Historie o wychowaniu fizycznym otworzyły też szufladę wspomnień w mojej głowie.
W podstawówce mieliśmy do dyspozycji pokaźną salę gimnastyczną. W związku z tym na tą samą godzinę było ustawionych kilka klas.
Najczęściej, żeby wszystkich okiełznać, tworzono drużyny do gry w koszykówkę i tym podobne gry zespołowe. Mniej lub bardziej lubiany był tzw. tor przeszkód. Wyglądał on za każdym razem bardzo podobnie. Przede wszystkim musiał być kozioł i skrzynia.
No i jak podmienili kozła na tego "innego". Oj nie było przyjemnie. Niejedna dziewczyna miała z nim problem. Lądowało się na nim brzuchem albo spadało z kozła ku uciesze zebranych wokół gibkich stworzeń. Najgorzej jak się źle wymierzyło etap lądowania. Obita kość ogonowa była gwarantowana jak nogi już przeskoczyły, a część zadnia nie do końca.
Kolejny etap...Skrzynia. Do dziś pamiętam jak koleżance zależało, aby utrzymać się na niej po wskoczeniu na szczyt. Tylko, że weszła "szczupakiem" i tak kurczowo trzymała się najwyższego elementu, że razem z nim w objęciach spadła na materac. Nauczyciele z przerażeniem w oczach biegli wydobywać ją spod solidnego kawałka drewna.
Hitem była szatnia... Trzeba było się śpieszyć po zajęciach z przebieraniem, bo zaraz wchodziły inne klasy. Nie każdy chciał brać udział w akcji "drzwi otwarte". Wystarczyło, żeby kilka osób chciało wejść na raz i od razu było widać jak na dłoni co dzieje się w środku.
Pewno pomyślicie, że w razie czego była łazienka dla tych bardziej skrępowanych? No w sumie to była, ale nazwanie łazienką to jednak spore nadużycie. Kabina z jednym nieczynnym kibelkiem, bez światła i możliwości zamknięcia.
A jak ktoś chciał skorzystać z toalety? Najbliższa była na piętrze. Do dziś pamiętam jak fizyk dyżurował na przerwie i nas pogonił, "bo przecież mamy łazienkę w szatni". Szkoda, że żadna nie była na tyle wygadana w tym wieku, żeby opisać panu ten przybytek.
Schody zaczynały się jak nie było miejsca na sali gimnastycznej, a za oknem mróz, zima i niepogoda. No i można powiedzieć, że dosłownie "schody". Zaczynało się rozgrzewkę na dużym korytarzu pod salami lekcyjnymi, a potem korzystaliśmy z klatki schodowej. I całe zajęcia podskoki po schodach w różnych kombinacjach.
Podsumuję panią z liceum. Jak do dyspozycji zostawała najmniejsza salka to najlepszym rozwiązaniem stawały się różne akrobacje na materacach, drabinkach itp. Nie było mi dane elastyczne wpasowywanie się w wyobrażenia psorki. Jakoś zawsze wolałam zachowawczo zostać w jednym kawałku.
Czytam te kolejne historie o wfach... jak bardzo patologiczne były te wszystkie szkoły? U mnie i w gimnazjum, i w liceum traktowali nas normalnie, jak ludzi, nikt nie patrzył gdzie sobie chodzimy, nikogo nie obchodziło że wychodzimy ze szkoły, z każdym nauczycielem szło się dogadać... o co chodzi? Gdzie się znajdują te wszystkie szkoły o których piszecie? Bo nawet studiach jakoś nikt nigdy nie opowiadał o tego typu kwiatkach na etapie gimnazjum czy liceum.
OdpowiedzCzy ty opisujesz nam tu właśnie, że jakaś dziewczyna się wywróciła na wf?????? Czy to naprawdę konieczne????? Ja pier dole.
OdpowiedzDo dziś nie rozumiem, czemu tak niebezpieczne ćwiczenia jak skok przez skrzynię miały miejsce w szkole. O ile skok przez kozła w najgorszym wypadku kończył się tym, że za nisko się odbiłem i kroczem uderzyłem w przód kozła, po czym poleciałem z kozłem na materac, o tyle w przypadku skrzyni za niski skok skutkował tym, że czubkami trampków zahaczałem o siedzisko skrzyni i zamiast na nogach (ew. na tyłku) lądowałem na głowie, co mogło skutkować np. trwałym kalectwem.
Odpowiedz