Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Będzie długo. Przez pewien czas pracowałam w muzeum, gdzie po raz pierwszy…

Będzie długo.

Przez pewien czas pracowałam w muzeum, gdzie po raz pierwszy spotkałam się z taką cebulą i o dziwo nie tylko polską! Niemcy również się nie popisali, a czasem zachowywali się znacznie gorzej od naszych rodaków. Dziś opiszę, co ludzie potrafią zrobić, żeby zaoszczędzić kilka groszy.

Zanim zacznę, muszę zaznaczyć, że owe muzeum było własnością prywatną i zostało zrobione niskim kosztem, przez co nie było tam żadnych zabezpieczeń. Żadnych bramek, ochroniarzy, kamer. Tylko jedna pracownica, która musiała ogarnąć ten syf. Całe szczęście, że nic nigdy nie skradziono! Sprawy nie ułatwiał również fakt, że wchodząc do muzeum od razu znajdowało się w holu, w którym było przejście do ekspozycji, którą było widać przez uchylone drzwi (rozkaz szefowej, to niby ma ludzi zachęcać do kupienia biletów), a jakby tego było mało, to jeszcze kasa znajdowała się w takim miejscu, że nie było z niej widać holu. Tylko przed drzwiami stały dwie wielkie tablice z informacją o cenie biletów i strzałką prowadzącą do kasy. Oczywiście, że takie rozwiązanie same w sobie było piekielnie, ale chyba można powiedzieć, że właściciele naiwnie wierzyli w uczciwość odwiedzających.

1. A ja tylko zerknę.
Wbija do środka kilka osób, wiedząc, że to muzeum, ignorują dwie ogromne tablice, rozglądają się i biegną do drzwi prowadzących do ekspozycji! Najlepiej stańmy w środku, utrudniając wyjście innym gościom z biletami i pogapmy się. Podchodzę do takich i mówię moją ulubioną formułkę „Przepraszam, czy mają państwo bilety?" (wiem, że nie mają, ale wydaje mi się, że takie zwrócenie uwagi jest najstosowniejsze). I co słyszę? „Oni tylko zerkną!” albo moje ulubione „Kuken”, jak wołają Niemcy. Po prostu aż się we mnie gotuje, gdy znów słyszę to „Kuken! Kuken! Kuken!” i to jeszcze takim tonem, jakby wydawali rozkaz rozstrzelania. Kiedyś się zdenerwowałam i powiedziałam „kuken kostet 5 zł” to jak się oburzyli! Bo przecież oni tylko chcą popatrzeć! Przecież nie wchodzą do środka! Teraz nie, ale wiem z własnego doświadczenia, że jak nie podejdę zwrócić uwagi, to chwilę postoją pod drzwiami, rozejrzą się uważnie i czmychną do środka, a potem będą udawać głupka, że wcale nie widzieli wielkich tablic. Czasem może faktycznie nie zwrócili uwagi, ale kilka razy widziałam, jak takie osoby gapiły się na nie kilkanaście sekund, po czym z gracją je mijały i biegły ku drzwiom.

Pamiętam, jak kiedyś Niemiaszek z rodzinką wbił się na salony bez zaproszenia, więc podeszłam zwrócić mu uwagę. Nie mówię najlepiej po niemiecku, znam głównie kilka potrzebnych mi zwrotów, więc powiedziałam, że muszą wpierw kupić bilety. Wtedy zaczął coś do mnie krzyczeć i zadał jakieś pytanie, którego nie zrozumiałam. Powiedziałam mu, że nie rozumiem zbyt dobrze niemieckiego, ale możemy porozmawiać po angielsku. I dopiero wtedy się zaczęło! Darł się, że aż szefowa z biura przyleciała, jedyne co zrozumiałam to, to że był zły, iż potrafiłam powiedzieć po niemiecku, że musi kupić bilety, ale innych rzeczy to już nie rozumiałam. Dopiero później szefowa mi powiedziała, że Niemiaszek był wściekły także za to, że śmiałam zwrócić mu uwagę, przez co on poczuł się złodziejem! (Zapytałam tylko, czy ma bilet). A wspomniałam, że ten bilet kosztuje AŻ 10 zł?! Taki majątek! W sumie to co ja się dziwie, że ludzie próbują uniknąć opłaty?!

2. A ja tylko coś pokaże mojej wnusi!
Zawsze jest to babcia z wnusią. Zawsze. Przychodzi taka uśmiechnięta z małą dziewczynką i zaczyna jej opowiadać o księżniczkach, cukierkach i jednorożcach (muzeum jest w zamku), prowadząc dziecko do wejścia na wystawy, oznajmiając wszem i wobec, że zaraz zobaczą śliczniutką sukienkę księżniczki. Ach, czyli babcia już tutaj była i doskonale wie, że trzeba zapłacić! Ale co z tego? Dziecko w tym wieku jeszcze wejdzie za darmo, ale ona już musi zapłacić 10 zł! Taka tragedia! Najbardziej mnie rozbawiła babeczka, która weszła do środka i w holu pełnym ludzi oznajmiła (tak że nawet ja w kasie usłyszałam, jak to mówi) „ Chodź koteczku, babcia ci pokaże coś pięknego!” Ha! Ha! Co z tego, że hol jest pełny osób, którzy kupili bilety?! Przecież ona tylko wnusi coś pokaże! Od razu przerwałam kasowanie klientów i poleciałam ją wygonić, gdyż było oczywistym, że innym gościom to się nie spodoba.

Skończyło się rykiem dziewczynki, która nie mogła zobaczyć sukienki, oburzeniem babci i słowami „Choć skarbie, ta pani jest niemiła i bezduszna. Jak tak można, ja tylko dziecku chciałam coś pokazać!” Takich bab przewinęło mi się co najmniej dziesięć i raz chciałam być miła. Było pusto, więc pozwoliłam pani pokazać tę kieckę, ale w międzyczasie ktoś mnie czymś zajął. Kobitka więc obleciała całą wystawę i nawet wychodząc, raczyła mi się tym pochwalić (byłam zajęta, nie zauważyłam, że jeszcze nie wyszła). Po tym już nigdy więcej się nie zgodziłam, więc zawsze musiało to kończyć się rykiem małej księżniczki i oburzeniem starych wiedźm.

3. „Kombinacje alpejskie”
Nie pytajcie czemu tak to nazywam, ale aż muszę przyznać, że ludzie naprawdę mi zaimponowali tym, jak kombinują, by przyoszczędzić parę złotych. Moja ulubiona kombinacja to na parę.
Wchodzi sobie taka parka, rozgląda się po holu, trochę się pokręcą, nie wychodząc po za tablice, pójdą obejrzeć pamiątki. Niby nic dziwnego, ale to tylko obeznanie się w terenie! Gdy już wyłapią system, ktoś musi się poświęcić (najczęściej mężczyzna). Wytypowana osoba podchodzi do mnie, mówiąc, że chce kupić bilety. Ja zapraszam ją do kasy i zaczyna się zagadywanie! Pan pyta o to, o pamiątki, co można zobaczyć. Niby taka zwykła gadka szmatka, a żoneczka w tym czasie przechodzi do ataku na wystawy i ogląda je w tempie ekspresowym. Gdy pierwszy raz z czymś takim się spotkałam byłam w szoku.

Niby ładnie ubrani państwo, uśmiechnięci, pokręcili się i nie wzbudzając moich podejrzeń, pan poszedł kupić bilety. Nawet przyjemnie mi się z nim rozmawiało! Aż nagle po pięciu minutach pan powiedział, że on to jednak żadnych biletów nie chce i wyszedł. Poszłam za nim i co widzę? Kobitka wybiega z sali i wcale nie pyta, czy kupił bilety, tylko oboje uciekają głównym drzwiami, a ja patrzę z szokiem na unoszący się za nimi kurz. Od razu było widać, że to zaplanowali! Takich par trafiło mi się przynajmniej pięć, później, naucza doświadczeniem, zaczęłam sobie i z takimi pomysłami radzić.

Kolejna kombinacja to wejście na przyjaciół.
Przychodzi sobie kilka znajomych, z czego jedno z nich zaczyna zachwalać to miejsce, że takie piękne ach i och i w ogóle. No po prostu muszą je zobaczyć! Idą więc do kasy, kupić bilety, ale zamiast sześciu biorą pięć, bo przecież ta jedna osoba już widziała i zaczeka w holu. Nigdy nie zaczeka, a jak już to tylko na moment, w którym nie będę zwracać na nią uwagi. Wbija do środka. Najlepsze, że nie oszukuje wtedy mnie (ja i tak nic z tego nie mam) ale swoich własnych znajomych, którzy za zwiedzanie zapłacili. I nie, nie dzielą się później kosztami, bo często tacy znajomi kupują sobie bilety indywidualnie.

Aczkolwiek najbardziej rozbawiła mnie Pani, która usilnie chciała oszczędzić 2 zł. Mamy także krótki film, żeby go obejrzeć, trzeba dopłacić dodatkowo 2 zł. Tragedia, prawda? Przyszły dwie przyjaciółeczki. Pytam, czy chcą także obejrzeć film, jedna się zdecydowała, ale druga mówi, że już go widziała, więc bierze samo zwiedzanie. Ok. Nie ma problemu. Puszczam film, druga pani czeka na zewnątrz. Przyszli kolejni goście, tylko zniknęłam w kasie, a już słyszę, jak ktoś otwiera drzwi od sali filmowej. W takiej sytuacji nigdy nie idę wyganiać, bo nie chcę przeszkadzać osobom, które zapłaciły, ale później staję pod drzwiami i czekam na tych januszy biznesu. Oczywiście tym razem z sali wyszły przyjaciółeczki, gdy zwróciłam im delikatnie uwagę, usłyszałam „O 2 zł będzie się Pani kłócić?” Szczerze? Mogłabym siedzieć na dupie w kasie i olewać tych wszystkich ludzi, nie przejmować się czy kupili bilety, czy też nie, ale jestem osobą uczciwą i denerwują mnie takie cwaniactwo-cebulactwo, więc postanowiłam nawet za te 2 zł to tępić, ale przyznaję, w sezonie, gdy przewija się kilkaset ludzi, zwyczajnie czasem już brak mi sił i nerwów, by kłócić się o to z ludźmi.

3. Grupy
Chyba najgorsze z możliwych plag. Takiej ilości ludzi zwyczajnie nie da się ogarnąć. Niestety muzeum znajduje się w rejonie, gdzie jest organizowanych mnóstwo wycieczek objazdowych, a co za tym idzie jakieś 60% tych grup, nie ma w programie zwiedzania. Wiadomo, wszystko z zewnątrz. Mają za to czas wolny, w którym mogą indywidualnie zwiedzać muzeum. Takie grupy przyjeżdżają z przewodnikami, którzy już dobrze znają pracownice, jak i to miejsce, więc doskonale wiedzą, jak u nas wygląda sprawa ze zwiedzaniem. Dlatego jestem im dozgonnie wdzięczna, że zawsze, zanim dadzą grupie wolne, mówią głośno i wyraźnie (nawet ja w grubych murach to słyszę!), że mogą iść pozwiedzać muzeum, ale to kosztuję tyle i tyle, a kasa jest tu i tu. Jednak jak widać ludzie mają problem ze słuchaniem (ta, raczej wolą udawać, że tak jest), gdyż zazwyczaj taka wycieczka, po dostaniu czasu wolnego, ładuje się do środka, wykazując się brakiem pamięci krótkotrwałej.

Wpierw rozglądają się po holu, zerkają z niesmakiem na tablicę, aż w końcu znajduje się przywódca grupy, który uderza na drzwi, a za nim całe stadko. Podchodzę zwrócić uwagę i słyszę moje ulubione „kuken”. Tak… 50 osób niech sobie „kuka”, ustawieni w kolejce, bo przecież jak jedna osoba sobie „kuknęła”, to inni też muszą. Proszę bardzo, czemu nie! Gdy już nabyłam doświadczenia, widząc taką grupę, od razu biegłam zamknąć drzwi na wystawę, gdyż to była jedyna możliwość, by ogarnąć to, za przeproszeniem, bydło. Na wiele grup to działało bez zarzutu, ale niestety nie mam możliwości zamknięcia schodów na niższy poziom, więc kilka grup i to wypatrzyło i sruuu już są na schodach. Zwrócisz im uwagę, udają że mówię do osoby obok! Albo jak wedrą się do środka i zostaną złapani, to usłyszę, że oni nie wiedzieli nic o biletach! Nikt im nic nie powiedział! To zabawne, że ja jakoś słyszałam to przez metrowe mury! Czasem trafiało się takie chamstwo, że nawet zamknięte drzwi (nie widać co jest za nimi) sobie otwierali i wbijali do środka, bo czemu kurde nie! W końcu do chlewu przyszli.

Na koniec zostawiłam sobie największe cebulactwo, po którym byłam wściekła przez kilka dni. Przyszła grupa, która o dziwo chciała zwiedzać pałac. Dla takich grup mamy przygotowany tańszy pakiet „zwiedzanie + film” za 10 zł zamiast 12. Jednakże pilot zakomunikował mi, że oni nie mają czasu na film i co zrobimy w związku z tym. Zgodnie z prawdą powiedziałam, że tylko takie pakiety mamy, więc pan zaczął się wykłócać i jęczeć. W końcu zadzwoniłam do szefowej, zapytać, czy da się zrobić coś taniej dla grupy, która nie chce filmu.

Szefowa powiedziała, żebym po prostu sprzedała im bilety ulgowe za 8zł. Pan się ucieszył, zapłacił, wyszedł do grupy i co słyszę?! „No to chodźcie państwo na film!” Jestem niezwykle spokojną osobą i nawet gdy mam już serdecznie dość ludzi staram się powstrzymać, ale teraz po prostu coś we mnie pękło. Wyleciałam na hol i pytam na jaki film on chce iść, bo przecież sekundę wcześniej prosił o tańsze bilety, bo oni czasu na film nie mają! Pilot z przewodnikiem uśmiechnęli się głupkowato i zaczęli robić ze mnie idiotkę.

- No jak to? Przecież pani się zgodziła!
- Zgodziłam się, żeby weszli państwo za tańsze bilety bez filmu.
- Przecież nikt nie mówił o tym, że filmu nie chce obejrzeć. No puści nam pani film, co pani szkodzi?
- Nie, nie puszczę państwu tego filmu. Zapłacili państwo za zwiedzanie, nie za film, więc bardzo mi przykro!
- Ale proszę się nie denerwować, o dwa złote będzie się Pani kłócić?!
- Będę! Pan jakoś chwilę temu też się o to kłócił! Chce pan film? Proszę bardzo! Nie ma problemu! [tu się uśmiechną] Dopłaci pan za grupę i może pan obejrzeć go nawet dwa razy! Po Polsku i Niemiecku!

Pilot jeszcze się ze mną kłócił, a w międzyczasie grupa weszła już na sale i niestety przewodnik puścił im film, myśląc, że to załatwi sprawę. Nie załatwiło. Wyłączyłam im korki i przyszłam powiedzieć:

- Och , jaki mi przykro. Chyba prądu zabrakło.
I o dziwo nikt mnie za to nie zwolnił. Nie żałuję.


Wyszło długo, ale chciałam trochę żali wylać, bo tyle ile nerwów mnie kosztowała tam praca to już jest moje. Wiem, że niestety wiele tych piekielności wynika z braku kamer czy innych zabezpieczeń. Jestem tego świadoma, więc nie potrzebuję rad, że powinnam powiedzieć szefowej, by kupiła chociaż coś do ogrodzenia przejść. Nieraz jej to już ktoś mówił, a od wielu lat nic się tam pod tym względem nie zmieniło. Choć z drugiej strony było kilku gości, którzy chwalili nas właśnie za to, że nie czują się tutaj jak złodzieje, gdyż nikt za nimi nie chodzi i żadna kamera ich nie obserwuje.

muzeum.

by flav
Dodaj nowy komentarz
avatar Rammsteinowa
17 17

Niestety, taki urok pracy w atrakcji turystycznej. Pracowałam w wakacje chwilę w takim przybytku i ludzi nie powstrzymywały ani kołowrotki, ani nawet mury...

Odpowiedz
avatar dayana
6 14

Za bardzo się zaangażowałaś. To szefowa powinna pomyśleć, żeby zatrudnić kogoś, kto by kontrolował bilety. Skoro takich sytuacji jest pełno to uzbierałoby się na pensję dla kolejnego pracownika.

Odpowiedz
avatar kitusiek
25 27

@BiAnQ: Przyganiał kocioł garnkowi. Wielokropek to zawsze trzy kropki, nie cztery, na dodatek przed znakami interpunkcyjnymi (a wielokropek nim jest) nie stawia się spacji.

Odpowiedz
avatar flav
2 6

@BiAnQ: W którym miejscu jest coś nie tak? Chętnie poprawię :)

Odpowiedz
avatar 100krotka
3 3

@flav: Może chodziło mu o gucken :)

Odpowiedz
avatar Jorn
-5 15

@flav: np. "owe muzeum". Jeśli nie potrafisz prawidłowo odmienić jakiegoś słowa, to albo zajrzyj do słownika, albo go nie używaj.

Odpowiedz
avatar Tranquility
14 20

Plus za te korki :-D

Odpowiedz
avatar marcelka
20 24

Niestety, czasem mam wrażenie, że większość osób za wartość uznaje umiejętność "zakombinowania", a nie uczciwość. Mam legitymację prasową i przeważnie, gdy wejście do jakiegoś muzeum/na wystawę jest związane z przygotowywanym artykułem, to wchodzę za darmo. Kiedyś wybrałam się do jednego z małych muzeów z koleżanką (która btw. uważa się za osobę niezwykle kulturalną i na wysokim poziomie, trochę takie "ą, ę"). Było to wyjście całkiem prywatne, nie miało związku z żadnym potencjalnym artykułem, a wstęp kosztował jakieś 6 zł...Koleżanka była oburzona, że nie chcę "ściemnić", że przygotowuję artykuł i żebyśmy obie (!) weszły za darmo. Z fochem zapłaciła wtedy to 6 zł, i stwierdziła, że jestem frajer, skoro płacę za coś, za co nie muszę...

Odpowiedz
avatar katzschen
14 18

Chyba sobie coś wmawiasz. A kompleksy innym usilnie wciskają często ci, którzy sami je mają ;)

Odpowiedz
avatar pasjonatpl
0 4

O Niemcach coś słyszałem od znajomych, którzy mieli niemieckich współlokatorów. Ogólnie są w porządku, można się z nimi dogadać, ale mają dość specyficzne podejście do wydawania kasy i w momencie, kiedy razem trzeba się na coś złożyć (nawet jakieś drobiazgi), to zaczynają się jaja. Rachunki płacą na czas, ale z jakimiś składkami na różne potrzebne rzeczy (np. do usunięcia jakiejś drobnej usterki), to zdarzają się cyrki. Widać w muzeach prezentują podobne podejście. Sam osobiście nie miałem z nimi do czynienia w takich sytuacjach, ale wierzę na słowo. Z rodakami akurat miałem i zauważyłem sporą różnicę, między właśnie Polakami, a np. Czechami czy Irlandczykami. Są cholernie głośni. Bywają cholernie głośni. Do tego stopnia, że ciężko usłyszeć przewodnika, a tym bardziej delektować się ciszą i w spokoju oglądać jakieś eksponaty. Pamiętam, że to było pierwsze, co mnie wręcz uderzyło, jak wszedłem do jednego muzeum w Irlandii. Sporo ludzi, ale każdy chodził na paluszkach i jak ludzie ze sobą rozmawiali, to szeptem. Irole akurat mają to do siebie, że lubią jeździć na urlopy tam, gdzie jest tanie piwo i po prostu chlać. Tyle że albo idą do knajp i chleją albo zwiedzają. Raczej nie spotkałem się z tym, żeby łączyli jedno z drugim, czyli szli coś zwiedzać pod wpływem. Znam takich, co w dzień lubią właśnie zwiedzać, a wieczorem dają w palnik. Aczkolwiek to, co potrafią odstawiać, jak się schleją... O tym wiele można napisać.

Odpowiedz
avatar leprechaun
-1 1

@pasjonatpl: Ci schlani to jeszcze najmniejszy problem. Miałam "przyjemność" przez parę miesięcy rezydować w mieście, w którym głównym biznesem były spędy bydła...o przepraszam, miałam na myśli przywożone z Dublina wieczory panieńskie / kawalerskie (bo u nas było taniej, niż w stolycy). Mogłam więc na własnej skórze się przekonać, że wśród młodszych pokoleń definicją dobrej zabawy jest ostre chlanie + branie jakichś pokątnych prochów... Odwala im po tym totalnie, niejednokrotnie przyjeżdżały 3-4 patrole Gardai naraz, bo cała "imprezka" postanowiła o 3 nad ranem wypuścić się na miasto i zacząć demolować wystawy, wrzeszczeć, bić się, a nawet ruchać publicznie na ulicy... Naprawdę przerażającym doświadczeniem jest obudzić się o 2-3 nad ranem i zobaczyć ulicę przed domem zawaloną tłumem 30-40 oszalałych ludzi, z czego kilkoro właśnie próbuje wyrwać / wykopać drzwi do budynku. A Gardai często po prostu nie dawała sobie rady.

Odpowiedz
avatar szafa
3 3

I pomyśleć, że to właśnie Niemcy uwielbiają narzekać na złodziejstwo Polaków... :)

Odpowiedz
Udostępnij