Kiedy byłam mała, na poświęcenie pokarmów chodziło się do figurki Matki Boskiej lub spotykało się przy krzyżach, które stały w centrum niemalże każdej wioski. Ksiądz przyjeżdżał i święcił. Każdy swój koszyczek trzymał, społeczności malutkie, było zatem miejsce dla każdego.
Niestety, proboszcz ma już swoje lata i nie chce mu się jeździć do każdej wioski z osobna, są więc dwa święcenia w kościołach, w większych wsiach. Kościoły są malutkie, siłą rzeczy nie mieszczą w sobie takiej ilości ludzi. Święconka to krótkie spotkanie, na które wybierają się nie tylko gorliwi katolicy. Dlatego w tym dniu, w kościołach jest "ludzi jak mrówków".
Z tego powodu od niedawna przyjął sie u nas zwyczaj, by zostawiać koszyczki przed ołtarzem, a nadmiar "ludzisków" wylewa sie na zewnątrz.
Nie wiedziałam o tym, ponieważ na święconce w tym roku pojawiłam się po raz pierwszy od ohoho i to tylko na prośbę Mamy, która była za słaba na te zawody.
Niemniej, dość szybko połapałam sie w nowych zwyczajach (chwila obserwacji katolików), zrobiłam w pamięci zdjęcie koszyczka (z tym czerwonym jajkiem i hiacyntem jest mój) i wyszłam przed kościół, co by innym miejsce zrobić.
Stoję sobie, przypominam piekielne historie i zastanawiam się czy nikt mi nie gwizdnie haftowanej serwetki (niepotrzebny strach, wszystko było na miejscu :) ), gdy z zamyslenia wyrywa mnie nastepujący dialog:
Matka: Co ty tu robisz, gdzie masz koszyk!?
(na oko jedenastoletni) Syn: No, zostawiłem, jak wszyscy i wyszedłem.
Matka: Ale z ciebie cymbał. Skąd ja teraz będę wiedzieć, który jest nasz!?
Syn: Ale mamo...
Matka: Zamknij się gówniarzu, tobie powierzyć jakieś zadanie, wszystko spieprzysz!
Syn: Ale tam nie było miejsca, mamo...
Matka: Gó*no mnie to obchodzi, miałeś pilnować koszyka, matole.
I warczała na niego w ten deseń jeszcze ładną chwilę. Młody bezgłośnie się popłakał (łzy mu ciekły po policzkach). Nie moje dziecko i nie moja sprawa, nie chciałam się wtrącać, tym bardziej, że w kościele byłam na gapę, aczkolwiek słuchać tego było ciężko (sama prawie sie poryczałam, patrząc na to biedne dziecko), więc powiedziałam dość głośno do znajomego obok:
Ja: Boże Święty, nie chce się staremu księdzu jeździć po wioskach, ludzie tu sie gnieżdżą. Zamiast pogonić wikarego to robi z nas sardynki i ludzie się denerwują. Kwasy się robią na Święta, a to chyba nie o to chodzi, żeby się teraz kłócić? Nie po to Jezus za nas na krzyżu umierał. I w ogóle, jak ja teraz swój koszyk znajdę? Ale weź tu się proboszczowi postaw...
Znajomy: Prawda.
Baba przerwała tyradę, mimochodem spojrzała na mnie, potem na synka, spuściła głowę i zamilkła. Tyle dobrego. A tak naprawdę, to by takich rodziców należało na kupie gnoju wywozić. Biedny chłopczyk.
Wielkanoc
Nie ma to jak prawdziwa katoliczka...
Odpowiedz@BlueBellee: Kto? Autorka?
Odpowiedz@BlueBellee: Dewotce służebnica w czymsiś przewiniła Właśnie natenczas, kiedy pacierze kończyła. Obróciwszy się przeto z gniewem do dziewczyny, Mówiąc właśnie te słowa: "... i odpuść nam winy, Jako my odpuszczamy" - biła bez litości. Uchowaj, Panie Boże, takiej pobożności. I. Krasicki :)
Odpowiedz„Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone.” (Ewangelia wg św. Łukasza 6, 37
Odpowiedz@Rak77: Są i inne sentencje w świętych księgach - np. o oku i zębie. (no to teraz minusów nałapię)
Odpowiedz@camander: Ja jako ateista posługuję się, z szacunku dla wiary mych przodków, wiedzą. Dlatego cytuję Ewangelię czyli to co odróżnia chrześcijan od wyznawców judaizmu. "Słyszeliście, że powiedziano: Oko za oko, ząb za ząb! A Ja wam powiadam: Nie stawiajcie oporu złemu. Jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi!" (Mt 5,38n). Co zaś do prawa talionu na który się powołujesz to warto przeczytać Pięcioksiąg i sprawdzić w jakich sprawach on obowiązywał
OdpowiedzMiałam ciut podobną sytuację: odbierałam swoje dzieci z przedszkola. Wchodząc do szatni widzę noworodka w nosidle (dziecko na pewno nie miało jeszcze miesiąca), a przy szafkach kobieta/matka rozmawia przez telefon, jedno dziecko na kolanach (siedzą na podłodze) a przy ławkach mniej więcej czterolatka ubiera się. Zaraz po moim wejściu noworodek zaczyna strasznie płakać. Kobieta w ogóle nie reaguje i nie wiem czy to jej dziecko (zdarza się, że rodzice zostawiają w szatni najmłodsze w wózku i idą pod salę odebrać starszaka) a rozmawia przez telefon więc stwierdzam,że jak natknę się na jakiegoś rodzica pod salą to wtedy zapytam czy to jego dziecko w nosidle. Jednak po salami nikogo. Odbieram dzieci i wracamy do szatni. Tam już cisza, ta sama kobieta stoi i buja nosidłem, drugie dziecko stoi uczepione jej nóg, a najstarsza dalej się ubiera. Ja ogarniam swoje latorośle i słyszę jak tamta matka dosłownie warczy na najstarszą żeby się szybciej ubierała, nie gapiła na innych (bo na moment przestała się ubierać i słuchała jak moja córka opowiadała mi co dzisiaj robili). Świetnie znałam ten stan w którym znajdowała się ta matka, ale równocześnie tak cholernie żal mi było jej dzieci, zwłaszcza najstarszej w kierunku której skierowany był cały gniew. Zastanawiałam się czy cokolwiek powiedzieć i się wtrącić ale jakie mam prawo. Sama dopiero nie tak dawno temu urodziłam trzecie dziecko i wiem jak bywa ciężko, zwłaszcza gdy krótko po porodzie hormony jeszcze szaleją. Skoro sama odbierała najstarsze to widać ma dużo na głowie, pewnie siedzi ze średnim w domu. Może dzisiaj miała fatalny dzień, może noc była koszmarna i akurat w tym momencie nerwy już jej puszczały, a tak to jest naprawdę świetną i kochającą matką. Nie mniej słyszeć jej wrzask na najstarszą którą nie mogła zapiąć się w foteliku było przykre i to taki kubeł zimnej wody dla mnie samej.
Odpowiedz@unana: To kto jej kazał robić sobie trzecie?
Odpowiedz@Day_Becomes_Night: sama sobie nie zrobiła, te dzieci z całą pewnością mają jakiegoś tatusia...
Odpowiedz@minutka: Ale istnieje chyba coś takiego jak antykonvepcja? Chociaź jedno powinno o niej myśleć?
Odpowiedz@unana: Czasem dobrym sposobem na rozładowanie sytuacji bywa podejść z uśmiechem do poganianego dziecka, powiedzieć "Zobacz, Twoja mama się spieszy, pomogę Ci zapiąć kurtkę/zawiązać buty". Jeśli matka jest po prostu przemęczona i zdenerwowana, dajesz jej sygnał, że ją rozumiesz i chcesz pomóc rozwiązać stresującą ją sytuację. Jeżeli to madka-pieniaczka, to przynajmniej zreflektuje się, że jest w miejscu publicznym i inni widzą, co mówi.
OdpowiedzPrzykre, ale tak samo jak to że rzesza ludzi myśli że w tym wszystkim chodzi o polanie koszyczka wodą a nie błogosławieństwo. Taki polski katolicyzm bez wiedzy o co tu chodzi.
Odpowiedz