. Córcia czteroletnia, nie może usiedzieć na tyłku przez sekundę. Ostatnim razem, gdy tu była, mój pokój był jej bawialnią. A teraz, kiedy drzwi zamknięte na klucz zagradzały jej drogę do wielkiej krainy zabaw, jedyną naturalną reakcją na tę niedogodność była histeria. Były krzyki, piski, wrzaski, rzucanie się na podłogę, uderzanie podłogi pięściami i nogami, bo pokój jest zamknięty. Mąż kuzynki wskazał we mnie palcem i rozkazał "Ty, otwórz Wiktorii pokój". Kiedy odmówiłem, usłyszałem jakieś teksty o "księciu i jego królestwie", że mi się "w dupie poprzewracało" i inne takie. W pewnym momencie zorientowałem się, że ktoś sięga po klucze w mojej kieszeni. Była to moja matula, która mimo moich protestów otworzyła pokój i wpuściła do niego dzieciaka. Może bym złapał za rękę i dokonał samoobrony, ale na własną matkę ręki nigdy nie podniosę. Moja żywiołowa reakcja została zbyta krótkim "Cicho, dziecku żałujesz?" od mamy.

Nie minęło 5 minut, jak młoda bawiąc się moim samochodzikiem po biurku strąciła głośnik, któremu pękła plastikowa obudowa przy uderzeniu z podłożem. Reakcja rodziców małej? "Trzeba było takich delikatnych rzeczy nie dawać na widok, wiedziałeś przecież że Wiktoria przyjedzie się z tobą pobawić." Na wymieniony wyżej głośnik wydałem jakieś 100zł.

Kiedy Wiki dorwała się do moich rysunków, które często zajmowały mi kilka dni, wiedziałem, że nie będzie co zbierać. Rysunki skończyły podarte, pomalowane moimi kredkami i zwyczajnie zniszczone. Mi nie wolno było się odezwać, za to rodzice zarówno i moi, jak i jej, zaśmiali się pod nosem i powrócili do stołu rzucając krótkie "no, bawcie się ładnie".

Wtedy Wiktoria pokazała palcem na moją półkę, krzycząc, że "ona chce". Sprawdziłem, czego wymaga moja kochana podopieczna i stwierdziłem, że z całą pewnością chce kartridż z Super Mario World na konsolę Super Nintendo. Nie są to drogie rzeczy, ale nie są to też wyjątkowo tanie rzeczy. A już w szczególności nie stać mnie na to, żeby rozdawać te gry każdemu. Postanowiłem, że pokażę jej nośnik z grą z daleka, ale ona wyciągnęła rączki i próbowała doskoczyć, bo "ona chce się tym pobawić". Kiedy srogo stwierdziłem, że to nie służy do zabawy, zaczęła ryczeć. Wtedy dosłownie w mgnieniu oka pojawił się mąż kuzynki, wyrwał mi grę z rąk i podarował córeczce ze słowami "wujek się tak tylko pomylił, możesz sobie wziąć to do domu!". Kiedy zaalarmowałem, że to moje, on tylko spojrzał na mnie z politowaniem i poszedł do pokoju.

Kiedy pilnowałem Wiktorię, żeby nie zrobiła z grą czegoś niestosownego, mama zawołała mnie do stołu. Kiedy odkrzyknąłem, że nie mogę zostawić dziecka samego, kuzynka oświadczyła, że ona zaraz podejdzie zajrzeć co Wiktoria robi. No więc przyszedłem, usiadłem i rozmawiałem.

Po dwóch godzinach pojechali do domu, a ja wróciłem do pokoju. Momentalnie stwierdziłem, że czegoś tu brakuje. Okazało się, że z pokoju zginęło nie tylko Super Mario World, ale także segregator na gry do Game Boya i sam Game Boy Color. Pierwsze co zrobiłem, to ostrzegłem rodziców, a ci tylko odpowiedzieli, że to pewnie ja zgubiłem gdzieś w tym bałaganie, przecież to niedorzeczne oskarżać własną rodzinę o kradzież.

Wtem podwędziłem telefon mamy, znalazłem numer do tej kuzynki i zadzwoniłem ze swojego. Od razu zapytałem, czy nie mają może moich gier, na co usłyszałem, że tak, Wiktoria niechcący wrzuciła to do torebki. Kiedy poprosiłem o oddanie mi moich rzeczy, zostałem wyśmiany. Przecież to zabawki, ja jestem jakiś niepoważny, nie będzie ze mną rozmawiać, dopóki nie dojrzeję, po czym się rozłączyła.

Na szczęście znałem adres do kuzynki, wyczaiłem w Google Maps jak tam dotrzeć i wczoraj zajechałem do nich autobusem.

Odstawiłem szopkę, że jak nas wtedy odwiedzili, to stwierdziłem, że za rzadko się widujemy i tak dalej. Od razu zacząłem udawać, jak to ja się nie chcę bawić z moją kochaną małą kuzynką w jej pokoju. Kiedy tam wszedłem, młoda od razu pokazała mi swoje lalki, kucyki, puzzle z lalkami i kucykami na obrazkach i inne pierdoły. Wtedy na jej biurku znalazłem swojego Game Boya. Cały zalepiony plasteliną, ekran pomazany flamastrami, ale pomyślałem, że przeczyszczę i naprawię go sobie w domu.

Teraz musiałem tylko znaleźć gry, a wśród nich były Pokemony, których zapisany stan gry miał już kilkanaście lat. Kiedy młoda była pochłonięta graniem na moim telefonie, przeszukałem jej pokój. Pod łóżkiem znalazłem segregator, w którym były tylko dwie gry. W pudełku na klocki znalazłem kartridże, co do jednego, spakowałem je do segregatora, kiedy zauważyłem, że wszystkiemu przyglądał się mąż kuzynki. Od razu do mnie z łapami, że co ja sobie myślę, okradam dziecko, jestem ZŁODZIEJEM. Powiedziałem, że przyszedłem tylko odzyskać swoją własność, na co usłyszałem, że powinienem się wstydzić, tak okradać dziecko. Że jestem bezczelny, dziecinny, jak ja tak w ogóle mogę oszukiwać czteroletnią dziewczynkę! Przejechałem taki kawał drogi za jedną zabawką! Może się jeszcze popłaczę!

Na te obelgi zabrałem dziecku swój telefon, powiedziałem jeszcze raz, że to jest moja własność, nikt nie ma prawa nią zarządzać nawet jeśli jest to jakaś głupia zabawka. Dziecko w krzyk, bo ona chce grać, po czym po prostu sobie wyszedłem na przystanek, czekać na autobus powrotny.

W domu stwierdziłem, że Game Boy nie był nawet uruchomiony, bo miał w sobie moje stare baterie, całkowicie rozładowane. Nikt na tym Game Boyu nie grał, po prostu został ukradziony dla samej kradzieży, żeby dziecko miało. W to, że dziecko samo wrzuciło konsolę i segregator z górnej półki w szafie do torebki nigdy w życiu nie uwierzę. Tym bardziej, że raczej zauważyłbym dziecko zakradające się do torebki zawieszonej na krześle tuż obok mnie. Było to coś na zasadzie "ukradniemy wujkowi coś, bo i tak ma tego dużo, będziesz się tym bawić nawet jak nie umiesz tego obsłużyć".

ALE TO JA JESTEM ZŁODZIEJEM.

dzieci

by ~nielubidzieci
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar kudlata111
15 47

Te minusy to od tych co "chowają" podobne dzieci!?

Odpowiedz
avatar misiak1983
14 40

@kudlata111: te minusy od tych, co uważają że to fejk

Odpowiedz
avatar kudlata111
18 24

@misiak1983: Czy ja wiem? czy fejk?!? Znam takich co w ramach poprawności rodzinnej będą tak się zac=howywali, a inni dla odmiany tak muszą robić bo są ekonomicznie zależni od "lepszej" częsci rodziny. Smutne, ale prawdziwe.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 29

@misiak1983: Dokładnie, uważam, ze to fejk, lub co najmniej duża nadbudowa na jakiejś skromnej bazie

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
5 13

@misiak1983: jakoś historia dziwnie podobna do wielu takich "slice of life" z przesłaniem i uzasadnianiem morału. plus trochę wyciskacza łez. Kiedyś najczęściej można było spotkać na wykopie. Czy ten rodzaj Fake'a ma jakąś nazwę? Bo wygląda to na celowe pisanie Bait-ów przez socjologów eksperymentatorów, co też jest ciekawym zjawiskiem. Co oni sprawdzają?, ilu da się złapać? kto ich i jak szybko rozpozna? btw. jakoś dziwnie historia podobna do: https://piekielni.pl/78706 https://piekielni.pl/66207 -czyżbym trafił autora? no i inna podobna ale tu akurat wygląda na autentyczną , innego autora, choć mogła służyć za inspiracje https://piekielni.pl/59057 ogólnie ciężko zrobić kwerendę takich historyjek, bo autorzy nie lubią ich tagować, tytułować w jednoznaczny sposób. Właśnie dlatego aby nie wyszło jak bardzo są do siebie podobne...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

@PiekielnyDiablik: Zero nacechowanie realnymi emocjami, to wyobrażenie o tym co by się czuło gdyby takie coś się stało. Aby przekazać emocje w zmyślonej historii trzeba być dobrym pisarzem. Dlatego w prawdziwych historiach emocje kotłujące się w Autorze rzutują na styl wypowiedzi, często powodując, że jest ona mniej doskonała ale czuć w niej prawdę no i nie ma tych skretyniałych morałków

Odpowiedz
avatar niemoja
11 11

@PiekielnyDiablik: A co w tym dziwnego, że są podobne? "Pobaw się z nim/daj mu się pobawić, przecież ci nie zniszczy" to jeden z najpospolitszych grzechów rodziców. Różnice mogą być jedynie w "skali zniszczeń". Lekceważące traktowanie prac hobbystycznych, robótek czy rysunków - to praktycznie standard: "Nic się nie stało, narysujesz sobie drugi!".

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
0 0

@niemoja: nie o to chodzi, to jest pewien styl, sposób prowadzenia narracji, za często i za dużo podobnych rzeczy widziałem w internecie. @maat_: no, właśnie. poza tym "widać pewne zabiegi edytorskie", , to wygląda zbyt prawdziwie, alby było prawdziwe. Jak by ułożone , tak jak scenariusz. z góry przemyślane i ubrane w ilość słów na każdą scenę. btw. na prawdę chciałby m się coś więcej dowiedzieć o tym zjawisku, aktualnie nie wiem nawet jakich słów użyć by szukać

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 31 sierpnia 2018 o 1:49

avatar anulla89
4 4

@kudlata111: Niestety, nie tylko w rodzinie. Mam brata starszego ode mnie o 6 lat. Jak miałam jakieś cztery lata, dostaliśmy na dzień dziecka takie same prezenty: radio-słuchawki (takie ustrojstwo co wygląda jak nauszne słuchawki z wysuwaną antenką, działa na baterie i odbiera fale radiowe, z jednej strony miały pokrętło od głośności, z drugiej ustawiało się stację, taki sobie bajer, ale dla nas, dzieciaków z niezamożnej rodziny naprawdę fajna rzecz, tym bardziej w tamtych czasach). Pewnego dnia do rodziców wpadli znajomi z dwójką dzieci, chłopak miał 7-8 lat, dziewczynka 9. Byłam strasznie zajarana nową rzeczą, więc oczywiście pochwaliłam się swoim prezentem, pokazałam, że na półce leżą takie same, ale zastrzegłam żeby ich nie ruszali, bo to mojego brata (nie było go z nami w pokoju), chwilę się pobawiliśmy, i zapomniałam o sprawie. Dodam tylko, że moje słuchawki zdążyły już ulec memu destrukcyjnemu wpływowi na otoczenie, i miały złamany i sklejony taśmą pałąk, ale działały, natomiast brat zawsze bardzo dbał o swoje rzeczy, wiec jego nadal wyglądały jak nowe. Po zakończonej wizycie niemiła niespodzianka - zniknęły słuchawki mojego brata. po stwierdzeniu, że nie ma ich nigdzie w domu, rodzice zadzwonili do znajomych, oczywiście słuchawki znalazły się u nich. Niestety do nas wróciły kompletnie zepsute, nie dało się ich już naprawić. Musiałam oddać bratu swoje słuchawki, bo dzieciaki znajomych powiedziały, że przecież ja im je pożyczyłam, a moi rodzice stwierdzili, że skoro bez pytania zadysponowałam nie swoja rzeczą, to konsekwencje zniszczenia muszę ponieść ja. Może niektórym wyda się to trochę absurdalne i infantylne, ale do dziś mam poczucie krzywdy w związku z tą sytuacją. Przede wszystkim dlatego, że nikt mi nie uwierzył, że oni nawet nie zapytali czy mogą je pożyczyć, a nawet gdyby to zrobili, to pożyczyłabym im swoje słuchawki, a nie brata, poza tym powinni byli raczej pytać o zgodę moich rodziców, a nie czterolatkę (zarówno ja, jak i brat, jeśli chcieliśmy pożyczyć, lub dać komuś coś z naszych rzeczy musieliśmy najpierw zapytać rodziców o zgodę, zwłaszcza jeśli było to coś wartościowego); a po drugie ze względu na to, że mimo, że to nie ja zniszczyłam sprzęt, ja zostałam za to ukarana...

Odpowiedz
avatar Papa_Smerf
15 19

@Krzysztof: tak, niech siedemnastolatek się usamodzielni. Genialny pomysł. Ciekawe jak, skoro np. rodzice decydują, gdzie mieszka. A Ty z językiem polskim sobie nie poradziłeś. "Dziewczyna" i "partnerka" to nie nazwy własne. Natomiast zadania "kręciłem geschaefty na Mexikoplatz z Nadlerem i pod Volksbankiem" nie skomentuję, bo szkoda mi klawiatury.

Odpowiedz
avatar Krzysztof
-1 1

@Papa_Smerf: Warum?

Odpowiedz
avatar Krzysztof
-2 2

@Papa_Smerf: W Polsce można podpisać umowę o pracę mając 15 lat, bez zgody Rodziców lub Opiekunów Prawnych. Człowieku, ty na Wieczorowym Uniwersytecie Marksizmu - Leninizmu edukację kończyłeś?

Odpowiedz
avatar Hatsumimi
2 2

@Krzysztof: Znaczy co, polecasz się prostytuować? :D

Odpowiedz
avatar Trepcio
15 15

Tia.. I dlatego nawet jak przychodzą do nas znajomi z dziećmi to dzieci nie mają wstępu do mojego pokoju. Choć takiej dzieckowej patologii jeszcze nie zauważyłem. To, że ganiają się z moją psicą na czworaka - jestem w stanie zrozumieć. Szczególnie że psica wzięta ze schroniska po trzech powrotach z "adopcji" sobie w kaszę dmuchać nie da. Nie gryzie, ale taki napastnik jej nie dopadnie :)

Odpowiedz
avatar mru
26 26

Fejk nie fejk, ale takie historie się zdarzają. Nie wyobrażam sobie natomiast sytuacji w której wpuściłabym kogoś do pokoju mojego dziecka i pozwalała tam robić kipisz. Młody nawet jak był kilkulatkiem wiedział, że ma swoje terytorium i jest ono nietykalne.

Odpowiedz
avatar DarkHelmet
12 14

Sroga patologia.

Odpowiedz
avatar quack
22 24

Skoro mamcia bez żenady wyjmuje klucze do pokoju z kieszeni autora, jest wyjście - zamek (albo kłódka, tak, wiem, że to nieestetyczne) na szyfr. 4 albo 5 cyfr, kto chce otworzyć, wypróbowując wszystkie kombinacje, niech się bawi.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
17 19

Jak ja nienawidzę takiego wpychania na siłę dzieci pod opiekę. Mam pięć lat młodszą kuzynkę i jej mama (a moja ciocia) wręcz wpychała ją mi i moim znajomym, "żebyśmy się razem pobawili". Jak siedzieliśmy gdzieś blisko domu, to w sumie jakiegoś wielkiego problemu nie było, chociaż powoli mieliśmy już tego dość. Jak kiedyś stwierdziliśmy, że idziemy do X nad jezioro (spacer 5 km w jedną stronę) stwierdziła, że przecież będziemy mieć na nią oko - my, tj. czternastoletnia ja i moi znajomi w wieku +/- dwa lata. Takie wpychanie co jakiś czas może i bym zniosła, ale odkąd kuzynka nie wymagała już stałego nadzoru, to była mi wpychana niemal zawsze, kiedy cioci nie chciało się nią zajmować (czyli w sumie zawsze). W efekcie od ósmego roku życia musiałam się z nią bawić kilka razy w tygodniu. Rozmawiałam z mamą, że mi się to nie podoba, że nie chcę, żeby pogadała z ciocią. Niby rozumiała, niby rozmawiała, ale nic nigdy się nie zmieniało. W pewnym momencie po prostu ja się zdenerwowałam (jakoś przed piętnastymi urodzinami). Nakrzyczałam na ciotkę, prawie zwyzywałam, ale już nigdy więcej mi kuzynki pod opiekę nie wepchnęła.

Odpowiedz
avatar Always_smile
30 30

Dla mnie najbardziej piekielni w tym wszystkim są rodzice autora. Nigdy nie pojmę jak można pozwolić niszczyć czy zabierać rzeczy własnemu dziecku. Nawet jeśli historia zmyślona to znam jeden przypadek takich rodziców osobiście i w życiu tego nie zrozumiem.

Odpowiedz
avatar cassis
20 20

@Always_smile: moja matka jest taka sama. Jak wyjechałam pierwszy raz zarobkowo jako opiekun kolonijny, to całą moją retro kolekcję LEGO oddała kuzynce. Nie odpuściłam - zgłosiłam na policji przywłaszczenie mienia w kwocie kilku tysiecy złotych [retro klocki są w cenie]. Jak matka się dowiedziała - w te pędy popitoliła odbierać gówniarze "klocuszki tej starej klempy" [znaczy moje] bo jak ja tak mogłam rodzinę gównem publicznie obsmarować. A to była już ostatnia taka historia. Wcześniej było oddawanie moich maskotek, książek, przyborów plastycznych, czy gier. Póki byłam młodsza to mogłam tylko protestować, albo czasem płakać z bezsilności. Jak już udało mi się czasem co moje wyszarpać z rąk kuzynów lub rodzeństwa - matka to zabierała i na moich oczach niszczyła. Bo skoro nie umiem się dzielić i kuzynek/rodzeństwo nie moze tego mieć, to ja też tego mieć nie będę. W ten sposób straciłam zabytkowego angielskiego misia z początku XX wieku, którego ojciec mi kupił na pchlim targu w delegacji... Spaliła go na moich oczach - wrzuciła do pieca kaflowego. Niestety nie udało mi się mieć zamka w pokoju. Raz ojciec mi założył zamek - miałam wtedy moze 13 lat - matka wpadła w taki szał, ze wywaliła zamek łomem z drzwi. A ja miałam drzwi z wielką dziurą, które w sumie się nie zamykały. Ot, taka kara, bo jak ja śmiałam rodzinę jak złodziei traktować. Matka - suka szybko mnie wyszkoliła, że albo się dostosuję i tez zacznę być suką, albo ta kobieta mnie tak zgnębi, ze w łeb sobie palnę. Od lat jest wiecznie zdziwiona, czemu z nią nie gadam, a wyniosłam się przed osiemnastką, mimo ze przez to rok z okładem żyłam na vifonach. To ja byłam i będę tą złą, zawsze. A historia wcale nie wygląda na fejk. Tym co nie wierzą zazdroszczę, ze mieli normalnie w domu.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 sierpnia 2018 o 15:37

avatar dorota64
4 4

@cassis: Twoja na fejk nie wygląda.

Odpowiedz
avatar butelka
5 5

@dorota64: Dokladnie, tak jak maat napisał, u cassis widać te autentyczne emocje. Niestety wiele osób uważa, że oskarżanie o fejk jest rzucane kiedy ludzie uważają, że historia jest mało prawdopodobna a to nie do końca tak. Główna historia jest fejkiem, bo jest sztucznie napisana, nadmuchana, wydumana i ze zbytnimi szczegółami. To są wynurzenia nastolatka, któremu może jakaś kuzynka raz czy dwa podarła rysunek a on dopisał do tego całą łzawą resztę.

Odpowiedz
avatar Krzysztof
-4 4

@cassis: Ja też miałem pokopaną rodzinę i wyniosłem się w wieku lat piętnastu, a niejaki Papa Smerf niech nie komentuje, bo gówno wie o prawdziwym życiu. Ja wiem, że większość Forumowiczów ma odmienną mentalność, to jeszcze minimum pokolenie, kiedy mieszkańcy Państw pod byłą okupacją sowiecką - Polska równo 57 lat, zmienią mentalność. Żegnam, nie będę komentował czegokolwiek, z głupcami lepiej się nie spierać.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 6

@cassis: znam to, mieć taką matką. Znam świetnie. Moja też nie widziała powodu, żeby pytać o zdanie w kwestii posiadanych przeze mnie rzeczy. Kupiłam łyżwy na studiach za swoje pieniądze? Koleżanki dzieci potrzebują, a ja już kwartał nie jeździłam, więc jej oddała. Dostałam domową nalewkę malinową od ojca kolegi? Po powrocie z pracy mogłam powąchać korek. Ja wytrzymałam do 20-stki, jestem dość tchórzliwa.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
8 12

Może jest wyjście z sytuacji. Jesteś uzdolniony plastycznie. Jeśli potrafisz malować na ścianie, to namaluj coś, czego dzieciak się przestraszy. Zobaczy to i nie będzie chciał/a wejść do twojego pokoju.

Odpowiedz
avatar minutka
17 17

Dysponowanie własnością dziecka przez rodziców znam z autopsji... ale nie aż tak bezczelne, raczej na zasadzie stawiania przed faktem dokonanym: "oddałam Kasi/Basi/Marysi, bo ty już jesteś za duża na takie rzeczy (książki, zabawki)/ źle w tym wyglądałaś (ubrania)".

Odpowiedz
avatar hulakula
15 15

@minutka: dlatego np. moja matka nie ma wstępu do mojego mieszkania. np. kiedyś w trakcie przeprowadzki wyrzuciła część moich nierozpakowanych jeszcze rzeczy, bo uznała, że to jest "pomoc". a kiedy jeszcze mieszkałam z rodzicami- potrafiła bez pytania oddawać moje rzeczy, bo komuś jej zdaniem bardziej się przydadzą. no dziękuję, postoję.

Odpowiedz
avatar kojot_pedziwiatr
7 17

Dawno nie widziałem tak naciąganej historii. Po prostu nie wierzę że ktoś mógłby być tak bardzo pozbawiony asertywności. A jeśli tak jest to żal mi Ciebie. Naucz się dbać o swoje.

Odpowiedz
avatar pomidorowa
11 11

Zabiłabym. Tylko nie wiem, kogo najpierw.

Odpowiedz
avatar Grav
13 13

Zadzwoniłbym na policję. Przy rodzicach. Z ultimatum, że albo załatwią sami zwrot ukradzionych rzeczy, albo zrobisz w rodzinie taki syf, że będą się wstydzić przez następną dekadę.

Odpowiedz
avatar Michail
0 8

Chyba piąta już historyjka metodą kopiuj - wklej. Łatwy i kontrowersyjny w pewnym sensie temat. Nie spodziewam się, że wszystko opisane na piekielnych to prawda, ale takie deja vu, pisane w tym samym stylu jest po prostu nudne.

Odpowiedz
avatar mim
9 9

Miałam podobnie, jednak mój pokój u rodziców nie posiadał zamka. Dlatego wrzuciłam smętne resztki tego, co kiedyś było kompletami LEGO do kolorowego, plastikowego opakowania po tandetnym zestawie do rysowania i postawiłam pomiędzy książkami, zaraz obok kolorowanek i kredek, których mi absolutnie nie było żal. Tak "przypadkiem" akurat na wysokości wzroku dziecka. To co dla mnie najcenniejsze trzymałam w zamykanej szafce (lokalizację klucza znałam tylko ja). To co nie zmieściło się w szafce trafiło do nieciekawych, szarych kartonów. Dzieciak ma ochotę na większy format? Nie ma sprawy. Po remoncie kuchni zostało trochę tapety. Kilka kawałków taśmy pozwalało ją przytwierdzić do drzwi i młodociani mogli się wyżywać artystycznie na większym "płótnie".

Odpowiedz
avatar RudaKita
9 9

Historia prawdziwa czy nie - to nie jest istotne. Skoro zamek w drzwiach nie pomógł, to trzeba kupić porządną metalową szafę (czasem można za grosze znaleźć na portalach typu olx), ostatnio podobno hit dizajnu w pokojach nastolatków, swoje skarby schować i zamknąć na kłódkę (najlepiej z szyfrem, jak już ktoś sugerował, wtedy mamusia klucza nie podwędzi). Na wierchu zostawić badziew zepsuty lub zniszczony, dla odwrócenia uwagi i po kłopocie.

Odpowiedz
avatar doktorek
10 12

Coś Ci się chłopie pomyliło! To nie dzieci, ale dorosłych powinieneś nienawidzić! Jeżeli opisana historia jest prawdziwa to nie dzieci są powodem Twoich problemów, ale dorośli! Dzieci, może i rozwydrzone, ale nie zrobiłyby Ci tych szkód, gdyby nie dorośli, zwłaszcza Twoi rodzice. Nie traktują Cię poważnie. Nie ma dla nich znaczenia co jest dla Ciebie ważne, na czym Ci zależy! Gdyby choć trochę Cię rozumieli, nie miałbyś tych wszystkich przeżyć i strat.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 4

Ja myślę, że historia podkoloryzowana jak 90% na tym portalu. A że podobne były... no ale o kurierach, nieustąpieniu miejsca też już były i co? Następne są zmyślone? Myślę, że takie sytuacje się po prostu często zdarzają i tyle.

Odpowiedz
avatar bazienka
3 5

twoja nieostroznosc polegala tylko na dwoch rzeczach 1. nieobsztorcowanie mamy za grzebacie ci w kiezeni i wprowadzenie potwora do twojego pokoju 2. niezazadanie od rodzicow wszystkich pociech pokrycia finansowego strat wyrzadzonych przez dzieci- tu wine bardziej ponosza twoi rodzice nakolejna wizyte kogokolwiek z bachorem ( dzieci sa grzeczne, a takie niewychowance to bachory) zamknelabym sie od srodka w pokoju i niech gowniak sobie wyje, rodzice niech go ogarniaja

Odpowiedz
avatar MonDa
3 3

Straszna sierota jesteś. Swojej własności obvronić nie umiesz, choćby panicznym wrzaskiem. Wyrzuciłbym ich z domu przy akompaniamencie lamentu matki, albo zarzadał zwrotu juz tych pierwszych stu zlotych.

Odpowiedz
avatar Nurth
3 3

Jeśli to nie fejk, to sory ale gruba przesada i patola. Jak ktoś do mnie przyjeżdża (w sensie do domu) pokoje są zamykane, tzn drzwi i żadne dziecko nie myśli bez pozwolenia tam wchodzić. A nawet jeśli to się zwraca uwagę, jak komuś będzie to przeszkadzać, mogę wskazać aż troje drzwi żeby sobie wybrały, którymi chcą wyjść. I właśnie przez takich "rodzicuf" rośnie takie coś w społeczeństwie "wszystko mi się należy i mam zero szacunku".

Odpowiedz
avatar VAGINEER
0 2

Zniszczenie mienia i kradzież zgłoszone na policję?

Odpowiedz
avatar Nikusia1
2 2

Jezu, nie mogłam czytam, jak siedemnastoletni facet daje sie terroryzować czterolatce. Litości. Po prostu stać i pilnowac, jak już musi tam wejść, a najlepiej wyprowadzić, zamknąć pokój i powiedzieć mamie "nie", zawału serca od tego nie dostanie.

Odpowiedz
avatar falcion
2 2

Też zawsze "uwielbiałem" te wszystkie wizyty rodzinne które kończyły się oddaniem (najlepiej pod moją nieobecność) czegoś co się komuś spodobało. Pamiętam małą kolekcję komiksów wydaną chłopaczkowi z rodziny "Bo on się tym ponoć interesuje i powiedział że by mu się przydały właśnie te". Zapytany winowajca stwierdził że już ich nie ma bo puścił dalej za dobrą kasę. Z rodziną najlepiej na zdjęciu.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Czy tylko mnie najbardziej szkoda jest tego dziecka? "Kiedy tam wszedłem, młoda od razu pokazała mi swoje lalki, kucyki, puzzle z lalkami i kucykami na obrazkach i inne pierdoły" - wygląda na to że Twoja mała kuzynka cię lubi i ma do ciebie zaufanie. Bardzo wątpię w to czy zrozumie takie pożałowania godne szopki (jak sam to określiłeś). Wiesz jak sprawa wygląda, rodzice i kuzynowie nie rozumieją twoich pasji i uważają za pierdoły? To zainwestuj w solidny zamek do szafki gdzie trzymasz te swoje skarby, kup jakieś byle jakie kredki przeznaczone na straty i blok rysunkowy skoro takie wizyty są jak wnioskuję z tekstu dość częste. Co oczy nie widzą to sercu nie żal, dziecko zobaczy kolorowe pudełko i chce, a rodzicom nawet nie przyjdzie do głowy że jakaś plastikowa pierdółka może być dla ciebie coś warta i nie zrozumieją o co masz pretensje. Tyle.

Odpowiedz
Udostępnij