Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Pomyślałam, że poopisuję trochę moje przygody z wynajmowaniem pokoju na obczyźnie :-)…

Pomyślałam, że poopisuję trochę moje przygody z wynajmowaniem pokoju na obczyźnie :-)

Do mojej pierwszej pracy w Anglii przyjechałam we wrześniu 2004. Pracodawca zobowiązał się do zapewnienia mi mieszkania.
Jednakże okazało się, że jakoś im się zapomniało i na dwa tygodnie zostałam umieszczona w B&B (hotelu ze śniadaniem). Problem polegał na tym, że żeby zdążyć na poranną zmianę musiałam wyjść z hotelu zanim wydawano śniadanie :-) przez te dwa tygodnie żywiłam się byle czym - nie stać mnie było na normalne obiady (70 funtów w kieszeni, pensja dopiero za cztery tygodnie), a w pracy mogłam tylko dostać obiad, jak zostawałam na cały dzień. A i to pod warunkiem, że coś zostało (dom opieki).

Później znaleziono nam dom (w międzyczasie dojechała jeszcze jedna dziewczyna), niestety ponad godzinę drogi od pracy.

Dziewczyna ta, Polka powiedzmy B., nie była idealną lokatorką. Tekst w stylu: "to ja już nie będę kupować mleka, bo mi się psuje, będę brać twoje do kawy", rozłożył mnie na łopatki. A mleko psuło się jej, bo kupowała w trzylitrowych butelkach, zamiast w mniejszych (taka oszczędność, bo wychodziło taniej na litrze). Chciała kupowania cukru na spółkę - sorry, ja nie słodzę. Na szczęście udało mi się wybronić od spółek typu wspólne gospodarstwo, ale już wypad do Lidla kończył się tym, że niosłam wszystkie zakupy bo "ja mam tylko trzy rzeczy to nie kupuję reklamówki" (w Lidlu zawsze były płatne 5p), a za chwilę "niewygodnie mi tak nieść, mogę ci dorzucić, bo widzę że masz miejsce". Niestety, moja asertywność była jeszcze wtedy na wczasach...

Rzucałam wtedy palenie - ale miałam przy sobie paczkę - świadomość, że mogę sięgnąć w kryzysowej sytuacji była bardzo pomocna. Ile ja się nasłuchałam, że powinnam jej fajki oddać jak już i tak nie palę, to moje. Na szczęście w tym momencie asertywność stanęła na wysokości zadania :-)

Kupiłam sobie raz zgrzewkę piwa. Butelki 0,25 litra, w sam raz dla kogoś kto prawie nie pije (czyli dla mnie, nie dla B). Nie wiem czy wypiłam dwie z nich, bo raz jak wróciłam z pracy to ich już po prostu nie było... Miała odkupić, ale potem nie było/nie miała kasy/czasu...

O niezmywaniu naczyń nie wspomnę.
Na wyposażeniu domu był czteroosobowy zestaw naczyń - dwa kubeczki wzięła do pokoju, na długopisy itp. Pozostałe dwa non stop stały brudne - robiła sobie dwie kawy i nie myła po sobie kubków. Ona robiła na ogół poranne zmiany, ja popołudniowe, więc szansa na czysty kubek była żadna, bo ona "rano nie ma czasu".

Z pierwszej wypłaty kupiłam sobie kubek i parę innych naczyń w funciaku i w Wilko i miałam spokój.

Po paru tygodniach do domu domeldowano nam jeszcze dwie dziewczyny - Estonki.
B próbowała nimi rządzić, co powodowało niesnaski, a ja nie chciałam w tym brać udziału i szczerze mówiąc to z ulgą usłyszałam o jej wyprowadzce jakiś czas później.

Sama wkrótce zaczęłam pracować na nocki, więc kontakt z nią ograniczony został do minimum. Miała jeszcze do mnie pretensje, że zostałam przełożoną zmiany - według niej należało się jej jako pielęgniarce jak psu buda i sądziła że po prostu dostanie stanowisko, bez aplikowania o nie, a tu taki cios, że wybrano kogoś, kto raczył zgłosić zainteresowanie :-) no i znał angielski :-)

Estonki, z którymi przeżyłam prawie rok, to temat na zupełnie inną historię...

zagranica pokój współlokatorzy

by GoshC
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar pasjonatpl
10 10

Życia jeszcze nie znałaś. Ja już dawno oduczyłem się wspólnych zakupów. Idę sam i kupuję to, czego mi trzeba. Co do reszty podobnie. Każdy ma swoje życie i swoje sprawy. Integrować się można, jak jest z kim, ale nic na siłę, bo skoro mieszkamy na jednej chacie, to musimy się ze sobą przyjaźnić. Niekoniecznie. Mi wystarczy, żebym mógł się zająć swoimi sprawami i mi życia nie utrudniał, a ze swojej strony oferuję to samo. Jak się z kimś dobrze dogaduję, to możemy się bardziej skumplować, a jak nie, to trudno. Za dużo się widziało, żeby mieć parcie na integrację ze współlokatorami.

Odpowiedz
avatar GoshC
14 14

@pasjonatpl: niestety masz rację. Życia nie znałam z tej strony. Poza tym byłyśmy obie z tej pierwszej fali emigracji po wstąpieniu do Unii, więc wydawało mi się, że powinnyśmy się trzymać razem. Głupia byłam :-)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
4 4

@GoshC: Też byłem głupi, ale to było dawno temu.

Odpowiedz
avatar Hideki
3 3

@pasjonatpl: Ja nie mam nic przeciwko wspólnym zakupom czy jakiejkolwiek innej wspólnocie, dopóki nie zostanie przekroczona granica przyzwoitości. Kiedyś ze znajomymi z całej Polski spotykaliśmy się co jakiś czas u kogoś (zazwyczaj w grupie 7-10 osób) na kilka dni (np. jakiś długi weekend, majówka itp.). Oczywiście na początku robiliśmy wspólne imprezowe zakupy, ale gdy za którymś razem zakupy były naprawdę spore, ja zostałem obdarowany zadaniem rozliczania z paragonu, a potem były problemy z egzekwowaniem "długów", odpuściłem sobie. Na kolejnych takich wyjazdach nadal byłem gotów na wspólne zakupy, ale już nie z osobami, które do dziś nie oddały mi wszystkich pieniędzy (mimo ich posiadania - wiem to, bo np. chwaliły się na fb zakupem gier).

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 13 kwietnia 2018 o 11:36

avatar KatzenKratzen
1 1

@GoshC: A ja Cię podziwiam za odwagę. Odwagę wyjechania do innego kraju i to na pierwszej fali emigracji. Jak ja Ci zazdroszczę.. Odwagi właśnie..

Odpowiedz
avatar leprechaun
1 1

@KatzenKratzen: Powiem szczerze, z ciężkich emigracyjnych przeżyć moich i znajomych... Czasem człowiek nawet nie do końca sobie zdawał sprawę z tego, w co się pakuje, chciał tylko spieprzyć z Polski, zwłaszcza, jeśli żył w jakiejś post-pegieerowskiej patologii jak ja. A jak już jest się na miejscu, to choć człowiekiem telepie i wyje się po nocach, to zaciska się zęby i poślady i po prostu stara przetrwać. Potem już z miesiąca na miesiąc, tygodnia na tydzień jest łatwiej. Dla mnie najgorsza jest ta samotność na początku, kiedy człowiek nagle nie ma swojego miejsca, przyjaciół, często sporadyczny kontakt z rodziną itd.

Odpowiedz
avatar GoshC
2 2

@KatzenKratzen: tak jak napisała leprechaun, to była raczej desperacja, niż odwaga - bezrobocie w moim rodzinnym mieście sięgało 20%. I faktycznie, samotność była chyba najgorsza - wyjechałam sama, do zupełnie nieznanego miejsca i może to też sprawiło, że byłam bardziej podatna na ustępstwa, byle mieć towarzystwo.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 7

Funciak....niejednemu emigrantowi pomógł na początku pobytu :)

Odpowiedz
avatar GoshC
8 8

@Day_Becomes_Night: do tej pory mam do funciaków sentyment :-) tym bardziej, że coraz bardziej poszerzają asortyment :-) gdzie indziej mogę tanio kupić druciaki Brillo :-)

Odpowiedz
avatar mikmas
1 1

Ciekawa historia. Czekam z niecierpliwością na opowieść o e-stonkach

Odpowiedz
avatar GoshC
0 0

@mikmas: nie były najgorsze. Ale życie potrafiły "uprzyjemnić" ;-)

Odpowiedz
Udostępnij