Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia #81848 przypomniała mi zamierzchłe czasy mojej szkoły średniej i przejścia związane…

Historia #81848 przypomniała mi zamierzchłe czasy mojej szkoły średniej i przejścia związane z nauczycielką fizyki.

Uczęszczałem do technikum, ponoć bardzo dobrego. Fizykę mieliśmy od pierwszej do trzeciej klasy, dwie godziny w tygodniu. O nauczycielce i jej bardzo specyficznym sposobie "nauczania" krążyły legendy, ja miałem wątpliwą przyjemność poznać całe spektrum jej możliwości.

Kilka słów o kreaturze, która mieniła się być nauczycielką i jak sama siebie określała, "fizykiem jądrowym". Było to stare, wyjątkowo obleśne babsko. Jej aparycja przywodziła na myśl Bukę z doliny Muminków, a pojawienie się na korytarzu miało podobny efekt. Paprotki w doniczkach więdły, uczniowie odskakiwali pod ścianę i przybierali zielony kolor starając się za wszelką cenę wtopić w jadowicie zieloną lamperię. Polerowany lastryko korytarza, po którym sunęła pokrywało się grzybem i błotem pośniegowym. Gdyby ktoś przyniósł licznik geigera, ten pewnie by zwariował - jej oblicze promieniowało niczym korium z reaktora w Czarnobylu. Roztaczała wokół siebie aurę grozy 15 poziomu jak smoki w grach RPG. Jedyne uczucia jakie można było wyczytać z tej obrzydliwej mordy to mieszanka odrazy, nienawiści do wszystkiego co żyje i bezgranicznej pogardy do nędznych istot, które mają czelność ubiegać się o zaszczytny tytuł absolwenta szkoły w której powierzono jej MISJĘ.

Zła sława i ego większe niż Mount Everest nie szły w parze z jakością nauczania. Przyczyną była galopująca skleroza, babsztyl nie potrafił nic w sposób sensowny wytłumaczyć, bredził coś trzy po trzy, gubił wątki. Wymagania w zasadzie też nie były jakieś kosmiczne - żeby przetrwać fizykę wystarczyło udawać cichego, zahukanego idiotę, przychodzić na zajęcia i nie podpaść w żaden sposób. No ale jak ktoś już podpadł, to zaczynał się dramat.

Niezawodnym sposobem żeby podpaść, była nieobecność na lekcji fizyki. Nieważne czy usprawiedliwione czy też nie - zwolnienie lekarskie nie miało dla niej najmniejszego znaczenia. Nie ma? Znaczy że uciekł. Jak to chory?? W tym wieku???
Przychodzenie z czterdziestoma stopniami gorączki tylko na lekcje fizyki to była norma. W przypadku nieobecności w dzienniku lądowała napisana ołówkiem literka "U", jak "UCIECZKA". Zwykle oznaczało to rozpoczęcie specjalnego traktowania takiego niesubordynowanego osobnika. Przekonałem się o tym w drugiej klasie, gdy po dwóch tygodniach zwolnienia lekarskiego wróciłem do szkoły. Niefrasobliwie nie uczęszczałem w tym czasie na fizykę. No i się zaczęło!

Na pierwszych zajęciach po moim chorobowym stwierdziła że już cztery razy uciekłem z jej lekcji i niniejszym wpisuje mi ołówkiem "NIEKLASYFIKOWANY". Aby dać mi szansę odkupienia swoich win wezwała mnie do odpowiedzi, której rezultat mógł być tylko jeden: ocena niedostateczna i adnotacja wpisana wielkimi koślawymi kulfonami w zeszyt: "CIĄGLE UCIEKA, RODZICE PROSZENI DO SZKOŁY!".

Niestety, moi rodzice nie potraktowali tej uwagi poważnie. Poza tym oboje pracowali, miałem brata w wieku trzech lat, dochodziła jeszcze opieka nad babcią i mieszkaliśmy w mieście oddalonym kilkadziesiąt kilometrów od mojej szkoły. Nikt się nie zjawił, co odebrane zostało jako osobisty afront. W ten sposób stałem się wrogiem numer 1.

Kilka słów wyjaśnienia jak wyglądały klasówki i ich ocenianie. Babsko miało obsesję na punkcie ściągania, więc na klasówce dzieliła klasę na grupy. Jednak nie na dwie, góra cztery, jak to zwykli robić inni nauczyciele. Ilość grup zwykle wynosiła 12 (słownie: DWANAŚCIE). Wszystkie kartki podpisywała osobiście: numer grupy, parafka. W rezultacie pierwsze trzy grupy dostawały pytania w miarę normalne, a pozostałe pytania "z dupy", które nie miały nic wspólnego z aktualnie przerabianym materiałem.

Nie było to aż tak straszne jak może wyglądać na pierwszy rzut oka - pytania brała z sufitu, wspominałem też wcześniej o jej galopującej sklerozie. W rezultacie każdy pisał co chciał i co umiał, tym bardziej że sprawdzanie było farsą. Zapominała o klasówkach, gubiła je, odnajdowała i sprawdzała w trakcie lekcji, w 20 minut całą klasę. Sprawdzanie odbywało się według algorytmu: nazwisko razy (ile napisane + podkreślony wynik w zadaniu + osobno wyprowadzona jednostka + dużo kolorów) = ocena. Czyli jak nazwisko ucznia nie budziło u niej szczególnej odrazy, a całość wyglądała schludnie, można było liczyć na oceny w zakresie od 3 do 5. Niestety, ja ze względu na nazwisko mogłem liczyć tylko na oceny w zakresie od 1 do 1. Obowiązywał mnie też specjalny ceremoniał w trakcie pisania klasówki: byłem sadzany sam w pierwszej ławce i poddawany rewizji osobistej czy nie mam ściąg. Następnie osobiście wpisywała mi numery zadań ze zbioru, zwykle oznaczone dwoma lub trzema gwiazdkami jako zadania szczególnie trudne, sama też wpisywała pytania teoretyczne.

No i później sprawdzanie: "Fenriss, tu są takie głupoty napisane że to wymaga specjalnego sprawdzania, a mnie boli głowa". Później praca ginęła, a w dzienniku pojawiała się kolejna jedynka. Raz też wpisała mi okrągłe ZERO bo stwierdziła że ukradłem jej klasówkę! No bo jak: wszyscy pisali, byłem obecny, a mojej pracy nie ma. Przecież to oczywiste że w takim razie ją ukradłem!
Innym razem zapędziła się w sprawdzaniu i pominęła pierwszą część algorytmu. "tu dobrze, wynik dobry, jednostka bardzo ładnie, czwórka". Czyja to praca? O, Fenriss... Nagle wszystko okazało się źle, praca została pokreślona i okraszona uwagami w rodzaju" Co to jest??? Ja tego nie rozumiem!!! Źle!!! I na koniec ocena - oczywiście 1, oraz sakramentalne "ciągle ucieka, rodzice proszeni do szkoły", nie wiedzieć po co nabazgrane na końcu.

Rodzice w końcu poszli, ale było już za późno - byłem już wtedy dla niej uosobieniem wszelkiego zła i za punkt honoru postawiła sobie załatwienie mnie na dobre.
Uczęszczałem na korepetycje z fizyki. Rozwiązałem oba używane wówczas zbiory zadań: braci Mendel i Waldemara Zillingera (CAŁE!). Przed klasówką tłumaczyłem zadania uczniowi, który z fizyki miał czwórkę i on dostawał 4-5 a ja niezmiennie niedostateczny.

Przez dziesiątki lat "nauczania" tej podłej kreatury, dziesiątki rodziców próbowały interweniować. Bezskutecznie - nie było dowodów (klasówki były "do wglądu" tylko chwilę po sprawdzeniu i je zabierała, czasami tylko czytała oceny). Były to też troszkę inne czasy i - co najważniejsze - ten sklerotyczny kawał radioaktywnego betonu miał kogoś z rodziny wysoko w kuratorium. Rezultat? NIE DO RUSZENIA.

Druga klasa skończyła się dla mnie egzaminem komisyjnym, który napisałem przed czasem, bo był dla mnie dziecinnie prosty. Zdałem, co doprowadziło ją niemal do ataku furii. W trzeciej próbowała mnie przekupić - "dam ci mierną, jak się przeniesiesz do liceum zawodowego". Ponieważ zakomunikowałem chęć ponownego przystąpienia do egzaminu komisyjnego, zapewne aby uniknąć kolejnej kompromitacji, z wielką łaską dała mi na koniec ocenę mierną.

Przez kilkadziesiąt lat (sądząc po tablicach absolwentów gdzieś tak od połowy lat 70), ta kanalia dręczyła wybrane jednostki i skutecznie zastraszała resztę. Uczniowie chorzy przychodzili na lekcje, aby tylko uniknąć podpadnięcia. Przed lekcją niejeden uczeń szedł puścić pawia do toalety - z nerwów. Poziom - zerowy, nie nauczyła ani nie zachęciła do nauki fizyki absolutnie nikogo. Nauczycielka, która dostała klasę po niej gdy w końcu niemal siłą wykopali ją na emeryturę, była bardzo zdziwiona niskim poziomem klasy, która była prowadzona przez tak z pozoru wymagającego nauczyciela.

Prawdziwy szok przeżyła jednak po klasówce - prace przywodziły na myśl prace plastyczne, każdy zrobił zadania jakie mu pasowały zamiast podanych, a odpowiedzi na pytania teoretyczne to był stek idiotyzmów pisanych według zasady "byle ładnie, dużo i kolorowo".

Uważam z całą stanowczością, że nauczyciele powinni być poddawani okresowym badaniom psychiatrycznym - powierzanie losu młodych ludzi osobom chorym umysłowo to nie jest najlepszy pomysł. Wariaci pokroju opisanej przeze mnie kreatury mają wszystkie cechy mogące doprowadzać ludzi do samobójstw i innych desperackich czynów. Nawet teraz, po przeszło dwudziestu latach wszystko się we mnie gotuje jak sobie przypomnę tego obrzydliwego babsztyla. Tfu!

by konto usunięte
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar ZrzedliwyBuc
9 25

Powiedz mi z łaski swojej - w których latach to miało miejsce? Bo jeśli 'kilkadziesiąt lat ta kanalia dręczyła' oraz od 'lat siedemdziesiątych' to sugerowałoby to lata dwutysięczne, czyli mamy przykład barana; Istnieją instytucje, które wymuszają m.in. dokumentację papierową sprawdzianów, które to po komunie można podważyć. Chyba że mamy sytuację skrajnej nieścisłości dat i określeń i miało to miejsce prawie 30 lat temu [za czasów komuny], wtedy jestem w stanie w to uwierzyć; I nie raz nie dwa zdarzało mi się zarówno spotykać osoby które musiały wyciągać dokumentację podważaną przez 'madki' wg których 'pociechy' są nieomylne, a okazywało się że nic nie potrafią, jak i samemu taką dokumentację wyciągać na oskarżenia 'uwziął się', ale co tam, lepiej ponarzekać że się uwzięli. Zdradzę Ci tajemnicę - nawet jeśli w danej szkole kobita jest nietykalna - w szkołach państwowych - DYREKTOR NIE JEST NAJWYŻSZYM ORGANEM DECYZYJNYM. Decyzję dyrektora w szkołach państwowych może nadpisać organ prowadzący. [Dodatkowo - pamiętaj że kuratorium też nie jest na samej górze, a każdy nauczyciel MUSI stosować się do ustaleń urzędowych obowiązujących w danej szkole, no i oczywiście - wpisywanie 'u' do dziennika - dzienniki są dokumentami urzędowymi, wbrew pozorom - nauczyciel nie może sobie wpisać co mu się żywnie podoba w rubryczki dziennika 'bo tak']

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 kwietnia 2018 o 10:15

avatar majkaf
9 33

@ZrzedliwyBuc: dodatkowo proponuję przedłużyć historię i zapisać jeszze kilka kwiecistych epitetów na nauczycielkę. Szczególnie początek - wcale nie był męczący w czytaniu.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
17 25

@ZrzedliwyBuc: Kończyłem szkołę średnią pod koniec lat 90-tych. Wtedy nauczyciele też byli praktycznie nietykalni. Zwłaszcza, jak mieli jakieś plecy. Coś się zmieniało i nie było już jak za komuny, ale w dalszym ciągu nauczyciel był świętą krową, której przeciętny uczeń w żaden sposób nie mógł zaszkodzić. Teraz są inne czasy. Prawie każdy uczeń ma telefon z kamerką i może takiego nagrać.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
12 24

@ZrzedliwyBuc: Krótka chronologia: Początek jej nauczania w mojej szkole sądząc po zdjęciach na tablicach absolwentów - połowa lat 70 Zmuszenie do przejścia na emeryturę - około roku 2001 Szacowany okres nauczania w tej jednej szkole - 26 lat, więc łapie się na "kilkadziesiąt" Co robiła przed rozpoczęciem nauczania w tym technikum - nie wiem. Prawdopodobnie uczyła gdzie indziej. Możliwe również że w tym czasie robili na niej eksperymenty - poddawali napromieniowaniu, lobotomii, przeszczepili kawałek mózgu gada kopalnego... Wiek szacowany na podstawie wyglądu - jakieś 120-400 lat, powiedzmy że "trudny do określenia". Edukację w rzeczonym technikum rozpocząłem na początku lat 90 Pisząc "kilkadziesiąt" miałem na myśli cały okres jej nauczania. W dziennik wpisywała co chciała nie przejmując się nikim i niczym. Niestety nie było wtedy smartfonów aby udokumentować jej dokonania i zwyczajne chamstwo (wyzwiska pod adresem uczniów typu "ty chamie niemyty", ty jesteś dla mnie małe śmierdzące Gie" itp). Kamery VHS były luksusem a gabaryty wykluczały podobne zastosowanie.

Odpowiedz
avatar ZrzedliwyBuc
4 14

@pasjonatpl: znam nie mniej niż 3 różnych nauczycieli którzy polecieli na pysk koło roku 2000 [+- dwa lata] z powodu 'błędów w papierach' które im udowodniono, w które wlicza się m.in. niepełną lub błędną dokumentację. Tak, istnieją 'usilnie trzymający się stołka' nauczyciele, chociaż znam przynajmniej jeden przypadek gdzie faceta zwolniono pomimo 'pleców' na poziomie kuratorium [wojewódzkim]. Faktycznie jednak - teraz pozbyć się nauczyciela jest znacznie łatwiej, a i dokumentacja stała się lepiej wyszczególniona. Nie neguję że zdarzały się [i nadal zdarzają się] jednostki z dobrymi plecami, ale w stopniu który jest podany w historii, jeśli nauczycielka nie miała pleców w ministerstwie, wydaje się 'lekko' przekoloryzowana, w szczególności jeśli chodzi o elementy sprawdzianów i dziennika.

Odpowiedz
avatar ZrzedliwyBuc
2 16

@Fenriss: nie obraź się, ale całość wypowiedzi aż ocieka toksycznością; Brak możliwości odcięcia się od własnych uprzedzeń dość źle wpływa na wiarygodność całej historii, tym bardziej utrzymując wpisywanie w dokument urzędowy 'co chciała nie przejmując się nikim i niczym'. Dokument, którym jest dziennik, jest dość solidnie określony co można i jak można wypełniać, oraz jakie ograniczenia co do posiadania, przechowywania tychże są. Istnieją też wymagania co do uzupełniania ocen nieweryfikowanych typu 'sprawdzian' czy 'kartkówka' [odpowiedź ustna jest znaczącym wyjątkiem, co też sprawia że jest najmniej wartościowa przy obliczaniu ocen], w wypadku gdy dla przykładu marzenie wielu uczniów - zgubienie/zniszczenie dziennika - uniemożliwi odzyskanie ocen - oceny muszą być uzupełnione 'niezwłocznie'. Dokumenty szkolne definiują dokładnie co jak i kiedy jest oznaczane w dziale 'obecność' [i wszystkich innych działów dziennika] i widzimisię nauczyciela nie jest podstawą do nierespektowania zarówno ustaw jak i rozporządzeń wewnętrznych. Zarazem definiuje co może i nie może być wpisane do tychże rubryk, i znowu - nie dostosowanie się do tego kończy się wydaleniem nauczyciela w trybie dyscyplinarnym. Z tego też powodu - ocena 'zero' nie istnieje; wpisać jej w dziennik nie można bez potencjalnych reperkusji. Dzienniki są kategorią archiwalną B5 lub B6, oznacza to że muszą być przechowywane przez nie krócej niż 5 lat. Nie znam ani jednego dyrektora, a znam ich wielu [w tym wielu kiepskich, nie ukrywam, i wielu chroni nauczycieli], ale ŻADEN nie pozwoli sobie na kontrolę i reperkusje ze strony kuratorium za błędy w dokumentacji szkoły. To podejście do dokumentu urzędowego i małe prawdopodobieństwo w wypadku rzeczywistości biurokratycznej szkolnej [pokrywające się z typowymi założeniami i oczekiwaniami uczniów] ORAZ skrajny przykład jadu wyciekającego zarówno z historii jak i samego komentarza nie pozwalają mi na uwierzenie w tę historię w formie w jakiej została przedstawiona. TAK - nauczycielka może i była niesprawiedliwa w stosunku do autora, ale NIE - nie jestem w stanie uwierzyć w rewelacje podawane przez w stu procentach jako w pełni prawdziwe i obiektywne.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 15

@ZrzedliwyBuc: Aż mnie kusi żeby wrzucić ci linka do forum na NK (używałem przez krótki czas jak NK powstała). Wątek tej pani liczy sobie 13 stron, znalazłbyś tam sporo więcej ciekawostek jak wyglądały jej lekcje fizyki i elektrotechniki (tego przedmiotu też uczyła, mnie na szczęście nie), kryterium ocen, sposoby sprawdzania klasówek itp. Niestety, osoba ta jest tam wymieniona z imienia i nazwiska, więc sobie daruję. Co do wpisów do dziennika - pamiętam jak z mojego zera śmiał się nauczyciel PTiKM ("o, widzę że pani profesor wprowadziła zera"). Temat klasówek, sprawdzania itp był też wielokrotnie poruszany z naszą wychowawczynią. Niestety, z nieznanych mi przyczyn nauczycielka fizyki nigdy nie została pociągnięta do jakiejkolwiek odpowiedzialności. Jak pisałem w poście: większość "nieregulaminowych" wpisów robiła ołówkiem, komunikując oczywiście delikwentowi np. że ma już "nieklasyfikowany" na koniec roku, mimo że była to połowa pierwszego półrocza. Jaki był cel podobnych zagrywek - nie wiem, zapewne chodziło w głównej mierze o zastraszenie i działanie psychologiczne. Co do jadu i toksyczności mojej wypowiedzi które tak Cię rażą: nie oczekuj ode mnie że będę pisał o kimś kto mnie upadlał na wszelkie możliwe sposoby przy każdej nadarzającej się okazji w inny sposób. I na koniec: wierz sobie w co chcesz, teoretycznie to nawet komunizm jest wspaniałym systemem gdzie nie ma miejsca na nadużycia. Niestety, różnego rodzaju patologie się zdarzają i nie ma idealnego systemu aby je wyeliminować. Choćbyś nie wiem jak długo teoretyzował o dziennikach, dokumentach, formach kontroli i przechowywania dokumentów archiwalnych, nie zmieni to faktu że nadużycia zdarzały się i zdarzać będą tak długo jak na świecie trafiają się jednostki patologiczne nadużywające swojego stanowiska i mające gdzieś konsekwencje.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 14 kwietnia 2018 o 12:31

avatar Balbina
15 15

@ZrzedliwyBuc: W latach 80 w u mojego profesora z matematyki istniały takie stopnie o których wtedy nikomu się nie śniło. 2 minus 2 = 2 i 1/2, 2 i 3/4(świetna ocena) Mi kiedyś powiedział(a jestem totalnym głąbem matematycznym) Balbina ty nawet na -1 nie zasługujesz. I nikt się nie czepiał takich ocen jeżeli chodzi o dyrekcję.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 8

@ZrzedliwyBuc: A znasz ocenę 1! (wg mojego nauczyciela wolne tłumaczenie: jeden SILNIA, jeden DWA SILNIA, jeden TRZY SILNIA)?. Pomimo nieistniejących takich ocen, do dziennika wpisywane były jedynki z odpowiednią ilością wykrzykników. Techniczne Zakłady Naukowe, przedmioty: termodynamika oraz mechanika techniczna.

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
8 10

@ZrzedliwyBuc: To w dużej części zależało też od szkoły. Do tej, do której uczęszczałem, takie zmiany docierały powoli. Żeby stary nauczyciel wyleciał, to musiałby chyba uderzyć ucznia przy świadkach, bo kary cielesny były od kilku lat zabronione. Z młodymi nauczycielami było trochę inaczej, ale ci starzy, którzy tam byli prawie że od zawsze... To nawet nie była kwestia przepisów, tylko mentalności kadry nauczycielskiej. Musiałoby się stać coś, czego nie dało się zamieść pod dywan.

Odpowiedz
avatar ZrzedliwyBuc
3 3

@Fenriss: masz rację, nieregulaminowe wpisy ołówkiem w trakcie kontroli by przeszły, możliwe że faktycznie taki miała cel, jad mnie aż tak nie razi jak poddawał w wątpliwość to co piszesz, chociaż nie ukrywam Twoja ostatnia wypowiedź znacznie bardziej stonowana pokazuje więcej informacji. Tak, są nadużycia, są, były i będą, patologie się zdarzają, chociaż w tych sytuacjach wchodzimy w rejon 'nie było sensownych konsekwencji bo się w to nie wkręcili'. Zwykle jeśli nie da się nic ugrać w szkole idzie się wyżej. Z drugiej strony żyjemy w tym kraju co żyjemy.

Odpowiedz
avatar Taczer
4 12

Teoretycznie nauczyciele przechodzą badania przed dopuszczeniem do zawodu, potem okresowe, bodaj co pięć lat. W tym zawsze jest badanie psychiatrycznie ale to czysta formalność, jeśli nie toczysz piany z ust i potrafisz podać datę, przejdziesz bez problemu.

Odpowiedz
avatar psychotrans
12 12

@Taczer: Jako nauczyciel muszę zaprzeczyć. Do badań okresowych i wstępnych zalicza się badanie lekarza medycyny pracy oraz laryngologa. Żadnego badania psychiatrycznego się nie przewiduje. Na żadnym etapie pracy.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
8 10

A ja Ci wierzę. Pamiętam moją bździągwę z nauczania początkowego (lata 80). Babsztyl miał tak zszargany układ nerwowy, że doprowadziła do ciężkiej nerwicy troje dzieciaków z mojej klasy. Nie, rodzice nie byli w stanie nic zdziałać. Takie czasy. Nauczyciel był świętością.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

@czekoladziara: Ja też wierzę, bo zupełnie jakbym czytał o mojej nauczycielce fizyki ze szkoły średniej. Osobiście miałem niewiarygodne szczęście być uważany przez nią za wybitnie zdolnego i generalnie miałem luzy, ale to co przeżywali moi koledzy było ciężkie do wyobrażenia. Czy doczekamy się kiedykolwiek czasów kiedy udowodnione bez żadnych wątpliwości znęcanie się psychiczne nauczyciela nad uczniami będzie zagrożone karą więzienia? Bo tak powinno być ono traktowane.

Odpowiedz
avatar zirael0
6 6

U mnie (97r. chyba to był )była taka nauczycielka - po jednym roku naszego nauczania, gdzie większość chłopaków miała zszargane przez nią nerwy, bo dziewczynki z klasy zawsze takie super (choć i zdarzało się jej wybuchać na płeć żeńską) - stwierdzili u niej schizofrenię i zniknęła. O dziwo to też była fizyczka...

Odpowiedz
avatar Felina
2 2

A mnie przypomniała się moja historyczka. Ocena u niej zależała w pierwszej kolejności od tego, czy cię lubi (ustalone na sztywno po pierwszej lekcji w pierwszej klasie), dalej od tego, czy ma dobry humor, na koniec ewentualnie od wiedzy. I tak dziewczyna z numerem jeden zbierała jedynki i dwóje, choćby nie wiem jak się starała. Koleś naprawdę pojętny i przykładający się z reguły łapał trójki. Zaś dziewczyna niekoniecznie ucząca się, potrafiąca czasem na odpytce wydukać jedno sensowne zdanie, zgarniała piąteczki. Za to na kartkówkach kobita faktycznie oceniała wiedzę, więc można było się podciągnąć :-D

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 kwietnia 2018 o 23:23

avatar I_m_not_a_robot
1 5

Mam pytanie, bo nie wiem jak to w polskich szkołach wygląda. Czy uczniowie nie dostają z powrotem ocenionych sprawdzianów? Tak by wynikało z historii. Dla mnie jest to co najmniej dziwne, ale co kraj to obyczaj. We Francji oceniane sprawdziany są z powrotem rozdawane a jedna lekcja jest poświęcona poprawianiu zadań ze sprawdzianu, wtedy każdy wie co zrobił źle. W podstawówce i gimnazjum jeszcze trzeba było dać sprawdziany do podpisu rodzicom, żeby wiedzieli jak "genialna" jest ich pociacha ;)

Odpowiedz
avatar Felina
1 3

@I_m_not_a_robot: Nie wiem, jak jest teraz ani jak było w innych szkołach, ale u mnie po napisaniu sprawdzianu widziało się go później tylko raz - jak nauczyciel sprawdził i rozdawał do wglądu. Potem wszystko wracało do nauczyciela. Jedynie w sytuacji, gdy bardzo duża część klasy napisała sprawdzian koszmarnie, była poświęcona lekcja na omówienie każdego zadania. Pokazywania rodzicom w ogóle nie kojarzę.

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
1 1

@Felina: A tak z czystej ciekawości, po co im te ocenione sprawdziany z błędami przeróżnymi? I jak uczeń ma wiedzieć z czego konkretnie jest dobry a czego jeszcze się musi douczyć?

Odpowiedz
avatar I_m_not_a_robot
1 3

@Felina: Cały ten mój kraj jest jedną, wielką, bardzo skomplikowaną, wielopoziomową biurokracją i w wielu przypadkach króluje tu przerost formy nad treścią. Do tego przyzwyczaja się i uczy dzieci już od przedszkola. Na wszystko jest metoda, do wszystkiego są odpowiednie procedury... Sprawdziany szkolne na ten przykład[= WSZYSTKIE kartkówki], co najmniej od gimnazjum, zawsze są robione pod jeden bardzo standardowy graficzny model: kartka podwójna w małe lub duże kratki, w zależności od przedmiotu (tzw "copie double" do kupienia w każdym markecie i absolutnie OBOWIĄZKOWE u każdego ucznia. Status społeczny można określić po tym czy dany uczeń używa kartek firmy supermarket, czy kartek firmy Oxford...), czerwony margines z lewej strony, Imię/nazwisko/klasa w lewym górnym rogu za marginesem, wyśrodkowany tytuł (klasówka z XXX) podkreślone na czerwono, pod spodem czerwonym długopisem narysowane prostokątne pole na komentarze nauczyciela i ocenę postawioną w 20-punktowej skali. Pod polem można (estetycznie, za to też potrafią być punkty!) zacząć pisać kartkówkę. Ja, wychowana w takich warunkach byłam w ciężkim szoku jak kuzyni z Polski opowiadali mi o kartkówkach pisanych na kartkach (nieregularnie ;) )wyrwanych ze zwykłego zeszytu... To jest tylko przykład klasówek, ale podobna metoda i estetyka jest wymagana (w liceum też!) podczas brania zwykłych notatek na lekcjach - tytuły wyśrodkowane, podkreślone bądź pisane na czerwono, podtytuły na zielono, pod-pod tytuły na niebiesko... Moja matka zawsze się ze mnie i z mojego starszego brata trochę śmiała, że nasze studenckie notatki dalej tak wyglądają. Tresura od najwcześniejszych lat życia jednak robi swoje :-)

Odpowiedz
avatar Felina
1 1

@I_m_not_a_robot: Po co im te sprawdziany to ja nie wiem, mogę się domyślać, że chodziło o to, żeby nauczyciel mógł wykazać, skąd oceny w dzienniku, w razie jakby ktoś chciał wiedzieć. Ale nie wiem, jak oni wykazują źródło ocen z odpowiedzi ustnych :-D Uczniowie z reguły mieli szansę obejrzeć sprawdziany/kartkówki po ocenieniu przez nauczyciela, więc wtedy mogli sobie zobaczyć, co im dobrze poszło, a co nie. Jeju! Nienawidzę, jak mi się ktoś wtrąca do notatek. Sprawdzian to jeszcze rozumiem, że powinien mieć jakąś przejrzystą formę (chociaż to, o czym piszesz to gruba przesada - jak dla mnie), ale prywatne notatki, które robi się tylko dla siebie? Ta historyczka, o której pisałam tutaj w innym komentarzu też miała swój sposób na notatki uczniów. Żeby on był chociaż czytelny i ułatwiał korzystanie z zeszytu. Ale nie. Wyobraź sobie, że piszesz normalnie linijka pod linijką i nagle kobita mówi, że masz zrobić pionową strzałkę od daty, którą postawiłaś w środku pierwszej linijki tekstu. Przez wszystko, co napisałaś do tej pory. Za chwilę kolejną strzałę od drugiej daty i trzecią. Po paru takich mądrych zabiegach notatki stawały się może nie nieczytelne, ale bardzo niewygodne w czytaniu. A historyczka potrafiła stanąć nad człowiekiem i sprawdzać, czy aby nie robi np. odnośników w punktach. Wówczas robiła raban, jojczyła, że jak tak można, że ona wie lepiej, jak ci się uczy i oczywiście leciało się w dół na jej liście lubianych uczniów. Bardzo szybko zorientowaliśmy się, że nie ma mowy o prowadzeniu swoich notatek po swojemu, więc w ciągu pierwszego miesiąca pierwszej klasy gimbazy wszyscy mieli już ustaloną pozycję "nie-lubienia". O dziwo nie wprowadziłam jej genialnego systemu notowania do zeszytów z innych przedmiotów w szkole ani nigdy później, a nieraz moje notatki były rozchwytywane przez osoby z grupy, które bardzo sobie chwaliły moje materiały :-D

Odpowiedz
avatar roxannexd
3 5

Miałam podobną sytuację, ale ja byłam ulubienicą nowej nauczycielki fizyki. Przed lekcją klasa prosiła mnie, żebym się zgłosiła do odpowiedzi. Ja miałam następną 5, a oni oddychali z ulgą. Przy odpowiedzi czytałam wszystko z podręcznika, bo nic nie umiałam a i tak było "dobrze". Nigdy nie rozumiałam fizyki i specjalnie się nie przykladalam. Do tej pory się zastanawiam co tą babką kierowało.

Odpowiedz
avatar talizorah
3 5

U mnie w szkole (eony temu) była taka potwór-baba, nota bene rownież nauczycielka fizyki. Przez lata była zmorą uczniów, którzy ze łzami w oczach chodzili na lekcje, a niektóre z lekcji odbywały się na baczność, bo tak sobie pani życia i śmierci życzyła. Szczególnie miała awersję, a raczej nienawiść do dziewczyn, a co ładniejsza miała przegwizdane do końca szkoły i żadna nie wyszła wyżej niż dwójka-trójka. Ruszyć tę Heterę? Było trudno. Blisko skoligacona z dyrektorem. Ale po latach się to udało, bo pewni bardzo zmotywowani rodzice zgłosili jej postępki. Z tego, co wiadomo, baba miała potem długie "wakacje" w szpitalu psychiatrycznym.

Odpowiedz
avatar fairplay
1 1

Coś myślę że to jednak była chemica z ZSZ. W S.W. Tam nawet muchy bały się '' wlatać''do klasy. Jeśli tak, to potwierdzam. Koszmary do dziś po 20 latach.

Odpowiedz
avatar fairplay
2 2

Autorze to chyba była nasza chemica z ZSZ w Wlkp. Wszystko prawda. Nawet muchy bały się tam latać...

Odpowiedz
avatar leprechaun
2 4

Słodki Odynie, jakbym czytała o swoim powalonym chemiku z liceum! Uber-katol, nierówno pod kopułą, rokrocznie uwalał 1/3 szkoły z chemii "bo tak". Mimo dziesiątek pielgrzymek rodzicielskich i pisania do kuratorium facet był nie do ruszenia, nie dało się nawet wybłagać zmiany nauczyciela. Do dziś mnie ciekawi, skąd takie "plecy" i przede wszystkim kto tę gadzinę zatrudnił, bo uczyć nie umiał nigdy (uczył też wielu z "klasowych" rodziców). Do dziś wszyscy, którzy przeszli przez jego łapy, dostają niemalże wstrząsu anafilaktycznego na sam dźwięk jego mroźnego nazwiska. ;)

Odpowiedz
avatar AndrzejN
-1 1

Rozwiązaniem (na ten przypadek i wszystkie podobne) jest wprowadzenie bonu oświatowego, który będzie działał jak czek - przeliczany na realne pieniądze. Wówczas rodzice płaca i rodzice wymagają i decydują. Niestety, jest to prawie niemożliwe do wprowadzenia, bo wówczas prawie do zera maleje znaczenie związków zawodowych i kumoterstwo w kuratoriach. Ale pomarzyć można.

Odpowiedz
avatar egow
1 1

Ja wierzę - miałem taki model oceniania na studiach. Nieobecny? Zapomnij o zdaniu egzaminu wcześniej niż za 3 razem. Obecni dostają 3 jeśli napiszą dużo i bez sensu.

Odpowiedz
Udostępnij