Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Ostatnie dwa dni były deszczowe. Zapewne pokrzyżowało to z lekka plany rolnikom,…

Ostatnie dwa dni były deszczowe. Zapewne pokrzyżowało to z lekka plany rolnikom, szczególnie tym, którzy zbierali w tym roku siano. Teraz większość pras do siana i słomy to prasy rolujące, które wiążą w walcowate belki o średnicy 1,2-1,5 m. U mnie jednak nadal dość popularne są prasy wiążące w małe kostki, które ręcznie ładuje się na przyczepy. Praca ogólnie jest ciężka, typowo siłowa, ale bardzo przyjemna.

Widząc wóz siana, przypomniałem sobie wyjazd, typowo zarobkowy, do Niemiec, na tzw. "Grzejniki". Pojechałem tam jako spawacz, ale przyznaję, że tylko na niektórych weekendach wiało nudą.

Z całej plejady dziwnych akcji, teraz poruszę tylko temat prac "Innych". Bo jak tu inaczej połączyć spawanie i sianokosy. Przy każdej umowie o pracę jest wyszczególniony zakres obowiązków. W moim przypadku jest to szykowanie materiału do spawania, łączenie części, spawanie, czyszczenie spoin i weryfikacja wzrokowa, inne prace w zakresie wykonywanego zlecenia, utrzymanie porządku i dbanie o sprzęt. O ile do początku listy nie mam zastrzeżeń, tak dalej robią się schody.

Jako inne prace na zleceniu można podciągnąć składanie grzejników, malowanie, cięcie materiału, czy prace typu gięcie poprzeczek, wybijanie otworów w blaszkach czy zaginanie spinek. Trzy ostatnie były na tyle nudne, że uchodziły tam za torturę...

Utrzymanie porządku czasem tam oznaczało koszenie trawy na firmie, pielenie rabat, czy nawet utylizację połamanych palet i innego drewna w sporym rębaku. Wszystko to robiłem, nawet fajnie było, a raz nawet rzuciłem w kolegę połówką euro-palety... To były czasy. ;D

Tylko jeszcze jak podciągnąć pod zakres obowiązków wyprowadzanie psa szefowej, prace leśne, sprzątanie w garażach na wsi czy wspomniane wcześniej sianokosy. Przypominam, że było nas tam łącznie 11 osób, z czego było 2 malarzy, a reszta spawacze. Z wyżej wymienionych brałem udział w sianokosach i żniwach (słomę też woziliśmy).

Tam sianokosy były później, bo coś koło połowy lipca. Tego dnia po południu (robiliśmy do 6 pm) przyszedł do nas majster i mówi nam, że musimy pojechać na pole po siano. Pierwsza myśl "Kpisz czy o drogę pytasz", ale co nam szkodzi, będzie śmiesznie i w sumie było. Wzięliśmy busa z firmy, widełki i sio na łąkę... Tam już czekali kolega w ciągniku z przyczepą, szef w Unimogu (Mercedes) i siano w tych małych kostkach. Na tyle nie dowierzałem w to, co się dzieje, że rzucałem jedynie, wyklinając kolegę, bo wziął "Zbożówę". Zbożówką nazywam przyczepę przystosowaną do przewozu zbóż, dla niekumatych, wierzch burt w tamtej był na ok. 2,5 m od ziemi...

Załadowaliśmy, rozładowaliśmy i przy okazji poznaliśmy osobiście konie, dla których to robiliśmy. A z robotą wyrobiliśmy się idealnie w czasie normalnej pracy. Nie było tego dużo, a my mamy teraz nieśmiertelną ciekawostkę, w którą niewielu nam wierzy...

Jednak najlepszego dowiedzieliśmy się na kwaterze. Tam jest tak co roku, a ci, co nie chcieli robić byli wręcz zmuszani do zjazdu. To był wyjazd na zasadzie wynajmu pracowników, więc zawsze Niemiec dostawał nowych ludzi, jak potrzebował, a, nie wiedzieć czemu, polskie kierownictwo aż tak właziło im w rzyć...

A mnie, próbującego węszyć i szukającego sprawiedliwości, najpierw spróbowali zajechać, a potem zesłali mnie z zapaskudzoną opinią...

zagranica praca

by szczerbus9
Dodaj nowy komentarz
avatar Rak77
5 9

"zburz" - popraw bo po polsku pisze się zboże

Odpowiedz
avatar szczerbus9
4 4

@Rak77: Poprawione...

Odpowiedz
avatar BlaszanyDrwal
4 6

@szczerbus9: A czy w tym przypadku "żyć" nie będzie przez "rz"? :P Bo domyślam się, że chodzi o miejsce, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę :)

Odpowiedz
avatar szczerbus9
2 8

@BlaszanyDrwal: Zdaje się na was... chyba dobry dzień mam...

Odpowiedz
avatar BlaszanyDrwal
-3 5

@szczerbus9: wybacz, dopiero teraz przeczytałam, o Twojej dysleksji, bo nie chciałabym, żeby zabrzmiało to jak czepialstwo :/

Odpowiedz
avatar singri
8 10

To mi przypomina koleżankę z wesel. Jej mąż pracował w warsztacie samochodowym. Gdy akurat nie było samochodów, a w warsztacie panował porządek otrzymywał zlecenia typu: spuść wodę z oczka i je wyczyść, skoś trawnik, pomaluj mi bramę, wszystko na prywatnym terenie szefa. Co gorsza, szef grubo krasił to tekstami typu "jak się nie podoba to tam jest brama"... Kilka lat później opowiedziałam to mojemu szefowi. Napomknęłam, że to trochę tak, jakby przy braku paczek kazał mi myć okna w swoim mieszkaniu. Spojrzał na mnie tak, jakby się zastanawiał czy ma się śmiać, czy wzywać psychiatrę...

Odpowiedz
avatar szczerbus9
1 7

@singri: Tam to uchodziło za normę... Starszym pracownikom to nawet pasowało...

Odpowiedz
Udostępnij