Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Druga historia dzisiaj, ale pożar w burdelu na mojej grupie studenckiej mnie…

Druga historia dzisiaj, ale pożar w burdelu na mojej grupie studenckiej mnie rozczulił.

Po co człowiek idzie na niestacjonarne studia filologiczne?

A) Nie zna języka, ale jest zdeterminowany, aby uzyskać nowe kwalifikacje i zdaje sobie sprawę, że czeka go intensywna nauka.
B) Język zna bardzo dobrze i chce podeprzeć tę umiejętność certyfikatem w postaci dyplomu (np. dla pracodawcy).
C) Pasjonuje się danym językiem i wiąże z nim swoją przyszłość zawodową.
D) Liczy na to, że studia to kurs językowy dla cwaniaków, bo nauczą go języka, będzie miał licencjat, a matka przestanie się czepiać.

Polecam osobnikom spod odpowiedzi D, aby darowali sobie denerwowanie całego roku i wykładowców pretensjami na temat wykładów w języku obcym. Na pierwszym roku do pewnego prowadzącego został wystosowany mail z prośbą o używanie na zajęciach jedynie języka polskiego, oczywiście zignorowany. Teraz afera wypłynęła ponownie, bo po trzech latach niektórzy przyczyn dla swoich poprawek upatrują dalej... w nierozumieniu materiału. Bo po angielsku.

Mam nadzieję, że ktoś ich uprzedził, że obrona też będzie po angielsku.

brać studencka

by schwa
Dodaj nowy komentarz
avatar rodzynek2
19 21

Tajemnicą pozostaje tylko to jakim cudem studenci z punktu D udało się dotrzeć aż na 3 rok studiów.

Odpowiedz
avatar InessaMaximova
9 9

@rodzynek2: Hmmmm. Pieniążki?

Odpowiedz
avatar Ursueal
7 9

@rodzynek2: Konieczność utrzymania grupy + dawanie zaocznym wymagań obejmujących 65% materiału studiów dziennych.

Odpowiedz
avatar rodzynek2
13 13

@InessaMaximova: @Ursueal: Studia filologiczne to nie socjologia, czy politologia, gdzie wiele braków można zamaskować laniem wody. Braki w posługiwaniu się danym językiem obcym, szczególnie popularnym angielskim, wychodzą szybciej niż się komuś wydaje. Szkoda pieniędzy takiego studenta i wolnego miejsca dla naprawdę chętnych osób.

Odpowiedz
avatar schwa
9 9

@rodzynek2: W grupie jest przewaga osób pracujących, mających rodziny, dwie babki przylatują co dwa tygodnie z Londynu, bo u nas nauka jest tańsza. Prowadzący idą w związku z tym na rękę - zerówki, potem aż trzy terminy, przedłużanie sesji. Kierunek zaczynała ponad setka, obecnie zeszliśmy do dwóch grup po 25 osób (inne specjalizacje). Najgorsze przypadki odpadły po pierwszym semestrze, ale niektórzy dalej się utrzymują, dramatycznie obniżając poziom i mając problem z wymową podstawowych słów. Gramatyka w ich wykonaniu to już w ogóle poezja. Co chwilę słychać "a po co mi uczyć się historii, a po co mi drzewka semantyczne". Wątpię, czy ktoś wywali ich tuż przed obroną - w myśl zasady "nasz klient, nasz pan".

Odpowiedz
avatar schwa
7 7

@rodzynek2: A najgorsze jest to, że te osoby będą się potem mogły chwalić certyfikowanym poziomem znajomości języka C1.

Odpowiedz
avatar Lynxo
1 3

Smiechlem dosc mocno, dzieki za poprawe humowu.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 4

Kiedyś były egzaminy na studia z przedmiotów związanych z danym kierunkiem. I komu to przeszkadzało?

Odpowiedz
avatar dayana
1 5

@mooz: Dla wielu osób. Chciałam aplikować na uczelnię, gdzie były rozmowy (na studia mgr). I przeliczyłam to sobie. Wysłanie papierów na uczelnię to jakieś 10 zł. Przyjazd na rozmowę wiąże się z biletami w dwie strony (wtedy już nie miała zniżek, więc to było ze 100 zł). Rozmowy są latem, a nie wypadnę spocona i zmarnowana z pociągu wprost na rozmowę, bo kto normalny by mnie przyjął? Muszę się więc odświeżyć. Do tego trzeba byłoby wziąć hotel. Hotel w sezonie? 200 PLN za dobę. Trzeba jeszcze coś zjeść, więc kolejne 30 zł na obiad. Mamy już 330 zł. Bilety to kolejne 10 zł. Jak jadę kolejnego dnia to muszę też zjeść kolację i śniadanie, więc kolejne 10 zł jak będę oszczędna i kupię sobie jedzenie w markecie. 350 zł w plecy. Aha, żeby w ogóle się tam pokazać trzeba było zapłacić 80 zł (opłata rekrutacyjna). I puuf, mamy 430 zł wydane! Faktycznie, każdego na to stać, a jak ktoś chce na 2 uczelnie aplikować to w ogóle życzę powodzenia. Wolę jednak, żeby wyrzucano osoby, które nic nie umieją, a jakimś cudem się dostały. Zresztą jakim tam cudem - a czy na te studia były jakieś wymagania? Kiedyś sprawdzałam i z maturą z rozszerzonego angielskiego napisaną na 65% nigdzie na dzienną filologię angielską bym się nie dostała. A przecież znam angielski, bez problemu radzę sobie za granicą, zresztą nawet miałam przez semestr wykłady wyłącznie w języku angielskim. To jak to jest? :) Przyjmujemy jakieś zera, przepychamy i narzekamy, że studenci to idioci?

Odpowiedz
avatar schwa
0 0

@dayana: Prywatne uczelnie mają to do siebie, że jeśli nie są to kierunki z dofinansowaniem czy medyczne, to raczej każdy się dostanie. Obowiązuje kolejność zapisów, świadectwo maturalne okazuje się jedynie w celu potwierdzenia zdania matury. Czyli wystarczy zapisać się w maju, szybko zanieść papiery i już jesteś na liście studentów. Od znajomych na uniwersytetach wiem, że tam sprawa na zaocznych działa podobnie, tylko rekrutacja startuje później. Nie jestem za egzaminami wstępnymi na studia, ale przy dzieleniu nas na grupy ćwiczeniowe bardzo liczyliśmy na jakiś test diagnozujący, coś co pozwoli posegregować ludzi w grupach według ich dotychczasowej wiedzy. Niestety, "nie można sztucznie zawyżać poziomu grupy". Nie zgodzili się na grupę komandosów, musimy męczyć się z ludźmi, którzy po 3 latach studiów mają problem z czytaniem...

Odpowiedz
Udostępnij