Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

O polskiej Służbie Zdrowia było już niemal wszystko... niemal. Z różnych przyczyn…

O polskiej Służbie Zdrowia było już niemal wszystko... niemal.

Z różnych przyczyn (min. ignorancja rodziców dzieci w żłobku syna, niedoświadczenie młodych rodziców czy olewczy stosunek do pracy niektórych lekarzy) doszło do sytuacji, w której z kataru zrobiło się obustronne zapalenie ucha środkowego i gardła. Niby nic, antybiotyk i musi wyzdrowieć.

Problem w tym, że pierwszy antybiotyk nie pomógł, więc kolejna wizyta i następny "smakołyk". Na szczęście "nasza" pani pediatra, przewidując, że może nie być tak różowo, dała nam skierowanie do szpitala. Skierowanie na zasadzie: jest piątek, gdyby się pogarszało to żebyście nie utknęli na SOR-ze.

No i nie utknęliśmy, akurat trafiliśmy na jakąś magiczną pustą bańkę. Dwie godziny i jesteśmy meldowani.

Pierwszy drobny zgrzyt: Pokój zabiegowy, pediatra dyżurujący bada, zleca pobrania, posiewy itp., mówi, że trzeba założyć wenflon i że oboje rodziców mogą przy tym być, no ok.
No chyba nie ok, bo pielęgniary wypraszają jedno z nas bo nie ma miejsca (pomieszczenie większe od niejednej kawalerki, no ale ja się nie znam). Serce się kraje na korytarzu jak słychać dzikie wrzaski dziecka, ale spróbuj wytłumaczyć rocznemu, rozgorączkowanemu malcowi, że trzeba...

Drugi nieco większy zgrzyt: Sala szpitalna dla trojga dzieci, męża z synem tam dopchano, spoko, rozumiem, brak miejsc. Lekarka wchodzi z nami, pyta pozostałych mam czy nie mają nic przeciwko żeby dwoje rodziców zostało aż maluszek zaśnie. Żadnych sprzeciwów, kilka słów otuchy, one doskonale rozumieją. Uśmiech od lekarki i przypomnienie, że jak synek już się wyciszy, to do rana tylko jedno z nas.

Mąż poszedł się przebrać, ja przebieram Łobuziaka. Przychodzi pielęgniarka i sapie, że musi podłączyć kroplówkę, a tu w najlepsze trwa przewijanie i przebieranie. Ugryzłam się w język, gdyż miałam ochotę już krzyczeć. Wg mnie przewinięcie dziecka i przebranie w piżamkę to normalne czynności zwłaszcza, gdy dziecko jest zapocone, zasikane i (chyba ze stresu) się załatwiło.

Uwinęłam się jak mogłam i podłączenie. Cóż, kroplówka zimna i synkowi niezbyt się podobała. Znów krzyk tym bardziej, że nie mógł przytulić się, na "żabkę" bo ręka musi być w dole. Szybka kalkulacja i nieśmiałe pytanie czy pielęgniarka może teraz odłączyć i podłączyć za jakieś 15 min jak Maluszek zaśnie. Zostałam poinformowana, że to nie koncert życzeń (doskonale to rozumiem, to że nie jesteśmy jedyni też i że o 22 na pewno mają pełne ręce roboty też kumam) i że mam natychmiast opuścić oddział. Na mój nieśmiały protest, że lekarz pozwolił i panie na sali nie mają nic przeciwko, usłyszałam fuknięcie i że za 15 min ma mnie nie być, bo mnie wyprowadzą.

Na szczęście w te 15 min Synek uspokoił się na tyle, że przestał krzyczeć i się wyrywać więc zasmarkana i zapłakana wezwałam taksówkę i z duszą na ramieniu zostawiłam mężczyzn mojego życia w tym przybytku.

Kolejne 2 dni obyło się bez większych zdziwień, no może gruda białego sera dla rocznego dziecka na kolację wzbudziła we mnie większy niesmak.

I w tym miejscu mogłaby się historia zakończyć ale... no właśnie ale.

Środa, mąż po obchodzie pisze, że wychodzą i że wypis po 14. Cieszę się do tego stopnia, że podarowałam klasie karną kartkówkę:) Pół godziny później niemal płakałam, gdy błagałam dyrektorkę o zwolnienie z 3 godzin. Cóż się stało?

Genialny pan zastępca ordynatora wymyślił sobie, że trzeba opróżnić salę, więc na czas oczekiwania na wypis (jakieś 3 godziny), syn zostanie przeniesiony do sali obok gdzie dziecko dosłownie co chwilę wymiotuje, bo ma rotawirusa (wiem, bo rozmawiałam z mamą na korytarzu, poza tym ściany w maluszkowej części są przeszklone na korytarz i między sobą). Nawet pielęgniarki się zbuntowały, i powiedziały, że chyba wstał nie tą nogą. Z mężem zapowiedzieliśmy, że owszem, wyjdziemy z sali ale prosto do domu. Żeby było jeszcze ciekawiej, to dziewczynka z łóżeczka obok, po kategorycznym sprzeciwie matki dostała wypis w trybie super-pilnym i nakaz, niemal natychmiastowego opuszczenia oddziału. Można? Można.

Pakując się, dowiedzieliśmy się skąd na oddziale od paru tygodni panuje noro i rotawirus. Właśnie przez takie przenoszenie dzieci z sali do sali bez większego zastanowienia.
Najlepsze jest to czym tłumaczył swoją decyzję ten pan. Cytując: Tu sraczka, tam sraczka.
Tylko, że my tam trafiliśmy z biegunką po antybiotyku, która nota bene już dawno ustąpiła.

I to ma być człowiek, który decyduje o zdrowiu i życiu małych dzieci...

słuzba_zdrowia

by Znajdka
Dodaj nowy komentarz
avatar didja
17 37

Tak na zaś, gdyby los znowu rzucił Cię do takiego szpitala: 1. Nie tylko oboje rodzice mogą być przy czynnościach medycznych (w tym pielęgniarskich), ale muszą. Dopóki oboje macie nieograniczoną władzę rodzicielską, wszystkie informacje dotyczące Waszego wspólnego dziecka muszą być przekazane Wam obojgu i wszystkie zgody na wszelkie czynności medyczne wyrażacie łącznie oboje, po uzyskaniu pełnej i zrozumiałej informacji - pod rygorem nieważności prawnej (i konsekwencji prawnych, w tym karnych, dla personelu medycznego). 2. Masz prawo przebywać z dzieckiem do usranej (nomen omen) śmierci w tym szpitalu. A konkretniej to dziecko ma prawo do Twojej obecności, bo gwarantują mu to różne akty prawne. I na drugi dzień, gdy jakakolwiek szpitalna pinda tak Ci warknie, poinformuj ją, że ma 30 sekund na zaprzestanie łamania prawa (nękanie, łamanie praw pacjenta, w tym naruszenie prawa do poszanowania godności, poświadczanie nieprawdy) i jeśli tego nie uczyni, to za 15 minut nie tylko przy tym łóżeczku dalej będziesz Ty, ale również w obecności policji. Poinformuj też, że od tej pory wszystkie rozmowy z personelem będą nagrywane. Szpital może Cię wyprosić wyłącznie w przypadku zagrożenia dla pacjentów, głównie tyczy się to zagrożeń epidemiologicznych - i musi to być uzasadnione. Co więcej - pobieranie opłaty za to, że sobie z dzieckiem siedzisz, jest nielegalne i stanowi wyłudzenie pieniędzy. 3. Szuranie dzieciakiem, że ma być zakłute, gdy jest akurat przebierane, bo zasikane i zarzygane, to nie tylko naruszenie prawa małego pacjenta, ale i zagrożenie infekcyjne. Ponadto nieuśmierzanie bólu (a wrzeszczenie na obolałe dziecko dodatkowo ból malucha nasila, choćby ze względu na poziom histaminy w czasie stresu) stanowi nie tylko naruszenie prawa pacjenta, ale złamanie praw człowieka. Poinformuj sucho taką tępą dzidę na drugi raz. Na marginesie: nieuśmierzanie bólu zabiegowego, pozabiegowego, w przewlekłych chorobach w raporcie ONZ zostało uznane za tortury (medyczne), a Polska widnieje w tymże raporcie jako przykład kraju, przeciwko któremu toczy się kilka postępowań o tortury medyczne.

Odpowiedz
avatar onna
11 41

@didja: proszę, nie nakręcaj ludzi ;) Wiele z tego, co piszesz, to prawda, jednak ton, który bije z tej wypowiedzi mocno nawiązuje do światopoglądu typu "mnie się należy i już!!!!" ad 1. Rodzic ma prawo być przy dziecku podczas zabiegów medycznych - jasne. Po co jednak dwójka rodziców? Z doświadczenia - jeżeli chociaż jedno potrafi zachować spokój w takiej sytuacji, to wystarczy, aby pozostało z dzieckiem. Panikujący i histeryzujący rodzic w niczym dziecku nie pomoże, a tylko zaszkodzi. Co do wyrażania zgody - do tego również wystarczy jeden rodzic z zachowanymi pełnymi prawami. ad 2. Ta, jak to zostało kulturalnie określone, "szpitalna pinda" nie zakazywała rodzicom zostania z dzieckiem. Było wcześniej powiedziane, że zostaje ojciec (nawet poszedł się przebrać), a matka jest do czasu zaśnięcia malucha - nawet lekarz podkreślił, że zostaje wtedy jedna osoba. Nie ma w polskim prawodawstwie wskazane, że ma to być tylko i wyłącznie jeden rodzic - ale ze względu na warunki bytowe oraz komfort dzieci w szpitalu tak zostało przyjęte. ad 3. "Dzieciak" nie miał być zakłuty podczas przebierania, miała zostać podłączona kroplówka. Oczywiście, można było chwilę z tym poczekać, aż matka skończy wszystkie czynności pielęgnacyjno-higieniczne przy dziecku. Ten "margines" - brak związku z historyjką? I druga strona medalu - bierzcie pod uwagę, że rodzic, którego dziecko trafia do szpitala, to osoba przepełniona silnymi emocjami, która bardzo często przesadza i po czasie opisuje wszystko tak, że personel to koledzy doktora Mengele, którzy krzywdzą ich maleństwa i skarby... Prawda zawsze jest po środku.

Odpowiedz
avatar didja
9 29

@onna: Ja Ci tylko podałam obowiązujące przepisy prawne. Przeoczyłam jakąś nowelizację? Gdzie tu widzisz roszczeniowość - jedyne zasadnicze postawienie sprawy zasugerowałam tylko w przypadku dalszego naruszania praw pacjenta. Wystarczy jeden rodzic? A dla kogo wystarczy? Zwłaszcza gdy oboje rodzice, uprawnieni, podkreślam, wyrażają wolę obecności? Margines - to jako ciekawostka na tle rozważań o bólu i reakcji personelu. Po co? A na przykład dla tych czytelników, którzy nie śledzą przepisów i orzecznictwa w tej kwestii, a czeka ich np. poród i żebranie o zzo czy operacja i żebranie o lek przeciwbólowy silniejszy niż ketonal. Niejednokrotnie było mówione w komentarzach, że Piekielni bawią i uczą - więc i ja dorzucam swoją edukacyjną cegiełkę.

Odpowiedz
avatar onna
3 25

@didja: dorzucasz, ale w sposób agresywny :) Co do "woli obecności" - jasne, pięknie brzmi. Jeżeli jednak jeden rodzic wpada w histerię i denerwuje dziecko, to nie ma sensu, aby towarzyszył temu drugiemu, spokojnemu... Jeżeli oboje potrafią zachować zimną krew, ich obecność nie ogranicza dostępu do wyposażenia pokoju zabiegowego - niechaj siedzą :) Czy doszło do naruszenie praw pacjenta czy mamybdo czynienia z emocjami matki - cóż, to już sprawa jen sumienia.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 29 grudnia 2017 o 16:40

avatar Znajdka
11 17

@onna: spokojnie, moi drodzy, po co się denerwować? Uściślając, nie widzę problemu w tych sytuacjach, rozumiem ich regulamin (np to że z dzieckiem nocuje jeden rodzic). Rozzłościło/przestraszyło/rozstroiło mnie tylko brak podejścia do niektórych spraw, np. to że lekarz jedno a pielęgniarki drugie, gdyby lekarka nie powiedziała że, możemy być oboje obecni to nawet bym nie mrugnęła bo przyjęłabym za pewnik, że może być tylko 1 z rodziców tak samo z wyrzucaniem z oddziału. Mogę powiedzieć, że bardziej denerwowałam się słysząc płacz dziecka i go nie widząc niż np parę dni wcześniej gdy syn był na pobraniu przy mnie.

Odpowiedz
avatar onna
-1 11

@Znajdka: powiedzmy, że lekarz nie zwraca czasem uwagi na rzeczy "przyziemne" :)

Odpowiedz
avatar BlueBellee
10 10

@didja: Mi się "margines" akurat podoba. Mam nadzieję, że mi się nigdy nie przyda, ale dobrze wiedzieć, a poza tym lubię ciekawostki. Mam pytania co do punktu 1, a konkretnie: "Muszą"? A nie wystarczy, że wyrażają zgodę? "Przy czynnościach medycznych" - a co jest przez to rozumiane? Wszystkie czynności? Od włożenia "patyka" do buzi po operację na mózgu? Zaciekawiłaś mnie tym wpisem ;)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-2 12

@didja: Taką osobę jak ty powinni leczyć specjaliści na kamczatce.

Odpowiedz
avatar Naa
-3 7

@thebill: Ciekawy pogląd - pielęgniarki, która zadawała dziecku ból, sprawiała przykrość, nie liczyła się z Prawami Pacjenta, jakoś leczyć nie proponujesz. Baba była po prostu chamska, nie obchodziły jej uczucia ani małego pacjenta, ani jego rodziców, próbowała tylko pozbyć się ich (wbrew zgodzie przełożonego), żeby nie widzieli, że pozwala sobie za dużo. A Tobie w tej całej sytuacji nie podoba się tylko, gdy ktoś zauważa, że łamała obowiązujące prawo (i zasady etyki)? No brawo, brawo, wyraźnie masz predyspozycje, żeby pracować razem z nią. Może tylko niekoniecznie w szpitalu na oddziale dziecięcym - tak na oko zawód strażnika w wiezieniu dla zwyrodniałych przestępców chyba bardziej by wam pasował?

Odpowiedz
avatar Filemona
3 3

@didja chętnie zapoznam się z tymi licznymi artykułami i aktami prawnymi nt tego, że oboje rodzice muszą być przy zabiegach dziecka. Bardzo mnie to ciekawi, podrzuc.

Odpowiedz
avatar SaraRajker
0 32

Niby niefajnie, ale z początku Twojej opowieści wynika, że TTWOJE dziecko kaTWOJEprzeszło w zapalenie ucha z winny przedszkolanek i lekarza? A może to Ty jednak Ty zawiniłaś? Jak dziecko w żłobku choruje, to się je w domu zatrzymuje i leczy a nie dopuszcza do takiego rozwoju choroby, że ląduje w szpitalu. Kolejna maDka roku, która przeziębione dziecko podrzucała do żłobka i z pretenajami do innych.

Odpowiedz
avatar Znajdka
10 18

@SaraRajker: Wyjaśniając: Syn przeszedł infekcję, wizyta kontrolna, jest zdrowy więc wraca do żłobka. Po 4 dniach katar więc znów do lekarza, lekarka że nic się nie dzieje, woda morska i ściągać. I tak przez 2 tygodnie. Nie ma gorączki więc nic się nie dzieje. Z tego kataru zrobiło się zapalenie spojówek - tydzień w domu, kontrola - Synek idzie do żłobka i po godzinie dzwonią że dostał gorączki. Jeszcze tego samego dnia od lekarki usłyszałam, że panikuję. Kolejne dni w domu. Po 3 dniach wizyta już u "naszej" pediatry i już było zapalenie ucha i gardła. Nie napisałam, że to nie moja wina. Powinnam była uprzeć się na wizytę u swojej doktor, nie zaufać lekarzowi który poinformował mnie, że u dziecka żłobkowanego katar występuje niemal non stop, że witaminy nie są potrzebne a skierowanie na podstawowe badania to moje fanaberie. Moja nieświadomość doprowadziła do takiej sytuacji. A pisząc o nieodpowiedzialnych rodzicach miałam na myśli tych, którzy świadomie przyprowadzają chore dziecko, jest kilku takich. Przyprowadzają malca na panadolu a gdy dziecko znów zaczyna gorączkować nie odbierają telefonu lub obiecują być za godzinę a są za 5 i są jeszcze zdziwieni jak na drugi dzień nie są wpuszczani tylko wymagane jest od nich zaświadczenie lekarskie.

Odpowiedz
avatar Dekadencja
12 14

@Znajdka: Popieram, mam znajome przedszkolanki i też słyszałam o takich przypadkach. Dzieciak, 39 stopni gorączki, śpik wiszący do brody a oni zostawiają dziecko w przedsionku, krzyczą do przedszkolanek że już jest i uciekają. Potem przez cały dzień nie odbierają telefonów z przedszkola, a jak przychodzą po dziecko to wielkie zdziwienie, "no bo przecież ono było zdrowe"! :/ Autorko, życzę dużo wytrwałości w walce z realiami Polskiej Służby zdrowia i przede wszystkim zdrowia dla Twojego Malucha. :)

Odpowiedz
avatar weron
3 5

@Dekadencja: (i @Znajdka) w Anglii nawet na to nie patrzą, dzieci ze smarkami do pasa przychodzą normalnie do przedszkola. Żeby jeszcze były te dzieci jakoś pilnowane, a tu panie ani smarków nie wytrą ani chusteczki nie dadzą. To dzieciak wytrze ręką i pójdzie zmacać zabawki a zaraz wszyscy inni mają katar. Przez to mój młody, który do 3go roku życia miał katar może raz czy dwa, przez okres przedszkola NIE miał kataru może raz czy dwa. I też usłyszałam, że katar 24/7 to uroki przedszkola... Szkoda, że te uroki doprowadziły do konieczności usuwania migdałów. Dobrze, że już w szkole jest, tu nie lecą na kasę i jakoś lepiej jest.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 grudnia 2017 o 16:57

avatar BlueBellee
6 10

@Znajdka: O, a miałam pytać o co chodzi, bo lekko mnie uderzyło, że u innych rodziców to ignorancja, ale u was to niedoświadczenie. Mogłabyś to trochę inaczej ująć.

Odpowiedz
avatar Deante86
1 1

@Znajdka: 4 tygodnie temu nasz Młody zaczął kaszleć. Nic nowego, w końcu od 4 lat chodzi do żłobka/przedszkola, więc co zima ten sam scenariusz. Zaopatrzeni w odpowiednie wziewy zaczynamy kurację. Po tygodniu wizyta u lekarza, zapalenie oskrzeli ( okazuje się że nasz inhalator zfiksował i zbyt szybko podawał leki, co skutkowało tym, że większość lekarstwa wylatywała poza maseczkę), później na wizycie u pulmonologa - zapalenie oskrzeli, kolejny tydzień w domu, kolejna wizyta u lekarza, wszystko ok, ale trochę jeszcze kaszle, więc 3 tydzień w domu, kolejna wizyta u naszego lekarza prowadzącego i znowu zapalenie oskrzeli. Tak więc po tym widać, że nie każdy lekarz podchodzi do pracy poważnie. No to jest niemożliwe, żeby tydzień mieć zapalenie oskrzeli ( gdzie dziecko nie otrzymywało antybiotyku) a później magicznie go nie mieć.

Odpowiedz
avatar Clamare
7 13

Byłam jakiś czas temu z dzieckiem w szpitalu, trafiliśmy tam ze skierowaniem z nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej. Dziecko odwodnione po całej nocy wymiotów zostało umieszczone razem z dzieckiem z jelitówką. Mój 3-letni syn wymiotował z kaszlu, tłumaczyłam to pielęgniarkom, lekarzom ale oni wiedzieli lepiej, potem po badaniach lekarz przyznał, że u dziecka z sąsiedniego łóżka rotawirus a u mojego syna nie wiadomo ale na pewno nic z tych rzeczy. W szpitalu dostawał tylko kroplówki i inhalacje a po wypisaniu musiał być jeszcze leczony bo zaraz byliśmy u lekarza z takimi samymi objawami jak tamten chłopiec i to już faktycznie był rotawirus. Druga sprawa, pielęgniarki były bardzo miłe jeśli im się nie zawracało głowy ale już na jakąkolwiek prośbę reagowały źle. Na początku przy zapisie mały miał mieć założony wenflon, byliśmy już na sali, pielęgniarka wpadła, złapała syna nawet nie odpowiedziała po co tylko krzyknęła, że taki duży chłopak może iść sam. Dziecko po powrocie krzyczało chyba przez godzinę "mamo dlaczego im pozowoliłaś, dlaczego mnie zostawiłaś" i wtedy naprawdę straciłam nad sobą panowanie a wcześniej byłam spokojna, rzeczowo odpowiadałam na pytania i to dlatego poszłam ja a nie narzeczony bo jestem po prostu bardziej opanowana. do tej pory myślę, że syn byłby spokojniejszy gdybym była z nim a tak syn wrócił z histerią i jakąś dziwną raną koło paznokcia. Następnego dnia ta rana zaczerwieniła się i zaczęła się sączyć ropa więc poszłam do pielęgniarki, tam się przyznała, że syn wyrwał wenflon i ta rana powstała przy szarpaninie z dzieckiem a podczas opatrunku palca nawet nie zapłakał bo wcześniej mu wytłumaczyłam że to konieczne. Nie wiem jak dorosłe osoby nie mogły nie dać sobie rady z dzieckiem, kiedy później już u lekarza gdy lekarka chciała go zbadać syn nie miał szans mi się wyrwać. Teraz panicznie boi się białych fartuchów a wcześniej nawet przy szczepieniu nie płakał, pół roku po szpitalu opowiadał każdemu kto chciał słuchać że miał wenflon a mi w szpitalu nie można go było nawet na chwilę zostawić i cały czas nie budził. Zawsze byłam opanowana ale naprawdę mi się serce łamało jak krzyczał kilka razy dziennie mamo nie zastawiaj mnie i czemu im mnie oddałaś. W każdym razie nigdy nie doceniałam pamięci dziecka ale po roku on nadal pamięta. I naprawdę ja wiem spałam trzy dni na krześle- trudno, paskudne obiady, bardzo suche a dla dziecka z takim kaszlem powinno być coś innego- trudno jakoś daliśmy radę, napisali na wypisie że to rotawirus a wcześniej lekarz sam przyznał że nic nie wyszło w wynikach- to też się za bardzo nie przejmowałam niech piszą co chcą. Ale nieludzkie traktowanie dziecka, które potrzebuję więcej ciepła niż dorosły no i to rozmieszczanie w sali bo to wymioty i to wymioty to świadome narażanie dzieci na dodatkowe powikłania tego nie rozumiem. Moja ciotka mi mówiła że kiedyś dziecko szło do szpitala z jedną chorobą a opuszczało z inną i dalej tak jest.

Odpowiedz
avatar Deante86
0 4

Ja ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że będąc w marcu z dzieckiem na wycięciu migdałów ( 3,5 roku) wieczorem po zabiegu nie zostałam poinformowana, że dziecko ma dostać jeszcze jakiekolwiek leki, i gdy już młody smacznie spał, przyszła piguła i na siłę podała przez wenflon antybiotyk który niestety jest bolący, a tak go szybko wstrzykiwała, że niestety ale "motylek" się poluzował i trzeba było wkuwać się na nowo. Co zrobiła piguła w akompaniamencie koleżanki? Zabrały małego razem ze mną do zabiegowego o 23:00 i wkuwały się w ręce ( obie) 4 razy, a młody był tak przerażony że masakra. Stwierdziły że może jednak w nogę. Gdy je poinformowałam o tym, że jeśli chcą stracić zęby ( Synek jest bardzo silny, we 3 osoby nie mogłyśmy go utrzymać) stwierdziły, że spróbują jeszcze raz w rękę. Po 1,5 godzinnej batalii w końcu się udało, a Młody przeżył taką traumę, że następnego dnia, przy kontroli dziecka do wypisu w momencie jak weszliśmy do zabiegowego, żeby pozbyć się wenflonu to zwymiotował ze stresu. Ogólnie specjaliści, lekarze i dzienna zmiana pielęgniarek ekstra, ale nocna zmiana to totalna znieczulica. Żeby było zabawniej, w pokoju byliśmy z jeszcze jednym dzieckiem, i piguła była w stanie poinformować rodziców tegoż chłopca, że o 22:00 będzie miał podawany antybiotyk, a na moje pytanie nic nie odpowiedziała i zawinęła się z pokoju z prędkością światła, a później zajęliśmy się dzieckiem, więc zakładając że pracują w szpitalu kompetentne osoby uznaliśmy, że Młody już pewnie do następnego dnia nie dostanie żadnych leków.

Odpowiedz
avatar Znajdka
2 2

@Naa: Strach o dziecko, zmęczenie przeciągającą się chorobą maluszka i swoją, późna pora - to nie usprawiedliwienie, tylko możliwe przyczyny. Jak widać gdy te emocje opadły byliśmy już bardziej "ogarnięci".

Odpowiedz
avatar aklorak
3 3

Nasza psica kiedyś chorowała, działo się to w okolicach Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Codziennie chodziliśmy do weterynarza na kroplówki. Pamiętam jak wet te woreczki delikatnie ogrzewał, żeby nie były takie zimne.

Odpowiedz
avatar szafa
6 6

Co do obecności przy dzieciaku - powiedzmy sobie szczerze, może i prawo pozwala na ciągłą obecność rodziców, ale często to właśnie obecność rodziców powoduje, że dziecka nie idzie uspokoić. Możesz się ze mną kłócić, ale tak właśnie jest. Być może pielęgniarka widziała, że wasza obecność powoduje, że dziecko jeszcze gorzej reaguje - wiele dzieci tak ma, bo próbuje świadomie lub podświadomie wymóc na rodzicu współczucie i zabranie z tego okropnego miejsca od tych obcych bab, które mu coś robią, a dziecko przecież nie rozumie, że to dla jego dobra. A to że dzieciak dostał kawałek białego sera to raczej nie tragedia? Zaraz mnie ukamieniujecie, ale wolę, żeby kasa w NFZ szła na sprzęt czy leki niż na pyszne żarło dla tysięcy pacjentów.

Odpowiedz
avatar szafa
0 0

Ale zca ordynatora rzeczywiście piekielny

Odpowiedz
avatar rosowczan
0 2

koncert życzeń faktycznie - rodzice zamiast dać pracować personelowi MUSZĄ KONIECZNIE oboje gapić się jak dziecku zakłada się venflon, i chcą podłączenia kroplówki jak dziecku się spodoba. No ja nie wiem kto tu jest piekielny, ale chyba są lepsze serwisy na gorzkie żale "madek"

Odpowiedz
Udostępnij